Loading...

Mały test hellesów


Nie ma chyba prostszego konstrukcyjnie piwa od niemieckiego hellesa, nota bene najpopularniejszego stylu piwnego konsumowanego w Bawarii (owszem, nie jest nim hefeweizen). Poprawnie zrobiony ma czysty, słodowy smak, czasami trochę kwiatowych, trawiastych czy ziołowych nutek do chmielu, minimalną goryczkę oraz prosty, zbożowy, jasny profil słodowy. W prostocie można jednak czasami znaleźć powabność. Którą to powabność wypada docenić, szczególnie że zrobienie tak subtelnego, prostego piwa w technicznie nienaganny sposób jest trudniejsze od neipki dowalonej maltodekstryną i cryo, czy pastry RIS-a, w którym dodane z ampułki aromaty niwelują odczuwalność jakichkolwiek wad. I tylko nazajutrz głowa boli. Zakupiłem w trakcie pobytu za Odrą wszystkie hellesy, jakie znalazłem w dwóch getrenkach w Północnej Nadrenii i przeprowadziłem ekspresowy test, jako że te piwa są tak proste w konstrukcji, że nie ma co lać wody.

Stiftung Hell – modelowy przykład stylu. Ziarnisty słód, trochę kwiatków w tle, minimalna słodycz, minimalniejsza goryczka. W zasadzie to tej ostatniej tutaj praktycznie nie ma. Bardzo pijalne, lekko siarkowe piwo, w sam raz na jakąś imprezę, do której ma być jedynie akompaniamentem wpisanym w jej tło. (6,5/10)

Bank rozbił Schneider’s Helles Landbier. Poza zwyczajową słodowością chmielowość jest wyraźniejsza niż w średniej stylistycznej, przesunięta ku pozycjom ziołowym i cytrynkowym, no i balans słodko gorzki jest przesunięty ku lekko podkreślonej goryczce. Jako że nazwa to helles, ale jednak landbier, to zrobiono coś łypiącego bardziej ku urhellesowi, niż Paulanerowi Münchner Hell, który w moim odczuciu stanowi najbardziej klasyczny benchmark stylu. (7/10)

Weihenstephaner Helles – kolejna pozycja pochodzi z browaru weizenowego. Tutaj miałem wrażenie próby emulacji klasycznego hellesa z Paulanera. Profil zdecydowanie słodowy, ciastowy w odróżnieniu od zbożowego. Nachmielenie w zasadzie zupełnie nieobecne pod jakimkolwiek kształtem, ale słodycz nieprzesadzona. Zamiast goryczki kontrę dostarcza tutaj delikatny kwasek. Niezłe. (6/10)


Poziom obniżamy wlewając do szkła Moy Bier Helles z Hofbräuhaus Freising. Tutaj poza ziarnistym słodem mamy do czynienia z nieco metalicznym chmielem płynnie przechodzącym w delikatny zielonojabłkowy aldehyd. Który to jest czytelnym probierzem tego, jak ciężko jest zrobić porządnego hellesa. W neipce aldehyd na takim poziomie byłby w całości zagłuszony przez chmiele. Tu nie jest. I za to są baty. No i za lekką siarkę też są. (4/10)

Wracamy na wyżyny wraz z Alpirsbacher Klosterbräu Kloster Helles. Cytrynka, trawa cytrynowa – w aromacie nutki chmielowe dominują nad ziarnem, w smaku goryczka jest nienachalna, ale obecna, ciałko trochę szczuplejsze, niż w typowym hellesie. Tak więc mamy do czynienia z podrasowaną interpretacją stylu, bardzo smaczną swoją drogą. (7/10)

Sternla Helles – zgodnie z ocenami w internetowych agregatorach miał być prawdziwym dnem tego przeglądu, tymczasem nie znajduję w nim niczego, co warunkowałoby jakikolwiek pojazd po nim. Całkiem konkretne ciałko słodowe, zbożowo-ciastowe nuty i absencja wpływu chmielowego – poza niemalże niewyczuwalną goryczką – plasuje go w rejonach klasyka Paulanera, a to już jest całkiem nieźle. (6/10)
Chiemseer Hell – trochę siarkowe, mocno wodniste. Słodowość, stanowiąca esencję stylu, jest tutaj mocno wybrakowana, co w obliczu absencji chmielowości stawia pod znak zapytania sens istnienia tej beznadziei. (4/10)
König Ludwig Hell – siarka tak mocna, że aż kwaskowa, wżera się w zatoki niczym plazma. Do tego ziarno, trochę jabłka zielonego i nic. Hellesowe odwzorowanie ojrolagera plus siarka. To wchodziłoby chyba tylko na grubej bani. (3,5/10)
Starnberger Hell – zupa z ziarna plus trochę zielonego jabłka. I w sumie tyle. To piwo smakuje kacem. (4/10)
Oberdorfer Helles – wyraźnie metaliczne, smakuje jak pajda jasnego pieczywa pokropiona obficie raną odniesioną w pierwszym meczu piłki kopanej w wieku 7 lat. Zagryziona jabłkiem papierówką. (4/10)
Hofbräuhaus Helles Vollbier – koncerniak z zasłużonego browaru, niemniej jednak niedopracowany. Wdało się w ten zbożowy trunek lekkie miodowe utlenienie, gorzej jednak, że poziom aldehydu jabłkowego, pardon, octowego, przekroczył tutaj akceptowalne normy, no i kukurydziane nutki są zbyt mocne. (4,5/10)
Thurn und Taxis Hell – zboże, zboże, zboże, Słodkie zboże i tyle. Żaden z hellesów w tym przeglądzie nie był aż tak kompletnie wyzuty z jakiegokolwiek nachmielenia, jakkolwiek rozumianego. Wad tutaj nie ma, no może poza ciut zbyt wyraźną kukurydzą; zalet też. (4,5/10)
Hacker Pschorr Münchner Hell – kolejny koncerniak z zasłużonego browaru i niestety kolejna wtopa. Piwo jest najbardziej estrowe z wszystkich w tym przeglądzie, ma dużo nut żółtych owoców – zakładam jednak, że po prostu dostało mi się coś z wadliwej partii, bo ciężko jest uwierzyć, że poważna firma aż tak bardzo nie kontroluje procesu produkcyjnego. No chyba, że to piwo ma tak smakować. (4/10)

Na podstawie powyższych piw widzimy pewien schemat. Dobrze zrobiony helles to nieangażujący zmysły napitek zbożowy, czasami nieco bardziej nachmielony na aromat. Jedne z najlepszych hellesów są robione przez koncerny – to jest fakt, z którym trzeba żyć. Źle zrobiony helles z kolei wali z reguły ordynarnym aldehydem octowym, bądź ma przesadzony poziom siarki. Stosunkowo rzadko z kolei spotkałem się z wybujałym poziomem DMS-u. Jakby nie było, wady w tym stylu są trudne do uniknięcia i trudniejsze do schowania – czysty profil i skąpe nachmielenie je uwydatnia, rysują swoją obecność niczym czarnym markerem po kartce białego papieru.

Już po napisaniu w ręce wpadł mi jeszcze niefiltrowany helles od... BrewDoga, który w swoim berlińskim browarze postawił właśnie na to piwo.


No i już widać, że Brewdog ogarnia marketing w Niemczech dużo lepiej niż Stone. Wykorzystano mechanizm akulturacji, wskutek czego moce przerobowe przejętego od Grega Kocha berlińskiego browaru już nie służą walce z niemieckimi tradycjami piwowarskimi, tylko owe tradycje wykorzystywane są do robienia pieniędzy i pozytywnego promowania marki. Oczywiście jest to Brewdog, więc napisy na puszce informują, jacy to oni nie są "fiercely defiant", aż sobie człowiek wyobraża, jak im się koktajle Mołotowa same w kieszeni odpalają, tacy z nich buntownicy, ale jednak piwem rzuconym na rynek masowy (kanałem dystrybucji jest sieć ALDI) jest niefiltrowany helles vel zwickel. Implikowany cel wydaje się być jasny – zróbmy to samo, co Niemcy, ale lepiej.

Cenowo sprawę ogarnięto całkiem sprawnie, bo 1 ojro to kwota, którą zwyczajowo trzeba płacić za sztandarowy niemiecki helles w getrenku. Co prawda w butelce półlitrowej, ale licząc na sztuki, taka cena nie odstrasza, szczególnie że niemiecki craft serwuje piwa codzienne w pojemności 0,33 trzy razy drożej.

BrewDog Zwickel Helles (alk. 5%) okazało się najlepszym Brewdogiem, jakiego piłem od lat. Przy czym ostatniego piłem lata temu, heh. W każdym razie mamy tutaj tradycyjną niemiecką zbożowość podszytą sugestią miodowej słodyczy, delikatną piwniczność oraz chmielowość aromatyczną na poziomie chociażby urhellesa z browaru Riedenburger, z nutkami sianowo-trawiastymi i cytrynowymi. Do tego lekko podkreślona goryczka. Piwo jest świetne i jeżeli stanowi probierz tego, co Brewdog zamierza w Niemczech dokonać, to może dokonać zaskakująco wiele. (7,5/10)

Stało się więc tak, że najlepszym hellesem z Niemiec w tym dość obszernym zestawieniu okazał się helles zrobiony przez szkocki browar w jego berlińskiej siedzibie. Quo vadis, Germania?

recenzje 6329853206233347344

Prześlij komentarz

emo-but-icon

Strona główna item

Popularne wpisy (ostatni miesiąc)