Sześciopak polskiego craftu 196-199
https://thebeervault.blogspot.com/2022/12/szesciopak-polskiego-craftu-196-199.html
Ostatni taki wielopak w tym roku, tym razem głównie piwa butelkowe. Ostatnio się cieszyłem, że wzrosła średnia kupowanych przeze mnie piw. Przyroda dąży jednak – w tym przypadku niestety – do równowagi.
Harpaganowy Sztormiak Animuszu (alk. 5,6%) pity z kranu we wrocławskim Smoke okazał się średnio gorzką ipką w nieco „czeskim” stylu, a to za sprawą nut różanych osadzonych na ciasteczkowej podbudowie – czyli jak to w Czechach bywa z nową falą. Do pełni czeskości zabrakło tylko karmelu oraz lekkiego masła. Na szczęście. Całkiem niezłe piwo. (6/10)
Decyzja o kooperacji na linii bloger – browar jest dla pierwszego nieco ryzykowna, bo jak wyjdzie gniot, to nie wypada o nim w ten sposób napisać. Na szczęście Kruki Barbarossy (ekstr. 13%, alk. 4,9%), schwarzbier wynikły z połączenia sił Harpagana oraz Tomka z Piwnych Podróży, wyszły bardzo fajnie. Ciemnochlebowo, lekko palono, ale i wyraźniej chmielowo niż w typowych niemieckich reprezentantach stylu. Za sprawą chmielu piwo kończy bardzo przyjemną, miękką, ale i dość podkreśloną goryczką, która wysusza gardło, dając podwaliny pod następny łyk. No i wskutek tego piwo znika ze szkła bardzo szybko. Szybko niczym dry stout, do którego miłośników to piwo powinno trafić. (7/10)
Kolejnym kooperacyjnym piwem Harpagana jest Królik Zabójca (ekstr. 13%, alk. 4,9%), extra special bitter, przy którym mieszał Chmielobrody. No i z jednej strony mam mały problem z tym, że czuć w tym piwie drożdże, z drugiej początkowo musiałem się dostroić do wyraźnej estrowości, z trzeciej (każdy medal ma trzy strony) koniec końców rzecz okazała się fantastycznie pijalna i bez dwóch zdań godna polecenia. Ciasteczka wchodzące delikatnie w rejony orzechowe stanowią słodową podstawę, która jest w moim odczuciu wyśmienita. Wspomniane estry, kojarzące się wyraźnie z dojrzałym czerwonym jabłkiem, to rzecz może bardziej kontrowersyjna, ale po kilku łykach adaptacyjnych jednak wpasowała się w bazę. Nachmielenie delikatne, kwiatowe, może odrobinę ziemiste, również pasuje tutaj jak ulał. Piwo ma trochę ciałka, ma lekko podkreśloną goryczkę, no i całościowo wchodzi jak masło. Mimo że nie ma diacetylu. Świetna sprawa. (7,5/10)
To się nazywa udany tuning. RISfactor Cocoa Nibs and Coconut od Pinty (ekstr. 30%, alk. 10%) to połączenie wyjątkowo gęstego likieru czekoladowego z paloną kantą wchodzącą lekko w rejony spalinowe, mocną orzechowością, łączącą się z nutami kajmakowymi i toffikowymi w praliny Toffifee oraz batonem Bounty z czekoladą 95%. Jest głębia, jest gęstość oraz akuratne zestawienie słodyczy z goryczką. Świetny stout imperialny. (7,5/10)
Po świetnym RISfactorze Cocoa Nibs & Coconut przyszła kolej na wersję Blueberry & Vanilla (ekstr. 30%, alk. 10%). No i tak jak spodziewałem się nut sernika w połączeniu z fioletowym Fornetti (never forgetti*), tak miałem nadzieję, że będą jedynie dodatkami do bazy. A tutaj niestety wszystko wyszło na odwrót. Już pal sześć te borówki, nie są nadmiernie obecne, ale wanilia przejęła władzę nad piwem, stłamsiła, skopała bezlitośnie, po czym wyrzuciła poza równanie w zasadzie całą bazę, nie licząc konkretnego ciała. To nie jest czekoladowo-palono-toffikowy RIS uzupełniony o wanilię i borówki; to jest waniliowy sernik z dodatkiem borówek. Jakiekolwiek nuty ciemnych słodów są obecne nawet nie na czwartym, a może na piątym planie. W przeciwieństwie do słodyczy, która mimo obecnej kwaskowości jest zbyt natrętna. Nic mi tutaj niestety nie podpasowało. (3,5/10)
Kapkę mnie wnerwia inflacja określenia ‘gose’. No bo skoro piwa, które nie dość, że nie są słonawe, to w dodatku nie czuć w nich kolendry, dostają takie określenie, to znaczy, że słowo to w sporej mierze zatraciło swoje znaczenie. Tak jest w przypadku Tropical Gose ze Stu Mostów (alk. 3,5%). Przy czym nie oznacza to, że piwo jest złe. Jest dobre. Nie smakuje jednak jak gose ani jak piwo na dobrą sprawę, tylko jak nagazowany przecier owocowy z dominacją marakui uzupełnionej o mango, natomiast widniejąca w składnikach biała guawa wydaje się, że wtopiła się w resztę. Rzecz jest całkiem rześka, dość soczysta i smaczna, no ale gdzie tutaj gose? (6,5/10)
Do końca klasyczny nie jest ten Witbier z serii Pinta Classics (ekstr. 12%, alk. 5%) – goryczka jest jednak stosunkowo wyraźna, wystaje ponad średnią stylową. Kolendrę też dodano ostrożnie, moim zdaniem zbyt oszczędnie, no ale ja jestem w tej mniejszości, która kolendrę lubi. Poza tym piwo jest lekko siarkowe w rozsądnych dla witka proporcjach, puszyste i gładkie, lekko cytrusowe na modłę cytrusowych cukierków. W zasadzie, pomijając goryczkę, jest wypośrodkowane, czyli postawiono na adaptacyjność kosztem wyrazistości. Koniec końców niezłe. (6/10)
Piwowar domowy Darek Witek stoi za recepturą Zwycięskiego Belgian Tripela With American Hops od Pinty (ekstr. 18%, alk. 8,5%). Spodziewałem się stłamszenia charakteru belgijskiego przez solidną dawkę amerykańskich chmieli, tymczasem rzeczywistość jest w zasadzie odwrotna. Wprawdzie chmiele jak najbardziej czuć, ale faktycznie jest to w głównej mierze tripel. Sporo brzoskwini i moreli, guma balonowa, z której wyłaniają się lekkie pieprzne nutki, delicje brzoskwiniowe bez czekolady, lekkie cytrusy. W smaku piwo jest wytrawne jak na tripla przystało, mocno gorzkie (i tu wylądowało sporo chmielu), przeszkadza jednak dość cierpki charakter finiszu. W pewien sposób piwo wyszło lepiej, niż się spodziewałem, w inny sposób gorzej. Solidne z niedociągnięciami. (6/10)
Fajnie, że przedsiębiorstwo kontraktowe Mentzen wzięło się za dry stouta, ale Czarny Łabędź (ekstr. 11%, alk. 4%) raczej odstraszy ludzi od tego stylu, niźli ich do niego przekona. Jak na piwo w tym stylu przystało, jest palone i gorzkie, przy czym goryczka ma cierpki charakter i nadmiernie wysusza gardło. Nuty estrowe są zbyt natrętne, piwo zbyt mocno daje owocami jagodowymi. No i w finiszu robi się trochę drożdżowo, co stanowi kolejny minus. Reasumując piwo reprezentuje amatorszczyznę. (4/10)
Ziemię Obiecaną na ogół pijam z puszki, ale w końcu się coś z kranu w knajpie trafiło. Kuriozum (alk. 6%) to był bardzo dobry wybór w bielskim Pigalu. Słodkie cytrusy (szczególnie mandarynka), marakuja delikatnie wchodząca w dżem poziomkowy, grejpfrut, sporo moreli, trochę ananasa – jest owocowo i soczyście. Piwo jest gładkie i wprawdzie mało gorzkie, ale z wystarczająco wytrawnym finiszem, żeby nie był to słodziak. Bdb. (7/10)
Czy kultura może być za wysoka? Czemuż by nie? Kultura Za Wysoka z Browaru Zakładowego (ekstr. 16%, alk. 7%) nęci określeniem stylistycznym american brown IPA na etykiecie, koniec końców jednak nie do końca dostarcza. Nie jest to bomba aromatyczna, no i jednak trochę przeszkadzają nutki drożdżowe, poza tym jest całkiem w porządku. Na uwagę zasługuje podkreślona goryczka oraz całkiem elegancki ciasteczkowo-karmelowy podkład. Nadbudowa to amerykańskie chmiele z nutami żywicznymi, cytrusowymi, śladowo tropikalnymi – jest więc oldskul. Wymaga jednak dopracowania. (6/10)
Czasami warto o czymś zapomnieć. Ścieżka powstania Zapomnianego Diabła z Łańcuta (ekstr. 25%, alk. 11%) wiedzie przez zapomnienie – ten quadrupel został trzy lata temu wlany do beczki po winie i od wtedy sobie w niej siedział. Kiedy w końcu w browarze sobie o nim przypomniano, okazało się, że oczywisty fakt utlenienia piwa uszlachetnił trunek, który finalnie przypomina fortyfikowane słodkie wino typu madera, czy wybrane odmiany porto. Mokre drewno, moszcz z grona, jeżyny, daktyle, rodzynki, suszone figi, przejrzałe morele, czerwone jabłko, owoc granatu, trochę banana, ciasto z suszonymi owocami, a to wszystko zaokrąglone waniliowym posmakiem. Cudownie kompleksowe, wyśmienite piwo do powolnego sączenia. Leżakowane quadruple to zresztą bardzo sensowna opcja. (8/10)
Czy american wheat z dodatkiem soku z ananasa i limonki oraz laktozy to tak naprawdę pastry sour? Nie ma to znaczenia – Prędkościomierz SM-55 od Artezana (ekstr. 12%, alk. 4,8%) to nudne piwo, w którym wyraźna limonka przechodzi w rejony trawy cytrynowej, ale jakakolwiek potencjalna kwaśność jest spłaszczana przez laktozę. Niska intensywność smakowa nie jest niestety równoważona przez rześkość – tej ostatniej tutaj wbrew pozorom też nie ma zbyt wiele. Jedyne, co mogę powiedzieć dobrego na temat tego w sumie dość radlerowego w odbiorze tworu, to że Ani smakował. (4,5/10)
Żodyn się nie spodziewał spoko piwa od AleBrowaru. Wtem – Oat White IPA z serii World Of IPA (ekstr. 16%, alk. 6,8%) to piwo, w którym główną rolę odgrywają belgijskie drożdże, dające goździkiem i białym pieprzem, w mniejszym stopniu morelą. Ponadto można wyczuć trochę gumy balonowej oraz cytrusów, natomiast pretensje można mieć względem tego, że piwo ma nazwę wprowadzającą w błąd w kwestii zawartości butelki. No bo tak – owsianej gładkości tutaj nie ma, a ponadto chmiele powędrowały głównie na goryczkę, ergo piwo smakuje tak, jakby dodano ich w ilości skąpej. Ananasowa Sultana oraz mandarynkowo-kokosowy Sabro, które w składzie widnieją na pierwszych dwóch miejscach, organoleptycznie zupełnie mi umknęły. Rezultat pachnie i smakuje więc tak, że gdyby to piwo komuś podać, mówiąc, że to goryczkowy belgian ale, no, może belgian IPA chmielona czymś mało dystynktywnym, to nie zgłaszałby pretensji. Samo piwo natomiast jest dobre, choć stara się być czymś, czym nie do końca jest. (6,5/10)
À propos słoweńskich chmieli – co prawda wybór chmieli ze starego świata do ipek to pewnie zazwyczaj chwyt podyktowany ekonomią, niemniej jednak słoweńskie chmiele w Zio od Funky Fluid (ekstr. 16%, alk. 6,2%) robią robotę, pozytywnie odróżniając piwo od nowofalowej konkurencji. Piwo mocno daje kwiatami, brzoskwinią oraz herbatą, unikając tym samym przesłodzenia bukietu. To ostatnie jest o tyle istotne, o ile mamy tutaj do czynienia z piwem skrojonym pod gusta osób niezbyt przepadających za goryczką, a przy braku dosadności na tym odcinku odpowiedni profil chmielowy sprawia, że piwo nie jest mdłe. Przy braku nowomodnej owocowości tropikalnej jest również na swój sposób soczyste vel przeszyte chmielem, za co dodatkowy plus. Wysoka pijalność, ciekawy bukiet – daję rekomendację. (7/10)
Co robi odpowiedzialny ojciec po zdeponowaniu pociech w bawialni w galerii handlowej? Zgadza się, idzie na piwo do Bierhalle. Witbier (zdjęcie zaginęło) nie bierze jeńców pośród tych, którym kolendra źle się kojarzy. Czuć w nim kolendrę, kolendrę oraz kolendrę. Wrażenie obcowania z rozgryzionymi ziarnami tejże jest tak przejmujące, że pijąc je, czułem się jak moździerz do przypraw. Okej, jest też trochę nut cytrusowych, ale to piwo jest tak zasypane kolendrą, że niezbyt łatwo się je pije. (5,5/10)
Weizen plus owoce – może i wyświechtany koncept, niemniej jednak efektowny. Funky Fruit Nectarine & Yellow Kiwi Weizen od Funky Fluid (alk. 4,5%) woni dodanymi owocami, jest jednak zarazem przeszyty przez weizenowego goździka, który daje bukietowi przyjemny balans. Problemy są dwa – raz, że tak jak w wielu piwach z dodatkiem owocowym wyczuwam sporo lateksu, co mi jednak przeszkadza, szczególnie że tutaj jednorazowe rękawiczki są tak silnie obecne, że w sporej mierze tłumią owoce. Dwa, że piwo jest mało intensywne, a i w kwestii rześkości jest gorzej, niż się spodziewałem. Zasadniczo więc można to było zrobić lepiej. (5,5/10)
Lepiej można też zrobić hazy pale ale, niż zrobiła to Widawa, której Hej Przygodo! (alk. 4,7%) jest klarownym mętnym pejl ejlem o małej sile przebicia. Spodziewałem się nikłej goryczki, więc nie mam do tego faktu większych pretensji, natomiast nie nadrobiono tej cechy soczystością. Wskutek powyższego piwo pachnie geraniolem/różą oraz herbatką cytrusową, nie jest natomiast ani rześkie, ani intensywne i przepływa przez przełyk, wywołując jedynie wzruszenie ramion. Albo nawet nie. (5/10)
Nie do końca przekonuje mnie idea chmielenia pilsów po nowofalowemu – po prostu nic moim zdaniem nie przebije w tym zakresie dobrze zrobionego pilsa, szczodrze chmielonego po czesku bądź niemiecku. W Zwycięskim Summer Pilsie od Pinty (ekstr. 13%, alk. 5,2%, receptura Mateusza Haberka) nie tyle jednak przeszkadza nowofalowe nachmielenie, ile siarkowość. Chmiele są obecne mało dosadnie, na modłę cytrusów, opuncji oraz trawy cytrynowej i melona, goryczka ustępuje urquellowej (tak, uważam to za benchmark) i co do zasady szału ni mo. (4,5/10)
Czasami mam ochotę na kwasa owocowego z dużą ilością lactobacillusa – lubię bowiem efekt jogurtu owocowego w piwie. Kwas Tau od Pinty (ekstr. 12%, alk. 4,8%) idzie w tym kierunku – jest mocno wiśniowy i trochę jogurtowy. Szkopuł w tym, że jogurtowości mogłoby być więcej, wiśnia z kolei mogłaby być mniej kompotowa, niż jest. Poza tym jest to jednak kwaskowe, orzeźwiające piwo, więc spełnia swoją funkcję, tyle że na niższym poziomie, niż się tego spodziewałem. (5,5/10)
Ależ to piwo pachnie jak rok 2016! Zasadniczo należy uznać revival black ipek za udany ruch, no i Dark Flame z browaru Welders (alk. 5,1%), niby DDH, pachnie tak, jak kiedyś takie ipki pachniały. Czyli żywicą, cytrusami, czekoladą gorzką, jeszcze może dyskretnie owocami leśnymi. Na płaszczyźnie zapachu mi to gra, w smaku jednak okazuje się, że piwo jest nie dość, że mocno wodniste, to w dodatku oznaczenie DDH chyba odnosi się w tym przypadku do goryczki, której nie ma prawie wcale. Takie wodniste, lekko kwaskowe nic, tak więc sięgnięcie po markę, z którą nie miałem wcześniejszych doświadczeń, mi się nie opłaciło. (4,5/10)
Belgijskie piwo nie musi być złożonym mocarzem, a zarazem nie być ani witbierem, ani Lindemannsem. Belgian Abbey Single z serii Pinta Classics (ekstr. 12%, alk. 5,5%) to właściwie belgijski odpowiednik pilsa. Takiego prostego, rześkiego i całkiem porządnego. Zboże trafia tutaj na kwiaty i goździki suszone, no i trochę zapalczanej siarki wchodzącej w nuty chorzowskiego smogu. Wpływ belgijskich drożdży jest ewidentny, co nie utrudnia odbioru tego dość gorzkiego piwa. Jakom rzekł, jest niezłe. (6/10)
Do kwiatu bławatka mam dość emocjonalny stosunek – stosowałem go często przeszło dekadę temu w trakcie zielarskiej kanonady wymierzonej w wyjątkowo wyniszczający atak AZS. Bławatek wylądował w Seadogu od Brokreacji (ekstr. 24%, alk. 11,4%; zdjęcie zaginęło), imperialnym porterze bałtyckim starzonym w beczkach po Jim Beamie. Mamy tutaj do czynienia z wyjątkowo gładkim porterem bałtyckim, w którym bourbonowo-białodębinowe nuty są mocno obecne, a zarazem taniczny charakter można co najwyżej odnaleźć w lekko cierpkim finiszu. Poza tym piwo jest gładkie, no i poza wspomnianą beczką sporą część charakteru dał mu dodany tytoń, kształtujący szczególnie finisz piwa i grający niemalże malinową nutę. Podstawka nie zaginęła – jest karmel, są śliwki i lekka paloność, natomiast orzechy to kwestia łącząca podstawkę z beczką. Czy piwo jest kwiatowe? Subtelnie wydaje się takowym być, co może być jednakże równie dobrze pobocznym efektem wpływu tytoniu. Bardzo dobre. (7/10)
To może być najlepsza erl grejowa ipka, jaką piłem. 2 Tea 2 Room 22 z Brokreacji (ekstr. 14%, alk. 5,4%) to połączenie owsianej gładkości z charakterną, lekko taninową goryczką oraz brzoskwiniowych nut chmielowych z aromatycznym, bergamotkowym czarnym czajem. Piwo jest charakterne i intensywne, a zarazem spójne. Powiem więcej – mało które piwo z herbatą mnie przekonuje, a tutaj jest to poziom nieodżałowanej Fabrica RARa. (7/10)
Osiem piw wartych powtórzenia to powrót do starych dobrych proporcji 1/3, czyli rozczarowanie polskim krafcikiem.