Loading...

Silesia Beer Fest 2022 – Żodyn się nie spodziewał


Żodyn. Prawdę mówiąc, to kiedy na internetach nie tak dawno ukazała się informacja o kolejnej edycji głównego śląskiego festiwalu piwa craftowego, ogarnęło mnie zdumienie. Ostatnia, jesienna edycja była bowiem w moich oczach pogrzebem festiwalu. Ludzi wówczas było tyle, że mój synek mógł gazować na rowerku biegowym po płycie Spodka bez najmniejszych szans wjechania w kogokolwiek. Brakowało tylko kulek siana, poganianych przez wiatr po wyludnionych bezkresach dzikiego zachodu, znaczy się kultowej katowickiej hali koncertowej. Ja się świetnie bawiłem, no ale wystawcy oraz organizator zapewne trochę mniej.


Sytuacja na przeddzień imprezy, która w końcu odbyła się w ubiegły weekend, wyglądała tak: Zamiast trzydziestu wystawców jak na jesień, do Katowic przyjechało jedynie dwudziestu (z czego część potwierdziła swój udział dosłownie na ostatnią chwilę), był to weekend po Warszawskim Festiwalu Piwa, czyli jednej z dwóch najbardziej prestiżowych imprez craftowych w Polsce, czyli na premiery nie było za bardzo co liczyć, poza Trzech Kumpli oraz Brokreacją nie było żadnych koni pociągowych, nawet Pinta, która nie odpuszcza niczego, tym razem odpuściła. A, i jeszcze Pani Zima stwierdziła, że nie dla psa kiełbasa i umęczy i tak już wystarczająco dręczone Polskim Ładem Wielkie Imperium Lechickie kombinacją ujemnych temperatur i sypiącego z nieboskłonu białego łajna.

I co? Jajco.


Jedna trzecia mniej wystawców mogła się cieszyć na wizualnie spokojnie dwa razy większą liczbę ludzi, przemierzających Spodek w poszukiwaniu płynnych łakoci w porównaniu do imprezy jesiennej. Przed stoiskami 3K, Tankbusters czy Lubrow formowały się naprawdę długie kolejki, a od kilku wystawców usłyszałem, że finansowo impreza w przeliczeniu na dzień okazała się dla nich bardziej intratna od WFP. Mniej wystawców, ubogi ilościowo (acz nie jakościowo) program sceniczny, kiepskawe food trucki, niemalże brak premier, brak większości topowych marek polskiego craftu, ale ludzie przyszli. I bądź tu człowieku mądry.

Pod względem piwnym było fajnie i zupełnie, ale to zupełnie inaczej, bo mniej widowiskowo niż na WFP tydzień wcześniej. No ale nie dla piwa do Spodka przyjechałem, tylko dla zabawy. Tym razem czystej zabawy, stąd też i nawet niespecjalnie szukałem nowości przy stoiskach, wracając za to raz po raz po wyśmienitego pilsa z Redenu. Ale mały przegląd stoisk jest jak najbardziej na miejscu:


Tankbusters
Myślałem, że od nich już wszystko piłem, ale jednak w szkle wylądował Killing Skills 2, którego od jedynki odróżnia profil chmielowy (tutaj głównie kokos, morela i ananas), łączy przyjemna gładkość, natomiast ponownie odróżnia lekka, ale jednak wystarczająca dla balansu goryczka (7/10). Oprócz tego skosztowałem Kellerpilsa (fajny) oraz ponownie uwarzonego wespół z Maltgardenem coffee imperial stouta We Got The Fire (klasa światowa). Tym ostatnim zresztą rozgrzewałem się na festiwal wieczór wcześniej.

Lubrow
Tutaj wpadłem po kettle soura z jabłkami o nazwie Polski Sad. Soczyście jabłkowe piwo z dyskretną dzikością – w zasadzie jak cydr, gdyby nie prześwitująca tu i ówdzie podbudowa słodowa. Średnio kwaśne, bardzo rześkie piwo. Smaczne (6,5/10).

Hajer
Zelter to jeden z lepszych, a zarazem równiejszych polskich pilsów. Trochę zboża, trochę zielonych nutek chmielowych, a do tego tankowy sznyt oraz akuratna goryczka. Akuratne piwo (7/10). American stout Farorz jest jeszcze lepszy, no ale to jest evergreen Hajera.


Reden
Jak już wspomniałem, moim głównym piwem festiwalowym był Pils z Redenu, klasa sama w sobie. Skosztowałem jednak również ponownie Double Foreign Export Stouta, który jest... też klasą samą w sobie. Dla miłośników gorzkich, palonych, intensywnych anty-pastry stoutów.


Browariat
Sezonowy Paragraph 14 od Camby, czyli wet hop pils, okazał się podróżą wiele lat wstecz. Podróżą udaną, bo to jest bardzo smaczne piwo.


Trzech Kumpli
Powolutku się odzwyczajam od post-nowofalowych ipek, ale wpadłem jednak po Pink Boots Blend. To „double oat” na etykiecie jest jak najbardziej obecne również w smaku, owsianka przebija. Poza tym jest to natłok owoców – karamboli, ananasa i limonki, a to wszystko w postacie bardzo soczystej, ale i gorzkiej, no i owsiano gładkiej (7,5/10). Klasowy był też dry stout Wheeler, jego sobie jednak pozwolę wziąć pod lupę na spokojnie.


Brokreacja
Świeżutko z rozlewu do Katowic trafiła mango IPA o nazwie The Artist. No i świeżutko smakowała, a przy okazji cytrusem, melonem, no i nienachalną prezencją mango, a to wszystko było punktowane przyjemną goryczką (7/10). Piwem festiwalu był dla mnie The Knifemaker, na którego nie załapałem się w Warszawie. Gęste i słodkawe piwo z pazurem. Suszone owoce w karmelu owinięte bandażami, no i mineralna, morska ziemistość torfowa w gorzkim finiszu. Niczego mi tutaj nie brakowało (8/10).


Dziki Bill
Niejako poza konkurencją, bo jest to polski producent ostrych sosów. Ale za to jakich! Już w domu na talerz, a raczej łyżeczkę poszły Iskra (słodko-ostry, wędzony, czosnkowy, paprykowy, gorczycowy – poezja, którą mógłbym jeść bez żadnych dodatków. Ba, nawet tak właśnie ten sos spożywam!), Babushka (powidła śliwkowe tworzą w nim iluzję słodkiego dżemu, ale po kilku sekundach wkracza habanero) oraz Habanero (z jednej strony mocno pomidorowy, z drugiej paprykowy co najmniej jak ajvar, no i dobrze oddający maślano-owocowy charakter habanero). Polecam bardzo!


Myślę, że tym razem zarówno organizator, jak i wystawcy nie mieli powodów do narzekania, wskutek czego zdziwiłbym się z kolei, gdyby kolejna edycja Silesii się NIE odbyła. Do następnego zatem!

Silesia Beer Fest 2022 96250285941555913

Prześlij komentarz

emo-but-icon

Strona główna item

Popularne wpisy (ostatni miesiąc)