Loading...

Konserwowanie polskiego craftu 32


Świeżynką w zestawie jest Tankbusters, natomiast wciąż trzymam się marek, od których przynajmniej teoretycznie mam prawo oczekiwać jakości. I tym razem wyszło znacznie lepiej niż ostatnio; jedno piwo wręcz okazało się na tyle wyśmienite, że nie wiem, czy piłem w bieżącym roku coś lepszego.


Nową serią zagaja Nepomucen, którego piwa pod szyldem Meet Our Places mają promować konkretne multitapy. Fajna akcja, biorąc pod uwagę niepewny los branży gastronomicznej w obecnych czasach. Episode 02: Multicultural (ekstr. 16,5%, alk. 7%) to promka krakowskiego Multi Qlti i to zielona kolorystyka etykiety wyznacza trajektorię aromatyczno-smakową. W tej california ipce wylądowało sporo chmieli o żywicznej proweniencji, tak więc to leśne motywy grają tutaj główną rolę, białe cytrusy uzupełniającą, zaś owocowe nuty piątoplanową, a i tak wydają się być bardziej pochodną drożdży, niż chmieli. Intrygujące są nuty kokosowe, omal dębinowe, które, jak doczytałem po degustacji, są charakterystyczne dla chmielu HBC 472. Całość jest wytrawna w sensie west coastowym, acz goryczka ma charakter nieco kwaskowy. Mały minus piwo dostaje za lekki hop burn, generalnie jednak jest smaczne. (6,5/10)


Z reguły nie kupuję piw z efekciarskimi dodatkami, ale zrobiłem wyjątek dla drugiej (a w zasadzie pierwszej) odsłony serii Meet Our Places od browaru Nepomucen. Berliner Inside (ekstr. 16%, alk. 6,4%) to wprawdzie berliner z dodatkami, ale jako że jestem team marakuja, guanabana brzmi ciekawie, zaś tajska bazylia oraz mięta intrygująco, to zaryzykowałem. Cóż jednak z tego, skoro w aromacie czuć w zasadzie jedynie marakuję i cytrynowy kwasek, zaś w smaku frapującym motywem przewodnim są wiśniowe pastylki na gardło? Może to wspomniana guanabana, ale wiśniowe landryny to ostatnia rzecz, jakiej szukałbym w berlinerze. Nie ma tutaj ani jogurtowej mleczności, ani dyskretnego uroku pszenicy. Tylko marakuja, wiśniowe landryny oraz kwas. W smaku to nawet wspomnianej marakui nie czuć, zaś zielonych przypraw nie czuć wcale, nigdzie. Zamiast spodziewanej złożoności stworzono piwo proste, wręcz tępe. I mało przyjemne. (4,5/10)


Kolejny z szołkejsowych single hopów Pinty (miesiąca) jest wyjątkowo udany. HBC-586 Superstar (ekstr. 16,5%, alk. 6,5%) zgodnie z etykietą daje mango i gujawą, wbrew niej nie daje liczi, zaś odnośnie cytrusów idzie w kierunku limonkowym, a i agrest da się wyczuć. Miałem podnieść umiarkowane obiekcje względem dyskretnej siarkowości, ale doczytałem, że i ona stanowi część charakterystyki tego chmielu, tak więc myślę, że piwo oddaje jego charakter całkiem zgrabnie. Piwo jako takie jest w miarę soczyste, ale dalekie od soczkowości, no i ma nieźle podkreśloną goryczkę. Świetnie się to pije. (7,5/10)


Lubię, kiedy piwo wywołuje u mnie konkretne wspomnienia. Art 47 Italian Pils od Browaru Stu Mostów (alk. 5,1%) tak specyficznie wali siarką, jak lager warzony na Rodosie, którego piłem podczas pobytu na Krecie kilka lat temu. Byłem prawdopodobnie jedyną osobą w hotelu, która go konsumowała, tak więc przez cały tydzień osuszałem jedną konkretną beczkę, a że sprawa była rozwojowa, vel piwo było żywe, to to, co z początku pachniało dyskretnie zbyt wcześnie napoczętym tankiem, w ostatni dzień przeobraziło się w woodstockowego, obs***ego toi-toia. W przypadku wrocławskiego italian pilsa sprawa jest gdzieś pomiędzy, tak więc ja to potrafię wypić, ale nie zdziwię się, jeśli ktoś inny wyleje. Szkoda, bo poza tym piwo charakteryzuje się przyjemnie podkreśloną, ziołową goryczką, nienachalnymi nutkami jasnego pieczywa oraz – jak to italian pils – nachmieleniem typu woda po kwiatkach. Czyli, reasumując, smakowało mi, choć mogło jeszcze bardziej. (6,5/10)


To jest kunszt! Kunszt i połączenie niekończącego się trendu z old skulem. Kooperacja Pinty z Wyckoff Farms (myślę, że niejeden czytelnik może mieć nocne zmory na widok tej nazwy, wszak dystrybucja Wyckoffa etc.) o nazwie Farm To Pint (ekstr. 20%, alk. 8,1%) to faktycznie hazy, faktycznie west coast i faktycznie DIPA. Puszka opatrzona w impresjonistyczną etykietę (nie znam się na sztuce, więc być może nie jest to impresjonizm, ten jednak kojarzę z nurtem malarstwa polegającym na malowaniu członkiem po płótnie na ostrej bani, i tak to w moim odczuciu wygląda) kryje w sobie piwo, które jest bardzo soczyste i bardzo gorzkie. Proste połączenie chmieli Azacca oraz Citra dało bukiet mocno cytrusowy z punktem ciężkości na grejpfrucie, ale i również ciut ziołowy oraz marakujowo-gujawowo-tropikalny z nutami żywicznego mango. Piwo jest przeszyte chmielem, którego nutki wypełniają całą przestrzeń smakową. Całość jest tak fajnie zbalansowana i pijalna (bez hop burnu!), że nie czuć imperialności i pije się to haustami. Jedna z najlepszych polskich ipek ostatnich lat. (8,5/10)


Z ciekawą ipką wyskoczyła hurtownia Tankbusters. Alone In Space (ekstr. 16%, alk. 6,1%) to fantastycznie gładka ipka bez hop burnu, napakowana chmielami Galaxy i El Dorado, pełna nut gujawy, brzoskwini, melona, gruszki oraz ananasa. Słodycz tylko lekko zaznaczono, podczas gdy goryczka może nie powala na kolana intensywnością, ale jednak jest podkreślona. Nie jest to żaden soczek, tylko bardzo pijalna, nowoczesna ipka z intrygującymi kantami. Szanuję. (7,5/10)


We wciąż istniejącą lukę na piwa mętne, soczyste, szczodrze chmielone, ale słabe woltażowo i sesyjne wchodzi hurtownik Monsters we współpracy z Docentem oraz Marcinem Kwilem. Monsters vs. Humans vol. 3 (ekstr. 10,5%, alk. 3,8%) to pomost między piciem DDH i nienawaleniem się jak świnia. Konceptualnie szanuję. Wynik jest faktycznie sesyjny, wytrawny, choć nieprzesadnie gorzki, no ale i wyzbyty właściwie jakiejkolwiek słodyczy. Konglomerat nut moreli, grejpfruta, gruszki, melona miodowego, czy agrestu, no i lekkich spalin, ma nieprzesadnie słodki sznyt aromatyczny, co idzie w parze ze wspomnianą wytrawnością i szybkopijalnością tego piwa. Miło też, że jest to kolejne piwo od Janka, które mimo szczodrego chmielenia ma tylko delikatny hop burn. Bardzo przyjemne. (7/10)


Po Wine IPA Piwne Podziemie stworzyło Biotransformers #2 Weed IPA (ekstr. 16%, alk. 6,9%). W celu wykreowania efektu marihuanen zastosowano chmielową mieszankę Apollo, Chinook, Strata i Summit. Niby są to konopne chmiele, ale wiadomo, że nic nie pobije heńka w zielonej butelce po kąpieli słonecznej bez balsamu do opalania. Mieszają się tutaj przewodnie ziołowe motywy (choć niekoniecznie ziołowe w sensie przenośnym), cebulkowe i cytrusowe nuty oraz delikatne truskawkowe i zielonojabłkowe (nie aldehydowe) wstawki. Trawsko jako takie jest jedynie skojarzeniem wtórnym, nienarzucającym się. W smaku robi się trochę bardziej melonowo, ale w całkiem przyjemny sposób, jako że wytrawny i gorzki finisz fajnie piwo punktuje. Założeniom moim zdaniem nie sprostano, tworząc zarazem świetną, mocno ziołową, acz nie marihuanenową ipkę. (7,5/10)

Pięć na osiem piw nadawałoby się do powtórki? Cóż za jakość! Życzyłbym sobie częściej takich sytuacji. Przy okazji, jako że część powyższych piw miała kontrę po angielsku – naprawdę oczy krwawią, jak się czyta, co nawet maksymalnie doinwestowane polskie browary craftowe umieszczają na swoich etach. Nie lepiej dać taką pracę w ręce kogoś, kto się na tym zna? Nie mówię, że mnie, natomiast sytuacja, w której bratanek ma w liceum profil angielski i jeszcze chodzi na korki, nie znaczy, że będzie ogarniał stosowanie zaimków w języku Miltona, czy też będzie świadom tego, że tłumaczenie słowo w słowo między językiem słowiańskim i germańskim bez zmiany szyku zdania tworzy koślawe językowe potworki. Myślę, że jednak lepiej rzucić grosza komuś, kto to naprawdę ogarnia. Serio. 

recenzje 7567591638235069653

Prześlij komentarz

emo-but-icon

Strona główna item

Popularne wpisy (ostatni miesiąc)