Loading...

Silesia po raz kolejny


Czy wieloletni sezon na większe festiwale w Polsce skończył się wraz z wydarzeniami ostatniego roku? Próbka w postaci dwóch wrześniowych festiwali może delikatnie wskazywać odpowiedź twierdzącą, niemniej jednak dopiero WFP za dwa tygodnie będzie bardziej miarodajną imprezą. Udałem się w ubiegłą sobotę do Spodka, oczekując nieprzesadnego tłoku. Już we Wrocławiu na początku września widać było mniejszy ruch niż w latach ubiegłych, a w przypadku Silesii doszły dwa kolejne czynniki – raz, że festiwal wydawał się nieprzesadnie rozreklamowany – gdybym nie był obecny na kilku grupach tematycznych na FB, to być może dowiedziałbym się o nim z dużym opóźnieniem. Skoro jestem przecież osobą zainteresowaną, to cóż powiedzieć o efektywności dotarcia z przekazem o imprezie do osób bardziej postronnych? Dwa, że kiedy tylko Sławek na kilka dni przed imprezą poprosił mnie o rozlosowanie pięciu karnetów, a taka sama prośba poszła do kilku innych blogerów z okolicy, wywnioskowałem, że karnetów musiało się rozejść mniej, niż organizator tego oczekiwał.


Swoje dodała zupełnie niepotrzebna gównoburza na stronie wydarzenia po tym, jak ogłoszono istnienie dwóch puli biletów – jednej dla inokulowanych jednym z modnych ostatnio preparatów, jednej dla nieoznakowanych. Plus opublikowano zasady obowiązujące na miejscu, tj. dystans społeczny oraz noszenie masek. Jest dla mnie kompletnie niezrozumiałe, dlaczego ludzie się o to zaczęli pluć w komentarzach. Przy czym zaznaczam, że jestem absolutnym przeciwnikiem segregacji sanitarnej, ale nie trzeba chyba ponadprzeciętnego IQ, żeby domyśleć się, że powyższe zasady nie wynikały z widzimisię organizatora, tylko musiały zostać wdrożone z uwagi na istniejące obostrzenia. Bez nich festiwal by się nie mógł odbyć. Z kolei jeśli ktoś zakładał, że na miejscu płytę Spodka będą przemierzać lotne brygady australijskich policjantów, wdeptujące w glebę i pałujące bez litości każdego, kto złamie zasadę 1,5m dystansu od drugiej osoby, czy maseczka mu się ześlizgnie pod nos, ten ma naprawdę mocno wybujałą fantazję. W każdym razie ten czynnik – ideologiczny – mógł sprawić, że wizytujących było w ten weekend mniej, niż się spodziewano.


Na marginesie – swoiste zacietrzewienie i brak elastyczności przejawia się czasami w sposób bardziej humorystyczny – oto po sąsiedzku odbywały się bodajże targi energetyczne, z których okazji obok Spodka przygrywała rockowa kapela, grająca różne covery. Grała nawet nie tyle do kotleta, ile najpierw dla fotografa, a później właściwie dla nikogo, bo przed sceną nie było nawet rodzin panów muzyków. I ja rozumiem rozczarowanie, najsłabszy frekwencyjnie koncert w życiu grałem dla ośmiu osób (i to przed Torture Squad i Cilice) i nie jest to nic fajnego, ale w takiej sytuacji kurczowe trzymanie się planu i rzucanie w publikę, składającą się z pokładów kurzu na płycie obok Spodka oraz okazjonalnie przelatującego gołębia, żeby śpiewała razem z wokalistą refren jakiegoś gajowego utworu albo żeby wyraziła swoje życzenie odnośnie następnego coveru do odegrania, wyszło bardziej zabawnie, niż miało.


Na Silesii na szczęście jednak było więcej osób, przy czym w piątek było ponoć „tragicznie” (słowa niektórych wystawców), w sobotę z kolei dużo lepiej, a na jednym ze stoisk powiedziano mi wręcz, że utarg jest bardzo zadowalający. Z punktu widzenia zwiedzającego było w sam raz – kolejki zdarzały się rzadko, a i ograniczona liczba stoisk była moim zdaniem zaletą – człowiek nie ganiał między wystawcami, starając się wypróbować, ile wlezie, bo później może już nie mieć ku temu okazji, tak więc onwards to Valhalla!, tylko niespiesznie krążył między stoiskami, próbując tego i owego, bez ciśnienia. Było pełno znajomych i atmosfera dopisała, tak więc była to jedna z najfajniejszych imprez, na których byłem w tym roku.


Przechodząc do konkretnych wrażeń piwnych, na wstępie podkreślę, że w zasadzie spróbowałem wszystkiego, na czym mi zależało. Tak więc:

Trzech Kumpli
Rodion, czyli RIS z trzech beczek, wyszedł w punkt. Z trzech destylatów najbardziej przebijał się rum, ale nie jest to jednowymiarowe, drewniane piwo. Palony likier czekoladowy, gęsty, cygarowy, z efektem waniliowego Bounty oraz lukrecją w finiszu. Świetne piwo (7,5/10). IPA Unplugged lana z kija dostarczyła wrażenia pokrewne bezalkoholowej ipce marki Miłosław, tyle że bez herbaty. Naprawdę solidne nealko (6,5/10). Pozamiatał Full Nelson. Piwo tak mocno jedzie spalinami, że czułem się jak w samolocie przed startem. Dodatkowo białe grono i agrest, brak hop burnu i tylko lekko podkreślona goryczka, ale za to brak mulącej słodyczy. Nazwa piwa jest w pełni adekwatna (8/10).


Łańcut
Swoją premierę miała hazy IPA o nazwie Hay Zee. Tak, jak Łańcut dotychczas był dla mnie w głównej mierze browarem lagerów oraz stoutów, zaś nowa fala wychodziła im solidnie, ale poniżej poziomu tuzów wśród krajowych producentów, tak to piwo wyszło w punkt. Soczyste, ale zarazem dość wytrawne, z odpowiednią goryczką. Pełno grejpfruta, trochę ananasa i papai. Na chwilę obecną najlepsze nowofalowe piwo z Łańcuta (8/10).

Brokreacja
Dwa piwa, dobrze nadające się na przerywniki między degustacją mocniejszych pozycji. Another One, Please! Fruit Light Sour Ale to rześkie, lekko kwaskowe piwo, z nutami cytrusów i ciekawą, omal kwiatową miodowością od mango, które tutaj zdradzało podobieństwo do melona miodowego (6,5/10). Sporym zaskoczeniem dla mnie był All Beers Matter Dortmunder, jako że nie jest to mój ulubiony styl, ale tutaj naprawdę nie da się niczego zarzucić. Czysty, zbożowy lager z subtelną nutką mineralną i średnio podkreśloną goryczką. Akuratne piwo (7/10).

Nook
Redneck’s Revenge, czyli new england farmhouse powstały w kooperacji z Dzikim Wschodem, to kawał porządnego, a przy tym zupełnie nietuzinkowego piwa. Łączy klimaty nowofalowe z bałto-skandynawskimi, oraz belgijskimi. Mamy tutaj więc żółte owoce pokroju brzoskwini, ale i grono, kwiatowość, lekki farmhousowy funk oraz korzenność bliską goździkowi. Piwo jest lekko kwaskowe z nutką mineralno-ziemistą i podkreśloną goryczką. Prawdopodobnie było najbardziej oryginalnym piwem tego dnia w Spodku (7,5/10).


Browar Opolski
Hazy IPA była mi zachwalana, no i nie do końca pykło – w cenie 15zł za 300ml dostałem melonowo-morelowe, nieco mdłe piwo ze słabą goryczką. Zbyt mało ostrych kantów, bądź też po prostu ciekawszych elementów, żeby zrobiło wrażenie (5,5/10).

Hajer
NEIPA 2.0 z Serii 1000 miała wprawdzie melonową komponentę, ale dzięki nutom grejpfruta oraz stosunkowej wytrawności nie jest piwem mdłym. W porządku (6/10).

Such A Beer
Marcin, czyli sympatyczny właściciel przybytku, poczęstował mnie praktycznie wszystkim, co miał na kranach, i w większości – poza west coast IPA – były to piwa solidne. Takim był też Such A Stout, którego wziąłem większą porcję z pompy. Gładki, palony, kawowy i czekoladowy, leciutko kwaskowy, wytrawny, smaczny. Dokładnie taki, jakiego oczekiwałem (6,5/10).


Moczybroda
Tu zaznałem przyjemnej niespodzianki, albowiem tego producenta jakiś czas temu sobie odpuściłem. Tymczasem New Wave #11 Peated Pils to kawał świetnego piwa. Z jednej strony czysty profil zbożowy i lekko podkreślona goryczka, z drugiej spora dawka torfu. Obrazowo to jest piwna wersja whisky z Islay. Tym lepsza, że z podkreśloną, zbożową słodowością, która się świetnie z aptecznym torfem komponuje (7,5/10).

Reden
Calaktyka Calamansi Gose nie wyszła zanadto perfumowo, mimo tytułowego cytrusa w składzie. Kwaskowe, rześkie, niezłe piwo (6/10). New Wave Sabro American Pale Ale wypadł kompletnie inaczej, niż tego oczekiwałem. Czyli zero koperku, może nieśmiałe nutki kokosa w tle. W głównej mierze soczysty moszcz jabłkowo-tropikalny, tylko umiarkowanie zagęszczony, a przez to rześki. Bdb (7/10). Podwójne Szombierki stanowiły pewnego rodzaju ryzyko, bo młodziutki, czterotygodniowy foreign extra stout jeszcze nie miał czasu, żeby się porządnie wyleżakować. A jednak – palone, czekoladowe piwo przekonywało swoją oleistością i głębią. Lekka słodycz jest w nim kontrowana lekkim kwaskiem, natomiast dodana kawa zagrała jak świeżo zaparzone espresso. Mocarne, a jednocześnie ożywiające, świetne piwo, mimo dyskretnej nutki alkoholu w tle. Za kilka tygodni to dopiero powinna być petarda (7,5/10). Fenomenalnie jak zwykle wypadł redenowy Pils, z którym w tej kategorii w Polsce mogą konkurować jedynie pilsy z Łańcuta.


Na koniec mam nadzieję, że jednak festiwal się zwrócił zarówno organizatorom, jak i wystawcom, bo jest to w moim odczuciu jeden z najfajniejszych festiwali piwnych w Polsce, a i sam Spodek jako miejscówka oddziałuje na mnie swoim magnetyzmem.

Do następnego!



Silesia Beer Fest 2021 7141421260832627514

Prześlij komentarz

emo-but-icon

Strona główna item

Popularne wpisy (ostatni miesiąc)