Konserwowanie polskiego craftu 19
https://thebeervault.blogspot.com/2021/05/konserwowanie-polskiego-craftu-19.html
Kilkutygodniowy zastój na blogu równa się korek, a korek równa się nieuchronna erupcja. Przez kilka kolejnych dni roboczych mam więc zamiar dać jej upust. Zobaczymy, na ilu dniach się skończy, ale niniejszym zaczynam.
Triple IPA to na ogół nic dobrego, z kolei sour IPA to ciekawy kierunek. No ale robienie sour IPA z dodatkiem laktozy to coś w stylu saunowania w stroju kąpielowym. Ani to zdrowe, ani sensowne. W dodatku Acid Trip od Funky Fluid (sour triple IPA; ekstr. 21%, alk. 8,6%) nie obył się bez dodatku kokosa i ananasa, no i jedzie na średnio przeze mnie lubianym chmielu Sabro. W pierwszym momencie pomyślałem, że właśnie ananasa trzeba było, żeby Sabro nie kojarzył się z koprem, jeno z kokosem, ale wówczas moje ślepia dostrzegły wspomniany kokos na etykiecie i czar Sabro rozpłynął się w powietrzu, które było wypełnione wonią pina colady. Zgaduję, że taki był właśnie zamysł tego piwa i udało się nie gorzej niż Pincie którymś z jej kwasów sprzed kilku lat. Pina colada zmiksowana z morelowo-brzoskwiniowymi danonkami. Przyprószona dodatkowo świeżym koperkiem, no bo nie dało się oczywiście bez tego nieszczęsnego Sabro. Okazuje się jednak, że wspomniana laktoza to jedynie dla lekkiego balansu została dodana, zresztą jej słodycz w ilości szczątkowej wtapia się w owocowość tego piwa. Ogółem rzecz biorąc jest ono maksymalnie tropikalne i dzięki owocowości oraz niewątpliwej kwaśności rześkie. A jednak parametry ma niczym kowadło. Dobre to jest w sumie. (6,5/10)
Moje dotychczasowe doświadczenia z browarem Palatum były ograniczone do występów państwa Kojro na WFP oraz BGM. Poza Warszawą piwa Palatum raczej nie były w obiegu, przynajmniej na Śląsku. Chyba że w tapach, te jednak postanowiono zniszczyć, więc jest to pieśń przeszłości. No ale w końcu do Katowic dotarła cała fura palatumowych piw, w dodatku niektórych w puszkach. Backspace (ekstr. 16,6%, alk. 7,1%) to całkiem smaczna mętna ipka. W aromacie te słynne białe owoce, a.k.a. grejpfrut, ananas, delikatne grono, ale i trochę ziół; w smaku umiarkowana soczystość, całkiem zgrabnie podkreślona goryczka, ale i trochę zbyt wyraźny hop burn. Pije się to fajnie, to i ocenę dostanie całkiem pozytywną. (6,5/10)
Espresso Double Stout od Palatum (ekstr. 20,5%, alk. 8%) uwarzono z dodatkiem kaw Tanzania Moshi Kilimandjaro oraz Brazil Cerrado, wypalonych w palarni Unique Choice – o czym wspominam z obowiązku skryby, a nie zajawki amatora kawy. Nie ugrzęźnięto w podstawowym felerze piw z kawą, tak więc próżno tutaj szukać nut fasolowych czy kaparowych. Dodane kawy funguja nieco w tle, dobrze łącząc się z mocno czekoladową bazą. Warto odnotować wyraźną, włosko-laskową orzechowość piwa, która na peryferiach języka śladowo przechodzi w zielonkawą leszczynę, co może być subtelnym aldehydem albo i nie (nie potrafię tego ocenić), jednak w zasadzie ginie w natłoku innych nut. Uzupełniając warto wspomnieć o migdałowości tła, całkiem solidnym ciałku, jeno śladowej słodyczy oraz podkreślonej goryczce. Ot bardzo dobry stout, rzadkość na polskim rynku. (7/10)
Najmniej ciekawie wśród palatumowego trójpuszkowia wypadł moim zdaniem Lucid Dream (ekstr. 18%, alk. 7,6%). Niby double new england IPA, ale po pierwsze, goryczkę zasadzono całkiem dosadną, po drugie, piwo nie jest soczkowate, bo duo Simcoe oraz Centennial dało mu profil klasycznie pomarańczowy, żywiczny i grejpfrutowy z niewielką domieszką melona oraz juicy fruit w smaku. Jest też dający się we znaki pod koniec puszki hop burn, jest też nieco zbyt wyraźna landrynkowa cukrowość smaku (nie mylić ze słodyczą, choć i ta byłaby prawdopodobnie lepsza od utlenienia), tak więc niezbyt dobrze mi to weszło. (5,5/10)
Punk rock ma być ponoć brzydki, tak więc wizualnie Filthy Lucre z hurtowni Monsters (ekstr. 18%, alk. 7,8%) wpisuje się swoją błotnistością w tę narrację. Również odczuwalny hop burn dostarcza spodziewanej dawki sensorycznych nieczystości. Estrowość piwa chyli się ku rozpuszczalnikowi (bez osiągania na szczęście irytujących właściwości tegoż), natomiast owocowa kompozycja generalnie ma barwę białą oraz zieloną – liczi, zielony grejpfrut, niedojrzały zielony banan (momentami piwo pachnie trochę jak fermentujący pszeniczniak), w finiszu trochę mięsistego białego grona. Goryczka zalicza skromny występ, za sprawą czego hop burn zgarnia więcej uwagi niż bym chciał. Generalnie jako tako, ale nic ponadto. (5,5/10)
Narracji monsterowej część dalsza – skoro punk rock jest brzydki, zaś Sid Vicious był bardzo brzydki, no to nie dziwi, że piwo Sid Vicious Was Innocent (ekstr. 18%, alk. 7,6%) jest brzydkie. Może nie wizualnie, ale w smaku. Potencjał aromatyczny ma – mocno owsiane już w zapachu, grejpfrutowo granulatowo albedowe, z domieszką ananasa i mango, ale bez wspomnianej na kontrze marakui, a w dodatku lubczykowe w finiszu. Nie jest to może klasa i subtelność zarazem, ale mogło z tego coś wyjść. Tymczasem jest tutaj kilka grubych felerów – zawiesistość, czy wręcz mączność, torpedująca w niebyt jakąkolwiek pijalność, oraz ostra, chropowata goryczka z niesamowitym hop burnem, przypominająca mi pizzę, którą z kumplem zrobiliśmy kilka lat temu z drożdży po fermentacji zmieszanych z chmielinami. Próbowaliśmy ten hop burn zabić grubą warstwą sosu sriracha. Nie dało rady. W przypadku tego piwa prawdopodobnie też nie zdałoby to egzaminu. (3/10)
Nie spodziewałem się wiele po Walk This Way (ekstr. 16%, alk. 6,7%) od Funky Fluid; być może ze względu na to, że paćki na etykiecie tym razem wyszły bardzo brzydkie i udzieliły mi się podświadomie jako prefiguracja zawartości. Ta jednak wygląda niczego sobie, a pachnie i smakuje jeszcze lepiej. Odczuwalnie lżejsza na tle bardzo obecnie popularnej imperialnej konkurencji, charakteryzuje się pijalnością na poziomie pejl ejla, będąc zarazem piwem smakowo dość intensywnym. Moc cytrusów – grejpfruta, cytryny i mięsistej pomarańczy – zaokrąglona jest wtrętami ziołowymi, które skojarzyły mi się częściowo z rozmarynem. Rześkie piwo znika w oka mgnieniu pozostawiając na kilka chwil w gardle typowo funkofluidową, wyraźną, ipkową goryczkę. Świetna rzecz. (7,5/10)
Jak w korowodzie trzaskanych bez opamiętana mętnych ipek i owocowych słodziaków piwopodobnych wypadł imperial brown ale? Brown Sugar (ekstr. 21%, alk. 9,2%) od Funky Fluid to piwo, które lepiej by wyszło, gdyby było kolejną solidną, niewyróżniającą się ipką. A tak to wyszło, jak wyszło. Bez zerknięcia na kontrę wyczułem czekoladę, waniliowo-toffikowy budyń oraz orzechy laskowe, które jednak wziąłem za odsłodowe a nie odorzechowe (odekstraktowe?). Po kilku chwilach wyszedł subtelny cynamon. W nadmiarze z kolei wyczułem cierpkość. Wprawdzie gdzieś tam można ją łączyć w myślach z posmakiem orzechów, no ale nie w takim natężeniu. Ciałka tutaj jest stosunkowo mało, cierpkości zbyt dużo, zaś o zintegrowaniu bukietu nie ma mowy. W zasadzie pachnie i smakuje to trochę jak czekoladowo-orzechowe ciastko, tylko że jest cierpkie, a nie słodkie. Tak jak w przypadku Sid Vicious od Monstersa, przypomina mi się pizza robiona lata temu z kumplem na drożdżach po fermentacji, pełnych chmielin. Ależ to było niemiłosiernie ostre, haratające gardło paskudztwo. A przypomina mi się dlatego, że tam wtedy chciało się czuć coś innego, niż się czuło. I w Brown Sugar (myląca nazwa swoją drogą) też chciałoby się poczuć coś innego, niż się czuje. W sensie innego piwa chciałoby się czuć. Bo to jest męczące. (4/10)
Korekta na rynku, czyli mało pasjonujący jakościowo przegląd. Korekty są jednak zdrowe, tonują oczekiwania i pozwalają przeżywać radośniej wzrosty. Niemniej jednak, same Walk This Way oraz palatumowe Espresso Double Stout to trochę mało szczęścia jak na taki sumaryczny wydatek.