Wyciąg z darów losu #3
https://thebeervault.blogspot.com/2021/05/wyciag-z-darow-losu-3.html
Tym razem tylko browar Waszczukowe, ale za to w sześciu odsłonach. Paczka dotarła do mnie, staczając po drodze nierówną walkę z kurierem DPD. Rezultat – dwie butelki tango down, reszta obklejona fragmentami truchła poległych towarzyszy. Mateusz niezwłocznie przysłał mi drugą paczkę z klonami śniętych braci, a kurierowi nie udało się z opóźnieniem pociąć moich rąk, mimo że operowanie takimi butelkami z przyklejonymi doń malutkimi fragmentami szkła bywa zdradliwe i brzemienne w skutkach.
Pils Na Fazie (ekstr. 12,5%, alk. 4,8%) to powrót do minionych już raczej czasów, w których polscy craftowcy robili kooperacje z jutuberami. Jako że Waszczukowe to nie Brodacz, żeby promować jakąś patologię, to sięgnięto po Dawida Fazowskiego, autora kanału YT Na Fazie. Nie oglądam, bo na jutiubie puszczam sobie jedynie analizy finansowe, składanki deep house oraz deathcore, ale gość robi sympatyczne wrażenie. Z piwem jest gorzej – chmiele Saaz oraz Marynka są na tyle przykryte jasnym słodem, że piwo robi wrażenie hellesa. Na dodatek takiego hellesa, w którym owa słodowość ma mocno żółte zabarwienie, penetrujące rejony puszkowanej kukurydzy. Bardziej podkreślone nachmielenie, bądź przynajmniej bardziej zdecydowana goryczka zaradziłaby temu przynajmniej po części, no ale to tylko projekcje moich marzeń. Ciężko to wchodzi. Chyba że na fazie. (4/10)
DDH Hazy IPA (ekstr. 16,5%, alk. 5,8%) – nazwa określa zawartość. Choć z drugiej strony trochę się już odzwyczaiłem od utlenionych ipek. Ta tutaj pachnie sauną, żywicą, herbatą, opuncją oraz takimi owocowymi karmelkami, których obieg przypadał na przełom wieków i których charakterystyką był menisk wklęsły od strony wierzchniej oraz opakowanie w przezroczystą folię. Summa summarum piwo przypomina utlenione ipki charakterystyczne dla południowoeuropejskich browarów średniej wielkości. Jest cukierkowe i słodkawe, choć goryczkę też ma. Generalnie nieco muli i miast stylowej postnowoczesnej hejzi ipki przypomina bardziej landrynkowe niewypały spośród szeregów zwykłych butelkowanych polskich ipek około roku 2015. (5/10)
Łycha Zbycha (ekstr. 16,5%, alk. 6,5%) to póki co najlepsze piwo braci Waszczuk. Aktualna warka w aromacie dostarcza mocną dawkę gorzkiej czekolady oraz palonego ziarna, jednak torf jest słabo wyczuwalny. Być może to lekkie skinięcie głową w stronę normików, lecz już na poziomie smaku torfowe słody są obecne bardziej dosadnie. W dalszym ciągu jest to jednak piwo przyswajalne również dla tych, którzy nie wzdrygają się przed ssaniem spalonej szczapy prosto z wygaszonego ogniska, jednak sama myśl o Bowmorze niekoniecznie dobrze im się kojarzy. Ja się znajduję w tej grupie docelowej, tak więc mnie bardzo smakowało. (7/10)
W pełni solidnym piwem pozostaje craft roku 2018, czyli Janusz Moczywąs (ekstr. 12,5%, alk. 4,8%). Niemiecki lager, czyli dortmunder. Ni to pils, ni to helles, tylko coś pomiędzy. Muszę powiedzieć, że zbożowy, ziarnisty charakter niemieckich jasnych lagerów odtworzono tutaj jota w jotę, zaś do pełnej niemieckiej czystości eee, piwnej, brakuje tutaj tylko nuty zapałki. Ale to dobrze, że brakuje. Poza tym więcej chmielu w średnio podkreślonej goryczce niż w zapachu, ale i w aromacie jest go rzecz jasna więcej niż w hellesie. Dobre to jest. (6,5/10)
Nie jestem wielkim zwolennikiem ipek z dodatkiem owocowym, nie widzę też specjalnego sensu tworzenia piwa o tematyce pitahaji vel smoczego owocu, jako że jest to owoc mdły. No ale jest to też pomysł niecodzienny. Fruit Bomb Juicy IPA (ekstr. 14%, alk. 5,5%) to czerwone piwo o smaku czerwonych landrynek (poza smoczym owocem pływają tutaj również czereśnie oraz czarna porzeczka), przy czym motywem dominującym jest faktycznie pitahaja, zgodnie z opisem na kontrze usytuowana gdzieś pomiędzy kiwi a melonem. Poza tym mało czuć – chmiele w sporej mierze uległy ewaporyzacji, goryczki jest tyle, co kot napłakał, piwo jest lekko kwaskowe, mało słodkie w sumie, ale i mimo owocowego profilu niezbyt soczyste. Takie mdławe pitu pitu, które nie do końca wie, czym chciałoby być. (4,5/10)
Tiramisu & Coffee Pastry Stout (ekstr. 14%, alk. 4,3%) z laktozą oraz laskami wanilii w składzie. Winszuję odwagi, żeby mnie takie coś podesłać do recenzji. Tymczasem określenie stylistyczne tego piwa jest częściowo zasadne w aromacie, ale w smaku już na szczęście nie. Otóż owszem – zapach to jest wypisz wymaluj tiramisu, mocno biszkoptowe z waniliową nutą, karmelem i dodatkowo kawą. W smaku w zasadzie też, przy czym komponenta kawowa (Guatemala Huehuetenago) jest bardziej uwypuklona w finiszu. Tyle że mimo laktozy nie jest to słodkie piwo. Ba, rzekłbym nawet, że w smaku robi wrażenie kawowego, lekko gładkiego dry stouta, tyle że w wersji ciastowej (ale właśnie niesłodkiej). Trochę niczym lody o smaku tiramisu, z których wyrzucono prawie całą słodycz. Dobre to jest. I zaskakujące. (6,5/10)
No i spoko. Jedno bardzo dobre piwo, dwa smaczne, reszta gorzej. Najbardziej moją uwagę przykuł pastry stout, który nim nie jest. A udało mi się już w przeszłości kupić nieraz piwo nieokreślone tym mianem, które ku mojej zgrozie się pastry stoutem okazało. No więc podejście Waszczukowego mi się dużo bardziej podoba.