Konserwowanie polskiego craftu 20
https://thebeervault.blogspot.com/2021/05/konserwowanie-polskiego-craftu-20.html
Dzisiejszy przegląd stoi pod znakiem puszek 0,33l. Ależ mnie się podoba ta objętość – można na spokojnie napić się bez upicia się, a jak zawartość jest beznadziejna, to człowiek nawet do kranu niczego nie zdąży wylać, bo wszystko już zostało wypite.
Startujemy od browaru Lubrow, który się jakiś czas temu przeniósł z centrum Gdańska do Borczu i już nie jest night clubem. No i puszkuje. Hop Roller (ekstr. 16%, alk. 5,2%) pachnie owocowo, ale i cukrowo – jak galaretka pomarańczowa i morelowa z cukrową posypką. I w zasadzie smakuje podobnie – słodkawo, owocowo, galaretkowo, niezbyt intensywnie. Wspomniana cukrowość tego piwa nie jest specjalnie przyjemna i częściowo penetruje rejony landrynkowe. Z drugiej strony, piwo wbrew opisowi na etykiecie nie jest soczkowe, no i goryczka jest naprawdę mocno doinwestowana. W połączeniu z ogólnie mało intensywnym bukietem (co jest plusem, bo to bukiet jest minusem tego piwa) otrzymujemy wywar, który nie jest dobrze wykonany (a może po prostu niedobrze rozlany), nie jest też absoutnie nju inglandem, ale paradoksalnie jest przyjemny w odbiorze. (6,5/10)
Namacalny problem pojawia się wraz z Hop Feast z Lubrowa (ekstr. 20%, alk. 8,2%), ale i ten problem udaje się częściowo rozwiązać. Otóż problemem jest niemalże brak aromatu. Cóż z chmieli Cascade, Chinook, Ekuanot, Southern Passion i Mandarina Bavaria, coż z drożdży WLP066, skoro piwo dopiero przy forsownym wdechu daje ciężką do skonkretyzowania cytrusowością, zawiniętą ponownie w cukrowo-landrynkowe opakowanie? Jest jednak i jasny punkt i jest nim ponownie goryczka. Jeśli Hop Roller był bardzo gorzki, to Hop Feast jest – jak na dzisiejsze czasy – wręcz ekstremalnie gorzki. I nie jest to łodygowo-paracetamolowa, cierpka gorycz, tylko rasowa, charakterna, nieco zalegająca, ale i bardzo przyjemna goryczka, jakiej się powinno oczekiwać po piwie określanym mianem west coasta, ale rzadko się dostaje. Gdyby to piwo było samym swoim finiszem, to byłoby w dechę. A tak to jest niezłe, mimo rozczarowująco miałkiego bukietu. (6/10)
Już za niedługo Ziemia Obiecana ma zrezygnować z małych puszek na rzecz dużych. Szkoda, póki co jednak można się nacieszyć amerykańską ipką Ruszyła Maszyna (alk. 6,5%) w porcji degustacyjnej. Wprawdzie w składzie widnieją płatki owsiane, ale opis „American IPA” bez dodatków DDH, hazy, juicy itede jest dość w punkt. Faktycznie jest to aromatycznie i smakowo bardziej oldskulowe podejście do tematu, czyli goryczkowe, no i nie soczkowe. Ale zarazem frontalnie chmielowe. Nuty mięsistego grejpfruta, rześkiej pomarańczy oraz marmolady morelowej niesione są średnim ciałkiem okraszonym subtelną słodyczą resztkową, finiszując mocną, ale i miękką, lekko zalegającą goryczką. Piwo jest pełne smaku, rześkie i substancjalne. Ależ ja bym chciał, żeby tak smakowały ipki, które w większości kupuję. Chapeau bas! (8/10)
Przechodzimy do Bogny (alk. 8%), również od Ziemi Obiecanej, piwie w mało popularnym stylu saison, który ongiś stanowił pożywienie dla belgijskich rolników, ale od czasu kiedy zmienili oni proste skórzane gacie na rurki i oduczyli się pracowania, saison jest piwem, którego grupą docelową są kręcący nosem piwosze jak ja, którzy w życiu pługu w rękach nie trzymali. Piwo jest w punkt. Wytrawne, (biało-)pieprzne, ale z dobrze ukrytym alkoholem. Nuty, które mu dały belgijskie drożdże (oprócz wspomnianego pieprzu), obejmują między innymi gumę balonową, białe grono, gruszkę z goździkiem i rozmaryn. Mieszanka, która wystaje poza szereg kolejnych hejzi ipek, które zlewają mi się w zasadzie coraz bardziej w jedno (ale i tak je bardzo lubię). Both thumbs up! (7/10)
Ola Amore Preta (ekstr. 14%, alk. 6,5%) to bardzo pijalne podejście Pinty do hybrydowego stylu farmhouse IPA. Człon farmhouse jest w moim odczuciu obecny co najwyżej w postaci lekkiej siarkowości, takiej nie przeszkadzającej, w stylu świeżych ipek z czeskiego Zichovca, podkreślającej świeżość piwa. Znaczy się, nie chciałem napisać, że piwo jedzie trochę jak podwórko na wsi, z którego rogu jest bajoro gnojówy, no ale... ale nie jest to nic złego. I nie piszę tego ironicznie. Przede wszystkim jest to mocno cytrusowa ipka, z nutami dojrzałego grejpfruta, limonki, świeżego jabłka i morelowo-brzoskwiniowym twistem. Nut przyprawowych nie wyczułem, co jest niezbyt farmhousowe w ujęciu oldskulowym, no ale może lepiej i tak. Warto też podkreślić, że wyraźna wytrawność nie oznacza absolutnie alkoholowości, zaś piwo znika ze szkła w okamgnieniu. Bdb. (7/10)
Nepomucen i piwa leśne to w zasadzie samograj. Każde jest co najmniej dobre, kilka było wyśmienitych. W ten trend wpasowuje się From The Woodland Forest Pils (ekstr. 12%, alk. 5%). Piwo jest wytrawne, opatrzone rasową goryczką. Z drugiej strony uzyskano śladową słodycz resztkową, która nie tylko dobrze balansuje tego pilsa, ale również świetnie wpasowuje się w ostro-słodkawy charakter pędów świerku i sosny, w które wspomniana słodycz gładko przechodzi. Zgodnie z oczekiwaniami leśne nuty nadają tutaj ton, reszta stanowi po prostu optymalnie dobrane tło. Oba kciuki w górę! (7/10)
„Polskie chmiele? Mówię – sprawdzam!”, pomyślał sobie Funky Fluid i wyczarował fascynująco błotniste piwo, brzydkie jak beznoga karlica po spotkaniu z pędzącym tramwajem. Modern Polish IPA (ekstr. 16%, alk. 6,8%) miało buchać chmielem i pokazać jankesom, gdzie raki zimują. No i ech. Błotnisty trunek, lekki hop burn, intensywność aromatyczno-smakowa lekka do średniej, goryczka średnio mocna, lekko sucha, ale w porządku. Chmiele Zibi, Oktawia, Książęcy i Iunga są odpowiedzialne za konglomerat nut żółtego jabłka, niedojrzałej gruszki, białego grona dojrzałego na polskim, szarym słońcu w ogródku sąsiada, no i trochę przecieru z mirabelki, a w smaku dodatkowo nutek albedo. Polskie chmiele, polski sad. Plus albedo, a więc grejpfrut z polskiego Lidla. I zbędna pikantność w finiszu. Może są amatorzy takich słabizn, ale ja do nich nie należę. (4/10)
Ależ pięknie wygląda puszka Szczególnej Teorii Mętności (ekstr. 18%, alk. 7,2%). I właśnie dla etykiety kupiłem to piwo kontraktowca Gwarek, no ale jednak warto było również dla zawartości. Tak jak bowiem do kveików nie miałem nigdy serca, tak to piwo akurat wyszło bardzo dobrze. Mimo soczystej owocowości jednak wytrawnie, no i drożdże dały piwu tyle od siebie, że ciężko stwierdzić, czy to one, czy chmiele nim rządzą. Mango, mandarynka, ananas, suszona morela, a na dodatek lekko fermentujący anyż – tak bym je scharakteryzował. Czy to jest przyjemne? Ba, nawet bardzo. Szybko wchodzi i czyni wydatek nań uzasadnionym. (7/10)
Przegląd lepszy niż ostatnio. Tylko jedno słabe piwo, a dla równowagi superancka Ruszyła Maszyna z Ziemi Obiecanej. Tym razem duch kraftu kierował moimi zamówieniami.
Piłem Modern PIPA i było to bardzo fajne piwo, do którego mam ochotę jeszcze wrócić. Ale to co zobaczyłem na Twoim zdjęciu zupełnie nie przypominało mi mojej degustowanej sztuki, której wygląd był jak najbardziej prawilny.Musiałeś dostać chochlę z samego dna ;-)
OdpowiedzUsuńOd tego piwa wziął się mem pt. "szósta dysza". Prawdopodobnie był to problem konkretnej partii. Co mnie rzecz jasna jako konsumenta mało interesuje, bo skoro płacę za pełnowartościowy produkt, to takowego oczekuję. W taki sposób browary psują sobie markę.
UsuńJak najbardziej masz rację!
Usuń