Konserwowanie polskiego craftu 16
https://thebeervault.blogspot.com/2021/03/konserwowanie-polskiego-craftu-16.html
Żywię przekonanie – bardziej intuicyjne niż merytorycznie ugruntowane, że browary puszkują te wyroby, z których są bardziej zadowolone. Stąd też mając do wyboru puszki lub butelki z tego samego browaru, chylę się raczej ku tym pierwszym. Oto kolejny przegląd.
„Rozlane w pusie spod samiuśkich Tater” Regionalne Książenicko Lęborskie z bro... hurtowni Monsters (ekstr. 12,5%, alk. 5%) dostaje ode mnie punkty za opakowanie, szczególnie że pusie spod Tater bywają bardzo smaczne. Co trzeba powiedzieć, że emulacja Tatry bądź też pierwszego z brzegu regionalniaka w przypadku tego New Zealand pilsa przybiera postać niemalże nieobecnej goryczki, za co znowuż muszę trochę odjąć w ocenie. W aromacie rządzi chmiel Nelson Sauvin, występujący w klasycznej postaci białego grona powleczonego skórką limonki i utopionego w baku z dieslem. Piwo jest czyste jak łza harnasia, lekkie, acz aromatyczne, no i szybko wchodzi. Wielka szkoda, że nie ma praktycznie goryczki, ale czuję tu zadatki. (6,5/10)
Kiedyś grałem w gry komputerowe, ale potem odkryłem coś takiego jak seks. Obecnie średnio raz na rok mam taki dzień, że nachodzi mnie ochota na grę. Wówczas ściągam sobie coś szybkiego, nie wymagającego myślenia, grę typu Call Of Duty, przechodzę single player mode w jeden dzień, po czym mam wprawdzie na rok spokój, ale i ogarnia mnie przygnębiające przeświadczenie, że oto zmarnowałem cały dzień. No ale zawsze to lepiej jeden dzień, a nie całe życie, nieprawdaż? No Save Point od Innych Beczek (ekstr. 16,5%, alk. 6%), piwo dedykowane grze Cyberpunk 2077 całym opakowaniem składa hołd dla gry. Nie tylko etykietą. Skoro bowiem gra jest zbugowana, to i mi po raz pierwszy w przypadku puszkowanego polskiego craftu podczas otwierania urwała się zawleczka, tak że musiałem wcisnąć zamknięcie do środka, żeby dostać się do zawartości. Ta z kolei to melanż grejpfruta, ananasa, mango i pomarańczy z delikatną nutką mięty i czymś, co przypomina patynę na żelazie, jest jednak na szczęście znikomej intensywności. Piwo soczyste, gładkie, odpowiednio gorzkie. Chrzanić gry, ale to jest bardzo smaczne. (7/10)
Spośród niedawnej ofensywy puszkowej Golema wybrałem dwie sztuki, które w moich oczach mieniły się najciekawiej. A Cup Of Joe (ekstr. 18%, alk. 8,5%) to imperialna ipka z dodatkiem kawy Decaf de Cana z Kolumbii. Czuję tutaj szereg problemów. Spodziewałem się mocnego, przynajmniej po części fasolowego (jak to jest zwyczajowo w piwach z kawą) uderzenia dodatku, tymczasem jedyne, co w tym piwie uderza mocno w zmysły, to goryczka. Kawa plumka sobie daleko w tle, co powoduje, że nawet jeśli jest fasolowa bądź kaparowa, to tego nie czuć. No i generalnie taki poziom intensywności kawy w tego typu piwie byłby chyba krokiem w dobrym kierunku. Sęk w tym, że to piwo jest generalnie bardzo mało intensywne – pomijając wspomnianą goryczkę. Chmiele w postaci odrobiny melona oraz owoców cytrusowych robią tak nieśmiały występ, że nawet siarkowość – sama w sobie niezbyt intensywna – bez problemu je dominuje. W rezultacie otrzymujemy piwo o słusznych parametrach, w którym najbardziej przyjemna jest ulotna kawa w finiszu, które jednak samo w sobie jest nośnikiem minimalnej siły smaku. Czyli rozczarowanie. (4,5/10)
Drugą puszką Golema, która znalazła drogę do tego przeglądu, jest The Dark Goblet Of Bitterness (ekstr. 18%, alk. 8,5%). Imperialna black IPA z dodatkiem szeregu „leśnych”, żywicznych chmieli, zapowiadała się bardzo ciekawie. Na pewno zdała egzamin w kwestii goryczki – ta jest wyraźna, nieco zalegająca, ciut cierpka na modłę lukrecjową. Lukrecja daje nam nawiązanie do następnej kwestii – poza wspomnianym charakterem goryczki piwo jest właściwie wyzbyte nut, które kojarzyć można z jego kolorem. Czyli słodowości niet, co jest wprawdzie zgodne z pierwotnymi założeniami stylu, ale mnie trochę rozczarowuje – preferuję przekładaniec czekoladowo-żywiczny/cytrusowy. W tym momencie przechodzimy do nachmielenia, które okazało się dalece mniej żywiczno-sosnowe, niż oczekiwałem. Owszem, nuty żywicy są obecne, ale najwyraźniejszy jest tutaj moim zdaniem melon, którego mdłe nuty dorzucają swoje do ogólnego wrażenia, jakie to piwo robi. Jest bowiem pod względem intensywności niewiele mocniejsze od A Cup Of Joe, czyli znowuż – poza kwestią goryczki prowokuje w zasadzie tylko do wzruszenia ramion. A szkoda. (4,5/10)
Dużo lepiej z tematem poradziła sobie Pinta, której What’s Next? (ekstr. 20%, alk. 8,5%) uwarzony w ramach serii Hoppy Crew, to klawa rzecz. Wprawdzie i tutaj zabrakło bardzo lubianych przeze mnie słodowych nut czekoladowych, zabrakło również jeżynowo-borówkowych klimatów owocowych, no i ogólnie piwo smakuje i pachnie jak jasna ipka – poza ponownie ciut lukrecjowym, może trochę w stylu podpalonych wafelków finiszem – ale za to jest odpowiednio intensywne, odpowiednio (czyli mocno) gorzkie, no i odpowiednio żywiczne, ożywione mangoidalnym akcentem tropikalnym. Bardzo dobre piwo. (7/10)
Przechodzimy do trzeciej blek ipki w tym zestawie. I zdecydowanie najlepszej. Zakładałem, że skoro Maryensztadt nazywa swoją ddh imperial black ipkę Darkness My Friend (ekstr. 18%, alk. 7,5%), to robi to złośliwie, żebym musiał się tej ciemności na siłę doszukiwać. Miałem rację, co jednak nie rzutuje na piwo jako takie – mimo najskromniejszych parametrów spośród czarnych ipek w tym przeglądzie to piwo ma najbardziej konkretne ciałko, jest zarówno najbardziej cytrusowe, jak i najbardziej żywiczne, no i w finiszu nuty herbaciane robią robotę, a także kwiatowość oraz przejrzała brzoskwinia. Goryczkę ustawiono na poziomie medium high i mimo że faktycznie ciemnych słodów szukać w tym piwie byłoby ślepcowi bardzo trudno, to jest to świetne piwo – szybko wchodzi, a jednak jest pożywne. Prost! (7,5/10)
Ludziom znudzonym ipkami w puszkach hurtownik Śmierdzący Płyn, pardon, browar kontraktowy Funky Fluid podsuwa pod nos dwa imperialne berlinery z dodatkiem różnych szczepów winogron. Bardzo ten fakt propsuję, jako że jeden wyszedł nad wyraz smakowicie. Sour Grapes Seyval Blanc (ekstr. 14%, alk. 6,5%) bucha w zmysły białym winem o mocno gruszkowej proweniencji, a przy tym wbrew parametrom jest piwem bardzo rześkim. Chmiel Nelson Sauvin stylowo wpisał się w białe grono, uzupełniając piwo nutami agrestu, które również znalazły się w nim za sprawą lactobacillusa. Piwo finiszuje średnio intensywnym kwaskiem oraz nutką kiwi, a ja jestem bardzo, ale to bardzo zadowolony z tego zakupu. (7,5/10)
Bardziej swojsko i mniej finezyjnie wyszedł Sour Grapes Johanniter, chmielony na zimno niemieckim Hallertau Blanc (ekstr. 14%, alk. 6,5%). Dominującym skojarzeniem jest tutaj dojrzałe czerwone jabłko zmiksowane z cierpkim, niedojrzałym agrestem. Nie wyczułem naleciałości, które mogłyby mi się skojarzyć z winem, również lacto jako takie wyrzuciło bardziej poza nawias, natomiast piwo jest zdecydowanie bardziej kwaśne niż Seyval Blanc, a poza tym ma bardzo subtelną, ale jednak irytująco cierpką goryczkę. Koniec końców i tak mało złożona kompozycja zlewa się w całość i powstaje wrażenie ssania jabłkowych obierek lekko nasączonych chmielinami. Przyjemności w zasadzie brak. (4,5/10)
Tyle na dziś, połowę powyższych puszek kupiłbym jeszcze raz, nie jest więc najgorzej. Nowa partia funkofluidowych berlinerów właśnie dotarła do sklepów, więc jest nawet ku temu okazja.
Ten Golem Goblet to Black IPA ale z Sinamarem zamiast ciemnych i palonych słodów. Taka podpucha bo to farbowany, imperialny West Coast :) I moim zdaniem zajebiscie się sprawdził w tej kwestii.
OdpowiedzUsuńNo właśnie - tylko na kolor. Ale ja preferuję czarne ipki z mocniej zaznaczoną obecnością słodów. Pamiętam, jak drzewiej się trochę śmiano, że te polskie black ipy cosik stoutowe są. Mnie to jednak odpowiadało.
UsuńJa bardzo przepraszam, ale niedawno wykonałem ogromną pracę jadąc 12 km w korkach aby zakupić jakieś ciemności na "india dark ale" challenge. Mój ulubiony styl jest w Polsce stanowczo "niedoreprezenowany". zmarnowałem 1 h na dojazd i 50 zeta na piwo. OK - Mariensztad i Pinta to dobre piwa, Golema nie piłem. Chciałbym jednak żeby zawartość opakowania odpowiadała deklaracji na etykiecie.Mam nauczkę - kupić w Leclerku Blakcyla albo emigrować.
OdpowiedzUsuńPS 100 Mostów Black IPA może być, albo Lumberjack
Są dwie szkoły - jedna jest, nazwijmy to skrótowo "stoutowa", druga twierdzi, że black IPA powinna się od zwyczajnej odróżniać tylko wyglądem. Ty preferujesz tę pierwszą; ja też. Odnośnie Lumberjacka jednak - on przypadkiem też nie jest tylko z Sinamarem, bez ciemnych słodów?
UsuńJakoś mi się jednak wydaje że nie. Może autosugestia? Jednak czuję ciemność w zapachu i smaku. W Mariensztacie czułem pustkę (znaczy w kwestii paloności)Pinta jednak IDĘ jakąś warzy. Zapomniałem nazwy bo już ze 100 lat nie widziałem. Ale pamiętam że była lepsza od What's next
UsuńJeszcze jedno - kontra Lumberjacka - "Chocolate rye, Chocolate wheat, Carafa Specjal III". Czyli jednak nie autosugestia.
UsuńA, mnie się Lumberjack pomylił z Minerem.
UsuńO tym blogu dowiedziałem się bardzo przypadkowo. Ten wątek jest bardzo ciekawy.
OdpowiedzUsuń