Loading...

Trzy browary przy morawskiej magistrali


Od kiedy pamiętam, dwie magistrale środkowoeuropejskie były centralnymi dla mojego życia połączeniami samochodowymi. Jedna to autostrada A4 prowadząca ze Śląska do Niemiec. A druga to roboczo przeze mnie nazwana morawska magistrala, którą jeździłem z Cieszyna przez Frydek Mistek do Brna, a stamtąd na południe, w kierunku Wiednia i dalej albo austriackich czy włoskich Alp, albo do Chorwacji. Magistrala przecinająca Morawy dostała zresztą kilka lat temu swoją donośną odnogę w postaci autostrady A1, która odbija w kierunku północnym przed Frydkiem Mistkiem jadąc od strony Brna i prowadzi hen aż na Pomorze Gdańskie, stąd jest często uczęszczana przez turystów zmierzających z Polski centralnej w kierunku Morza Śródziemnego. No a gdzieś się warto po drodze zatrzymać na obiad, prawda? Stąd też pomysł na niniejszy wpis, w którym przedstawię trzy czeskie browary położone zaraz przy morawskiej magistrali, biorąc również pod uwagę jej rozgałęzienie.


I. Pivovar Morava

Po drodze można chociażby zajrzeć do Frydka-Mistka, mieściny przy drodze łączącej Cieszyn z Brnem i Pragą. Nazwa dla Polaka brzmi zabawnie, tymczasem miasteczko dzieli los innych dwumiast połączonych w jedno, gdzie jedno z nich estetycznie dominuje nad drugim. Bielsko i Biała, Buda i Peszt, Warszawa i Sosnowiec, długo by wymieniać. Tak jednak, jak Warszawa i Sosnowiec zostały połączone jedynie w mojej nie do końca zdrowej głowie, tak Frydek i Mistek połączono w 1942 roku decyzją okupacyjnych władz niemieckich, o znacznie bardziej chorych głowach od mojej.


No i Frydek wart jest odwiedzenia. Prężące się na niewielkim wzniesieniu stare miasto jest kompaktowym zespoleniem garści krętych uliczek. Wybrukowany, ale i umojony drzewkami rynek jest sporych rozmiarów jak na tego typu mieścinę, a zarazem opustoszały tak jak zwyczajowo tego typu mieściny w Czechach. Kamieniczki są urokliwe, z pominięciem odcinającego się od tła za sprawą krwistego tynku Grill House. 



Centralnym punktem architektonicznym starówki jest zamek piastowski wraz z przylegającym małym parkiem. Bardzo urokliwe miejsce do odpoczynku po męczącej 40-minutowej jeździe z Jaworza. 




Nieopodal znajduje się kościół pw. Św. Jana Chrzciciela, na którego wieżę można się wspiąć, żeby mieć panoramiczny widok na całe dwumiasto i piętrzące się zaraz nieopodal Beskidy, tworzące dla miasteczka pofalowane, zielone tło. 



Na dole z kolei mieści się urokliwa (a jakże) kawiarnia, w którą udanie inkorporowano częściowo mury świątyni, dodano sporo starych cegieł i dużych belek, a na kran podłączono Nachmelená Opice Ležák 11%. Piwo słodowe, chlebowe, niskochmielowe, z diacetylem obecnym, ale trzymanym w ryzach. Niezłe (6/10). 


W tym przybytku poczułem współczucie wobec młodego Czecha, który wziął tutaj na randkę całkiem powabną nastolatkę, no i w walce o atencję przegrał z kretesem z moim raczkującym między stołami roczniakiem, który młodej damie najwidoczniej się bardziej spodobał od jej towarzysza. Ten ostatni miał tak smutną minę, że aż zrobiło mi się przykro.

Jeśli z niewiadomej przyczyny przeprowadziłbym antropomorfizację Mistka, to przykro zrobiłoby mi się dla całego miasteczka. Jedynym ładnym miejscem jest elegancko odnowiony kościół im. Św. Jakuba wraz z obejściem. Rynek jest dwa razy mniejszy niż we Frydku, pomijając zabytkowe kamienice, szpecą go nowoczesne plomby, a ciągnące się wzdłuż niektórych ścian podcienie oraz mała fontanna z lwami nie ratują sytuacji. Frydek robi wrażenie, o Mistku się szybko zapomina. Niestety również pod względem piwnym.




Pivovar Morava
to obszerna gospoda pośrodku osiedla. Umiejscowienie jest więc pokrewne Ziznivemu Dromaderowi, tyle że sama knajpa jest dużo większa. Wyłożona kaflami sala z wyeksponowaną miedzianą warzelnią to dość typowy browar restauracyjny, mimo blokowego sąsiedztwa wyzbyty uroku sąsiedzkich knajp. Rzekłbym, randomowy. Taka była też obsługa, wpisując się tym samym w czeski nurt szkoły kelnerskiej, nakazujący w kliencie widzieć minimalną, ale jednak niedogodność. 



Jedzenie było w porządku, niemniej jednak tylko piwo mogło nadrobić średnio korzystne pierwsze wrażenie. Morava Filtrovaný Světlý Ležák 10° zagaił świeżą chlebowością, odstraszał z kolei nikłą goryczką, wodnistością i subtelnym diacetylowym sznytem (4,5/10). Morava Filtrovaný Světlý Ležák 12° miał niewiele więcej substancji. Chlebowość, trochę cukierkowych nut, subtelna siarka, trochę masła. Ponownie wodniste (4,5/10). Morava Nefiltrovaný Světlý Ležák 12° jest ciekawsze i pełniejsze w smaku. Chmiel i siarka trochę wyraźniejsze niż w filtrze, jak i goryczka. Masła brak. W porządku (6/10). Morava Polotmavý Nefiltrovaný Ležák 11° zbił mnie jednak ponownie w rejony wodnistości. Trochę tostów i orzechów, trochę masła, dużo wody (4,5/10). 



Morava Geronimo IPA 14°
to podkreślona dawka cytrusów i melona na chlebowej bazie. Goryczka lekka do średniej. Mało intensywne piwo jak na styl, więc szału nie ma. Punktuje świeżością, zastanawia brak geraniolu, typowego dla czeskich mikro-ipek (5,5/10). Morava Legionář 1918 jest imperialnym pilsem według browaru. Moim zdaniem jednak ze względu na dość natrętną obecność nut owocowych jest bardziej siarkowym english strong ale’em. Słodowym, orzechowym, z mieszanką suszonych i świeżych owoców. Dość słodkawym, ale i w miarę dochmielonym. Poziom siarki mógłby zabić niejednego smoka, ale pić się da bez grymaszenia (5/10).

Do Frydka więc wpaść warto, do Mistka już niekoniecznie. Szczególnie że Nachmielona Małpa wypita w kawiarni przy kościele we Frydku była niestety najlepszym piwem tego dnia. 


II. Pivovar Avar

Jeśli ktoś się udaje z Polski w kierunku południowym autostradą A1, to nie przejeżdża obok Frydka-Mistka. Przejeżdża z kolei obok Hlučína, małej mieściny na północny zachód od Ostrawy. Od 1904 roku w miejscowości ponoć nie było warzone żadne piwo, aż do roku 1993. Wówczas powstał browar Avar, a jego historia uwieczniona na stronie internetowej potrafi dostarczyć dosadnego krindżu. Oto wizjonerski czeski dżentelmen otworzył w 1993 roku nowoczesny browar, przywracając Hlučínowi tradycje piwowarskie – tyle że nikt tego faktu nie docenił :((( Nie dość, że sukces biznesowy na ziemiach poniemieckich (do których zalicza się Hlučín) jest ponoć uważany w okolicy za zbrodnię, to w dodatku źli, podstępni szynkarze w Ostrawie dla zabawy psuli mu piwo i podawali w nieoptymalnej formie, za sprawą czego marka Avar poczęła być uważana za probierz bezguścia. Dodajmy do tego gorzką uwagę o czeskim konsumencie, niesłusznie dzierżącym łątkę konserwatysty piwnego, który jednak w rzeczywistości poza markami piwnymi oglądanymi w telewizyjnych reklamach świata nie widzi i oto mamy całość diatryby na złe okoliczności i złych ludzi, przez których Avar jest szkalowany, ale mimo to udało mu się wypracować stabilne obroty w kraju i za granicą.


Ja wiem, że to wszystko może być prawdą (to z charakterystyką czeskiego piwosza z pewnością prawdą jest), ale mimo to jest to diatryba utrzymana w tonie, który hadko czytać. Z tym zbytem zagranicznym wydaje się to być jednak przynajmniej po części prawdą. Kto był w Pszczyńskiej Warowni, bardzo fajnej restauracji w nowo wybudowanym zamku na południe od Pszczyny, ten oprócz bardzo smacznego jadła mógł zanurzyć usta w „pszczyńskich” piwach, warzonych właśnie w browarze Avar.


Sama nazwa browaru świadczy zresztą w pewien sposób o konfliktowym nastawieniu właściciela wobec otoczenia. Otóż Awarowie byli zbieraniną nomadów z Azji centralnej, którzy osiedli na Równinie Panońskiej (czyli mniej więcej terenie późniejszych Węgier) na samym początku Średniowiecza. W przeciwieństwie do Połowców czy Pieczyngów ciężko jest ich przyporządkować etnicznie, bowiem stanowili zbieraninę plemion o charakterze tureckim (a pamiętajmy, że wywodzące się oryginalnie z centralnej Azji ludy tureckie były skośnookie), słowiańskim, germańskim oraz huńskim. Najbliżej charakterem było im jednak do ludów tureckich, czego świadectwem szamanizm oraz język, jakim się posługiwali. Trudnili się wyprawami łupieżczymi przeciwko Bizancjum oraz ziemiom germańskim i zostali spacyfikowani dopiero przez kampanię Karola Wielkiego. Z czasem rozpłynęli się w miejscowej ludności słowiańskiej (obecny skos w oczach niektórych wschodnich europejczyków, który mam m.in. ja, niekoniecznie musi pochodzić z okresu podbojów mongolskich oraz najazdów tatarskich; może mieć swoje źródła dużo wcześniej), a Równina Panońska została najechana i objęta w posiadanie przez inny lud koczowniczy, czyli Madziarów (Węgrów), którzy przed ucywilizowaniem ich podejmowali łupieżcze wyprawy aż nad wybrzeże Atlantyku, do Bordeaux. Ale to już inna historia.


Co to ma wspólnego z browarem Avar? Ano w trakcie kampanii przeciwko Bizancjum, w której trakcie doszło do oblężenia Konstantynopola, miała miejsce na terenie obecnych Czech rebelia frankijskiego kupca Samona, który podburzył lokalne plemiona słowiańskie przeciwko Awarom, tworząc pierwsze w dziejach państwo słowiańskie, tzw. Państwo Samona. Utożsamianie tegoż państwa z powstałymi nieco później Czechami jest co prawda trochę naciągane, ale geograficznie istnieje tutaj spory związek. Czyżby więc założyciel browaru Avar celowo chciał pstryknąć w nos miejscowym Czechom, pozycjonując się wizerunkowo na pozycji wrogów Samona? Tego nie wiem, ale taka narracja jest krotochwilna.


Sam browar z zewnątrz wygląda jak typowa budowla wczesnego postkomunizmu. Tak sobie generalnie ludzie w naszych stronach wówczas wyobrażali zachodni blichtr. Duże, wychodzące na ulicę przeszklenia i tani klinkier – trochę bez ładu i składu, ale wówczas cokolwiek, co nie stanowiło ekwiwalentu prostokątnego bloku, było uważane za godne uwagi. Dobrze, że przeszklenia pozwalają pooglądać warzelnię, bo szeregowy konsument nie ma dostępu do pomieszczeń browarnych.

Na podwórzu mieści się całkiem spory ogródek piwny z rozłożystymi drzewami, jednak faktycznie przyjemnie jest we wnętrzu lokalu. Wygląda to jak połączenie izby myśliwskiej z wiejską gospodą. Wszystko obite drewnem, stare metalowe narzędzia do roli i piwowarstwa zawieszone na ścianach, a do tego zapach jedzenia. Przytulnie, mimo niepasującej do otoczenia wave’owej muzyki.


Mięso było zbyt suche, valasska kiselica jak najbardziej w porządku, jak u czeskiej babci (gdybym takową miał). W normalnym przypadku zżymałbym się na nie dość, że brak firmowych szklanek, to w dodatku podawanie własnego piwa w szkłach Urquella oraz Birella, ale zawartość mnie pozytywnie zaskoczyła.

Avar Svetlý Výčapný 10° – słodowe, leciutko kwaskowe, ulotna nutka chmielowa, trochę diacetylu. Pijalne, z lekkim chlebowo-trawiastym posmakiem, ale generalnie z uwagi na niską intensywność smakową tylko średnie. (5/10)
Avar Světlý Ležák 12° – trochę więcej ciałka, słodowe, nutki żatcowe, goryczka lekko podkreślona, diacetyl pomijalny, chlebowy posmaczek. Tutaj mi wszystko grało, smaczny pils. (6,5/10)
Avar Světlý Kvasnicový Ležák 12° – dla tego piwa warto do Avara skoczyć. Podkreślony żatecki chmiel, sporo nut piwnicznych, chlebowa słodowość, diacetyl na poziomie minimalnym, dobrze się zresztą wtapia w piwnicę. Goryczka trochę mniej wyraźna niż w wersji filtrowanej, ale piwo jeszcze lepsze. (7/10)


Nie jest to specjalnie urodziwe miasto, ale dla piwa warto tutaj wpaść, jeśli się jedzie np. do Chorwacji z Warszawy.


III. Pivovar U Trí Králů

Można się zatrzymać kawałek dalej, już za Ołomuńcem. 


Kiedy podjechaliśmy pod Pivovar U Trí Králů i wysiadłem z samochodu, doznałem deja vu ze Lwowa dwa lata wcześniej. Tamże w drodze z lotniska kazałem taksiarzowi zatrzymać się pod browarem Hulvisa. Wiejska gospoda otoczona szkaradnymi blokami wyglądała wręcz surrealnie. Aż tak strasznie w Prościejowie nie było, niemniej jednak krajobraz blokowiskowy, a pośrodku tego kamienno-drewniany zajazd utrzymany w konwencji wołoskiej, górskiej koliby pasował jak pięść do oka.


Trzeba jednak przyznać, że otwarty w 2011 roku browar jest doinwestowany i robi naprawdę niezłe wrażenie, jeśli ktoś gustuje w rustykalnych górskich klimatach. Kamienna posadzka, murki z grubo ciosanego kamienia, a do tego istny natłok drewna w postaci mebli, łuków, wsporników i belek oraz elementów wystroju. Odkryta, ładnie wykonana więźba dachowa i dopasowana kolorystycznie miedziana warzelnia dopełniają obrazu całości, a błękitny piec kaflowy pośrodku budynku dodaje klimatu. No i jako że jest to browar, to wnętrze pachniało świeżą brzeczką.


Minusem jest tylna sala, przeznaczona na rezerwacje, której przeszklenia wychodzą na jakieś chaszcze oraz tył ulicznego bilbordu. Również podziemia z kręgielnią nie są reprezentacyjne – smród stęchlizny wywołuje skojarzenia z krakowskimi pubami piwnicznymi, tyle że w Pivovarze jest ciepło. Usiedliśmy w drewnianym patio odgrodzonym ścianą winorośli od blokowej tristessy i staraliśmy się wmówić sobie, że jesteśmy w morawskich górach.


Głównym celem było posilenie się, i tak kiełbasowy szaszłyk był dobry, haluszki bryndzowe też smakowały, za to gulasz był najtwardszy, z jakim się w Czechach spotkałem. Przynosząca dania obsługa była w porządku, ale tylko do momentu, w którym nabrała (fałszywych) podejrzeń, że nie dostanie napiwku. Mało profesjonalnie.
U Tří Králů Desítka 10° – świeża, zbyt świeża być może. Smakuje jak delikatnie nachmielona brzeczka. Chlebowość i goryczka nikła, ciut ziołowych nutek chmielu, szczątkowy diacetyl. Szybko wchodzi, ale generalnie jest to nijaka, wodnista sprawa. (4,5/10)
U Tří Králů Záhořan 11° – chlebowo-brzeczkowe piwo, mało wyraziste, ale i bez diacetylu, z przyjemną, średnio mocną goryczką. Brakuje smaku, zbyt subtelny pilsik. (5/10)
U Tří Králů Dvanáctka 12° – podana w temperaturze letniej, słodowa, wyraźnie pełniejsza od poprzednich piw, ciut więcej żateckiego chmielu, goryczka jak w jedenastce, przyjemna, ziołowa, podbita. Mimo większej pełni ponownie zbyt mało intensywny smak. (5,5/10)
U Tří Králů Pšenice 13° – miękkie, słodowe, bezpłciowe piwo. Bez estrów i fenoli, więc pewnie pszeniczny lager. Dodano kawałek cytryny, żeby miało w ogóle jakiś smak. Pff. (4/10)
U Tří Králů Tmavé 13° – tmave typu spód od chleba maczany w kawie zbożowej, czyli nie mój ulubiony profil. Dość wytrawne, kwaskowe, śladowo maślane. Ciut bardziej intensywne od pozostałych piw, ale wciąż zbyt mało. No i niezbyt smaczne. (4/10)


Gdzie więc warto się po drodze zatrzymać na naładowanie baterii, jadąc wzdłuż morawskiej magistrali, czy to przez Cieszyn, czy przez Żory? Odpowiedzieć muszę wymijająco. W Avarze piwo jest lepsze od jedzenia, w U Tří Králů jest na odwrót, zaś w browarze Morava całość jest równie średnia. Być może więc warto skorzystać z moich doświadczeń i na szamę połączoną z piwem zatrzymać się po prostu jeszcze gdzieś indziej. Warto spojrzeć na mapę moich piwnych podróży, z pewnością coś się znajdzie.

U Tri Kralu 1325216763078846308

Prześlij komentarz

  1. Morava na rowerze z Ostrawy, w drodze do Cieszyna smakował całkiem całkiem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No wiesz, mnie na rowerze po Słowacji podtatrzańskiej Steiger smakuje całkiem całkiem ;)

      Usuń

emo-but-icon

Strona główna item

Popularne wpisy (ostatni miesiąc)