Konserwowanie polskiego craftu 9
https://thebeervault.blogspot.com/2020/10/konserwowanie-polskiego-craftu-9.html
Wracam do przeglądów polskiego craftu – przynajmniej na tyle, na ile wzmożona aktywność zawodowa i okołozawodowa oraz związany z tym stres pozwolą. W tym odcinku skupiłem się głównie na twórczości puszkowanej Maltgardena i Maryensztadtu, z uzupełnieniem w postaci pojedynczych puszek Funky Fluid i Nepomucena.
Puszki od Maltgardena to typowy przykład zasady hit and miss. Jedne z nich są tak wyśmienite, że aż się chce krzyknąć, że jakaś perełka wypłynęła z rafy koralowej. Inne są tak słabe, że się człowiek zastanawia, czemu tych dwunastu polskich fiatów nie wydał na kilo piersi z kurczaka w przecenie albo na trzy konserwy śledziowe w oleju. Zasada jest prosta – Maltgarden robi piwa z reguły niskogoryczkowe, ale za to cudownie kremowe i soczyste. Desktop Mess (ekstr. 18%, alk. 7,1%) z kolei jest niskogoryczkowy, a zarazem lekko cierpki, nie jest za to ani soczysty, ani kremowy. Jest beznadziejny. Aromat jest tak nikły, że ciężko się czegokolwiek doniuchać. Mosaic gdzieś tam w tle plumka, przewijając się z nutkami mangoidalnymi, cytrusowymi i naftowymi. Obecności Simcoe trzeba się już domyśleć. Tak wygląda tło; szkopuł w tym, że to piwo nie ma niczego oprócz tegoż tła. W smaku dennie niska intensywność, słodycz lekka do średniej, trochę jabłka w finiszu, delikatna cierpkość, no i tyle. Lekko cierpka, słodka gazowana woda z subtelnymi nutkami Mosaica na dalekim planie. Przeciętny eurolager jest bardziej wyrazisty. Wzorowo skopane piwo. Truly a mess. (3/10)
Całe szczęście Maltgarden zrehabilitował się kolejną puszką, czyli Bring The Fridge (ekstr. 18%, alk. 7,2%). Nie jest to bomba aromatyczna, ale daleko mu do wodnistego Desktop Messu. Pomarańczowe cytrusy, grejpfrut, a do tego soczyste żółte owoce tropikalne, głównie mango oraz morela. Nie ustrzeżono się subtelnego hopburnu, ale za to faktura jest dość miękka, no i jak na Maltgardena goryczka jest nawet podkreślona. Solidne, bardzo smaczne piwo. (7/10)
Można zarzucić Remember To Smile (ekstr. 16%, alk. 6%), ipce na Citrze od Maltgardena, delikatne niedogazowanie. Na tym jednak lista zarzutów się właściwie kończy. Prosty single hop jest prosty, efektowny i świetnie wykonany. Spodziewane uderzenie grejpfrutowo-pomelowe jest wspomagane subtelnym zielonym, granulatowym wtrętem, lekka słodycz jest zdominowana przez rzadką u Maltgardena, podkreśloną goryczkę w finiszu, zaś gładkie odczucie w ustach sprawia, że piwo pije się w zasadzie szybciej niż się pić powinno. Świetne, piłbym jeszcze. (7,5/10)
Piękna puszka Common od Funky Fluid (ekstr. 19%, alk. 7,8%) kryje w sobie całkiem ciekawe, ale zarazem niedopracowane piwo. Miks chmieli Sabro i Sultana dał piwu zgodnie z kontrą nuty kokosowe oraz ananasowe, przy czym nie nastąpił spodziewany przeze mnie w takiej konstelacji efekt pina colady. Piwo jest mocniej kokosowe w aromacie, a zarazem bardziej koprowe w smaku, ananasa nie ma w nim nadmiernej ilości, przewijają się nuty moreli oraz nabierających na sile wraz z ogrzaniem landrynek pomarańczowych, wszystkiemu zaś towarzyszy coraz rzadziej spotykany (na szczęście) w polskich postnowoczesnych ipkach irytujący hop burn. Powinienem się cieszyć z podkreślonej goryczki w finiszu (który poza tym zagaja nutkami pomelo oraz melona), ale i to wskutek ogólnie nieco cierpkiego wydźwięku piwa zostało mi utrudnione. Słabe. (4/10)
Bardzo ciekawie wyszedł Nepomucenowi Let’s Get Hazy vol. 3 (ekstr. 20%, alk. 8,5%), we współpracy z Funky Fluid. Ciekawie dlatego, że umiejętnie wkomponowano chmiel Sabro w tło i to za jego sprawą mieszanka raz chyli się ku soczystej pomarańczy, raz ciąży ku sokowi z białego grona. W ten sposób zagrał z pozostałymi chmielami, wyzbywając się większości koprowych skojarzeń, które wywołuje, kiedy jest mocniej obecny w bukiecie. Fajnie. Wyczuć można również morelę, papaję oraz słodycz górującą nad niemrawą goryczką. Dodajmy, że piwo jest wprawdzie w miarę kremowe, ale i nieco zawiesiste, co w połączeniu z jego słodyczą czyni je trochę ciężej przyswajalnym dla osoby stroniącej od cukierniczych wyrobów piwnych. Żeby nie było – nie porównuję go absolutnie do pastry, tyle że nie konsumując tych ostatnich, reaguję na taką słodycz trochę gorzej od szeregowego konsumenta. Smaczne, ale jednak zbyt słodkie. (6,5/10)
Maryensztadt odważnie przełamał ipkowy paradygmat w polskim nurcie puszkowym, wypuszczając na rynek trzy czarne, stoutowe konserwy. Szkoda jednak, że z tak marnym rezultatem pod względem jakości. Nitro Generation 1 (ekstr. 11%, alk. 4,2%) wyszedł najlepiej i dodatkowe uznanie należy się za spróbowanie sił na jednym z najmniej komercyjnych stylów, czyli dry stoucie. Mamy tutaj więc ciasteczka w czekoladowej polewie, nutki palone oraz echo kawy w aromacie. Smakowo czekoladowo-prażone z azotową gładkością oraz lekko gorzkim, wytrawnym finiszem. Dobrze zrobiony, mało absorbujący zmysły stoucik. (6,5/10)
Nitro Generation 2 (ekstr. 22%, alk. 9,4%) to już potężne, RIS-owe kowadło. Efekt kaskadowy przy gwałtownym wlewaniu był mocno niemrawy, no ale to są początki azotowania w Maryensztadcie. W aromacie paloność, czekolada, trochę jagodowych nut. Mało głębi, mało złożoności, ale całkiem zgrabnie. W smaku gładko z efektem wygazowania, a więc płasko. Paloność, czekolada, kwaskowa czy wręcz kwaśna owocowość, ciut ziemistości w tle. Trochę kawy z wanilią. Azotowanie mocno spłaszczyło piwo, czyniąc je właściwie sesyjnym. Tym bardziej że alkohol jest ukryty. W takiej płaskiej formie nie wywołuje jednak emocji. Ani w jedną, ani w druga stronę. Przeciętne. (5/10)
Myślałem, że Nitro Generation 3 (ekstr. 26%, alk. 13,61%) okaże się w końcu oczekiwaną RIS-ową petardą, no ale niestety – jest to po prostu efektownie opakowany, a więc pretensjonalny mózgotrzep. Po przelaniu od razu wyniuchałem ciemną czekoladę, niedojrzałe orzechy włoskie i laskowe oraz dosłownie garść suchych ziaren kawy. Niucham dalej i czytam kontrę – w piwie wylądował sympatyczny, mało wymagający Yellow Bourbon, często pita przeze mnie kawa. Niucham dalej, jest trochę odstająca od reszty nuta owocowo-kwiatowa. Czytam dalej kontrę i jest coś o kwiecie pomarańczy. Nigdy go nie wąchałem, no ale może o to chodzi. Biorę łyk, no i nie, to jest przecież dramat. Piwo jest nieznośnie rozpuszczalnikowe, ora podniebienie chamskim, nieudanym bimbrem. I to właśnie wrażenie obcowania z bimbrowatym niewypałem wyznacza trajektorię tej degustacji. Dla jaj można sobie popić chałupniczej jugosłowiańskiej rakiji walącej nieudanym spirytem. Kiedy jednak wydaję za piwo tyle samo co za pół litra jużnoslavskiego bimbru, a to piwo przywołuje wspomnienia moich łącznie trzech przygód z Mikkeller Black, być może najgorszym piwem powstałym poza browarem Edi, to jest bardzo, bardzo źle. Tutaj zmywacz do paznokci w końcu dominuje resztę, zostawiając jedynie mikroskopijne okienko dla pokazania się lukrecjowej wytrawności z nutą paloną w finiszu. O gładkości azotowej przy takiej szorstkości nie ma mowy. To jest straszne łajno. (1,5/10)
Nierówna seria Nevermind od Maryensztadtu wzbogaciła się o mocnego słodziaka. Nevermind vol. 8 (ekstr. 18%, alk. 7,8%) woni puszkowaną brzoskwinią i ananasem w syropie, soczystym mango oraz słodką mandarynką. Piwo nie tyle jest słodkawe, ile mówiąc wprost słodkie, za czym idzie soczkowatość w miejsce soczystości. Goryczka jako taka zaczyna być odczuwalna dopiero po wypiciu połowy zawartości puszki (co, nawiasem mówiąc, wiele mówi na temat sensowności oceniania piwa po jednym łyczku, jak ma to miejsce zwyczajowo na panelach degustacyjnych), ale nadal piwo jest bardziej słodkie niż gorzkie, a w dodatku razem z niemrawą goryczką po podniebieniu kroczy bardziej dobitnie delikatny, ale jednak odczuwalny hopburn. Ogółem rzecz biorąc, jest to smaczne piwo, ale brakuje mu balansu, żeby mogło się jakościowo chociażby zbliżyć do fenomenalnego Nevermind vol. 6. (6,5/10)
Jakościowo jest to najsłabsza selekcja od początku konserwowej serii. Maltgarden dostał co prawda z liścia, ale koniec końców dostarczył jedyne dwa piwa w tym zestawie, które były warte swojej ceny. Na szczęście w następnym przeglądzie będzie lepiej.