Loading...

Czeska koncepcja browaru sąsiedzkiego


Browar sąsiedzki? W dodatku czeski? A cóż to takiego jest? Otóż nie jest to browar prowadzony przez Pata i Mata z czeskiego serialu Sąsiedzi. W takim browarze doszłoby zapewne do produkcji wybuchających puszek i kegów (he, he), a nie o to chodzi. Dobrze, a knajpa sąsiedzka? Tu już sprawa jest raczej jasna. Knajpa osadzona mocno w lokalnej społeczności, w której wieczorem spędzają czas głównie lokalsi. Każda tego typu knajpa ma swój lokalny koloryt, jest niepowtarzalna, a także charakteryzuje się w mniejszym lub większym stopniu hermetycznością, która może się przejawiać w pewnego rodzaju niechęci wobec ludzi spoza sąsiedztwa. Ten ostatni współczynnik wywalamy z równania, dostawiamy warzelnię i leżakownię, no i mamy to, co w mojej głowie, próbującej połączyć cechy wspólne trzech browarów działających w leżących obok siebie małych miejscowościach na południe od Ostrawy, wyewoluowało w konceptualną całość. Tą całością jest właśnie koncepcja browaru sąsiedzkiego. Coś, co u nas ze względu na mniejszą liczbę działających browarów oraz istniejące parcie na ogólnokrajową ekspansję nie ma na razie racji bytu, w Czechach zdarza się dość często. Przykładem tej koncepcji są browary w Krmelinie, Paskovie oraz Vratimovie. Każdy ma swoją specyfikę, każdy różni się od pozostałych, ale zarazem każdy z nich ma charakter browaru sąsiedzkiego.


Minipivovar Krmelín

Dwutysięczna wieś Krmelin graniczy z Ostrawą i jest położona przy dawnym trakcie wiodącym przez Hukvaldy do obecnie trzeciego co do wielkości miasta Czech. Ongiś traktem podążały furmanki, obecnie autobusy, toteż i przy trakcie istnieje browar z gospodą, a zaraz obok mieści się przystanek autobusowy o nazwie tegoż browaru. Kiedyś w Krmelinie pojono konie, obecnie w Hospodzie u Hodže poi się podłym piwskiem lokalsów oraz okazjonalnego piwnego turystę.


Atmosfera tego miejsca jest faktycznie niepowtarzalna. Wizualizuję: odstawiacie wozidło przy przystanku autobusowym i idziecie ścieżką w górę, wchodząc na teren gospody. Przejście zostało upstrzone brzydkimi malowidłami ściennymi, mogącymi konkurować z tymi w praskim multitapie Na Palme. Podwórze dysponuje kilkoma ławkami osłoniętymi koronami rozłożystych drzew przed słońcem, zaraz obok znajduje się z kolei plac zabaw, za co browar ma plusa i minusa zarazem. Plusa za to, że plac zabaw w ogóle jest i że jest całkiem spory, minusa za to, że wygląda jak żywcem przeniesiony z przedszkola przy Zgrzebnioka w Katowicach. Z 1988 roku. Obecnie mógłby służyć jako rekwizyt w jakimś krzywym horrorze o opętanych dzieciach. Wchodzicie więc do gospody i znajdujecie się w miejscu, które bez naciągania można określić mianem spelunki – ciemnej, śmierdzącej starością wystroju, specyficznym podejściem do higieny oraz klientami. Wspomniany barman jest wysoki, siwy, odziany w gustowną żonobijkę i dość mrukliwy, co nadaje otoczeniu pewnej hermetyczności. Kelnerka (właścicielka?) jednak jest miła, choć i chyba lekko zaskoczona obecnością nowych twarzy w establiszmencie. Na pytanie, w jaki sposób może się utrzymać browar z gospodą w małej wsi, należałoby odpowiedzieć słowem „kręgielnia”. Połączenie browaru z torem do kręgli może się wydawać nieco zaskakujące, jednak jest połączeniem, z którym faktycznie się spotkałem kilkukrotnie i zawsze – pomijając Browar Dziedzice – było to w Czechach. 


Składacie więc zamówienie i siadacie w ogródku, wdychając rześkie wiejskie powietrze i słuchając odgłosów otoczenia, na które składa się z przyciszona wymiana zdań między lokalsami dwa stoliki obok, skrzypienie rdzewiejących huśtawek oraz nadlatujące w losowych interwałach pobekiwanie i meczenie baranów i kóz, pasących się kilkadziesiąt metrów obok.

Niesamowicie cenię sobie miejsca, które są brzydkie i odpychające, a zarazem fascynująco przaśne, nieokrzesane. Tego typu lokale są wielkim środkowym palcem wystawionym w kierunku nowoczesnego świata i to chyba sprawia, że ich siła odpychania staje się w moim przypadku magnetyzmem. 


Trzeba podkreślić, że w przypadku Minipivovaru Krmelin ten środkowy palec jest – pomijając wspomnianą sympatyczną kelnerkę – palcem w pełni wyprostowanym. Tak, mamy śmierdzącą spelunę, i co? Owszem, podajemy mrożoną pizzę, a czegoś się ciulu spodziewał? Oczywiście, jak nie będziesz uważał, jak się twoje pociechy bawią na placu zabaw, to se mogą krzywdę zrobić, a jak się nie podoba, to wypad. Masz tu na razie nasze dwa arcyciulate piwa i nie narzekaj, bo w ryj.


Krmelínský Syčák 10°
logicznie nawiązuje do stęchłej aury panującej w środku gospody. Do stęchlizny dodajemy trochę marchewki, wręcz niebywały natłok nut kredek świecowych (kwasu kaprylowego), kwaskowość, bezchmielowość i ledwie uchwytną jasną słodowość i otrzymujemy tak przeokrutnie skopany wywar, że aż się wzruszyłem, jak bardzo tutaj wszystko jest spójne. (1/10)
Krmelínský Syčák 12° to więcej słodu, więcej słodyczy, a reszta tak samo – czyli niesamowity kwas kaprylowy, nawiązujący wszak poza kredkami świecowymi (plac zabaw) również do wspomnianych, pasących się nieopodal kóz, stęchlizna, kwasek, brak nut chmielowych. Tak złe, że aż dobre. (1,5/10)

Nie wypiłem tych piw rzecz jasna do końca, ale i opuściłem Minipivovar Krmelin w pełni zadowolony. No, może nie do końca w pełni. Wszak kiełbasa była dobra, wiejska, zaś hermelin wręcz jak na czeskie warunki świetny. No i wspomniana kelnerka, która jednak była zbyt miła jak na tego rodzaju miejsce. Reszta mi się jednak zgadza, więc te małe udogodnienia, które wyłamują się z koncepcji, wybaczam. Udając się do samochodu, wyobraziłem sobie tego długowłosego, starego, mrukliwego barmana w żonobijce, jak mi rzuca na odchodnym: „Co, chu**we piwa robimy? I bardzo dobrze. Nie wracaj już tutaj!” I się trochę wzruszyłem.


Minipivovar Krmelin jest tak na opak względem wszystkiego, co w dzisiejszym świecie jest uważane za będące w dobrym tonie, że w jego przypadku faktycznie potężna moc odpychania przeradza się w ciężki do wytłumaczenia magnetyzm. Być może jednak kiedyś wrócę.


Minipivovar Brabčák

Kilka kilometrów na północny wschód od Krmelina mieści się sześciotysięczne miasteczko Racimów vel Vratimov. Minipivovar Brabčák, czyli Hostinec ve Dvoře Vratimov, w myślach przeniósł mnie kilkanaście lat wstecz, do licealno-studenckich sylwestrów w Stroniach Śląskich oraz w Istebnej. W każdej z tych miejscowości istniała wówczas taka mała, lokalna pizzeria z jadłem w śmiesznych cenach, lokalsami, którzy chcieli mi spuścić wpierdol za długie włosy oraz podłym Lechem za 3,50zł pół litry. To były czasy, w których człowiek się przejmował tak szalenie istotnymi kwestiami, jak to, czy uzbiera tych dwadzieścia złotych na dzień, żeby się porządnie wstawić, czy warto wydawać 8zł na małą pizzę mardżeritę, czy lepiej je przepić, czy okres dziewczyny nie wypadnie akurat na wyczekiwany od dawna wyjazd i tego typu rozkminy egzystencjalne. Nie to, co teraz.


Hostinec ve Dvoře mieści się przy jednym ze skrzyżowań głównej drogi tej małej miejscowości i robi wrażenie głównego miejsca schadzek dla miejscowych. Długi korytarz pełniący funkcję przedogródka kończy się małym placykiem z ogródkiem właściwym, czyli tym dworzem z nazwy. W środku od razu nozdrza wypełnia zapach oregano i pizzy, zaś człowiekowi uśmiecha się gęba na widok ewidentnego braku architekta wnętrz w planowaniu lokalu – kiczowata kamienna fasada z odwzorowaniem fug pod tytułem impresjonizm smarowany łokciem, czerstwa czeska muzyka radiowa, masywny żyrandol, pełnopłytowe zbroje rycerskie z rogu, no i wspomniany zapach włoskiej jadłodajni – o zwis męski chodzi? chciałoby się zapytać. Ale właśnie ten chaotyczny eklektyzm to było coś, co zawsze charakteryzowało polskie (a pewnie i czeskie) prowincjonalne pizzerie. I dig this. 


Oczami wyobraźni przeniosłem się więc do schyłkowych dni grudnia 2002 czy 2003 roku, szalonego pijaństwa od wczesnych godzin południowych, ciepłej aury i krzywych spojrzeń lokalsów, których od bardziej dosadnych form wyrażenia niezadowolenia z powodu naszej obecności w „ich” lokalu powstrzymywała tylko nasza przewaga liczebna. Sentymentalny i nostalgiczny ze mnie człowiek.

No, tyle że w Brabčáku nikt nie przejawiał względem nas agresywnych zachowań, a i mogłem sprawdzić szlifowane aktualnie umiejętności komunikacji po czesku z bardzo miłym barmanem. Pochodzącym zresztą z Bohumina, gdzie mieści się kolejny typowo sąsiedzki browar, Skřečoňský Zabák. „Mają całkiem dobre piwa, nie?” „No, wasze są lepsze”, odpowiedziałem wymijająco. Zupełnie bez ściemy zresztą, bo te z Zabaka są w szczytowej formie najwyżej średnie, a w zwyczajowej niedobre, zaś te z Vratimova są poza wyjątkami naprawdę dobre.


Brabčák Svetle 11°
– chlebowo-kukurydziane piwo z nutkami estrowymi kojarzącymi się z malinami. Chmiel żatecki wyczuwalny, goryczka lekka do średniej, przyjemnie miękkie w ustach. Potencjał ma, częściowo zrujnowany przez bałaganiarskie podejście do fermentacji oraz zacierania. Niemniej jednak ma też swoje zalety, no i mógłbym sobie wyobrazić spędzenie przy nim wieczora w jakiejś spelunce. W zasadzie to smakuje jak studencki sylwester. (5,5/10)
Brabčák Vídeň 12° – minimalnie karmelizowane czerwone owoce, trochę siarki, trochę kukurydzy. Wadliwe, znowu DMS i estry. W przeciwieństwie do jasnej jedenastki przy tym piwie można się zanudzić. (4/10)
Brabčák Sametove 13° – mocne jak na pilsa uderzenie zielonych nut chmielowych. Ziołowych, wręcz konopnych, kojarzących się również z szałwiową pastą do zębów. Wytrawne piwo z wycofanym słodem i podkreśloną goryczką. Smaczne. (6,5/10)
Brabčák Sparrow APA siermiężna, poczciwa czeska apka z minibrowaru. Czyli słodowa, ale z wytrawnym finiszem, obecnością estrów oraz mocno różanym, geraniolowym nachmieleniem z lekkim wtrętem cytrusowo-żywicznym. Czeska brewpubowa klasyka. Smaczna. (6,5/10)
Brabčák Sparrow IPA – tutaj dominuje żywica i cytrusy, ale jest też bezproblemowo wyczuwalna komponenta różana. Cieliste, słodowe, mocno gorzkie piwo z estrami w tle. Do pizzy w sam raz. Siermiężne, oldskulowe, smaczne. (6,5/10)


Czy warto się wybrać do Racimowa na pizzę i piwo? Można, jak najbardziej. Szczególnie jeśli się chce skosztować jedną z dwóch oldskulowych odmian chmielowej czeskiej nowej fali – słód, róża i gorycz. Drugą odmianą jest, a raczej było wiele lat temu kombo truskawka plus maślanka, ale tej odmiany na szczęście już od dawna w Czechach nie uświadczyłem.


Panský Pivovar v Paskově

Niepocieszeniem jest fakt, że obydwa powyższe browary w rozumieniu instalacji warzelnych są ukryte przed oczami zwiedzających, wskutek czego będąc na miejscu, pomijając warzone gdzieś obok piwo, człowiek ma prawo czuć się bardziej jak w restauracji, niż w browarze. Żeby zaznać prawdziwego browaru sąsiedzkiego pełną parą, należy się udać do Paskova, miejscowości położonej pomiędzy Krmelinem a Vratimovem. Tutaj działa od niedawna Panský Pivovar v Paskově. Znaczy się – działa od niedawna, ale po długiej przerwie. 


Historia tego przybytku jest bowiem faktycznie ciekawa. Wybudowany prawdopodobnie w 1518 roku działał nieprzerwanie niemalże do początku Pierwszej Wojny Światowej. Po pożarze w 1880 roku został odbudowany i zwiększył swoje moce produkcyjne do 13 000 hl rocznie i zaliczył przegrany spór sądowy z tym wielkim browarem w Pilznie, który pozwał Paskov za używanie nazwy piwa A La Pils. W 1913 roku zaprzestano działalności, ale wciąż używano znajdującej się na terenie byłego już browaru słodowni. Druga Wojna Światowa i komunizm skutkowały częściowym zrównaniem browaru z ziemią i przekształceniem pozostałych pomieszczeń na składy owoców oraz warzyw, a także siedziby drobnych firm. W 2017 roku areał zyskał nowego właściciela, który postanowił stworzyć w tym miejscu browar – rzekomo bez wiedzy na temat przeszłości zakupionych zabudowań! Jeśli nie jest to morska opowieść, no to mamy chyba to czynienia z przeznaczeniem. Od 2018 roku, po 105 latach przerwy, Panský Pivovar v Paskově ponownie warzy piwo.


Jak już zaznaczyłem, jest to browar pełną gębą, a zarazem jego sąsiedzkość nie ulega wątpliwości. Paskov to jedna z małych, kilkutysięcznych mieścin w połowie drogi między Frydkiem-Mistkiem a Ostrawą. Gdyby nie browar, nie byłoby tutaj po co przyjechać. A tak, to jest po co, mimo że są w okolicy browary z lepszym piwem. Ale chyba nie ma browaru z lepszym klimatem.


Pod browar podjeżdża się boczną drogą między niskimi blokami a mało urodziwą zabudową jednorodzinną. Po odstawieniu wozidła pod blokiem przekraczamy bramę i naszym oczom ukazuje się paździerz. Ale jaki klimatyczny paździerz! Duże podwórze o nierównej nawierzchni jest otoczone z dwóch stron rozsypującymi się parterowymi budynkami pokrytymi czerwonawą blachą falistą. Odpadający tynk, te klimaty. Trzeci bok podwórza to podłużna hala bez ścian, która stanowi składowisko (od motocykla, desek i jakiegoś żelastwa po tanki i kegi) oraz ogródek browaru. Zadaszony ogródek, wypełniony meblami od sasa do lasa, zupełnie jak gdyby mieszkańcy bloczków obok ogołocili swoje babcie ze starych, nieużywanych mebli.


Czwarty bok podwórza to już browar właściwy – ceglany, o nieregularnym kształcie, najwidoczniej często zmieniał swój wygląd przez wyburzanie i dobudowywanie wybranych fragmentów. Ma estetykę familoka, ale takiego połączonego z warsztatem, ewentualnie zakładem produkującym szwarc, mydło i powidło. Wchodzimy więc do środka, no i okazuje się, że istotnie w środku też jest paździerz – ale jaki klimatyczny paździerz! 


Zejście jak do piwnicy, przez boczne przejście można rzucić okiem do fermentowni, nieodgrodzonej niczym poza poczuciem przyzwoitości od przypadkowych klientów, no i sala główna – surowa szaro-biała hala z wysokim, odrapanym sklepieniem, elegancką warzelnią, instalacją elektryczną poprowadzoną bez obciachu na tynku, kontrastującą z ładnymi stolikami oraz stojącym na końcu sali kontrabasem. Usługujący barman jest właściwym człowiekiem we właściwym miejscu, łączy w sobie pewność siebie z coraz rzadziej widzianą wśród czeskiej gastroobsługi delikatną sztubackością, która jednak nie wykracza poza granice braku kultury. Wziąłem więc wszystkie trzy piwa nalane do kufli typu stein i siadłem na podwórzu chłonąc atmosferę. Tutaj z moich obserwacji faktycznie przychodzą sąsiedzi, ludzie lokalni – Czesi z bloków obok, całkiem urodziwe Cyganki, mieszkańcy domków, z których Paskov się w większości składa. Jest grzecznie, bez patologii, a samoobsługa polega na tym, że każdy swoje puste szkła odnosi do barmana na dole. Połączenie klimatycznego, zrujnowanego industrialu z klimatem sąsiedzkiej knajpy – cudownie!


Piwa dały radę, choć, jak wspomniałem, nie jest to pod tym względem najlepszy browar w regionie.

Paskov Obecní Desítka 10° – Lekko chlebowa, lekko chmielowa (naturalnie Żatec), delikatne kwiatki, lekko podkreślona goryczka, delikatna piwnica. Wytrawne, mało intensywne, solidne piwo. Całkiem spoko. (6/10)
Paskov Borloch 12° Polotmavý Ležák – masło na tostach, średnio intensywne, chlebowe, lekko podkreślona goryczka. Diacetyl to zło, ale jakoś weszło. (4,5/10)
Paskov Perkajst 13° – trochę czekolady, lekkie cappuccino zamiast kawy z uwagi na subtelny diacetyl, finisz wytrawny, przypominający ssanie spodu od przypalonego chleba, lekko kremowa faktura niczym w dobrym stoucie. Faktycznie smaczne piwo, a ma potencjał na więcej, gdyby wywalić z niego diacetyl. (6,5/10)

Tak więc owszem, jest tutaj co wypić, ale to nie przez piwo, lecz z uwagi na klimat, gdybym miał w najbliższym czasie powrócić w okolice Ostrawy na piwo, to w pierwszej kolejności wybrałbym się chyba właśnie tu.


I tak było na południe od Ostrawy, w połowie drogi do Frydka Mistka. Trzy browary, każdy inny, ale każdy z mocno zakorzenionym sąsiedzkim charakterem. Tak zły, że aż fascynujący Krmelin, solidny Brabčák oraz cudownie klimatyczny Panský Pivovar v Paskově.

Rzecz jasna koncepcja browaru sąsiedzkiego nie jest w Czechach reprezentowana tylko przez te trzy browary, ale właśnie w tym miejscu, szczególnie z uwagi na bliską odległość między nimi, ta koncepcja chyba zakiełkowała na dobre. Nawet jeśli jest ona dziełem przypadku, choćby i nieuświadomionego, miast przemyślanej strategii. Życzyłbym sobie tego typu przybytków u nas.

piwne podróże 3491155671910161659

Prześlij komentarz

emo-but-icon

Strona główna item

Popularne wpisy (ostatni miesiąc)