Piwna podróż dookoła Świata #2
https://thebeervault.blogspot.com/2019/07/piwna-podroz-dookoa-swiata-2.html
Druga odsłona zestawu losowo dobranych piw z różnych zakątków świata. Od miałkich azjolagerów po wyśmienite ajpy. Przyznam, że zdarza mi się zakupić piwo, po którym się absolutnie niczego nie spodziewam tylko po to, żeby w ten sposób zaliczyć dany kraj pod względem piwnym. Od małego fascynuję się mapami i podróżami, no a dane piwo w jakimś sensie odzwierciedla to, co przynajmniej część populacji w danym miejscu pije, więc kosztowanie tego piwa to w przenośni podróżowanie żołądkiem, jak bardzo by to nie było naciągane.
Szwecja
Ponoć Stigbergets to jeden z czołowych browarów jeśli chodzi o hazy IPA, więc oczekiwania wobec Muddle (alk. 7%) były odpowiednio wysokie. Na poziomie aromatu jest świetnie – multiwitamina i cytrusy, bardzo soczysty. Gorzej jest w smaku, w którym najlepszym elementem jest miękka faktura piwa, a również pierwszy, soczysty, owocowy akord jest niczego sobie. Problemem jest posmak – świeże orzechy laskowe, trochę trawy, wychodzą ostre, gryzące nutki alkoholowe. Reasumując – to jest niezłe piwo, ale nie zrobione do końca pieczołowicie. Ocenę końcową zawyża naprawdę udany aromat. (6,5/10)
Norwegia
Aegir Naglfare (alk. 4,7%) to orzechowy brown ale, który myślami mnie przeniósł do pierwszych warek Plan-T z Pracowni Piwa oraz nieodłącznie z tym związanego efektu Nussbeissera. Słodka czekolada z dużą ilością orzechów laskowych, do tego w tle trochę kandyzowanego cukru i dyskretnie kawowy posmak. A jako że jest to lekki brown ale, to i ma wzorową pijalność. Chłeptałbym jeszcze. (7,5/10)
Za God Påske (ekstr. 17%, alk. 7,5%) z norweskiego Nøgne Ø zabrałem się bez żadnych oczekiwań ani riserczu. No i okazało się, że kupiłem bardzo ciekawe piwo. W aromacie wyczułem białe wino domowe, kwiat bzu, morelę, pomarańczę, mirabelkę oraz jasne słody. Aromat nieco pokrewny triplowi, jeno bardziej kwiatowy oraz winny, no i wyzbyty pikantnych motywów. W smaku podbita słodycz jasnych słodów wzbudziła skojarzenie z niektórymi maibockami, przy czym piwo i na tym odcinku jest zdecydowanie owocowe, a w lekko gorzkim finiszu pojawia się uczucie ściągania, niczym od skórki wspomnianej mirabelki. Reasumując, robi wrażenie połączenia maibockowej słodowości z belgijskimi owocami. Bardzo udane, złożone piwo do wolniejszego sączenia. (7/10)
Asian Pale Ale (ekstr. 10%, alk. 4,5%) z tego samego browaru niby to żyje dodatkami, czyli trawą cytrynową, skórką pomarańczy oraz bergamotką, ale jednak nie do końca, bo głównym skojarzeniem jest dżem różany oraz geranium. Poziom geraniolu w tym piwie jest zastanawiający, choć ja akurat ten aromat lubię. Problem jest w smaku – niczego nie ujmując rześkości, piwo jest delikatnie utlenione (landrynka), a poza tym jednak mało intensywne smakowo, szczególnie w pustawym finiszu. Raczej nie polecam. (5/10)
W pewnej sieci dyskontowej jakiś czas temu można było kupić zestaw Petrusów. Zestaw niewart większej uwagi, gdyby nie Petrus Aged Pale (alk. 7,3%), leżakowany od dwóch do trzech lat w dębowych beczkach. To jest piwo bazowe, z którego powstają inne, mniej ciekawe Petrusy. Jeśli miałbym ten proceder do czegoś porównać, to do używania smakowitego, esencjonalnego rosołu do robienia zeń miałkiej zupy ogórkowej. Bardzo ciekawy bukiet – minimalna słodowość, trochę octu i końskich nut, wtręty karamboli i niedojrzałego białego grona, trochę siana, a nawet nuta przypominająca mi tymianek. Smak jest kwaśny, choć nie wykręca na szczęście twarzy. Bardzo rześki, a poza wspomnianymi już nutami przewija się w nim owocowy smaczek usytuowany gdzieś pomiędzy śliwką mirabelką a brzoskwinią, poprzedzony wspomnianą karambolą finisz z kolei zdradza pokrewieństwo z jabłkiem papierówką. Faktycznie świetny kwasik. (7,5/10)
Club Colombia to sztandarowe kolumbijskie piwo. Wersja Negra (alk. 4,7%) niczym nie zaskakuje. Jest to taki karmelowy, delikatnie słodkawy, ciut melanoidynowy, wodnisty trunek charakteryzujący się absolutnym brakiem wyrazistości, ale mogący zapewne orzeźwić w ciepły, zwyczajny, kolumbijski dzień. (4/10)
Wersja jasna z kolei to zgodnie z oczekiwaniami lekkie, bardzo wodniste piwo naznaczone delikatnym aldehydem i owocowymi nutkami, za to bez zbędnej goryczki. Marne. (2/10)
Mimikra, jaką browar Saku uprawia ze swoim Cream of Dublin, poczynając od nazwy, przez etykietę, podpis piwowara i niskie nasycenie, a kończąc na zawartości alkoholu (alk. 4,2%), jest tak prostacka, że aż szanuję. Tyle że nie jest to mimikra ulepszająca oryginał, a właśnie taka nieudolna. Piwo jest mocno karmelowe, wręcz syropowe w aromacie, akcentów palonych brak, zaś nutka kwaskowa, która w oryginalnym Guinnessie ponoć pochodzi od kwasu mlekowego występuje i tutaj, choć jest zdecydowanie aldehydowa. Żeby nie było, w sumie raz na około sto razy udało mi się trafić na aldehydowego Guinnessa. Cream of Dublin jest zdecydowanie słodszy od oryginału. To jest estońska wersja koczkodanowego Irish Beer z nieudanej warki. Ni mniej, ni więcej. Kolejny dunkel, który byłby do zapomnienia, gdyby nie ta otoczka. (4/10)
Casablanca (alk. 5%) ma przynajmniej ładną etykietę z palmą, mogę sobie też wyobrazić, że pod słońcem w górach Atlasu z braku laku dałoby je radę wypić, ale tak to nie bardzo. Słodki jasny słód, aldehyd octowy i trochę miodowego utlenienia to nie jest nic przyjemnego. (2,5/10)
Saigon Kick to taki dawny amerykański zespół glam rockowy, który zagrał specjalny występ na dworze przed sułtanem Brunei. To w ramach ciekawostek. Sułtan pewnie jako muzułmanin nie pije wietnamskiego piwa Saigon Export (pzynajmniej nie otwarcie), mimo że jak na to czym jest, naprawdę nie jest złe. Słodki słód, do tego słaba ale jednak obecna chmielowa nuta, rześkość, niska goryczka i niski jak na korpolagera poziom jabłkowego aldehydu octowego. Weszło jako tako. (4,5/10)
Nowozelandzki Epic Brewing to jeden z filarów tamtejszego craftu. Armageddon IPA (alk. 6,6%) to jedna z wizytówek nowozelandzkiego rzemiosła, ale niestety dotarła do mnie w postaci utlenionej. Tropikalne, lekko kwiatowe motywy chmieli z kiwilandii są nadal silne, a goryczka wręcz bardzo mocna, ale jest ten nieszczęsny miodek. W miarę się z chmielami (jak i z ciałem oraz wyczuwalną słodowością) komponuje, no i zawsze to lepiej miód niż landryna, ale nie sposób nie być trochę rozczarowanym. (5,5/10)
Z tej samej dostawy zapodałem sobie nowozelandzkie Emerson’s Bird Dog IPA (alk. 6,5%). Właściwie to miałem ochotę na typowego, wytrawnego west coasta, zaś podejrzewałem już, że IPA od Emersona, chmielona nowozelandzką odmianą Cascade, może mieć więcej wspólnego ze wschodnim niż zachodnim wybrzeżem USA, co się ostatecznie potwierdziło, i to w fenomenalny sposób. W istocie jest to bowiem pyszna IPA. Nie przechmielona, ale jednak chmielona asertywnie, po męsku. Z podbitym ciałem, słodkawa, ale bardziej ciasteczkowa niż karmelowa, no i z pewnością nie przesłodzona. Z mocną, ziołową, nieco ziemistą, ale i miękką goryczką. Z nutami kwiatowymi, pomarańczowymi, morelowymi, lekko wręcz miodowymi, ale na modłę miodu pitnego połączonego z toffi. Można zrobić east coasta, w dodatku mocno łypiącego okiem w kierunku Albionu, ale z charakterem? Można. Pyszne! (8,5/10)
Kolejnym niedostępnym w Polsce rarytasem jest Death From Above (alk. 7,5%), IPA z Garage Project, który w Polsce był chyba tylko obecny za sprawą wspólnego piwa z bawarską Cambą. Śmierć z Przestworzy nie jest jednak tylko jakąś tam ajpą. Piwo ma docelowo łączyć cytrusowość amerykańskich chmieli ze smakami Indochin. Te ostatnie są w nim obecne za sprawą dodatku mango, limonki oraz mięty wietnamskiej, jak również papryczek chili. Pierwsze co się rzuca na zmysły, to piękne połączenie słodów oraz chmieli, czego skutkiem jest melanż opiekanych nut, świeżych śliwek oraz liczi. Do tego dochodzi mango, ledwo wyczuwalny akcent limonkowy, chili ale w formie słodkiego sosu oraz ponownie bardzo subtelna nutka mięty. Tak się powinno projektować piwa z dodatkami – żeby tworzyły harmonijną całość, a dodatki nie dominowały nad piwem. W smaku mamy sporą pełnię ożywianą wspomnianą kompozycją, mamy trochę słodyczy, trochę goryczki, ledwo tylko zaznaczony efekt Mentosa w gardle i zupełny brak pieczenia chili. Jest też trochę chmielu, ale i słody, które nie dały się wytłumić takiej plejadzie przypraw i dodatków, a w dodatku nie trącą karmelem. Super piwo. (8/10)
Cass Fresh (alk. 4,5%), bodajże najbardziej popularne piwo w Korei Południowej, dotrzymuje obietnicy beztreściwości. Jest to więc słodkawy, kukurydziany trunek okraszony hojną dawką aldehydu octowego. Jest w zasadzie wyzbyty goryczki, stąd przez swoją słodkawość wcale nie jest orzeźwiający. Słabo, zgodnie z oczekiwaniami. (2,5/10)
Einstök to chyba najbardziej skory do międzynarodowej ekspansji rynkowej browar z krainy średniowiecznego akapu. Islandic Wee Heavy (alk. 8%) jest islandzkie nie dlatego, że zostało uwarzone w Islandii, ale stąd, że doprawiono je ziołem o nazwie anielskie ziele (rośnie też u nas, ale pochodzi ze Skandynawii, w Grenlandii jest ponoć uznawane za warzywo), a w zasypie wylądował między innymi wędzony islandzki jęczmień. A jak wszyscy pamiętamy, na Islandii drzew zbytnio nie majo, więc się dymi fekaliami owiec. Mniam. Mamy tutaj do czynienia z piwem wyraziście karmelowym, bardzo subtelnie dymionym (kupy nie czuć), orzechowym, wpadającym w delikatny migdał ale i drewnopodobne nuty, estrowym, o subtelnej, ciekawej korzenności, której chyba najbliżej do cynamonu. Dobre piwo. (6,5/10)
Oedipus Kinder Yoga (alk. 11%), najwyżej oceniane piwo z tego browaru, niestety trochę mnie rozczarowało. Jest to mocno chmielowy, mocno żywiczny RIS (Chinook na leżaku zrobił swoje), jeszcze mocniej lukrecjowy. Pumpernikiel, śliwki i jagody tworzą resztę bukietu, a paloność rządzi w finiszu. Fajny aromat, natomiast piwu ewidentnie brakuje głębi, przez co wywiera tylko umiarkowanie dobre wrażenie. (6/10)
Lepiej Edypowi wyszło piwo Thai Thai (alk. 8%), tripel z dodatkiem trawy cytrynowej, kolendry, korzenia galangi, skórki pomarańczy oraz chili. Pachnie faktycznie egzotycznie. Trawa cytrynowa jest najmocniejsza, kolendra na drugim miejscu, imbirowość typu herbacianego można chyba przypisać galandze. Względem szeregowego tripla piwo ma trochę więcej ciała, w smaku zaś jest orientalno-gruitowe, w głównej mierze trawocytrynowo-imbirowe. Naprawdę bardzo smaczna i ciekawa rzecz. (7/10)
Mołdawia to ponoć kraj, w którym krajobrazy są mało ekscytujące, a za to kobiety zjawiskowe. Czasami wolę tak niż na odwrót. Jakby nie było, Litra Session IPA (alk. 4%) to w końcu naprawdę udane piwo z tego młodego mołdawskiego browaru. Barwa smaku jest pomarańczowo-czerwona, z morelową galaretką, śliwką mirabelką i słodami o lekko opiekanym, czerwonawym zabarwieniu. Odczucie w ustach jest miękkie, więc doczepić się tutaj zbytnio nie mam do czego. Smaczne. (6,5/10)
Całkiem ciekawy zabieg – nazwać browar kontraktowy (ang. gypsy brewer, semantycznie ‘wędrowny’) Gypsy Inc. No ale z witbierem to ci Duńczycy mają jednak większe kłopoty niż mieli z nazwą. Gyp Wit (alk 4,7%) ma słodki aromat zdominowany przez pomarańczę, z wytłumionymi przyprawowymi akcentami, a kolendrą tak bardzo w tle, że aż za ścianą. Piwo jest całkiem rześkie, ale bez wyrazu w smaku. (5,5/10)
Duńskim akcentem kończę ten przegląd, który chyba zawierał dużo mniej korpolagerowych sikaczy, niż się niektórym mogło wydawać.