Sześciopak polskiego craftu 100
https://thebeervault.blogspot.com/2018/05/szesciopak-polskiego-craftu-100.html
Na setny, jubileuszowy sześciopak, dobrałem piwa mniej lub bardziej eksperymentalne. Coraz bardziej dojrzewam również do zmiany koncepcji i zaprzestania grupowania tematycznego sześciopakowych piw, na rzecz grupowania chronologicznego, co pozwoli mi na zwiększenie aktualności wpisów.
Peated Imperial IPA. Powiedzieć, że obawiałem się Miasta Kominów od Piwoteki (ekstr. 20%, alk. 9,2%), to powiedzieć mało. Jak jeszcze dodam, że słód torfowy w tym piwie nie przypominał mi spalonej izolacji czy innego asfaltu, tylko jodynę, wojskowy szpital polowy i skopcony plastik, to robi się srogo. Ale w rzeczywistości nie było źle. Torf jest wyraźny, ale nie dominujący. Nachmielenie na goryczkę jest bardzo mocne, no i owocowe nutki chmielowe może nie tyle współgrają z torfem, ile się nie kłócą. Mimo dość głębokiego odfermentowania piwo jest gęstawe i słodkawe, co w tym wypadku jest plusem. Ciężko mi jednoznacznie ocenić ten wywar, ale na pewno jest oryginalny i warty spróbowania. (6/10)
Kawa to trudny dodatek do piwa. W wielu przypadkach jej dodanie skutkuje nutami fasolowymi w gotowym wywarze (absolutnym nr 1 w mojej historii degustacyjnej jest Mikhail Jackson z browaru Hopium) albo kapar czy papryki (pierwsza warka I’m So Horny Pinty to według mnie totalna papryka w zalewie). Tak mi się te skojarzenia utrwaliły, że w przypadku King Kapia od Kingpina i węgierskiego Monyo (ekstr. 16,5%, alk. 5,5%) poszły w drugą stronę. Po przelaniu bowiem w pierwszej chwili zacząłem się zastanawiać, co za kawę to tego foreign stouta dodali. Dopiero po kilku sekundach zreflektowałem się, że nuty paprykowe w tym piwie pochodzą w istocie od (wędzonej) papryki, tyle że miałem odwrócone skojarzenie. Czyli papryki jest w tym piwie pod dostatkiem, ale jako że jest to piwo Kingpina, to jej dodatek nie zdominował całości, a co najważniejsze – zaskakująco dobrze funkcjonuje wespół z ciemnymi słodami i nutami gorzkiej czekolady, co nie jest przecież oczywistym połączeniem. Pikantność uzyskano lekką, co w moim odczuciu jest plusem, nie lubię bowiem, kiedy piwo pali mi przełyk. Z czasem, wraz z ogrzaniem, faktycznie wychodzą nutki pokrewne liściom kolendry, więc i ten dodatek w ograniczonym zakresie zaistniał w gotowym piwie. Jest to więc bez wątpienia stout, z paprykami i kolendrą jako uzupełnieniem, dysponujący średnio mocną goryczką i bardzo dobrą pijalnością. Polecam bardzo. (7/10)
Po chwili wahania sięgnąłem na sklepowej półce po Angelico Stout z Piwnego Podziemia (ekstr. 18%, alk. 7,5%). Może im akurat udało się zrobić piwo z aromatami, które wyszło organicznie? No niestety, nie udało się. Ten foreign stout żyje dodatkami. Pachnie mocno orzechami oraz owsem, niczym orzechowe musli z przykurzoną czekoladą, wafelkami oraz delikatną wanilią. Kawa z kolei funkcjonuje głęboko w tle. Jest lekko kwaskowe, ma mniej ciała niż bym chciał oraz lekką słodycz. Jest przytłoczone dodatkami, których natężenie psuje w moim odczuciu jakąkolwiek harmonię. FES jako taki ginie pod ich naporem. Nie udało się to zbytnio. (4,5/10)
Rzadko kiedy powtarzam piwa na blogu, no ale obecna wersja Taka Haka od Pinty (ekstr. 18%, alk. 7,3%) jest piwem mocno różnym od pierwszej warki. Niestety in minus. Do tej black ipy dodano sporo pulpy z marakui, mango i ananasa. Aromat jest słodki i mocno owocowy, przypominający sok multiwitaminowy. Mango, ananas i marakuja, w takiej właśnie kolejności, nadają na tym odcinku ton, choć i da się wyczuć delikatne czekoladowe podszycie oraz nuty pomarańczowe. Dysonans w smaku jest jednak już zbyt duży. Słodkie owoce tropikalne, średnia przyciemniona pełnia oraz mocna, bardzo sucha, łodygowa goryczka – to nie jest to, co misie lubią najbardziej. Aż mi się przypomniało kilka dawnych piw AleBrowaru, zrujnowanych przez tego typu goryczkę właśnie. Skoro mnie aż trzepie po przełknięciu, to znaczy że jest bardzo źle. Kompozycja zresztą też do mnie nie przemawia – owocowa nadbudowa nie współgra ze słodową bazą, jest od niej odklejona, wskutek czego zamiast czekolady z owocami piwo funkcjonuje dwutorowo w mocno rozklekotany sposób. Jedno z najgorszych piw w portfolio Pinty. Niestety. (3,5/10)
Już nie tylko browary warzą okazjonalne piwa na swoje urodziny, ale i niektórzy blogerzy. Karolina i Kacper z Piwnej Zwrotnicy podesłali mi Frelkę (ekstr. 13%, alk. 5%), piwo powstałe we współpracy z Absztyfikantem. Nośną tematykę hazy ale uzupełniono o honduraską cascarę, czyli łuskę kakaowca. Efekt końcowy wyszedł bardzo dobrze. Dosadnie nachmielone piwo aż bucha cytrusami, granulatem i nutami juicy fruit, podczas gdy angielskie drożdże zostawiły mu trochę ciała oraz przysporzyły o nuty estrowe, które mi się najbardziej chyba kojarzą z jabłkiem antonówką. Jak często, tak i tutaj mam pewien problem ze zidentyfikowaniem cascary, zgaduję jednak, że dyskretna taninowa cierpkość finiszu jest właśnie jej dziełem. Wprawdzie piwo nie jest specjalnie mętne, nie szkodzi jednak – wynagradza to świeżością i rześkością. Oba kciuki w górę! (7/10)
Powiedzenie „Ale Lipa!” nabiera nowego znaczenia w zestawieniu z Planem Wykonanym (ekstr. 16%, alk. 6,3%) od Browaru Zakładowego, ajpy z dodatkiem earl greya, bergamotki oraz kwiatu lipy. Wprawdzie mimo lekkiej kwiatowości piwo jest zdominowane przez earl greya, a konkretnie jego ‘perfumową’ składową czyli bergamotkę, której ostre nuty mogą się tutaj również kojarzyć z geranium, a nawet pośrednio z kadzidłem (!), no ale jednak – jest lipa, a mimo to jest smacznie. Dobrze, ale skoro już ustaliliśmy, że czuć w tym piwie lipne nuty, a także herbatę earl grey na sterydach, to ustalmy jeszcze, czy czuć w nim ipę. Otóż czuć ją w postaci mocnej i suchej goryczki, i właściwie tyle, nie licząc mocno schowanych nutek chmielowych w aromacie, które w smaku już zupełnie ulegają naporowi tej jako rzekłem dość geraniumowej, a nawet kadzidłowej bergamotki. Można wszak dojść do wniosku, że aż tak silny bergamot, przy skojarzeniach, które wywołuje, ma już tylko krótką drogę do żywicy, a na tej podstawie można z kolei wnioskować, że to bergamotka ma chmiel w tym piwie emulować. Plan się w zasadzie udał, stąd nazwa piwa ma swoje uzasadnienie. Tak, jak w pierwszym momencie piwo robi zbyt perfumowe wrażenie, tak po wypiciu jednej czwartej wszystko gra. Podobnie jak z niektórymi numerami Dillinger Escape Plan – w pierwszym momencie natłok dźwięków i kakofonia, a po kilku kolejnych chwilach całość nabiera struktury i sensu. Mimo cierpkawego finiszu jest to smaczne piwo. (6,5/10)
Tym wpisem zamykam pierwszą setkę sześciopaków polskiego craftu na blogu. Sto wpisów oznacza 600 opisanych piw. Jako że forma biorąc pod uwagę ilość wyświetleń cieszy się sporą popularnością, a ja - mam nadzieję - wróciłem na dobre do regularnego publikowania, to nic nie stoi na przeszkodzie, żeby za jakiś czas dobić do kolejnej setki.