Pół skrzynki niemieckiego craftu 5
https://thebeervault.blogspot.com/2018/04/po-skrzynki-niemieckiego-craftu-5.html
Niemiecki craft wydrenował z mojej kieszeni w przeciągu kilku lat tyle funduszy, nie dając nic w zamian poza przeświadczeniem o wyższości craftu polskiego, że w końcu, korzystając z darmowego roamingu, zacząłem robić zakupy z Rejtbirem w dłoni. Żeby przynajmniej z grubsza odsiać piwa, które mają marne szanse na sprawienie mi przyjemności. A wynik tego jest taki:
Klosterbrauerei Neuzelle, browar „klasztorny” (heh) ze wschodnich Niemiec (haha!) nie wie jakie piwo uwarzył, i stąd mamy „stout beer” oraz „Imperial Porter” (alk. 8,1%). To ostatnie figuruje jako nazwa własna piwa, natomiast gwoli wytłumaczenia dodano jeszcze opis „mocno ciemny, mocny stout”. No i wszystko jasne. Piwo jest karmelowe, ma tzw. „Röstmalzaromen”, które jednak w polskim ujęciu nie zostałyby ze względu na swoją łagodność określone mianem palonych, jest też wyraźnie orzechowe. Aromat ujdzie, ale smak jest lepszy, głównie ze względu na gładkość oraz posmak świeżo zmielonej kawy, której w aromacie nie wyczułem. Moc tego piwa, niebagatelna jak na niemieckie warunki, odczuwalna jest w formie delikatnej cierpkości, nie jest to zaś piwo walące w żaden sposób etanolem. Jest słodkawe ale nie przesłodzone, no i w miarę intensywne, choć jednak mniej niż woltaż obiecuje. Generalnie jest dobrze, czyli lepiej niż się spodziewałem, szczególnie po browarze, który w portfolio ma piwo z ziemniakami, piwo kąpielowe oraz ciemniaka z patologicznie wysoką dawką sztucznego słodzika. (6,5/10)
Berlińskie ekipy Pirate Brew oraz Brewbox Coffee uwarzyły w Vormannie (w którym często warzy również Freigeist) Pirate Coffee Porter (alk. 5,6%), i to z autentyczną kawą. Przeprowadzono więc gwałt na Reinheitsgebocie, ale plastikowym dildosem z aliexpressu za 39 centów, bo inaczej efektu końcowego nie da się chyba nazwać. Paloność, trochę biedaczekolady i kwaskowa rozwodniona lura zamiast kawy, a na dokładkę ziemista nutka drożdżowa oraz przegazowanie. Taki się niestety czasami wyłania obraz niemieckiego craftu. Kilka solidnych marek, a poza tym kilka metrów mułu. (2/10)
Jednym z najkorzystniejszych niemieckich craftów pod względem przelicznika talarów na alko jest barley wine od monachijskiego Crew Republic. 10,1% alko za dwa i pół euracza, podczas gdy konkurencja krzyczy sobie za takie piwa często dwa razy tyle. No i jakościowo Crew to jest jednak, co by o nich nie sądzić, niemiecka czołówka. Rest In Peace oferuje potężne uderzenie słodowości, trochę czerwonych jabłek i wiśni, ale… nie wszystko tutaj gra. Raz, że alkoholowość jest moim zdaniem trochę zbyt oczywista, piwu przydałoby się trochę więcej czasu na leżaku. Dwa, że jest tutaj obecna nutka, która w najlepszym przypadku może się trochę kojarzyć z orzeszkami arachidowymi, w neutralnym ze zbożem, a w najgorszym z kukurydzą. A moje skojarzenia ciążą ku temu ostatniemu, szczególnie że keczupik też wyczuwam w mniejszym stężeniu. Lepiej natomiast, że ziołowe nutki chmielowe są wyczuwalne, no i goryczka też działa na korzyść balansu – nie jest to z całą pewnością przesłodzone barlej łajno. Generalnie jednak jest słabe. (4/10)
Z jednej strony craft i rebelia, z drugiej jednak kurczę no, marcowe ma całkiem fajny zasyp, tylko trzeba jakoś inaczej nazwać. O, już wiem, Hanseat! Wtedy nikt się nie skapnie. I oto Bremer Bräu Union uwarzyła marcowe pod nazwą Hanseat 2.0 (ekstr. 13,5%, alk. 6%). Nie jest złe. Jest zboże i monachijskie melanoidyny, jest miodowa słodycz, a nawet kwiatowe nutki chmielowe i lekko podbita jak na styl goryczka. Co prawda to piwo jest też lekko owocowe, no ale skoro jednak nie przyznają się do stylu na etykiecie, to ciężko to uznać za wadę. Fajne to jest, muszę powiedzieć. Tyle że markowe marcowe bez owoców w bukiecie są w Niemczech dwa razy tańsze. (6,5/10)
Berliński browar Lemke został mi zarekomendowany przez doktora Pokorę jako jeden z nielicznych niemieckich craftowców, którzy faktycznie coś tam dobrego uwarzyć potrafią. I rzeczywiście, Bohemian Pilsner (ekstr. 12,5%, alk. 5%) uderza z gracją w znane tony – spora słodycz resztkowa, ziołowe, ale i lekko cytrynowe nutki chmielowe, zboże zamiast chleba (czyli jednak po niemiecku) oraz wyrazista, żeby wprost nie napisać silna goryczka. Jedynie mogę się przyczepić – i zaiste przyczepiam się – że poziom kukurydzy jest jednak zbyt wysoki nawet jak na piwo pilzneńskie. Jest więc nieźle, choć mogło być lepiej. (6/10)
Hopfenweisse z Lemke (ekstr. 16,5%, alk. 7%) jest mocno pieprzny i mocno goździkowy, a przy tym faktycznie chmielowy na zieloną modłę, choć z drugiej strony nie jest owocowy, ani od drożdży ani od chmieli. A szkoda, weizenbock bez nut owocowych pozostaje weizenbockiem niedorozwiniętym. Nasycenie godne weizena czyni to piwo rześkim, natomiast cierpkość finiszu wprawdzie współgra z podbitą fenolowością, ale sama w sobie nie jest specjalnie przyjemna, no i nie jest mimo wszystko w stanie zrównoważyć całkiem konkretnej słodyczy piwa. Mogło być lepiej. (5,5/10)
Lemke India Pale Ale (ekstr. 16,5%, alk. 6,5%) miał wypaść najlepiej z całej trójki, choć nie wyszło w pełni optymalnie. Fakt, że utlenienie mogło być winą dystrybucji, ale taka karmelowa landryna, intensywnie dająca po nozdrzach przejrzałym ananasem, to nie jest kwintesencja stylu. Z drugiej strony, tego ananasa jest tutaj tak dużo, że częściowo niweczy niekorzystne pierwsze wrażenie, a w smaku to gra już główną rolę. No i z czasem również i w aromacie landryna przesuwa się mocno w tło, wskutek czego zostajemy z ananasowo-cytrusowymi ciasteczkami z podbitą goryczką. Smaczne to jest w sumie, a i jestem pewien, że świeże, na miejscu (Lemke posiada brewpub) smakuje jeszcze lepiej. (6,5/10)
Labieratorium jest ponoć kolejną niemiecką wydmuszką craftową, ale wbrew dobrym radom zakupiłem ich najwyżej oceniane piwo, czyli Paranoid IPA (alk. 7,3%), żeby to sprawdzić. I, co ciekawe, zakupu bynajmniej nie żałuję. Piwo jest cytrusowe z wyczuwalną bazą ciasteczkową, lekko kwiatowe, ciut żywiczne, przebija też koperek… tak, jest Sorachi Ace, ale dobrze gra z całością. W smaku intensywne, soczyste, słodko-gorzkie, z bardzo mocną, grejpfrutową goryczką. Ja tam nie wiem, jak generalnie sprawy wyglądają z Labieratorium, ale to piwo jest naprawdę bardzo smaczne. (7/10)
Single hopy ze stajni Kehrwieder rzadko kiedy rozczarowują, a przy okazji bywają ciekawe, szczególnie jeśli użyty chmiel jest mało pospolity. Tak jest w wypadku Ariany (ekstr. 16,8%, alk. 7,5%). Tytułowa lupulina ma docelowo przypominać w głównej mierze czarną porzeczkę. No nie udała się ta sztuczka – porządnie nachmielone piwo pachnie głównie grejpfrutem, trochę może agrestem, anyżkiem, ma też nutkę która może się kojarzyć z czerwonymi owocami, ale niekoniecznie czarną porzeczką, pomijając już fakt, że owa nutka jest bardzo słaba. Nawet w takiej formie jest to jednak całkiem ciekawy chmiel, tym bardziej że jest to nowofalowa odmiana z Niemiec. Sądzę jednak, że po pierwsze lepiej by działał w połączeniu z lupuliną bardziej wyrazistą, a po drugie, na goryczkę się niekoniecznie będzie nadawał, ta bowiem w Arianie wypadła sucho i ściągająco. Ale jest to kolejna ciekawa lekcja w chmieleniu w wykonaniu Kehrwiedera, czołowego niemieckiego single hopowca. (6/10)
Z całego dorobku Bremer Braumanufaktur wybrałem Hopfenfängera (alk. 5,2%), czyli „Kräusen“, czyli jasnego lagera niefiltra. Po prostu wydawał mi się najbezpieczniejszy. I zrazu się uśmiechnąłem, kiedy po przelaniu moje nozdrza wypełnił klasyczny, niemiecki zapach jasnego zboża, subtelnego chmielu i delikatnych drożdży. Dlaczego, spytacie się być może, tak się cieszę, skoro zapłaciłem za niemieckiego hellesa z drożdżami dwa razy więcej niż bym zapłacił za Paulanera Münchner Hell? Odpowiadam: nie wiem. Po prostu mogło być gorzej, tj. mogłem przepłacić za wadliwe piwo, jak się to często dzieje w przypadku craftu niemieckiego. A to jest taki prosty, poczciwy lager z lekko podkreśloną goryczką. Dobry. (6,5/10)
No i co? Wprawdzie ewidentnie złe było tylko jedno piwo, wprawdzie Kehrwieder był jak zwykle pouczający, wprawdzie pięć piw na dziesięć było faktycznie smacznych, ale w takiej cenie za warte powtórzenia uważam tylko jedno, w dodatku to, które ma z powyższych chyba najsłabsze oceny na Rejtbirze, czyli Paranoid IPA z Labieratorium. Ciężko sensownie robić zakupy w takich okolicznościach.