Daj kamienia!
https://thebeervault.blogspot.com/2016/10/daj-kamienia.html
Stone. Browar który dzieli, a nie łączy. Zupełnie inaczej niż Kwaśniewski w 2000 roku. Ponoć. Legenda amerykańskiego craftu i jeden z jego pionierów. Nie Kwaśniewski, tylko Stone. U nas często traktowany jako przehajpowany średniak, niewarty swej renomy. No niestety, ponownie nie Kwaśniewski. Ile w tych odbrązawiających osądach dobrej woli a ile chęci dokopania komuś na przekór, tego nie wiem. Wiem dwie rzeczy. Jedna, to że Greg Koch, mastermind Stone’a, zrobił na mnie na WFP i paru filmikach z jego udziałem dość kabotyńskie wrażenie. Jestem w gruncie rzeczy prostym piwoszem i jak ktoś z namaszczeniem głosi chwałę piwa jako boskiego nektaru, a warzenie nazywa misją, to instynktownie zaczynam myśleć o ewakuacji poprzez autodefenestrację. Druga jednak rzecz jaką wiem, to że piwo powinno się oceniać w oderwaniu od innych rzeczy. Świetni ludzie potrafią wypuścić na rynek gniota, a ci mniej świetni potrafią uwarzyć cudo. Tak więc zupełnie otwarcie podszedłem do przeglądu produktów Stone, które przesłał mi do recenzji smakpiwa.pl
I od razu mogłem sprawdzić formę browaru, który od niedawna działa w Berlinie. Pomysł ekspansji rynkowej na Europę za pomocą nowo wybudowanego browaru jest odważny i ciekawy. Ale póki co nieudany. Stone IPA (alk. 6,9%) w wersji berlińskiej pachnie fajnie jasnymi cytrusami, iglakami i mandarynką, finiszując nutą melonową, jest też bardziej rześkie niż parametry wskazują, ergo jego moc jest częściowo ukryta, ale ma zupełnie rozklekotaną, szorstką, chropowatą, cierpką, łodygową goryczkę, której piwo nie potrafi przeciwstawić żadnej kontry. Nie jest to złe piwo, ale wskutek takiej a nie innej goryczki nieco męczące. Stone IPA mejd in juesej była pod tym względem bardziej zbalansowana, ta niestety nie jest. (5,5/10)
Drugim flagowym produktem tego browaru jest Arrogant Bastard (alk. 7,2%), z kretyńskimi tekstami umieszczonymi na boku puszki, które mają uzasadniać taką a nie inną nazwę. Sam smak jednak również ją uzasadnia. Arrogant Bastard jest bowiem takim właśnie bękartem stylistycznym. Atrakcyjne z odległości, rubinowe piwo niesie ze sobą nuty karmelu, suszonych owoców, śliwki, trochę jabłka (dojrzałego), delikatne, pikantne nuty chmielowe, subtelny akcent na granicy cynamonu, no i na koniec mocną goryczkę. Jej charakter jest podobny do berlińskiego Stone IPA, łodygowo-zalegający, szorstki i chropowaty. Jest z jednej strony całkiem ciekawy bukiet, ale w kwestii balansu nie ma to w zasadzie znaczenia. Eklektyczne piwo, łączące w sobie elementy dubeltowego koźlaka, angielskiego strong ejla oraz przedobrzonej ajpy (tylko w odniesieniu do finiszu), w takiej formie nie przekonuje mnie zbytnio, głównie za sprawą nieprzyjemnej goryczy. (5,5/10)
Ta jednak wydaje się być kwestią dopracowania doboru surowców i techniki chmielenia w berlińskim browarze. W odróżnieniu bowiem od sprzedawanego w Europie podstawowego Aroganckiego Bastarda, wersja Bourbon Barrel Aged (alk. 8,1%) jest warzona w Juesej, no i nie cierpi na bolączkę rozklekotania goryczkowego. Piłem tę wersję już wcześniej w wersji lanej i nuty beczkowe trzymały się w niej w tle. Butelka, którą sobie z kolei przelałem do szkła pięknego lipcowego dnia była pod tym względem bardziej wyrazista. Waniliowe i kokosowe nuty są tutaj bardzo wyraźne, dobrze komponując się z karmelową, suszono-owocową, śliwkową bazą. Niska porowatość amerykańskiej dębiny nie uchroniła piwa od częściowego utlenienia, przy czym delikatna miodowa nutka jak ulał wtapia się tutaj w resztę. Goryczka jest mniej podkreślona i zdecydowanie bardziej ułożona niż w wersji robionej w Berlinie, co wskazuje zapewne na problemy startowe, z jakimi musi się jeszcze zmagać berlińska filia browaru. Wersja BBA też jest lekko cierpka, ale raz że subtelniej, dwa że w nieco inny, taniczny, drewniany sposób. Poza tym akcentem piwo jest gładkie, a i ogółem bardzo przyjemne. (7/10)
Niniejszym przechodzimy do RISów, ekhem. Americano Stout (alk. 8,7%) zgodnie z nazwą został nasycony kawą, a dokładniej jej ziarnami, które to dały piwu mało palony, a bardziej zielono-fasolkowy sznyt. A raczej tylko fasolkowy, bowiem zieloność okazuje się jednak być sprawką aldehydu octowego, który wraz z ogrzaniem wyraźnie wyodrębnia się od reszty. Kawa nie jest nadmiernie intensywna, a jednak dominuje. Bo i nie jest to piwo generalnie zbytnio intensywne. Nie jest też złożone. Z drugiej strony, mimo niebagatelnego woltażu, sporego ciała i podkreślonej słodyczy niespodziewanie szybko znika ze szkła, co świadczy o jego zdradliwej pijalności. Mimo tych zielonych jabłuszek, których tu jednak rzecz jasna absolutnie nie powinno być. Szkoda, bo piwo mimo lekko piekącego na języku alkoholu jest przyjemnie miękkie i musujące. Rozczarowała mnie forma, jaką zaprezentował amerykański Stone w tym wypadku. (5,5/10)
Mocarzem jest również Bitter Chocolate Oatmeal Stout (alk. 9,2%). Zgodnie z nazwą, bez problemu można w tym piwie wyczuć zarówno owies, jak i gorzką czekoladę. Knif polega na tym, że w aromacie przekłada się to na małą złożoność, a przy okazji małą intensywność, za to w smaku jest już inaczej. Jest bowiem konkretna pełnia, owies świetnie wygładza i zmiękcza piwo, a gorzka czekolada, czy może raczej kakao podszyte ciasteczkami występuje w natężeniu, uzasadniającym użycie słowa "natłok". Za tym natłokiem w finiszu kroczy delikatna, przyjemna paloność. W smaku takie a nie inne połączenie jest dużo bardziej efektowne niż w aromacie. To jest gwoli ścisłości proste, mało złożone piwo, ale bardzo przyjemnie skomponowane z ograniczonej ilości komponentów aromatycznych. Po prostu takie połączenie gorzkiej czekolady i miękkości powstałej w wyniku dodania owsa jest bardzo smaczne. Co więcej, jak na taki woltaż (i cenę...) piwo charakteryzuje się zdradliwą wręcz pijalnością. (7,5/10)
Old Guardian (alk. 11%), tęgie łajno z jęczmienia, w wersji chmielonej na zimno chmielem Pekko. W praktyce oznacza to, że w aromacie dominuje szerbet z żółtych owoców, dyskretnie wspomagany przez nutkę anyżo-miętową, kwiaty, czerwone estry oraz nuty słodowe zahaczające o orzechy. Bezsprzecznie ‘murican style BW, ale podoba mi się to. Szczególnie że i w smaku jest bardzo dobrze zintegrowane, mimo pełni dzięki nachmieleniu zachowuje elementy orzeźwiające, i smakuje aż do ostatniego łyka. Można by oczywiście spłycić sprawę i opisać to piwo jako mocniej słodową imperialną ajpę a nie barley wine, ale kimże ja jestem, żeby osądzać? Oh wait… (8/10)
Dokupiłem własnym sumptem dwie małe puszki specyfików warzonych w Berlinie. Cena brutto w detalu – ok. 10-11zł – była zachęcająca.
Cali Belgique IPA (alk. 6,9%) jest – jeśli dobrze zrozumiałem tekst na puszce – wersją Stone IPA, fermentowaną belgijskimi drożdżami. No i to właśnie drożdże odcisnęły na tym piwie swoje piętno, relegując chmiele na drugi plan. Inaczej mówiąc – piwo wyszło bardziej belgijskie niż amerykańskie. Banan, inne żółte owoce, a przy tym mocno pieprzne, przyprawowe klimaty. Chmiel z nutami grejpfruta w tle. W smaku pierwszy akord jest owocowy, po czym ton nadaje przyprawowość przechodząca w agresywnie wytrawny finisz z cierpką, łodygową i zalegającą goryczką. Podoba mi się w tym piwie mało skomplikowana belgijskość i miękkość. Przeszkadza chropowaty finisz. Rezultat ogólny wypadł tak sobie. (5/10)
W innej lidze gra Ruination Double IPA (alk. 8,5%). Piwo ze wszech miar gęste i ze wszech miar pijalne. Nie ma to sensu? A właśnie że ma. Gęstość tyczy się tutaj nie ciała, a intensywności aromatu i smaku. Tutaj czuć końską dawkę chmielu. Czuć nuty cytrusowe, żywiczne, w mniejszym stopniu również tropikalne. Alkohol grzeje wprawdzie gardło, jest jednak dość ułożony, co sprawia że to piwo pije się szybciej niż się powinno. Dzięki odpowiedniemu nachmieleniu jest rześkie mimo swojego niebagatelnego woltażu. Takie imperialne ajpy to szanuję. Jako minus, który nie pozwolił mu się wstrzelić w górną półkę stylu, wymieniłbym nutki cebuli oraz ponownie cierpki, łodygowy charakter finiszu. Tak czy owak jest smaczne. (6,5/10)
Ciężko jest mi jednoznacznie ocenić Stone po takiej konfrontacji. Wersja beczkowa klasycznej IPA była dużo lepsza od puszkowej, ponadto materiał recenzencki wskazuje generalnie na poważne różnice jakościowe pomiędzy piwami warzonymi w USA a tymi produkowanymi w Niemczech, na korzyść tych pierwszych. Z drugiej strony osoby, które przeprowadzały niedawno testy na miejscu w Berlinie zarzekają się, że sprawy poszły zdecydowanie ku lepszemu i od berlińskich Kamieni można obecnie wiele oczekiwać. Są to jednak opinie innych, tak więc wymieniam je z kronikarskiego obowiązku, nie mogąc się póki co pod nimi samemu podpisać.
w punkt z łodygowym charakterem goryczki w berlińskich piwach. Sam byłem miesiąc temu w Stone Brewing Berlin i próbowałem Berliner Weisse warzonego na miejscu (w wersji prototypowej - bardzo fajnie wyszło, pomimo sporego jak na BW abv - ok 5%), również Go To IPA (także miejscowa) też świetne wrażenie zrobiła (brak łodygowości). Polecam w miarę wolnego czasu wizytę na miejscu, porcje degustacyjne 0.15l za wcale nie tak duże pieniądze no i świetny wystrój wnętrza plus bardzo miła obsługa - jedyna wada to lokalizacja no bo sam lokal mieści się na delikatnie mówiąc zadupiu.
OdpowiedzUsuńpozdrawiam,
robert