Loading...

WFP 2016 ed.II

Co można napisać o festiwalu, którego kolejną edycję ma się za sobą, tak żeby się nie powtarzać? Że strefa VIP Stadionu Legii to idealne miejsce na tego typu imprezę? Że zabawa była przednia, ludzie fantastyczni, a poziom piw zaskakująco wysoki? O tym wszystkim już było, więc mogę to pominąć.

A jednak tym razem kilka rzeczy było innych. Delikatnie powiększono teren festiwalu o pomieszczenie na parterze, w którym znalazły się stoiska browarów, których na poprzednich edycjach nie było. W czwartek ruch w tej niewystarczająco oznakowanej części festiwalu był umiarkowany, toteż od piątku przy wejściu pojawiły się potykacze różnych browarów i pomieszczenie zapełniło się ludźmi. Początkowo wyglądało to tak, jakby te nowe browary zostały pokrzywdzone odstawieniem ich na boczny tor, ale pomieszczenie było bardziej kameralne i oferowało trochę odmienną atmosferę od przestronności i gwaru panujących na głównym piętrze.

Pojawiła się również instytucja Piwnego Przewodnika – kumaci ludzie chodzili w koszulkach z takim napisem, teoretycznie mając pomagać w piwnej edukacji piwnym adeptom. Kłopot polegał jednak na tym, że mało było chętnych do zaindagowania Przewodników – czy to ze względu na nieśmiałość festiwalowych nowicjuszy czy też małą czytelność koszulek Piwnych Przewodników, które z przodu w zasadzie wyglądały jak typowe koszulki jakiegoś browaru. Organizacyjnie w zasadzie z mojej nieco zapewne zawężonej perspektywy wszystko grało, choć wydaje mi się, że na pewnych odcinkach było zatrudnionych za mało osób, które mimo najszczerszych chęci i dodatkowej pomocy od zaprzyjaźnionych woluntariuszy nie dawali fizycznie rady wszystkiego dopiąć tak jak trzeba. Bez wspomnianych nieoczekiwanych pomocników mogło być naprawdę średnio.

Frekwencja dopisała, choć była jednak wyraźnie mniejsza niż na edycji letniej. Względem ubiegłorocznej edycji jesiennej z kolei odnotowano ponoć constans, więc myślę, że nie ma powodów do niezadowolenia. Zarówno dla gości (poza chyba Jopejskim z Olimpu i niektórymi piwami Omnipollo oraz wymrażaną Buba SzałuPiw żadne piwo nie powodowało tworzenia się przy stoisku półgodzinnych kolejek), jak i wystawców, bo chyba każdy wyszedł na swoje. Po kwietniowym festiwalu wyrażałem obawę, że strefa VIP stadionu Legii jest już za mała na ten festiwal, co na szczęście okazało się obawą bezzasadną. Na szczęście, bo aura tym razem nie sprzyjała i w sobotę tłok wewnątrz był znaczny, natomiast na trybunach siedziało mało osób, bo przy pięciu stopniach na plusie nie jest to żadna przyjemność. Powtórzenie frekwencyjnego rekordu z kwietnia mogło więc w takich warunkach zaowocować powstaniem w ogrzewanym wnętrzu ludzkiej masy krytycznej, której następstwem byłoby powstanie craftowej czarnej dziury, a tego przecież chyba nie chcemy.

Wracając jeszcze raz do trybun, to nagłośnienie było tym razem fatalne – zakładam że to z winy zarządzających obiektem a nie organizatorów, co spowodowało, że wyniki konkursu piw domowych pozostały zaraz po ogłoszeniu znane prawie tylko sędziom i laureatom, bo na trybunach mało co było słychać. Zdecydowanie bardziej widowiskowa była odbywająca się przez cały czas (z okresami zawieszenia broni) wojna między stoiskami Pracowni i Widawy, w której główną bronią były podstawki do piwa.

Trzecie piętro po raz kolejny sprawiało na mnie wrażenie limbo, do którego spychani są ci mniej chciani wystawcy (oraz Wiesław Wszywka) i na którym mają czas żeby przemyśleć wszystkie swoje niecne występki, bo ludzi odwiedza ich dużo mniej niż tych na piętrach niżej. Tym razem niestety na festiwalu zabrakło Browariatu, wskutek czego moja stopa na trzecim piętrze stanęła tylko raz.

Słowo należy się festiwalowemu szkłu, zaprojektowanemu specjalnie na tę okazję niuchterze. Wyglądało to jak przerośnięta koniakówka i mimo że ponoć było wzorowane na kominie chłodzącym elektrowni, bardziej przypominało lampę dżinna, po potarciu której z piwa wylatywały wszelkie wady. Góra lampy była wprawdzie na tyle wąska, że w trakcie picia można ją sobie było wbić w nos, ale koniec końców przekonałem się do tego szkła – aromaty kumulowało świetnie.

Kwestia żywieniowa została zorganizowana optymalnie, poza może faktem, że przy średniej cenie 20zł za danie w food trucku wciąż ciężko się taką porcją najeść, no ale to już kwestia zależna od danego wystawcy. W środku jak zwykle znakomite dania azjatyckie podawała Chmielarnia (i mimo wzrostu cen do 15zł nadal względnie korzystne, szczególnie że syciły), na zewnątrz zaś zjadłem przypominające trochę miniaturki cchinkali pierożki tybetańskie, bardzo dobre burrito z Pancho, tamże tacosy, którymi się uświniłem nie gorzej niż kebabem po pijaku albo cchinkali na trzeźwo, całkiem smaczną kanapkę z matjasem, i to by było chyba na tyle, bo nadal żywieniowym wyborem numer jeden na WFP jest dla mnie Chmielarnia.

Zjeść mogłem także na płatnym wykładzie, w którym uczestniczyłem. W ramach food pairingu Michał Kopik wraz z piwami Kingpina reprezentował stronę piwną, Magiczny Składnik wraz z mobilną kuchnią stronę jedzeniową. Kanapka z pastrami i czosnkowym aioli bezbłędnie łączyła się z lunaticową guawą, pomarańczowość Rocknrolli podbijała cytrusową cierpkość jagnięcego bolognese ze skórką pomarańczy, a puszczony przez wypełnionego m.in. kukułkami Randalla Turbo Geezer sprawił, że słone ciasteczka deserowe dało się w ogóle zjeść. Przyjemnie było. Natomiast co do wykładów na scenie głównej, to – z całym szacunkiem dla prelegentów – nie potrafię się wypowiedzieć na ich temat, zbyt bardzo byłem zajęty rozmowami, piciem piwa i robieniem sobie z wszystkiego jaj, więc je sobie odpuściłem.

Tym samym mogę przejść na koniec do objętościowo głównej części głównej tego wpisu, czyli raportu o stanie polskiego craftu na przykładzie speed datingu z piwami pitymi na WFP. Zacznę od stoisk nowalijek festiwalowych.

Karuzela wypuszcza swoje piwa powoli i z rozwagą i im to wychodzi. Kaskada to smaczny, lekki witbier, w którym mimo obecności soku i skórek z pomarańczy w składzie nad motywami pomarańczowymi wraz z albedo dominują jednak takie pokrewne cytrynie. Gdzieś tam w tle było chyba ciut siarki, ale mi nie przeszkadzało (6,5/10). Świetnie wypadł mocno ziołowy, wręcz gruitowy pod tym względem, korzenny ale nie piernikowy, trochę chmielowy saison Ruda, potwierdzając tym samym swoją klasę (7,5/10).

Palatum przywiozło ajpę Primus, w której granulat częściowo nie rozwinął się w nuty owocowe, wskutek czego było trochę zbyt ziołowe jak na mój gust (6/10). RIS o nazwie Tenebris z kolei był mocno brązowy pod względem smaku i aromatu. Sporo karmelu, miodu gryczanego i brązowego cukru. Do tego trochę zielonych nutek i czekolady, całkiem sporo słodyczy, ale przy tym mało ciała. Słabe (4/10).

Bardzo dobrze zaprezentował się Browar Zakładowy. Kombinator mimo pewnej pełni jest wystarczająco wytrawny, żeby korespondowało to z silną, wyzbytą kociej nuty porzeczkowością piwa. Fajnie kwaskowe i niezwykle rześkie piwo (7/10). Kolektyw, czyli imperialny wędzony porter, w zapachu ma wędzonkę iluzoryczną, a za to sporo czekolady. Pojawiają się nuty owocowe. W smaku jest już trochę więcej dymu jako takiego, łączącego się świetnie z palonością, jest spore ciało, nieprzesadzona słodycz oraz goryczka, której przyjemna cierpkość przywodzi na myśl pestki moreli (7,5/10). W niczym nie odstawała belgijska IPA 100% Normy. W aromacie było maksymalnie owocowo, piwo pachniało jak przecier z żółtych owoców – zarówno odchmielowych (multiwitamina) jak i oddrożdżowych (banan). W smaku te oddrożdżowe owoce wydają się być trochę silniejsze od chmielowych, przyjemna pieprzność wzorowo wszystko łamie, a cytrusowa skórkowość udanie funkcjonuje na poboczu (7,5/10).

Roswell Ale od Probusa został chyba dobrze przyjęty przez gawiedź. W smaku lekki fenol, trochę siana, drożdżowo-cytrusowe nuty, w aromacie z kolei trochę zbyt dużo zboża jak na mój gust (5,5/10).

Moje przypuszczenia a propos Łańcuta potwierdziły się – idzie im coraz lepiej. Kurna Chata to piwo wyraziście, a zarazem w oryginalny sposób wędzone. Trochę torfu, pełno oscypku, jest serowo, trochę nut pokrewnych parmezanowi (no pun intended), trochę czekolady, bardzo wiejskie charakterem jako całość. O, coś jak u babci na wsi, minus gnojówka (7,5/10). Parobek Dworski w wersji Brett łączy fajne, owocowe, raczej delikatne nuty brettowe z brzoskwinią. Jest siano, nuty chmielowe, cytrus i delikatny melon w finiszu. Lekkie, gładziutkie, rześkie, świetne piwo (7,5/10). Nie odstawał od poprzedników american wheat o nazwie Pan Na Włościach. Świeże, wzorowo rześkie, a jednak aromatyczne piwo do szybkiego picia, ze sporą dozą nut juicy fruit oraz pomarańczowych i umiarkowaną goryczką (7,5/10).

Przechodzimy do festiwalowych wyjadaczy. Pracownia Piwa zaskoczyła bardzo fajnym lacto-kwasem Pożegnanie Lata, fest cytrynowym i zsiadło-mlecznym, przy czym cytrusowość była dodatkowo podbita chmieleniem na zimno (7/10). Uwarzony wespół z Podgórzem imperialny porter bałtycki Baran z Jajem nie okazał się tak dobry jak oczekiwałem, zbyt jednowymiarowy, trochę za mało pełny, no i przez swoją czekoladową paloność bardziej zbliżony do stouta (6/10). Nie zrozumiałem niestety dunkelweizena Poniedziałkowy Dół – w miarę kompleksowa ciemna słodowość, karmel, ziemia, trochę czekolady, nutki palone oraz na dodatek delikatny fenol zupełnie w tle (5/10). Mr. Hard’s Rocks American Man, amerykańska wersja flagowego RISa browaru, w zasadzie amerykańska była dopiero w pikantnym, chmielowym finiszu. I dobrze – nie ma po co przedobrzać, skoro pumperniklowo-czekoladowy, w smaku łącznie z finiszem dodatkowo kawowy RIS tak dobrze działa (7,5/10). Puszka Pandory (smoked rye milk pale ale, uff) jest bardzo fajnym przykładem piwa zbudowanego na planie uzupełniających się przeciwieństw. Jest wysoko wysycone ale laktozowo gładkie. Gęstawe ale jednak nie słodkie. Owocowe (przecier z żółtych owoców), a zarazem podwędzone jak w lekkim grodziskim. Łagodne ale z lekko pikantnym, żytnim finiszem. Bardzo ciekawe (7/10). Brownowice przekonują ciekawą, brązową słodowością, bardziej orzechową niż karmelową. Nowofalowe chmiele są wyraźne, ale mniej niż w innych piwach w stylu american brown ale. Dobre, choć nie obraziłbym się gdyby było ciut bardziej wyraziste (6,5/10).

Pinta Miesiąca, czyli Likier Słodowy to nie jest piwo w stylu, bo za dobre, ale nadal nie na tyle dobre, żebym mógł je traktować jako więcej niż ciekawostkę. Ciekawy, chmielowy aromat (granulat, kwiaty, cytrusy, żywica), z kolei smak raczej słodowy, gęsty, likierowy, męczący, a dodatkowo wychodzi alkohol (5,5/10). Preview leżakującego jeszcze Eisbocka, który swoją premierę będzie miał zapewne dopiero w przyszłym roku, ujawnił piwo faktycznie trochę zbyt świeże, ale już na tym etapie świetnie ułożone. Mocarna słodowość zdominowana przez nuty orzechowe, słodycz oraz szlachetne pieczenie alkoholu. To będzie petarda.

SzałPiw nie rozczarował wymrażaną Bubą Fest Extreme leżakowaną w beczce po calvadosie. Kompleksowa ciemna słodowość, owoce, słodycz i pełnia bez efektu syropowości, jabłkowe nuty calvadosa, dębina i szlachetny alkohol. Super. Zresztą niczego innego się nie spodziewałem (8/10).
AleBrowar chyba miał ostatnio zbyt dużo na głowie, bo obok świetnych warek Be Like Mitch i Black Hope zdarzają mu się babole. Na festiwalu nowa odsłona Johna Cherry była kwaśna w sposób wykręcający twarz, wyzbyta balansu, w dodatku nafaszerowana słodkimi nutami zbożowymi, które mi nie odpowiadają. John Sour był też bardzo kwaśny, choć jednak mniej, miał te same drażniące mnie nuty słodkiego zboża, mimo początkowego wrażenia braku nasycenia musował na języku jak fermentujący owoc, tak w 80% cytryna, w 20% klementynka. Zupełnie nieudane (3/10). Tak samo rozczarowujący był Imperial Smoky Joe Whisky BA, w wersji nieleżakowanej w drewnie jedno z najlepszych piw poprzedniej edycji WFP. Drewna nie wyczułem wcale, był torf i bandaże, zniknęła w dużej mierze czekolada, no i pojawiła się zastanawiająca kwaśność pokrewna obierkom papierówek, być może nie z infekcji, ale kojarząca się takoż. Niestety niewypał (3/10).

Browar Stu Mostów serwował Schopsa, piwo słodkawe, mdłe, słodowe, lekko owocowe, z nutką koziego sera w posmaku. Fajnie spróbować czegoś innego, ale nie jest to piwo dla mnie (4/10). Art 10 Amber Coffee Milk Ale w moim odczuciu jest poprawną realizacją niezbyt udanego pomysłu. Kawa nie do końca dobrze komponuje się mianowicie ze słodowością amber ejla uzupełnioną o nutki owocowe, jabłkowe (5,5/10). Za to podwyższam (jeszcze!) ocenę za Strawberry Berliner Weisse, który obecnie jest dla mnie wzorem berlinera i zarazem wzorem piwa owocowego. Mocny kandydat na polskie piwo roku (8,5/10).

Puszczony przez Randalla kingpinowy Rocknrolla w aromacie głównie dawał bazylią, ale w smaku przeistaczał się w piwo wręcz korzenno-piernikowe. Randallowa, bardzo dobrze ułożona wersja Headbangera (wiśnie, habanero i kawa) miała kawę na pierwszym planie, z fajnymi czerwonymi nutkami i niewyczuwalnym dla mnie chili.

Jednym z najlepszych i najciekawszych piw festiwalu było Fiki Miki od Artezana. Piwo nie tylko leżakowało, ale i wcześniej fermentowało w beczce po bourbonie. Dało to zgodnie z oczekiwaniami bardziej delikatną kokosowo-waniliową mieszankę od drewna niż w piwach tylko leżakowanych w beczce, ale ta mieszanka w tej dawce znakomicie zaokrąglała bretty, sprawiając że piwo było monolitycznym cymesem (8/10). Niewiele mu ustępował Macziato, którego zapach przypominał ten w palarni kawy. Piwo lekko pralinkowe, ciut cierpkie od kawy, ale zarazem wygładzone przez laktozę, a przy tym nie słodkie. Świetne (7,5/10). Cześć Bogdan przez swoją żytnią zawiesistość nie wszystkim smakował, ale mi tak. Ciężkie, mocno nachmielone, cytrusowo-ananasowe z pikantnym finiszem i raczej ziołową goryczką. Przy 7% alko robi wręcz imperialne wrażenie (7/10). Brett z Antenką z kolei to ciekawe połączenie dość kompleksowej, brązowej, częściowo orzechowej słodowości z delikatnymi, czerwonymi, nieco wiśniowymi akcentami brettowymi. Trochę flandersowa owocowość w stonowanym, bardzo pijalnym piwie. Aj lajk (7/10). Chmielony nową falą (konkretnie Galaxy) grodzisz Fafik to czyste, rześkie piwo o średnio mocnej, oscypkowej wędzonce, w sam raz na przeczyszczenie kubków smakowych między kolejnymi RISami. Chmielowość wbrew pozorom jest w nim bardzo dyskretna (6,5/10).

Pity we Wrocławiu podstawowy Kord z Jana Olbrachta nie zrobił na mnie aż takiego wrażenia jak na innych, ale wersja leżakowana w beczkach po brandy to już bez dwóch zdań pierwsza liga. Sherry, karmel, drewniane nutki i coś a la zmartwychwstała z brandy winogronowość. Zaokrąglony, ciężki, likierowy monolit. Ekstra (8/10).

Piwem, do którego podczas festiwalu wracałem kilkakrotnie (a jest to ewenement) była Kwassiflora z Beer Bros. Łączyła lekkość, rześkość i kwaśność berliner weisse z tropikalnym aromatem i kwaśnością marakui. Absolutnie RiGCz-owy wybór owocu do berlinera (7,5/10).

Pop-Up Porter z Innych Beczek żył dodatkami i smakował jak zaparzona kawa z cynamonem i orzechami. Nieco wodniste, ale cynamon zrobił tutaj dobrą robotę (6,5/10).

Widawa Brett Ale to w zasadzie wytrawna esencja brettów. Same bretty, lekko kwaskowe, średnio mocna, granulatowa goryczka. Dobre (6,5/10). This Is Pils Dr. Rudi to smaczne, funkcjonalne piwo, dobre na przepłukanie sobie kubków smakowych czymś lekkim i wytrawnym. Granulat, klimaty trawiasto-ziołowe, delikatna limonka, dość mocna goryczka, wyraźna rześkość (6,5/10).

Trzech Kumpli wraz z Noviciusem stworzyło pierwsze swoje piwo, które nie dostanie ode mnie pozytywnej oceny – lekko słodowe, lekko korzenne, prawie wyzbyte nutek owocowych, wodniste. Ot, raczej generyczne piwo stołowe (5/10). Średnie wrażenie wygładził imperialny saison Saisonator, naszpikowany nutami żółtych owoców – banana, brzoskwini i moreli. Pieprzność finiszu dobrze kontrowała gęste ciało oraz słodycz (7/10).

Sporo kowadeł przywiozła na festiwal Brokreacja. Wine Cake BA po beczce z winem to piwo wyraźnie owocowe, z przyjemnym, cierpkawym, winnym finiszem. Po lekkim ogrzaniu wychodzi drewno i wanilia. Winna cierpkość akurat w tym piwie jest jak najbardziej pożądana (7/10). Gravedigger Red Wine BA to spopielony wafelek z czekoladą, przy czym piwo jest bardziej palone niż czekoladowe. Beczka wychodzi dopiero w smaku, finisz jest wytrawnie beczkowy i trochę popiołowy (6/10). Co ciekawe, Gravedigger BA Blend (tylko połowa była leżakowana w beczkach winnych) wyszedł bardziej owocowo niż ten leżakowany w beczce po winie, jest bardziej gładkie, z mniej wytrawnym finiszem, bardziej naznaczone nutami beczek i owoców. Szczególnie owoców (6,5/10). Imperialny Nafciarz Dukielski żyje spalonymi kablami, uzupełnionymi o delikatną owocowość i subtelne drewno (piwo było leżakowane z płatkami dębowymi), a także wyraźną czekoladę. Duża gęstość, a do tego palono-wytrawny, trochę cierpkawy finisz. Bdb (7/10). Z lżejszych piw skosztowałem The Waiter, chocolate milk stouta. Piwo ma ciało, ale jest bardziej gładkie niż słodkie, może wręcz ciut kremowe. Jest czekolada, jest trochę popiołu oraz mleczne nuty, ale i wyraźna goryczka. Bdb2 (7/10).

Raduga przedpremierowo polewała swojego RISa 28 Plato, który w takiej formie był jeszcze za młody, aldehydowy, natomiast gęste, czekoladowe ciało i kawowo-palony finisz pozwalają mieć nadzieję na piwo warte uwagi, kiedy już odpowiednio dojrzeje.

Z innych wieści, to Absztyfikant zrobił dla Olimpu piwo jopejskie, na które nie udało mi się załapać, które jednak według wszystkich zaindagowanych osób zdecydowanie zrobiło robotę. Udało mi się z kolei w Samych Kraftach dorwać olimpową Hydrę, czyli ‘wild brett blackthorn ale’. W aromacie bretty z masełkiem, w smaku cierpki rodzaj kwaśności z metalicznymi przebłyskami. Średnie (5/10).

Setka lała cały przegląd swoich owocowych gose, dodatkowo zainfekowanych brettami. Kraken Rabarbar Brett prezentował się z początku ciekawie, mocno brettowo, lekko słonawo i lekko kwaskowo. Bretty zjadły chyba cały rabarbar. Po lekkim ogrzaniu wychodzi trochę kiszonki, co nieco psuje ogólne wrażenie (5,5/10). Session IPA Porucznik tak samo z początku mi się podobała – jako piwo rześkie, świeżo chmielowe, częściowo granulatowo-ziołowe – z czasem jednak dawała się we znaki jego nadmierna wodnistość (5,5/10). Swoją klasę za to potwierdził Kapitan Drake, którego na afterze w Kuflach i Kapslach wypiłem niejedną szklanicę.

Był też Maryensztadt, którego RaISą z Espresso poczęstowałem niechcący włosy oraz rękę koleżanki. No i faktycznie – kawa jak w Turbo Geezerze, czyli w formie espresso, do tego trochę nutek czekoladowych i palonych, trochę oleiste odczucie w ustach uzupełniające niezbyt dużą pełnię. Bardzo dobrze ułożony RIS (7/10).

Zawitałem również (ha!) na stoisku Doctor Brew, celem skosztowania Barley Wine 27,5 Bourbon BA. No i cóż, to jest bardzo fajne piwo. Wypełnione kokosowo-waniliowymi nutami beczki do imentu, tak, na jedno kopyto, ale przy tym gęste, likierowe, trochę słodowe, dobrze pijalne. Prostackie może, ale bardzo smaczne (7/10).

Bazyliszek lał część swoich piw bezpośrednio z drewnianych beczek (oraz eksplodujących kegów). Wpierw optowałem za owocowym sourem Multiwitamina. Maliny, owoce leśne, delikatna pestkowość, fest kwaśne – to był bardzo smaczny kwas (7/10). Złota Kaczka w wersji leżakowanej w drewnie nie miała żadnych wyczuwalnych drewnianych akcentów, za to miała bukiet złożony z typowych, silnych nut pochodzących od belgijskich drożdży. Żółte owoce, w szczególności morele, pieprzność – coś jak tripel, tyle że z bardziej konkretnym ciałem. Ok (6/10).

Ciekawostki poza piwne obejmowały Nachmieloną, wodę z Nepomucenu, którą wiele osób się zachwycało. Nie jestem wieleosobą i nie podeszła mi ta woda wcale. Aromat owszem, chmielowy, ale budzący również skojarzenia z landrynką, w smaku zaś goryczka nie jest niczym balansowana (w końcu odfermentowało do zera, hue hue), ostra, cierpka i zalegająca. Męczący, nieudany eksperyment. Na kaca polecam raczej jakąś wysoko zmineralizowaną wodę. A na preludium do kaca polecam nepomuceńskie Orange Pale Ale. Tutaj faktycznie słodkie, pomarańczowe nuty dominują, nachmielenie też ma solidnego cytrusowego kopa, a w goryczce można odnaleźć ślady albedo (7/10). Nepomucen razem z SzałemPiw z kolei upichcił Wiśbiera, który miał aromat słodkich cukierków na gardło łamany dyskretną kwaskową nutą, zaś w smaku mimo kwaskowości punktowanej lekką, pestkową goryczką był jednak moim zdaniem zbyt zawiesisty i mało rześki (5/10).

Na WFP nie zabrakło również piw zagranicznych. BrewDog Chili Hammer pachniał cytrusowo jak rasowy Jack Hammer, smakował też cytrusowo jak Jack Hammer, aż do finiszu, w którym nagły atak przesterowanego chili niwelował jakąkolwiek przyjemność z picia (3,5/10).

Mój stosunek do etiopsko-szwedzkiego Omnipollo jest ze względu na stosowanie ekstraktów nieco ambiwalentny. Hypnopompa Marshmallow Stout to piwo z mocarnym ciałem, słodkawe ale nie zaklejające, palone, mocno kawowe z delikatną wanilią w finiszu. Specyficzna mączność pianek marshmallows sprawiła, że piwo nie rozwinęło swojego potencjału do końca – była zbyteczna. Tak czy owak bdb (7/10). Póki co swoją drogą mam wrażenie, że Omnipollo lepiej sobie radzi w tych prostszych piwach, bez tych wszystkich odjechanych dodatków. Ot, weźmy takie Zodiac IPA. Czysta esencja grejpfruta, trochę albedo, białe cytrusowe nuty dominują tutaj żółte cytrusowe, goryczka jest w sam raz, świetny balans – czyli można zrobić świetne piwo przy użyciu tradycyjnych składników (8/10).

Po drugiej stronie głównej sali imć Piotrek oraz imć Roch (od którego dowiedziałem się, że na imprezie w kopenhaskim War Pigs z oryginalnego składu S.O.D. zagrał tylko Dan Lilker, szejm szejm) polewali duńskiego To Ola. W Sur Simcoe idealnie przenikają się nuty kwaśne i chmielowe – to jest świetnie zespolone połączenie laktyczności berliner weisse i owocowej strony chmielu Simcoe (7,5/10). RedRum, barlej łajno leżakowane z płatkami beczki po rumie to melasa, suszone owoce, nutki białej dębiny, trochę karmelu i chmiel. Gładkie, pełnawe, słodkawe i bardzo dobrze przegryzione. Bez zastrzeżeń (7,5/10).

Beer Enthusiast sprzedawał piwa bliskie przeterminowania w bardzo atrakcyjnych cenach, wziąłem więc dwa. Moor Revival był delikatnie utleniony, nachmielony w sposób granulatowy; wśród zielonych nut była śladowa limonka, przewijały się nuty herbaciane, a goryczka była trochę zbyt pikantna. Takie sobie (5/10). Moor Hoppiness z kolei było piwem bardzo ziołowym, stale się w nim przewijał motyw tymianku, przy czym jako całość było fajnie zbalansowane (7/10).

No ale festiwal to również aftery. Byliśmy kolejno w Hoppiness, w którym grupka ludzi, która za mną wychodziła przed 5 nad ranem nie chciała mi pomóc w pewnej drobnej sprawie, za co może sobie kulać dropsa. Byliśmy w Kuflach i Kapslach, fajna knajpa. Byliśmy w Samych Kraftach, które dostają wyróżnienie za fajną atmosferę i możliwość skosztowania piw z browaru Warmia z Olsztyna. Za samą możliwość, znaczy się. Lekkie Wędzone to bardzo dobry grodzisz, w miarę czyste, ze sporym ciałem jak na grodzisza, co mi jednak nie przeszkadzało, no i wyrazistymi nutami oscypkowo-ogniskowymi (7/10). Potem już było gorzej. AIPA to stęchła słodowość plus chmiele – trochę tropikalne to jest, trochę landrynkowe. Zbyt słodkie i zbyt mało goryczkowe. Zapach lepszy od smaku (4/10). Waniliowy Stout w aromacie dawał stęchłym zbożem i mlecznym popiołem, w smaku z kolei ponownie stęchłe zboże, laktozowa słodycz i mimo tej ostatniej mało ciała (3,5/10). Najbardziej ciekaw byłem Kveika. No i cóż. Landryna w maśle na stęchłym zbożu, co w smaku jest jeszcze skomasowane i wpakowane w gęste, słodowe ciało. A, no i jeszcze nuty ścierki były. Absolutna tragedia (2/10). Po tym wszystkim pszeniczne sobie odpuściłem.

Na koniec, z czystej ciekawości, wyliczyłem średnią arytmetyczną ocen, jakie dałem piwom wypitym przeze mnie w trakcie tych trzech dni (i nocy). Byłem przekonany, że średnia wyjdzie dużo wyższa niż w przypadku piw pitych poza festiwalem i już chciałem pośpiesznie wysnuć wniosek, że wyższy wynik na festiwalu jest pewnie efektem tego, że po pierwsze premiery festiwalowe są średnio bardziej dopieszczone, a po drugie, że na festiwalu z racji nadpodaży premier i ograniczonych możliwości przerobowych wybieram piwa bardziej świadomie. Okazało się jednak, że średnia jest o ledwo 0,3/10 wyższa niż w przypadku recenzji pozafestiwalowych w tym roku. Dlaczego więc odczuwam instynktownie, że piwa średnio były lepsze niż w rzeczywistości były? Ano zapewne dlatego, że nawet pijąc niezbyt smaczne wyroby dobrze się przez cały czas bawiłem i to pamięć mojego humoru rzutuje na podświadomą ocenę całości weekendu, obejmując wypite piwa. No ale właśnie o to głównie chodzi przecież na takim festiwalu - o zabawę.

Warszawski Festiwal Piwa 2016 2895043952448707036

Prześlij komentarz

  1. Trochę tych piw spróbowałeś trzeba przyznać. Fajnie, że rozłożone na 3 dni. No i rozpisałeś się konkretnie.

    Możesz rozważyć dla zwiększenia lekkości czytania rozbijać dłuższe fragmenty na większą ilość akapitów z podtytułami. Sam sposób pisania jest przyjemny w odbiorze, ale robią się ściany tekstu.

    OdpowiedzUsuń
  2. Pinta likier slodowy i chmiel w aromacie amerykanski... god why ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Żeby nie był taki zły jaki być mógł ;) Ale przyznać trzeba, że przynajmniej tropików nie ma.

      Usuń

emo-but-icon

Strona główna item

Popularne wpisy (ostatni miesiąc)