Łyk klasyki
https://thebeervault.blogspot.com/2019/12/yk-klasyki.html
Nowa fala nową falą, rewolucja rewolucją, ale raz na jakiś czas dobrze jest zapodać sobie coś klasycznego. Chociażby po to, żeby się nie zagubić w zalewie piw mocno chmielonych, piw kwaśnych, barel ejdżd triple imperial stoutów, czy słodziutkich piwusiek z owockami, laktozą i lukrem (uch…). Po to właśnie, żeby mieć tło do porównania dla nowej fali, warto sięgnąć po piwa, których nie ma na listach najbardziej poszukiwanych barrel ejdżdów w Juesej, ale za to niektóre są na liście najciekawszych piw świata według Michaela Jacksona. A cóż lepiej obrazuje klasykę w piwowarstwie od Niemiec i Anglii? Tak więc na dzisiaj szereg klasycznych pozycji z tych krajów.
St. Austell Proper Job (alk. 5,5%) to jedno z najmłodszych piw w tym zestawie, pierwszy raz je bowiem uwarzono w 2005 roku. I wprawdzie jest chmielone Chinookiem i Cascadem, ale przede wszystkim Wilamette, a bazą jest – ponoć – receptura tradycyjnej angielskiej ipy i właśnie tak to piwo smakuje – ciasteczkowa baza, kwiaty, pomarańcze, pomarańczowa marmolada, delikatna cytryna. Smak jest świetnie przegryziony nutami chmielowymi, na modłę mocniej chmielonych piw z browaru Fuller’s. Średnia pełnia jest punktowana średnio mocną, nieco ziemistą oraz ziołową goryczką. Zachowano więc angielską duszę mimo zastosowania amerykańskich chmieli. Bdb. (7/10)
Niemcy mają doppelbocka, natomiast Anglicy mają old ale. Old Tom (alk. 8,5%) to jedno z ikonicznych piw Wielkiej Brytanii. Uwarzony po raz pierwszy w 1899 roku, jest to jeden z wyznaczników stylu old ale. No i cóż, płyn w zakupionej butelce owszem, miał nuty sherry, przede wszystkim jednak jabłka. I to tego zielonego. Aldehydowe piwa z Anglii nie zdarzały się w mojej karierze zbyt często, może nawet wcale, ale kiedyś musi być ten pierwszy raz. Szkoda że akurat w takim piwie. Bo poza tym jest w nim, jako rzekłem, sherry, a także karmel, orzechy włoskie, i pewnie inne rzeczy, które bym wyniuchał, gdybym po kilku niuchach i paru łykach z obrzydzeniem nie odstawił tego na wskroś aldehydowego, kwaskowego, niepijalnego piwa na bok. Cóż za ambaras. (1,5/10)
Pozostając przy Ayingerze, to mam wrażenie, że – poza, niespodzianka, doppelbockiem – browar ten warzy wszystko na najwyższym możliwym poziomie. Długo wzdrygałem się przed stylami, wobec których nie żywię przesadnej estymy, ale Ayinger Kellerbier (alk. 4,9%) okazał się w pełni wart uwagi. Weźmy oto hellesa o nienagannie czystym słodowym profilu, dodajmy trochę drożdży tak, że całość zaczyna się kojarzyć z ciastem, dosłownie śladowo przykarmelizowanym, i przyprawmy całość na koniec ziołowo-trawiastymi, lekko cytrynowymi i korzennymi nutami chmielowymi. Et voila – wzorowo pijalne, rześkie, niezobowiązujące, ale i dalekie od wodnistości piwo na codzień. Bardzo smaczne! (7/10)
Toteż i nie dziwi mnie wcale, że i w tematyce hellesa w Ayingu wyciśnięto ze stylu absolutne maksimum. Ayinger Lager Hell (alk. 4,9%) to czyściutka jak łza jasna słodowość uzupełniona subtelną nutką chmielową. Goryczka jest na poziomie niskim, w odróżnieniu od pijalności. Archetypowe piwo codzienne na słoneczną porę roku. Smaczne. Wprawdzie Jahrhundert Bier jest jeszcze lepszy, no ale i wyraźniej nachmielony. (6,5/10)
Jak na old ejla którym niby jest, to Old Peculier z browaru Theakston jest wyjątkowo skąpy woltażowo (alk. 5,6%). Nie szkodzi jednak, piwo jest bowiem przyjemne. Ewidentnie owocowe, z przewodnią rolą wiśni, choć można również wyczuć banany, granat oraz czerwone jabłko, na karmelowo-melasowo-orzechowej bazie słodowej. W smaku dochodzą do tego nutki lukrecjowe i generalnie mamy do czynienia z bardzo pijalnym wywarem. Tyle że właśnie za cholerę nie chce się wpisać w moje oczekiwania wobec stylu ze względu na swoją lekkość, dodatkowo podkreśloną przez ściągająco-cierpki, wytrawny finisz. Wraz z ogrzaniem piwo nie otwiera się, nie zyskuje na głębi, pozostaje ciekawym pod względem bukietu, stosunkowo lekkim angielskim ejlem. Spodziewałem się czegoś bardziej degustacyjnego. Dostałem dobre piwo. Mogło być gorzej. (6,5/10)
Hofbräu Winterzwickl (alk. 5,5%) to nie jest typowy zwickel. Jest trochę zbożowy i chmielowy, ale słodowość jest bogatsza niż w szeregowym zwicklu, wchodząc również w nuty melanoidynowe, karmelowe, czy nawet orzechowo-czekoladowe. Ta ciemna nadbudowa jest względnie subtelna, więc nie jest to niefiltrowany ciemniak, ale właśnie przyciemniony zwickl. Nieźle się to pije, ale do najlepszych piw z tego browaru jednak ma trochę daleko. (6/10)
Poculator Doppelbock Dunkel z Kloster Scheyern (alk. 7,6%) okazał się dużo lepszy, niż przypuszczałem. Karmelowo-melanoidynowy, a przy tym również delikatnie czekoladowy, z lekko ziemistą, przypaloną goryczką i orzechowymi nutkami w finiszu, uderza bardziej w tony dunkela niż koźlaka. Jest bardzo smakowity i konkretny, ale moc pozostaje ukryta przed wścibskimi zmysłami blogera. Jeden z mocniej pijalnych doppelbocków z jakimi miałem przyjemność oraz jeden z ciemniejszym bukietem. Co prawda głęboko w tle pałęta się słabo uchwytne zielone jabłuszko, ale jako że wyczułem je dopiero pod koniec kufelka i musiałem się upewnić, czy to faktycznie jest aldehyd, to w zasadzie nie przeszkadza nic a nic. Świetne piwo. (7,5/10)
Bardzo szanuję browar Fuller’s. Za ESB, za 1845, za Golden Pride, za tradycję. Ale nie szanuję za India Pale Ale (alk. 5,3%). Rządzą tutaj estry, dając efekt dojrzałych czerwonych jabłek oraz gruszki, z towarzyszącą temu chmielową ziemistością o lekkim zacięciu ziołowym, uzupełnioną o nuty kwiatowe. Goryczka podbita, pełnia średnia, zapalczana siarka na niskim, ale jednak wyczuwalnym poziomie. Mało intensywne, trochę nijakie piwo. Od Fuller’sa oczekuję więcej. (5,5/10)
Wracając do tematyki weizenowej – Rothaus Hefeweizen (alk. 5,4%) ma dokładnie ten sznyt banana i gruszki w polewie waniliowej, jaki w weizenach uwielbiam. Niestety, choć piwo absolutnie nie jest wodniste, to jednak do smakowej intensywności najlepszego hefeweizena (Ayinger Bräu-Weisse) trochę mu brakuje. Co nie zmienia faktu, że jest bardzo dobre, choć jeśli wzmocniono by trochę smak, to byłaby to już najwyższa półka stylu. (7/10)
Teraz zmienimy klimaty z weizena na pilsa, pozostając przy tym samym browarze, należącym swoją drogą do samorządu Badenii-Wirtembergii, a więc browarze państwowym. Rothaus Tannenzäpfle (alk. 5,1%) ładnie pachnie trawiasto-ziołowym pilsem niemieckim, bo i w istocie jest to trawiasto-ziołowy pils niemiecki. Jako że z południa kraju, to mniej gorzki i trochę bardziej treściwy od pilsów z rejonów nadmorskich, z odczuwalną słodyczą resztkową i prześwitującymi cytrusopodobnymi nutkami. Ale nie jest to w żadnym wypadku wadą – piwo ma całkiem konkretną goryczkę i jest takim prostolinijnym, a jednak dopracowanym produktem codziennego użytku. Bardzo smaczny pils. (7/10)
Tak jak altbiery od Uerige są dość wyraźnie chmielone, tak kooperacja z craftowym Kehrwiederem, czyli grünhopfen Sticke o nazwie Jrön (alk. 6,7%) jest dochmielona jeszcze bardziej. Pełno zielonych, ziołowych, trawiastych nut chmielu, plus wyraźna goryczka. A co oprócz tego? No właśnie. Bogata słodowość dobrego altbiera nie jest czymś, co możemy znaleźć w tym piwie. Owszem, są obecne delikatne nutki chlebowe, ale są przykryte przez chmiele oraz subtelną, ale jednak odczuwalną owocową estrowość. Jaki jest więc werdykt końcowy? Nie jest to z całą pewnością najlepsza pozycja od Uerige (tą pozostaje Doppelsticke), nie jest to też must-try dla fana stylu. To jest dobre piwo. Ni mniej, ni więcej. (6,5/10)
W końcu nadeszła okazja do pochylenia się nad najwyżej notowanym piwem niemieckim. Ayinger Celebrator to ikona stylu doppelbock. Już po parametrach można wywnioskować, że będzie to piwo słodkie i sycące (6,7% alkoholu przy 18,5% ekstraktu początkowego), tak więc można je sobie strzelić na deser. Czy jednak nie jest przeceniane? Zbożowy charakter wielu bawarskich piw i tutaj jest ewidentny, tyle że jest to ziarno zmieszane z ciasteczkami i orzechami oraz utopione w melasie, karmelu i kawałkach przejrzałych ciemnych owoców. I co najważniejsze – te lekko gnilne nutki pasują tutaj znakomicie, przechodząc zresztą częściowo w nuty pieczywa rodzynkowego. Tak jak się spodziewałem, piwo jest pełne, choć nie jest nadmiernie słodkie – finisz jest wręcz przy umiarkowanej goryczce lekko wytrawny, subtelnie lukrecjowy. Godna odnotowania jest tekstura piwa – mięciutka, gładka, wręcz zamszowa. Rzecz nieczęsto spotykana w niemieckich piwach. Bardzo dobry wywar, jednak nie zrobił na mnie takiego wrażenia jakiego się spodziewałem po najlepiej ocenianym niemieckim piwie, w dodatku z mojego ulubionego niemieckiego browaru. Wyraźnie lepszy jest moim zdaniem chociażby koźlak dubeltowy z browaru Kloster Andechs, a nawet w obrębie tego zestawienia większe wrażenie zrobił na mnie dużo niżej oceniany Poculator z Kloster Scheyern. Celebrator jest więc bardzo dobry i trochę rozczarowujący zarazem. (7/10)
Bawarski Doppel-Hirsch (ekstr. 18,5%, alk. 7,2%) z Privatbrauerei Höss (ta nazwa się źle kojarzy) daje po nozdrzach skórką chlebową, silnym orzechem, ale niestety również aldehydem octowym. W smaku robi się bardziej karmelowo, orzech zostaje, aldehyd przesuwa się trochę bardziej w tło, ale pozostaje cały czas obecny. Ciała jest mniej niż być powinno, głębi nie ma, jest za to nuda. (5/10)
Nie spodziewałem się zbyt wiele po Bajuvatorze (alk. 7,5%), podwójnym koźlaku od Tuchera, i na dobrą sprawę też dostałem niezbyt wiele, acz skłamałbym pisząc, że jest to złe piwo. Mieszanina karmelu połączonego z orzechami, melanoidynami i rodzynkami jest przyjemna, ciało jest podkreślone, jeno głębi nie ma, a finisz szybko się urywa. Jest ok, nic więcej. (6/10)
Najbardziej popularnym piwem w Bawarii nie jest wcale jakiś weizen, dunkel czy marcowe. Otóż w tym niemieckim landzie najchętniej sięga się po hellesa, a konkretnie po Augustiner Edelstoff (alk. 5,6%). Piwo, które miałem tylko zaliczyć jako klasyka gatunku, za którym nie przepadam, pozytywnie zaskoczyło. Oprócz ewidentnego zboża i krakersów mamy tutaj bowiem również nutkę chmielową, a nawet echa siarki, w ilości, które jasnym lagerom dają fajnego tankowego sznytu. Goryczka jest wprawdzie minimalna, za to w finiszu robi się przyjemnie chlebowo. Naprawdę niezłe piwo. Dobre nawet. (6,5/10)
Niektórzy może pamiętają jeszcze, jak około dekady temu na polskiej piwnej pustyni można było kupić gdzieniegdzie importowane piwa z Niemiec z zakręcanym gwintem. Browar Engel na zawsze w naszych wspomnieniach. Engel Hefeweizen to piwo, które z miłą chęcią ujrzałbym ponownie na polskich półkach, ma bowiem mój ulubiony rodzaj profilu weizenowego. W głównej mierze bananowy z nutą wanilii, lekko cytrusowy, goździkowy w subtelny sposób, dla przełamania. Wspaniale rześkie, świetne piwo. (7,5/10)
A na koniec absolutna klasyka stylu barley wine w dwóch odsłonach. Thomas Hardy’s Ale to piwo instytucja. Warzone od 1968 roku (choć z przerwami i w różnych browarach), pierwotnie w ramach hołdu dla pisarza Thomasa Hardy’ego, uchodzi za wzór dla stylu, a producent zachęca do leżakowania go nawet przez 25 lat.
Podstawowy Thomas Hardy’s Ale (alk. 11,7%) już w trakcie pierwszego intensywnego buchu próbuje mnie utwierdzić w mniemaniu, że mam do czynienia z piwem wybitnym. Intensywny likerowy aromat to połączenie ekstraktu z daktyli, orzechów, migdałów, marmolady pomarańczowo-morelowej, rodzynek, suszonej żurawiny oraz anyżu. Na brak złożoności nie sposób tutaj narzekać. Jednak na tym plusy piwa się kończą. W smaku bowiem mimo gęstości i likierowości we znaki daje się alkohol, którego cierpkość przecina słodycz i od razu grzeje przełyk. Cierpkość jest zbyt intensywna, co działa na niekorzyść głębi i tworzy bolesny rozdźwięk między aromatem a smakiem. W zapachu jest to jedno z najlepszych win jęczmiennych, z jakimi miałem przyjemność. Smak stanowi rozczarowanie. (6/10)
Podstawka nie spełniła oczekiwań, no ale w zanadrzu miałem jeszcze zakupioną za pieniądze niemieckich podatników (thx, dr Pokora) wersję BA. Thomas Hardy The Historical Ale Aged For Six Months In Hine Cognac Barrels (ufffff… alk. 12,7%) ma przypominać Tomasza Hardego w wersji oryginalnej, uwarzonej pierwej w 1968 roku, wówczas także leżakowanej w drewnianych beczkach. O matko, ale to pachnie. Intensywnie i bogato. Esencja z orzechów włoskich, koniakowe drewno, dojrzałe czerwone jabłka, ciut wiśni, dżem z czerwonych owoców, dojrzałe i lekko podwędzone (!) morele, ciasto z bakaliami nasączonymi alkoholem (coś a la pijane panettone). Najważniejsze jednak jest pytanie, czy w smaku uniknięto przerostu alkoholowego podstawki? Otóż tak, i to przy wyższym woltażu. Piwo jest wprawdzie rozgrzewające, moc jest wyczuwalna, ale nie ma tutaj mowy o wódczanych przebłyskach, alkohol manifestuje się w szlachetnej formie w tym nisko nasyconym, gęstym i słodkim jak syrop, głębokim piwie. Niczego tutaj nie brakuje, wszystko jest na swoim miejscu. Gorąco polecam, na chwilę obecną na pewno jedno z najlepszych win jęczmiennych, jakie piłem. Kto wie, czy nie najlepsze. (9/10)
Na tym kończymy lekcję historii. Część piw rozczarowała, część przebiła oczekiwania. Szczególnie niektóre piwa z Niemiec powinny stanowić dla craftu wyzwanie wizerunkowe – jakościowo są bowiem bez zarzutów, a przy tym są na sklepowych półkach od craftu dwa razy tańsze. Zaś Thomas Hardys The Historical Ale czy Ayinger Urweisse to obowiązkowe pozycje, na które mocno zachęcam zapolować.






