Wszystkie drogi prowadzą do Pilzna. Część I.
https://thebeervault.blogspot.com/2013/10/wszystkie-drogi-prowadza-do-pilzna.html
Możliwość raczenia się niefiltrowanym Pilsnerem Urquellem do syta była z pewnością jednym z najbardziej przyjemnych przeżyć związanych z piwem w moim życiu, a zarazem najfajniejszym prezentem od koncernu jaki sobie mogłem wymarzyć. Tak tak, niżej podpisany został obdarowany jabłkiem z Drzewa Poznania przez pilsowego szatana z RPA który zawiaduje czeluściami piekielnymi w samym Pilznie. Wraz ze nmą wyzwanie podjęło jednak 7 innych piwnych blogerów, więc przynajmniej nie byłem sam. Okazją do wycieczki był organizowany raz do roku na terenie browaru Plzensky Prazdroj międzynarodowy finał konkursu International Master Bartender,a także festyn nazwany prosto Pilsner Fest. Jak było? Rewelacyjnie.
Jednego już zawczasu można było być pewnym - że na pokładzie wiozącego wesołą kompanię z Warszawy do Pilzna autobusu Urquella nie zabraknie. Z puszki, z butelki (bez skunksa), skolko ugodno, a konsumpcja szła żwawo, czego dowodem aromat przetrawionego alkoholu który powitał me nozdrza po wejściu na pokład we Wrocławiu. Była to o tyle zręczna sytuacja, że PU jest bardzo dobrym piwem, które broni się samo, toteż zapasy w drodze na miejsce wyraźnie topniały.
Zaraz za garnicą, w Nachodzie typowo czeskie klimaty - bloki otoczone górami, husycki zbór oraz czeski metal w bojówkach, lajk old tajms - takich klimatów jest ostatnio coraz mniej. Pierwszy nocleg w Pradze, w Top Hotelu, który z zewnątrz wyglądał jak szpital, ale miał bogaty hol który z tym wszystkim kontrastował. Jednakże po wypełnieniu pierwszych formalności posłano nas korytarzami wijącymi się niczym labirynt Minotaura do bardziej obskurnego holu dla nielegalnych imigrantów, w którym staliśmy stłoczeni z dużą grupą turystów z Serbii. Tłok, gorąc, płacz, mdlejący ludzie, wrzeszczące dzieci, wpuszczą nas czy nie wpuszczą? No dobra, trochę przesadziłem. Na osłodę poznane młode Serbki zapewniły mnie że nie mam się czego obawiać i jeśli chcę jakiejkolwiek pomocy, mam się do nich zgłosić - choć nie wiem czy to w założeniu miało tak dwuznacznie zabrzmieć. Pokoje w stylu jednogwiazdkowych lat 80-tych, no ale spać po spożyciu można i na sianie w stodole.
Lokal Lokal |
Bar Na Palme |
Falkon, Kocour, Unetice 10% |
Czas naglił. Z powrotem do hotelu i po trzech godzinach snu pobudka powermetalową solówką którą Piotrek z KP miał ustawioną jako budzik. Cholernie głośna pobudka. I pół godziny za wcześnie. Damn. Na odchodnym urozmaicone śniadanie, choć bez boczku i jajecznicy, i w dalszą drogę, do Pilzna.
Na miejsce dojechaliśmy koło godziny dziewiątej, gdy już pełną parą trwały prace przygotowawcze przed Pilzner Festem, główna arteria przy browarze była częściowo zablokowana dla ruchu, a na chodniku był nadmuchiwany duży, biały kokon co do którego nadal zachodzę w głowę czym właściwie był. Hotel naprzeciwko browaru był najfajniejszą noclegownią w jakiej ostatnimi czasy nocowałem, w dodatku z drugiej strony zaraz mieścił się Klub Malych Pivovaru. Żyć nie umierać, ale z drugiej strony co z tego że hotel fajny, skoro spędziłem w nim łącznie raptem 3,5 godziny? Wniosek - od fajnego hotelu jeszcze fajniejsze były insze fajności.
Po rozlokowaniu się wyruszyliśmy ekipą na teren browaru, po którym zaczął nas oprowadzać sam Vaclav Berka, czyli główny piwowar, wykorzystywany ostatnio jako twarz browaru. Dobre posunięcie, bo ten sympatyczny człowiek potrafi o swojej codziennej rutynie mówić z pasją i opisać piwo tak, że człowiek nabiera na nie dodatkową ochotę. Wpierw zwiedziliśmy bednarnię, w której nadal robione są beczki w tradycyjny sposób. Wśród pracowników zwracał uwagę przysadzisty człowiek z imponującym wąsem, który wyglądał jak Gimli bez brody. Od razu było widać kto tu rządzi. Odpowiedni człowiek na odpowiednim stanowisku.
Beczki nie są robione na pokaz, to znaczy oczywiście browar eksponuje ich wyrób (plus siedem punktów do tradycyjności), ale faktycznie lądują później w piwnicach. To w nich leżakowana jest niefiltrowana wersja Urquella, którą można dostać tamże w trakcie zwiedzania, w browarnianej restauracji Na Spilce oraz w Na Parkanu na terenie pilzneńskiej starówki. Dobra wiadomość - w następnym roku browar roześle swojego niefiltra do wybranych knajp na terenie Czech. Trzeba się będzie wybrać.
Powodem dla którego nadal są używane beczki jest ponoć, żeby mieć porównanie do Urquella którego robiono kiedyś. Urquell robiony nowocześnie ma być jak najbardziej zbliżony smakiem do tego sprzed lat (drewnianych beczek używano w Prazdroju aż do 1992 roku). Nie do końca mnie to przekonało. Wiadomo, że drewno potrafi znacząco wpłynąć na aromat piwa, a ponadto Urquell leżakowany w drewnianych beczkach (a uprzednio fermentowany w drewnianych kadziach) nie jest filtrowany.
I faktycznie, to co nalewaliśmy sobie do szklanek prosto z ogromnej drewnianej beczki przez wbity w nią kranik w rewelacyjnie klimatycznych, wijących się przez 9 kilometrów podziemiach znacząco odbiegało od Urquella jakiego można się napić w knajpie. Różniło się zresztą również od niefiltrowanego którego piłem rok temu w Pradze, rozpływając się w zachwytach. Dębina przepuszcza nieco tlenu, skutkiem czego piwo cechuje delikatne, nad wyraz przyjemne miodowe utlenienie, poza tym jednak to pite w piwnicach było silnie drożdżowe, a w finiszu przenikała nutka pokrewna Vibovitowi, może wręcz nieco siarkowa. Świetna rzecz, ale niefiltr podawany w restauracjach jest bardziej ułożony. Jeszcze lepszy.
I faktycznie, to co nalewaliśmy sobie do szklanek prosto z ogromnej drewnianej beczki przez wbity w nią kranik w rewelacyjnie klimatycznych, wijących się przez 9 kilometrów podziemiach znacząco odbiegało od Urquella jakiego można się napić w knajpie. Różniło się zresztą również od niefiltrowanego którego piłem rok temu w Pradze, rozpływając się w zachwytach. Dębina przepuszcza nieco tlenu, skutkiem czego piwo cechuje delikatne, nad wyraz przyjemne miodowe utlenienie, poza tym jednak to pite w piwnicach było silnie drożdżowe, a w finiszu przenikała nutka pokrewna Vibovitowi, może wręcz nieco siarkowa. Świetna rzecz, ale niefiltr podawany w restauracjach jest bardziej ułożony. Jeszcze lepszy.
Po wyjściu na powierzchnię, na której panowały niższe temperatury niż pod ziemią, udaliśmy się do słodowni, w której korytarzach panował smród jak w chlewie. Ogrom słodu pilzneńskiego robił wrażenie, ponoć zresztą zazwyczaj się wycieczek po słodowni nie oprowadza. Za to niestety nie było już czasu na zwiedzenie warzelni. Szkoda.
W końcu trzeba było jednak coś zjeść...
Czyta się (jak zwykle) fantastycznie.
OdpowiedzUsuń