Loading...

Sześciopak polskiego craftu 244-247


Wprawdzie jedenaście z poniższych 24 piw przynależy do uniwersum ipkowego, ale za to znalazł się pomiędzy nimi jeden wee heavy. Którego producent już nie istnieje. A ci od ipek nadal istnieją i warzą. Przypadek? Chyba nie.


Nic na to nie poradzę – czasami po prostu wypada położyć puszkę z krafcikiem obok brokułu, wołowiny i jogurtu greckiego w koszyku zakupowym. Full Citra od Trzech Kumpli (ekstr. 15%, alk. 5,6%) faktycznie okazał się być piwem w pełni czyniącym zadość swojej nazwie. Cytrusy (pomelo, grejpfrut, pomarańcza), trochę żółtych tropików pokroju mango w formie półdojrzałej oraz dosłownie szczypta okołoanyżkowej korzenności – wszystko opakowane w sposób soczysty, ale nie soczkowy, niezbyt gorzki, ale i nie słodki, za to bardzo pijalny i rześki. Bardzo proste i bardzo smaczne piwo. (7/10)


Jednym z wielu piw na przekór trendom, które stworzył śp. Golem, był Malchut. Wee heavy to rzecz asprzedawalna w znacznie większym stopniu niż american stout, grodziskie, czy libertarianizm. A ten wyszedł bardzo dobrze. Słodowy, melanoidynowy, lekko karmelowy, z umiarem torfowy. Przewija się trochę owocowych nutek z rejonów czerwonego jabłka, również w formie przypieczonej. Ciałko i słodycz są zrównoważone ostrością torfu i delikatną alkoholową cierpkością w finiszu. Bardzo to smaczne piwo było. Szkoda, że go już nie będzie. (7/10)


Jasne piwa z dominantą chmielu Sabro to zazwyczaj hit or miss. W przypadku Sabroneli od Palatum (alk. 5,2%) raczej jest to miss. Wprawdzie wykrzesano z tego chimerycznego chmielu głównie nuty mandarynkowe, ale z czasem jednak pojawia się natrętne skojarzenie z koprem. W tle przewijają się zastanawiające mydlane nutki, a między innymi wskutek niedostatecznego nagazowania piwo nie orzeźwia. Średnie. (5/10)


Jeszcze w czasach kontraktowych Brokreacja próbowała zagaić Mildem z serii All Beers Matter z sekcji angielskiej. 8% ekstraktu oraz 2,8% alko to fantastyczne parametry, sesyjne wszak. Piwo woni dość wyraźnie razowym chlebem, rodzynkami, karmelem i trochę mniej orzechami laskowymi. W smaku lekkie, prawie bezgoryczkowe, ale i niestety charakteryzujące się pustym finiszem. Nie ma co mówić o posmaku, bo piwo po przełknięciu poza ledwo uchwytną goryczką nie zostawia po sobie praktycznie niczego. Doceniam pomysł na styl, ale wykonanie szwankuje. (4,5/10)


Fajnie też, że brokreacyjnie uwarzono English IPA (ekstr. 15%, alk. 5,3%), ale i tutaj wykonanie siadło. Goryczka owszem, jest trochę ziemista, więc ma stylowy profil, ale jest raczej niemrawa. Jest trochę nutek owocowych, przede wszystkim jest to jednak mocno słodowe piwo, karmelowe, lżej (za mało) ciasteczkowe, z nutkami toffi w tle. I tyle. Trochę przyciężkawe, bez rozwiniętej kwiatowości i ze zbyt karmelowym profilem słodowym, żeby to w takiej konstelacji, przy tych parametrach i tym (niemrawym) nachmieleniu miało prawo się udać. Meh. (4,5/10)


Amsterdam Pils
w kooperacji z ReCraftem (ekstr. 11%, alk. 4,2%) to połączenie pilsa z użytymi jakiś czas temu przez Brokreację marihuanen. No i tutaj dla odmiany przyczepiam się jedynie lekko do angielszczyzny użytej na kontrze, bo piwo jest ciekawe. Pachnie bardziej trawą niż dotychczasowe marihuipki od Brokreacji, właściwie to pachnie jak pojemnik z suszem konopnym – mocno ziołowo, trochę cytrusowo, z nutą kopru i gorczycy oraz dominującym w moim odczuciu białym pieprzem. Parametry są niskie, toteż i szybko się to pije, a goryczka mimo lekkiej cierpkości jednak udanie punktuje ten wywar. Jest zdecydowanie bardziej marycho-piwem niż pilsem, stąd też trzeba lubić te klimaty. Trawa ora męskie hormony jak może, toteż i w zasadzie już jej nie palę, niemniej jednak w takiej postaci jak w tym pilsie podoba mi się. (6,5/10)


Czasami piwa, które brzmią jak eksperyment wykonany od niechcenia, potrafią dostarczyć – exemplum How To Spell Fun (alk. 4,9%) od śp. Maltgardena. „Sea salt lime lager” to, pomijając zupełnie nieistotną morskość dodanej soli, bardzo fajna sprawa. Zapach jest cytrusowo mineralny, z kolei smak umiarkowanie gorzki, obywa się jednak w zasadzie bez słodyczy. Lekkie i zwiewne piwo, ale nie wodniste, no i wchodzi prima sort. Szkoda, że to ostatnie piwo tej marki, które ląduje u mnie na blogu. (7/10)


Szybkie pytanie – czy Black Delivery od Pinty (ekstr. 15%, alk. 6,5%) dostarcza zgodnie z nazwą? Otóż nie do końca, a to za sprawą mdłej melonowości, która stanowi od kilku lat nemezis chmielu Simcoe. Sprawie nie pomaga śladowa goryczka, przy czym sam jej charakter w obliczu wycofanej słodyczy nie byłby problemem, tyle że w ten sposób piwo zostało wypłukane z kolejnego kantu, który mógłby je jakoś w dobrym sensie uagresywnić. Poza tym nie jest źle – ciemne słody dały nuty lukrecjowe, piwo wchodzi bez zbędnych oporów, tyle że jest raczej bez wyrazu. (5,5/10)


Pierwszym z trzech piw, które trafiły na Podbeskidzie z Brofaktury, jest Session West Coast IPA Mosaic (alk. 5,2%). Tytułowy chmiel wylądował tutaj w trzech różnych postaciach i pod względem aromatu piwo daje faktycznie mozaiką chmielową. Jest nafta, żółte owoce, kwiatki, a nawet trochę sosny oraz zielonych nutek. W smaku piwo nie do końca dostarcza moim zdaniem – finisz jest, pomijając podkreśloną goryczkę, krótki, poprzedzony wodnistą konsystencją (choć smak jako taki jest wystarczająco intensywny), stąd brakuje paradoksalnie – przy wspomnianej goryczce – większego zdecydowania w zejściu. W porządku. (6/10)


Lepiej wyszedł Polish Stout (alk. 6,8%) na chmielu Książęcym. Przede wszystkim jest to rasowy stout – fest palony, gorzki jak sam pieron, wykrzywiający mordę w geście uznania. Książęcy wbrew pozorom nie dał tutaj specjalnie ananasa – bardziej określiłbym nuty chmielowe jako ziołowe, kopro-podobne, gdzieś w okolicy Sabro i Sorachi Ace. Co tutaj paradoksalnie pasuje. Piwo wchodzi żwawo – niestety, biorąc pod uwagę zawartość alko. Generalnie smaczne, polecam. (6,5/10)


Najciekawiej z trójki zaprezentował się Elektro Oji (alk. 7,2%) ficzuring Dawid Kulbicki. Dodatkiem jest tutaj sansho, czyli pieprz japoński, który daje amalgamatem mocno perfumowego kumkwatu, róży oraz plastiku. I, co ciekawe, to połączenie jest dużo lepsze, niż z zestawienia skojarzeń mogłoby wynikać. Szczególnie że w smaku piwo wskutek wręcz tanicznej, cierpkawej goryczki, wyciąga z tego mariażu syntezę nieodległą od herbaty earl grey. A jakby złożoności jeszcze brakowało, to całość ma charakter lekko korzenny, który pasowałby jako nuta w dalekowschodnim daniu. Reszta piwa stanowi tło dla dodatku, aczkolwiek odpowiednie wycofanie daje ramę, w obrębie której sansho ma okazję się w pełni zamanifestować. Bardzo dobre. (7/10)


Myślałem przez jakiś czas, że śląska Piekarnia Piwa to pieśń historii. Całkiem ładnej historii, bo Dioblina była chyba najsmaczniejszym polskim witbierem, jakiego piłem. No ale okazało się, że browar owszem, działa nadal, i wypuścił na rynek serię piw pod marką Bingo. To fajnie, że wypuścił cokolwiek. Mniej fajnie, że w takiej formie. Bingo Pils (alk. 5,6%) na pięć miesięcy przed datą ważności próbuje nieudolnie zagaić miodowym utlenieniem, niczym żul bez kompletu uzębienia silący się na szarmanckość. Co poza tym? Jest dość wyraźna słodycz resztkowa – zbyt silna jak na mój gust – ale jest też podkreślona goryczka, acz o dość szorstkim, ściągającym charakterze. Na takim poziomie obawiam się, że nic nie zostanie zawojowane. (3,5/10)


Nie mam pojęcia, jak jest obecnie z popularnością „klasycznych” amerykańskich ipek, które nie są ani hazy, ani west coast. Mam nadzieję, że źle nie jest. Jednym z przykładów takiego podejścia pośrodkowego jest Awatar z Browaru Tarnobrzeg (ekstr. 15%, alk. 6%). Cytrusy, kwiaty oraz szczątkowe białe owoce unoszą się na lekko wzmocnionej bazie słodowej, ciut skarmelizowanej, ale nie karmelowej per se. Słodyczy mało, goryczki w miarę sporo. Bez udziwnień, bo i nie o nie tutaj chodzi. Bardzo smaczne piwo. (7/10)


Co jakiś czas chwalę Funky Fluid; ten czas właśnie nadszedł. Uwarzony w ko-opie z Pulpit Rock Messy (alk. 6,3%) to nowoczesna ipka, a jednak bardzo smaczna. Soczysta, ale nie przesłodzona, z wyraźną, kokosową kremowością chmielu Sabro, ananasem oraz brzoskwinią. Dość intensywne w smaku, zbalansowane, bardzo dobre piwo. (7/10)


Zamiast micro ipki niemiecki „Leichtbier” vel piwo lekkie. Nun gut. Stay Here #2, kolejny ko-op Pinty i Moon Larka (ekstr. 7,5%, alk. 3,2%), to efemeryczna słodowość plus zielono-kwiatowo-cytrynkowe niemieckie chmiele na umiarkowanym poziomie intensywności. W zasadzie dość wodniste, niemniej jednak rześkie i całkiem powabne jako kompozycja. Smakowało mi. (6,5/10)


Kolejny lager to Monsters x Paleta Piwa Time Goes By (ekstr. 12%, alk. 5%), czyli pils na Styrian Dragonie. O słoweńskich chmielach mam nieco lepsze zdanie, niż o urodzie słoweńskich kobiet, przy czym poprzeczka jest zawieszona nisko. Pełno tutaj kwiatów, ale i czerwonej herbaty owocowej, plus frapujące wycieczki w kierunku gumy balonowej a la Kaczor Donald. Jest też trochę trawy i ciut cytrusowości, ale melanż zdominowany jest jednak wodą po kwiatkach, czyli niezbyt powabnie. W smaku jest bardziej znośnie, wrażenie owocowej herbaty z dodatkiem gumy balonowej zyskuje dominację, o którą nawet nie próbuje walczyć goryczka. Okej, jakaś jest, no ale mogłaby być chociażby taka, jak w Reden Pilsie. A nie jest. Aha, posmak to znowu woda po kwiatkach. No jako tako. (5,5/10)


Uch, kiedy to było… No trudno. Pinta Of The Month July, czyli Jungle Tour (ekstr. 12%, alk. 5%) to tropical pale ale na różnych lupulinach. Najmocniej czuć Sabro, którego można nie lubić, ale nie sposób odmówić mu dystynktywności. Koper, koper, koper w tym przypadku. Są żółte owoce pod spodem, ale dominuje koper. Dziwna ta dżungla. Garść suszonych pieczarek się przewija, a w smaku ponownie koper, chociaż sunąc ku gardzieli, piwo zaczyna emanować kokosową mlecznością, a to już jest coś. Tropiki jako takie? Są obecne, ale mocno w tle. Goryczka średnio mocna, styknie. Jest to wyraziste piwo, może nie do końca w przyjemny sposób, ale to taka sytuacja, jak z francuskim serem. Śmierdzi skarpetami, ale jest smaczny. No, więc bardzo smaczna w sumie, ta koprowa dżungla. (7/10)


Gose lubię bardzo. Gose z owocami już mniej, zresztą nie traktuję go nawet w tej samej kategorii. No ale jednak – Zwycięskie Fruited Gose od Pinty (ekstr. 13%, alk. 5%) to piwo bardzo smaczne i mogłoby kiedyś zostać uwarzone ponownie moim zdaniem. Już nosem czuć w nim mineralność oraz kolendrę, natomiast pigwowiec japoński robi za owocowe tło, podbijając przy okazji kwaśność piwa. Dodatek owocowy w tle? Da się. Wspomniana kwaśność jest stylowo średnia, natomiast w finiszu robi się lekko jogurtowo. Tak więc mimo podbitych parametrów piwo ma cechy rześkości pierwowzoru stylowego. Bdb. (7/10)


Lądujące u niemieckiego oprawcy ipkowe wrzuty od Pinty, szczerze mówiąc, mi się mylą. Etykiety podobne, nazwy jak z chat GPT, no i niestety smakowo jak i poziomowo często średnie na jeża. IPA To Go Cold IPA (ekstr. 15%, alk. 6%) to grzeczny przedstawiciel stylu. Tak grzeczny, że nie zwracający na siebie uwagi. Wprawdzie goryczka jakaś tam jest, ale intensywną bym jej nie nazwał, bukiet z kolei wpisuje się w to wszystko mało ekscytującym melanżem melona, opuncji, śladowej nafty oraz zielonych nutek. Nudne. (5/10)

Pinta IPA To Go Hazy IPA (ekstr. 15%, alk. 6%) jest już ciekawsza, bo goryczka słabsza, a zarazem mniej cierpka, no i bukiet mniej mdły, z nutami cytrusowymi, mango oraz ananasem. Dość soczyste piwo, ale w ramach – ekonomicznego, jak sądzę – rozsądku, jest słodkawe, choć w ryzach, no i generalnie nieźle wchodzi. Ok. (6/10)


Jakiś czas temu ukraińskie Remeslo dokonało relokacji w okolice Raciborza, po czym połączyło się z polskim (pardon, ołberszlejzyjnym) Kraftwerkiem. Szczerze współczuję tym pierwszym. Obczaiłem sobie mniej więcej w tym okresie Remeslo Pilsner (alk. 4,8%), no i raczej słabo to wyglądało. Zbyt dużo nut kukurydzianych, miodowość się już wkradła mimo zakupu świeżo po dostawie, trochę nut zbożowych, no i lekka słodycz resztkowa, wyraźnie bardziej intensywna od szczątkowej goryczki. Robione było już stacjonarnie w Kraftwerku, więc w sumie zdziwień brak. (4/10)


Pewnie mało kto o tym wie, ale urodziłem się nie w Salonikach, tylko w Bytomiu. Następnego dnia jednak byłem już u siebie w domu. W Katowicach, znaczy się. No. I w Bytomiu działa sobie multitap o nazwie Zelter, który polecam odwiedzić. Na dziewiąte urodziny w Redenie uwarzono dla nich piwo 9. Geburtstag Zeltra (ekstr. 12%, alk. 5%), lekkie i rześkie, cytrusowe piwo z umiarkowaną goryczką. W tle jest to słynne albedo. Problemem była lekka siarka pałętająca się w tle, ale pijalność miało. Niezłe. (6/10)


Na koniec przeglądu dwupak marihuanen. Nie polecam jarać, przynajmniej na mnie to zwykle dobrego efektu nie ma, ale za to w postaci dodanej do piwa robi mi to często robotę. Brokreacja Red Sun (ekstr. 12%, alk. 4,7%), pite pod jeszcze nie czerwonym słońcem pośród pól zbożowych Północnej Nadrenii dostarczyło bardziej, niż się spodziewałem. Świetna apka, cytrusowa, lekko żywiczna, wzbogacona konopią midwest, dającą suszonymi ziołami i żywiczną drewnością. Tutaj wszystko pasuje jak ulał, goryczka też jest. Świetne! (7,5/10)


Kontrapunkt stanowił Brokreacja Timber (ekstr. 12%, alk. 4,7%), w którym konopia northwest też jest ziołowa, ale już bardziej w stronę cytrusową z nutką żywicy. Mam też wrażenie, że susz w tym piwie jest bardziej intensywny niż w Red Sun, choć piwo jako całość ma ciut mniej wyrazisty smak. Ale wciąż jest bardzo dobre. (7/10)

Dziesięć piw z powyższych polecam, co ma ograniczone znaczenie z uwagi na mocno archiwalną naturę tego przeglądu. Najbardziej mi z tego wszystkiego i tak pozostanie w pamięci, że w końcu przynajmniej warunkowo znalazłem zastosowanie dla trawska. Nic na siłę, tak było.

slider 4315576751671232370

Prześlij komentarz

emo-but-icon

Strona główna item

Popularne wpisy (ostatni miesiąc)