Loading...

Sześciopak polskiego craftu 240-243

Tym razem wielopak wyszedł mocno pintowo, choć powroty zaliczają między innymi Maryensztadt, Gwarek oraz Ziemia Obiecana. Z kolei obecność Tankbustersów, czy Moon Larka weszła w zasadzie do standardu. Poza standardem jest zatracenie się części zdjęć w cyfrowych czeluściach, no ale już trudno.


O, kolejna ipka Pinty z serii Beer Club u niemieckiego oprawcy. I kolejna udana. Clear Choice (ekstr. 15%, alk. 6,5%) to west coast IPA nie tylko z nazwy – piwo jest wytrawne i solidnie gorzkie, szczególnie na tle obecnych czasów. Intensywność smakowa jak na para-budżetową ipkę przy tym wcale nie wypadła marnie – tutaj wszystko działa, jak należy. Bukiet jest zdominowany przez nuty żywiczne, jest też trochę cytrusowy, no i kolejny raz w piwie na Simcoe miałem dość wyraźne skojarzenia z melonem. Nie jest to mój ulubiony odchmielowy owoc, jednak jest tutaj zdominowany przez goryczkę, wskutek czego piwo absolutnie nie jest mdłe. Można się lekko przyczepić do subtelnej cebulki wpadającej w rejony siarkowe, ale dzieje się to tak daleko poza meritum smakowym, że można wręcz pominąć. Bardzo smaczne piwo. (7/10)


Skoro tak, to jedziemy dalej – kolejny pintowy Beer Club to Simply Away (ekstr. 15%, alk. 6%) oraz nowozelandzkie chmiele. Piwo jest w odbiorze nieco szorstkawe i całkiem gorzkie, jak na obecne czasy. Nachmielenie oscyluje między bardziej mdłymi klimatami a la melon oraz kiwi, a ostrzejszymi, limonkowo-gronowymi, haczącymi o siarkowość. Słodycz resztkowa… jest, ale tak jak w bukiecie dominują jednak te bardziej mdłe nuty, tak smakowo goryczka rzuca się na zmysły najbardziej zdecydowanie. Nie do końca mój profil aromatyczny, poza tym w porządku. (6/10)


Jednym z ostatnich tchnień Golema było Witchcraft #2 (ekstr. 16%, alk. 6,7%), czyli ejlik z herbatą daarjeeling oraz mandarynką. Z jednej strony piwo dość kwaśne, ale z gęstawą konsystencją, więc niezbyt rześkie. Mandarynka została mocno uwypuklona, natomiast herbata się w tym wszystkim straciła. Mocno musujące, ale znowuż – nie tworzy to uczucia orzeźwienia, zbyt gęste ciało. Chaotyczne. (4,5/10)


Nie potrafiłem się dotychczas rozgrzać do Browaru Przełom, przyznaję jednak, że Pod Prąd (alk. 5,9%), czyli ich black IPA z miętą, konsekwentnie prezentuje bardzo wysoki poziom. Dodatek został wpasowany w całość – funguje w charakterze raczej dyskretnego akompaniamentu, przy okazji schładzając finisz. Poza tym klasyka, czyli żywiczne, lekko cytrusowe nachmielenie, trochę ciemnych słodów haczących o lukrecję oraz stonowana goryczka. Bardzo dobrze się to pije. (7/10)

Pinta Pilsner (ekstr. 12%, alk. 5,1%; zdjęcie zaginęło) to rzecz, której w sklepach nie widziałem; biorąc pod uwagę, że wszystkie recenzje na necie wydają się pochodzić zza granicy, może to być piwo na eksport. Jest to lekki pils w stylu badeńskim, czyli z kwiatowo-cytrynkowym nachmieleniem, gładki i zbożowy, z lekką, ziołową goryczką. Pojawiło się delikatne utlenienie, mimo że wziąłem egzemplarz z lodówki przy browarze; choć nie przeszkadza zanadto. To nie jest nic charakternego, raczej pilsner typu easy drinking, stworzony jako akompaniament do czegoś bardziej doniosłego, na przykład koszenia trawy. Jako tako. (5,5/10)

Na szczęście na odsiecz przychodzi Pinta Pils Time (ekstr. 12%, alk. 5%; zdjęcie zaginęło) ze świeżą, „chrupką” słodowością w towarzystwie ziołowo-trawiastych nut chmielu. Słodcz resztkowa jest subtelna, goryczka za to podkreślona. Jedyna uwaga z mojej subiektywnej strony – gdyby goryczkę podkręcić jeszcze bardziej, to już w ogóle byłby cymes. Ale i tak jest to bardzo dobre piwo w dobrej cenie, więc nie ma co narzekać. (7/10)


Niemiecki okupant mógł się wypiąć na polski craft, wpędzając niejeden współpracujący z nim podmiot w kłopoty finansowe, ale Pinta jest już na tyle znaną marką, że na nią jest na szczęście ciężko wypiąć się. Pinta IPA To Go Hazy IPA (ekstr. 15%, alk. 6%) to jedna z dwóch lidlowskich puszek, które ukazały się w czasach craftowej flauty u okupanta. Bardzo soczysta, woniąca tropikalnym melanżem z przewodnią rolą mango i mandarynki, uzupełniona akcentami ananasa, truskawki i kokosa oraz delikatnie zaakcentowanymi spalinami. W smaku całkiem wyrazista, a nawet w miarę gorzka, jednakowoż trochę wygładzona nielubianymi przeze mnie na ogół nutkami melonowymi w finiszu. Dobre piwo, choć melon co nieco popsuł. (6,5/10)


Pinta IPA To Go West Coast IPA
(ekstr. 15%, alk. 6,5%) reprezentuje oldskulowy, sosnowo-żywiczny profil chmielowy z domieszką grejpfruta, niedojrzałej mandarynki oraz delikatną herbatą. Piwo jest klarowne, jak na west coasta przystało, jest też trochę bardziej wytrawne od swojego hejzi odpowiednika, natomiast w tym wszystkim zabrakło mocniej podkreślonej goryczki. Słodyczy jest minimalna ilość, natomiast w oczekiwaniu na mocną west coastową gorycz człowiek czeka niczym na Godota. Generalnie jest okej, ale brakuje siły przebicia. (6/10)


Amerykańskie lagery na ogół sensu nie mają, choć Pincie się to już udało zrobić w sensowny sposób. Nie tym razem. Full Fridge February (ekstr. 10,5%, alk. 4,5%) to leciutki lagerek chmielony Simcoe. Zwiewnie lekki, rześki, z cytrynowo-leśną nutką. To może brzmieć fajnie, niestety jednak smaku dzieje się generalnie niewiele, goryczki, o której jest mowa w oficjalnym opisie piwa, też nie ma za bardzo. Akceptowalne piwo stołowe, nic więcej. (5/10)


Sunbath
(alk. 6,5%), cold IPA autorstwa Moon Lark oraz Tankbusters, prezentuje się nieźle. Co prawda jest słodsza niż pite przeze mnie dotychczas cold ipki, a bukiet ma dość zaskakujący, ale sumarycznie nie jest źle. Połączenie chmieli Sabro w różnych formach oraz Talusa nie dało kokosa; nie dało nawet kopru. Dało coś w stylu ostrej krzaczastości połączonej z mandarynką i pomelo, karambolą i melonem, no i jeszcze dodatkowo żywicą. Ostre nutki przeważają – bukiet jest dość agresywny. Goryczka jest w miarę podkreślona, subiektywnie pewnie mocniejsza niż wynikałoby to z jej parametrów – ma bowiem cierpkawy, ściągający. albedowy charakter. Nie do końca robi to na mnie zamierzone wrażenie, ale w sumie jest całkiem smaczne. (6/10)


Nie do końca zamierzenie prezentuje się też ciekawostka od Moczybrody Into The Void (ekstr. 14%, alk. 5,6%) to niby black ipka; w takim razie jest to dość klasyczna, czyli nieco słodowa polska black ipka. Ba, „nieco” jest w tym miejscu niedopowiedzeniem. To piwo pachnie głównie czekoladą, ciemnym pieczywem, prażonym ziarnem oraz andrutami. Chmielowe nutki, trochę cytrusowe, trochę owocowe, a trochę „ciastowo” cytrusowe są dopiero głęboko w tle. W smaku nawet za lukrecją i nutkami ziemistymi. Można więc spokojnie napisać, że to piwo jest american stoutem. Całkiem niezłym – więc mnie aż tak bardzo nie rusza, że samookreślenie stylistyczne nie jest trafne. (6/10)

Neipka niemalże bez goryczki – ma to sens? Zazwyczaj nie, ale Piwne Podziemie zapodało takiego Chmielokratę Hallertau Blanc (ekstr. 15%, alk. 6,2%; zdjęcie zaginęło), że owszem, ma to sens. Szkopuł tkwi w nietuzinkowości przedmiotowego chmielu. Niemiecki Hallertau Blanc daje mocno nutami białego wina i grona, co czyni niskie odczucie goryczki faktycznie dopasowanym. Do tego mamy tutaj trochę nut antonówki oraz gruszki, jak i peryferyjnie prześwitujące wtręty tropikalne (a la ananas) oraz cytrusowe (a la pomelo). Piwo przy swoim braku goryczki nie jest też specjalnie słodkie, jest więc soczyste, ale nie soczkowe, a dzięki połączeniu bukietu z gładziutką teksturą robi wręcz nieco dystyngowane wrażenie. Świetna sztuka. (7,5/10)

Chmielokrata Nektaron (ekstr. 15%, alk. 6,2%; zdjęcie zaginęło) jest piwem bliźniaczym wobec powyższego. Ponownie jedwabista gładkość, niska słodycz i tylko subtelna goryczka, ponownie estrowość z pogranicza gruszki i antonówki, tylko chmiel zagrał siłą rzeczy inaczej, wnosząc nuty brzoskwiniowe, ananasowe i peryferyjnie cytrusowe (wymienionej na kontrze marakuji nie wyczułem). Inny chmiel, efekt ten sam pod względem jakościowym – świetna neipka. (7,5/10)

Nowa seria Pinty, czyli Hop Selection, zaczęła się w gruncie rzeczy tak sobie. Hop Selection Citra Hazy DIPA (ekstr. 20%, alk. 8%; zdjęcie zaginęło) jest świeżą, stosunkowo – jak na woltaż – rześką i czystą dipką, pełną Citry, która z jednej strony jest mocno cytrusowa, z drugiej daje „danonkowymi” nutami brzoskwiniowo-morelowymi. Jest więc to, czego można było oczekiwać. Z drugiej strony nie ma kluczowego gracza, czyli goryczki, natomiast słodycz podbito i przesterowano, a raczej takie jest odczucie słodyczy przy braku goryczkowej kontry. Rezultat jest taki, że piwo dzięki chmielowi jest początkowo całkiem rześkie, ale już po kilku łykach wskutek słodyczy przyciężkawe i z czasem po prostu mocno zamula. Nie jest absolutnie źle zrobione, tyle tylko, że ta filozofia do mnie w ogóle nie przemawia. (4,5/10)

Podejrzewałem, że taki sam wniosek będę miał po skosztowaniu Pinta Hop Selection Mosaic Double IPA (ekstr. 20%, alk. 8%; zdjęcie zaginęło), ale jednak nie – w tym wypadku jest bowiem jeszcze gorzej, a to za sprawą mniej atrakcyjnego bukietu. Połączenie marginalnych cytrusów, mocniejszych topików w mdłym wydaniu melonowo-papajowym i nutki nafty oraz delikatnego akcentu zielonego wychodzi w tym wypadku mdle. Miałoby to większy sens w hazy ipce, jednak nie tutaj. Wniosek jest więc jeden – o ile nie jest to źle zrobione piwo i z pewnością wielu ludziom będzie smakować, o tyle ja osobiście nie widzę większego sensu w tej koncepcji. Hazy ipka bez goryczki – okej, może mieć sens, jak jest gładka i bardzo soczysta. Zwyczajna ipka bez goryczki – jest gorzej. Podwójna (słodka!) ipka bez goryczki – jestem absolutnie na nie. Piwo jest ciężkie, słodkie, zamulające i zrezygnowałem z dopicia go. Nie tędy droga, polski crafcie. (3,5/10)


Cieszyłem się na Digit (ekstr. 10%, alk. 4,2%), desitkę od Moon Larka. Słoneczko w końcu obdarzyło nas swoją w tym roku skąpie dozowaną obecnością, usiadłem więc w ogródku i… czuję japko. Ewidentnie japko. Nie tylko w aromacie, ale również w smaku, a szczególnie w posmaku. Sporo jabłka. Szkoda, bo poza tym jest to właściwie fajna czeska desitka – lekko słodowa, z wyczuwalnym chmielem żateckim grającym głównie ziołowo, niską słodyczą resztkową oraz w miarę podkreśloną goryczką. Niestety, nuty jabłka w lagerze kojarzą mi się ekskluzywnie z tanimi, masowo produkowanymi przedstawicielami nurtu. Nawet taki Staropramen jest mniej jabłkowy niż to, co zastałem w puszce. I żeby nie było – jest to w zasadzie jedyna lagerowa wtopa od Moon Larka, jakiej zaznałem. (4/10)


Lagera zgodnie z przykazaniami wyrzeźbiła z kolei Ziemia Obiecana. Piwko Frankońskie (alk. 5,2%) zagaja melanżem zboża i trawiastych oraz kwiatowych nutek chmielowych, żeby w smaku uzupełnić to o delikatną cytrynkowość, oraz drożdżowo-chlebowy frankoński vibe. Przy takiej czystości, ekhem, niemieckiej, to wybaczam nawet typowy dla ZO brak substancjalnej goryczki – piwo wchodzi jak miodzio, orzeźwia i zwraca na siebie uwagę, jednocześnie nie absorbując zmysłów w stopniu nadmiernym. Tak to się robi. (7,5/10)


Kolejna klasyka – Bigbit z browaru Cztery Ściany (alk. 4,8%) to bardzo smaczny extra special bitter. Ze szkła mocno bucha biszkoptami i czerwonym jabłkiem, orzechami laskowymi i herbatą, trochę ziołami i kwiatami. Podbudowa słodowa okazuje się być wystarczająco konkretna, żeby piwo było „extra special”, goryczka z kolei odpowiednio podkreślona, żeby było… „bitter”. Wiem, że sporo angielskich bitterów ma słabą goryczkę, trudno. W każdym razie w tym wypadku mamy do czynienia z mocno pijalnym, bardzo udanym ejlem typu angielskiego. Szkoda, że ten styl jest tak mało popularny; tym większe uznanie dla 4 Ścian za uwarzenie go. Polecam. (7/10)


Ale dobry ten wungiel! Sadza od Ziemi Obiecanej (lak. 6%) to american stout, co się zowie. Palona, faktycznie wręcz popiołowa baza z lekkim uzupełnieniem ciasteczkowym, jest w tym piwie pokryta cytrusowymi oraz kwiatowymi nutami chmielowymi na poziomie intensywności lekkim do średniego, ergo wyczuwalnym, ale nie dominującym. Goryczka jest ulotna, słodycz z kolei, co ciekawe, obecna, choć nie wytrącająca piwa z balansu. No ale to american stout w sumie, a nie american dry stout. Co z czasem trochę przeszkadza, to hop burn, który sprawia, że piwu jednak trochę brakuje, żeby było bardzo dobre. (6,5/10)


Bardziej bockiem, niż rauchbierem okazał się rauchdoppelbock Smoker od kontraktowca Gwarek (ekstr. 21%, alk. 8,2%). Nie ma wielkiej szkody, bo lubię koźlaki, ale spodziewający się a la schlenkerlowego uderzenia w typie wędzonego koźlaka od Trzech Kumpli i Łańcuta, będą rozczarowani. Piwo jest oszczędnie wędzone, za to mocarnie słodowe, z nutami karmelu, przypieczonego chleba, delikatnych piecków, daktyli i orzechów włoskich oraz laskowych. Cielistość jest znaczna, a dodatek wędzonej soli trochę urozmaica finisz, przecinając ciałko wraz z dość wyraźną goryczką. Bardzo dobre. (7/10)


Maryensztadt
ponownie udowadnia, że w temacie relacji jakości do ceny w obrębie piw barrel aged nie mają w Polsce w zasadzie konkurencji. Foeder III (alk. 7%) to grape brett ale z pigwowcem japońskim. Piwo jest zdominowane przez stajenny funk, który jednak via winogrono wchodzi trochę w winne klimaty znane z flandersów. Dodatek pigwowca wydaje się, że wpłynął głównie na kwaśność piwa, która jest znaczna (a przy okazji częściowo cierpko-skórkowa), jednak nie wytracająca piwa z równowagi – ergo jest wycyzelowana. Jak we flandersie, do którego to piwo jest mocno podobne. Pigwowcowi można też zapewne przypisać delikatne cytrynkowe nuty. Ogółem rzecz biorąc jest to wyśmienite piwo, które stawia w gorszym świetle nawet niejednego kwasa z PBB. (8/10)


Jedno z kolejnych urodzinowych piw Tankbusters z serii Third Birthday And Homies, uwarzona z browarem Alternate Ending nju inglandowa inkarnacja (ekstr. 16%, alk. 6,2%) wypadło bardzo, ale to bardzo soczyście. Trochę tutaj waniliowej truskawki, dużo soczystego mango, jest też brzoskwinia oraz skórka pomarańczy, z której organicznie wypływa lekka cierpkość w finiszu. Wprawdzie goryczka jest na nowoczesną modłę mocno wycofana, ale wspomniana cierpkość tworzy tutaj balans, szczególnie, że i słodycz jest mocno umiarkowana. Świetne piwo. (7,5/10)


Trochę ciemniejszych słodów w pilsie – to w najlepszym przypadku wychodzi pokrewne ciastkom zbożowym, a w gorszym tak, jak niestety Brokreacji wyszedł Gone With The Pils (ekstr. 10%, alk. 4%). W składzie między innymi słód monachijski oraz carapils, no i już w zapachu czuć tę specyficzną, monachijską, quasi karmelową słodycz, której fanem w pilsach nie jestem. Jest też zboże oraz trochę chmielu, ale tego ostatniego mało. W smaku lekko słodkawe jak na desitkę, stonowana goryczka, echo jabłka się pojawia. To jest pils dla polskiego konsumenta, dla którego coś pokroju Unetic byłoby zbyt wyraziste. (4,5/10)


Witbier w wersji indyjskiej – ciekawa koncepcja. Rickshaw od Brokreacji (ekstr. 13, alk. 6,2%) jest piwem ze wszech miar korzennym. Cytrusowość i kolendra „oryginału” są wyczuwalne, ale jest też wpasujący się dziwnym trafem w to tło rumianek, który stanowi zarazem element łączący witbierową bazę z mieszanką garam masala. Mimo obecności tej ostatniej piwo nie skojarzyło mi się z kurczakiem z ryżem, więc nie jest wcale takie „gourmand”. W smaku można odczuć rześkość, ale ta specyficzna korzenność masali, idąca w kierunku cynamonu, sprawia, że piwo paradoksalnie jednak trochę rozgrzewa. Tutaj widzę pewne konceptualne rozwarstwienie – witbier powinien chłodzić, tymczasem przez garam masalę raczej właśnie rozgrzewa. Ciekawy pomysł, dobrze wykonany, natomiast do mnie osobiście nie w pełni trafia. (6/10)

Piwne Podziemie oraz Tankbusters zaserwowały świetne ipki, ale selekcja pokazuje, jak fajne rzeczy wychodzą w polskim crafcie poza nową falą – ESB (Cztery Ściany), lager frankoński (Ziemia Obiecana), czy doppelbock (Gwarek). Piwem przeglądu został jednak rewelacyjny Foeder III z Maryensztadt.

slider 6528500301323895931

Prześlij komentarz

emo-but-icon

Strona główna item

Popularne wpisy (ostatni miesiąc)