Sześciopak polskiego craftu 248-251
https://thebeervault.blogspot.com/2024/10/szesciopak-polskiego-craftu-248-251.html
Ipki w odwrocie. Tylko jedna czwarta piw w tym przeglądzie to jasne ipy. Tyle samo to – dla równowagi – stouty. Znalazło się również miejsce dla grodziszów i dzikusów. A które piwo okazało się bezsprzecznie najlepszym? Odpowiedź na to pytanie zdziwiła nawet mnie.
Tynieckie piwa firmowane przez opactwo benedyktynów pod Krakowem powstają bodajże we współpracy z AleBrowarem, niemniej jednak na grudniowym Sympozjum Piwowarów jeden z braci był obecny. Skomplementować mogę duchownych za obrendowanie i całą oprawę graficzną, tyle minimalistyczną, ile elegancką. Również nazwa Tinecia ładnie wybrzmiewa. Tinecia Witbier (alk. 4,7%) poza typowymi dodatkami stylistycznymi oberwał werbeną oraz miętą, które dają temu subtelnemu smakowo piwu pewien gruitowy sznyt. Szczególnie mięta dobrze funguje, schładzając finisz, a cytrusopodobne dodatki (do których zaliczam werbenę) zapewniają rześki podkład. Trochę może podkręciłbym intensywność smakową (oraz kolendrę), ale jest to w takiej formie smaczne piwo. (6,5/10)
Właśnie, a propos AleBrowaru. Jako że obiegowa opinia o tym pionierze polskiego craftu, który kilka lat temu ostro zanurkował jakościowo, ponownie jest na wschodzącej, postanowiłem obczaić Chilled To The Black Bone (ekstr. 14%, alk. 6%), gdyż ponieważ cold black IPA, więc rozumiecie. No i faktycznie – jest gorzkie, jest tylko lekko słodkie, jest lekko żywiczne, bardziej jednak przypominając w warstwie chmielowej skórkę pomarańczy, jest też bardzo oszczędnie słodowe, a wreszcie – jest zgodnie z wytrawnym profilem bardzo pijalne. No bardzo dobre to jest, faktycznie. (7/10)
Tworzenie piwowarskiej klasyki ma sens dla craftu tylko wtedy, kiedy można konkurować z koncernami jakością. No i Moon Larkowi to się udało, bo Silk (alk. 5%) to bardzo smaczny hefeweizen. Dość drożdżowy w smaku mimo braku konkretniejszej mętności, goździkowy, lekko bananowo-morelowy, z subtelnym tchnieniem siarki w tle, takim w sam raz dla tego stylu. Rześki, pijalny, bardzo dobry pszeniczniak. (7/10)
Ciekawa rzecz – pite na marcowym WFP Grodziskie z Przetwórni Chmielu ficzuring Kowal, Arecki i Kwilu, z serii Koledzy (ekstr. 7,7%, alk. 2,7%), nie zrobiło na mnie wrażenia – było w odbiorze zbyt wodniste. Pite z puszki w zasadzie też jest wodniste, ale robi jakimś trafem lepsze wrażenie. Przy czym ten grodzisz był faktycznie świeżutki – po odbezpieczeniu zawleczki zapach tankowej siarkowości wywołał uśmiech na mojej twarzy. Szybko wprawdzie (niestety, bo w tym stylu go lubię) uleciał, ale oscypkowość nadrabia jego braki. Wprawdzie jest to oscypkowość subtelna, ale za to w finiszu wręcz na swój sposób mleczna, czytaj ciekawa. No i jest jeszcze kwestia chmielu Styrian Wolf, który ubogaca piwo swoim lekko przyprawkowym profilem, przede wszystkim jednak nielichą goryczką, wskutek czego subtelność części głównej jest punktowana wyrazistością finiszu. Noż kurde, bardzo dobre to jest! (7/10)
Jako że grodzisz to świetna rzecz, ale dwa grodzisze z rzędu to rzecz podwójnie świetna, to zaraz potem w szkle wylądowało Piwo w Stylu Grodziskim (ekstr. 7,7%, alk. 3,2%) uwarzone w Browarze Nieczajna przy udziale SzałuPiw przez tych samych kooperantów, czyli Smaki Piwa, Same Krafty oraz Areckiego Bez Bloga, którego to logo nie znalazło się jako jedyne na etykiecie. No bo nie ma logo. Bo nie ma bloga. Tutaj swoje zrobił chmiel Tomyski, bo i tutaj goryczka jest całkiem dosadna jak na styl, co oczywiście zasługuje na pochwałę. Również sekcja góralsko-serowa, „serkowa” vel oscypkowa została podkręcona, a udział karuku w procesie produkcyjnym robi tu za podburzyciela wegan. Piwo jest tak domknięte kompozycyjnie, że nie wiem, co bym w nim zmienił. Może inaczej – dałbym w mordę temu, kto by się tutaj coś zmienić odważył. Super piwo i obok tego z Browarni gdańskiej najlepszy grodzisz na rynku. (8/10)
Tarnobrzeskie Jasne Pełne (ekstr. 12%, alk. 5%) to jedno z tych piw, do których musiałem dorosnąć. O ile technicznie nie miałem mu nic do zarzucenia, o tyle jego profil jednak mnie nudził. Do czasu, bo obecnie widzę, że szczątkowe nachmielenie ma sens, kiedy słodowość jest skomponowana tak, że wywołuje silne skojarzenia z ciastkami zbożowymi. Tak właśnie, nie zbożem jako takim, jak wiele hellesów, tylko właśnie z wypiekami zbożowymi. Trochę tutaj tostów, karmelu, czy orzechowości – generalnie profil ma kolor przybrązowionego słodu, czyli powinien spasować wielbicielom lagerów frankońskich. Z jednej strony piwo jest delikatne, bo nie ma ostrzejszych kantów, z drugiej jednak smakowo jest wyraziste. I bardzo dobrze wchodzi. Taką notę też ode mnie dostaje. (7/10)
Ciekawą rzecz zaserwował Moon Lark. Marble (ekstr. 30%, alk. 10,5%) to imperial stout z jednej strony klasyczny, bez przeszkadzajek, z drugiej wyraźnie karmelowy, brązowy w aromacie. Nie zabrakło rzecz jasna nut palonych i czekoladowych, a na front wręcz wysuwa się przyjemna lukrecja, niemniej jednak karmel i jeszcze bardziej cukier muscovado są tutaj wyraźniejsze od czarnych motywów, pomijając wspomnianą lukrecję. Piwo jest słodkie, ale finisz dostatecznie wytrawny dla zapewnienia balansu. Jest też odpowiednio gęste, żeby tę słodycz uzasadnić. Bardzo fajna rzecz. (7/10)
Pora na Browar Tarnobrzeg, jeszcze w wersji pośredniej, przed uruchomieniem własnych garów. Taraban 3S (ekstr. 18%, alk. 8%) jest chyba tym bardziej docenionym z obydwóch Tarabanów, no i faktycznie wykonano tutaj bardzo dobrą robotę. Piwo jest po modnemu owocowo-przecierowe, zarazem jednak niezbyt słodkie, co ma znaczenie w obliczu również umiarkowanej goryczki. Zadbano o soczysty aromat oraz smak, w którym przewijają się nuty mango, brzoskwini i truskawki, z dodatkiem mandarynki, a simcoe’owy melon został na szczęście zepchnięty w tło. Całość zaokrąglona jest kokosową kremowością. Dobrze wchodzi i świetnie funkcjonuje. (7,5/10)
Taraban 3E (ekstr. 18%, alk. 8%) jest chyba tym mniej docenionym z obydwóch Tarabanów, ale i tutaj moim zdaniem Browar Tarnobrzeg wykonał bardzo dobrą robotę. Zdradliwie pijalna dipka z nachmieleniem Ekuanot + El Dorado + Enigma poszła mocno w czerwone owoce, z nutami truskawki, aronii, żurawiny, ale z drugiej strony również ananasa czy brzoskwini. Piwo gładkie, oszczędne goryczkowo, ale całe szczęście również jak na dzisiejsze czasy post-ipkowe mało słodkie. To dobrze. Generalnie bardzo mi smakowało. (7/10)
Jak wiadomo nie od dzisiaj, peated imperial baltic porter ist Krieg. Hellraiser (ekstr. 26%, alk. 11,7%), wspólne dzieło Chmielobrodego i Browaru Nieczajna, jest w tej wojnie precyzyjnie zaprojektowanym i wykonanym pociskiem, w którym torf pełni rolę istotną, ale wciąż wspomagającą. Bazę tworzą śliwki w czekoladzie z karmelem, a że projekt jest dopracowany, to torf się w to wbija jak ulał. Niebagatelną moc można wyczuć między wierszami, bo gardło po każdym kolejnym łyku jest coraz bardziej rozgrzane, ale jest to moc uzasadniona i nie ma wódczanej natury. Całość dopełnia palony akcent, którym finiszuje to piwo, domykając kompozycję, którą niniejszym ogłaszam bardzo dobrą. (7/10)
Wśród innych nowości z Nieczajny wartych uwagi znalazł się dziwacznie nazwany Dark Torf Lager (ekstr. 12%, alk. 5%), z chlebowo-czekoladową słodowością lekko doprawioną tytułowym torfem. W tym ujęciu torf jest uzupełnieniem dla części głównej, a nie dominującym wszystko łomem, jak to bywało na początku mini-fascynacji polskiego craftu słodem wędzonym torfem. Jako że torf nie jest narzucający się, to piwo nie jest ostre, ale nie jest również słodkie; wręcz rzekłbym, że goryczka jest jak na styl podkreślona. Pijalne i bardzo dobre piwo. (7/10)
Nie wszystko z pakietu od Nieczajny mi jednak w pełni podeszło. Session IPA Single Hop Talus (ekstr. 12%, alk. 4,9%) to byłaby fajna cytrusowa session ipka z niezbędną goryczką. Byłaby, a może i była, bo w świeżo odkapslowanej butelce już się zaczęło dziać coś niepokojącego, drożdże zaczęły się rozwijać w kierunku six feet under, w sensie w kierunki ziemi. Poza tym jako tako. (5,5/10)
Wykonanie spoko, konceptualnie jednak nie jest to moja bajka. Mowa o Dry Stout z Nieczajny (ekstr. 12%, alk. 4,8%), który jest piwem dość korzennym, uzupełnionym nutami ciasteczkowymi, palonymi oraz karmelowymi. Barwa smaku poszła bardziej w stronę brązową, czyli czekolady, ale mlecznej, natomiast wspomniana korzenność wywołuje skojarzenia z ciemnym z serii Pinta Beskidy, za którym nie przepadam. Tak więc właśnie – to nie jest piwo pod mój gust. (4,5/10)
W kategorii „piwa śniadaniowe” ciekawą pozycją jest Smooth And Black od Nepo (ekstr. 13,5%, alk. 4,8%). Zalatująca popiołem kawa z mleczną nutką to zupełnie konwencjonalny, ale i wystarczająco satysfakcjonujący pomysł na milk stouta. Dodajmy, że kawa nie jedzie tutaj fasolą, a nutki śmietankowe oraz przyjemnie kremowe odczucie w ustach dają piwu vibe wczesnego, pośniadaniowego deserku. Relaksujące piwo, smaczne. (6,5/10)
Ha, studiując kontrę Ptasiej Osady Birdland (ekstr. 16%, alk. 6,5%), zwróciłem uwagę, że Nepo, podobnie jak Trzech Kumpli, chwali się brakiem bisfenoli typu A w wewnętrznej powłoce swoich puszek. Oby nie było też bisfenoli typu S. Pamiętajcie panowie, trzeba dbać o swoje testo i nie bombardować siebie nad miarę fitoestrogenami. Pędy daglezji plus raczej żywiczne chmiele w składzie – nastawiłem się na kolejne mocno leśne piwo, do jakich nas Nepo przyzwyczaiło. Tymczasem Birdland pachnie jak kostka mydła o aromacie Qaed al Fursan, pardon, ananasa z puszki i świeżej mandarynki oraz miąższu pomelo. Po chwili dołączają nuty przypominające startą, świeżą szyszkę tui. Nie jest to więc choinkowy las w stylu Nepo; bardziej klimaty nowobogackiego ogrodu obsadzonego tujami. Tak, mój ogród jest obsadzony tujami. Aaaanyway – myślę, że piwo wyszło zgodnie z intencjami autora, jest też dość intensywne, ale taki profil aromatyczny mi nie podszedł. No, ale dobrze zrobione jest. (5,5/10)
Wracając do milk stoutów – średnio na jeża wyszło Wachtowe, wspólne dzieło Gryfusa oraz Browaru Spółdzielczego (ekstr. 14%, alk. 5,5%). Dodana kawa tutaj akurat wypadłą trochę fasolowo, ale jest jej zarazem na tyle mało, że piwo robi wrażenie zwykłego milk stouta, niespecjalnie intensywnego. Niespecjalnie słodkiego, niespecjalnie gorzkiego. Specjalnie wypośrodkowanego i jako takiego raczej bez wyrazu. (5/10)
Podoba mi się wstawianie do portfolio browaru Lubrow wyspiarskiej klasyki. Classic Ales Nitro Foreign Extra Stout (ekstr. 16%, alk. 6,5%) nalałem na denko i okazało się, że pieni się jednak bardziej, niż powinien. Nie szkodzi – to jest rasowy stout. Palony, lekko kwaskowy, z nutami kawy, czekolady, ciasteczek oraz tytoniu. Średnio wytrawny, bardzo pijalny. No i fajnie, że w małej puszce – porcja w sam raz na smak. Bardzo dobre. (7/10)
Zostajemy przy Lubrow i wyspiarskich piwach. Draft Only Dry Stout (alk. 4,1%) to kolejny bardzo udany wyrzut. Wyraźnie palony, czekoladowy, ciut mineralny, z niuansem jeżynowym, śladowo kwaskowy, wytrawny z umiarkowaną goryczką. No w zasadzie jest tutaj wszystko, czego człowiek od dry stouta oczekuje, łącznie z pijalnością. Polecam bardzo. (7/10)
Dawno nie było na tych łamach Pinta Barrel Brewing, jedziemy więc z tym koksem. Seed (alk. 6%, zdjęcie zjadł mi pies, którego nie mam, albo coś innego się z nim stało) to dzikus chmielony na zimno odmianą Talus. Dużo tutaj polskiego sadu w wydaniu zadziornym. Agrest, mocno pestkowa biała porzeczka, trochę białego grona prosto z sandomierskich wzgórz, echo skóry. Piwo musujące, lekko cierpkie, rześkie i złożone. Degustacyjne i zdecydowanie satysfakcjonujące. Mniam! (8/10)
Origin (alk. 6,5%, zdjęcie ponownie zniknęło, sam nie wiem, na kogo lub co tym razem zwalić winę) był jednym z pierwszych dzikusów Pinta Barrel Brewing. Uwarzony wespół z Oud Beersel charakteryzuje się ostrym zapachem, pieprzno-pestkowym oraz skórzanym. W smaku gładszy, choć konsekwentnie kwaskowy, a nawet lekko gorzkawy w stylu grejpfrutowym. Białe grono oraz cierpki agrest i tutaj się przewijają, jak również pestki papai oraz akcent przypominający spaliny. Świetne. (7,5/10)
Zwycięskie Single Hop West Coast Double IPA (ekstr. 18%, alk. 8%) według receptury Marcina Jochimczyka to niestety jedno z najsłabszych piw uwarzonych ostatnimi czasy przez Pintę. Farsz stanowi tutaj chmiel Mosaic, podejście więc jak najbardziej oldskulowe, ale piwo nie dostarcza. Cytrusowość łypie w stronę zielonego grejpfruta, nafta jest lekka i wkraczająca na teren zielonej cebulki, no i generalnie narzucają się siarkowe, albo siarkopodobne nutki. Przy tym zapach jest też słodkawy, wręcz nieco landrynkowy. No i niestety smak analogicznie – jest tak słodki, że aż mnie trochę wykręciło, przy czym z uwagi na praktycznie zerowe spożycie cukru mam mocno obniżony próg wyczuwalności w tym zakresie. Przyznać trzeba, że goryczkę również podkręcono, ale nie zapewnia to piwu balansu. Szczególnie że goryczka ma cierpkawy charakter, paracetamolowy, nieprzyjemny. Nie warto sobie takim czymś obciążać organizmu. (4/10)
Kończymy niemiecko-oprawczym, pintowym trójpakiem z serii Craft Beer Here. Foggy IPA (ekstr. 15%, alk. 6,2%) to połączenie Mosaiku oraz Sabro, czyli sporo mandarynki z kokosem, do tego trochę mango i pomarańczy, a nawet przewija się intrygująca nutka waniliowa. W smaku rządzi już tak zwana biała owocowość, czyli raczej mdłe nutki melonowe, opuncjowe oraz to słynne albedo. Jest mało soczyście, za to w miarę wytrawnie, choć nie gorzko. A finisz jest wręcz trochę kwiatowy. W sumie smaczne. (6,5/10)
Pinta Craft Beer Here Cold IPA (ekstr. 15%, alk. 6,5%) wyszła z kolei słabo. Chmiel Simcoe dał tutaj żywicę w połączeniu z mdłym, melonowym juicy fruitem. Jest też śladowa obecność siarki, natomiast problem leży w Simcoe, który to chmiel w moim odczuciu zaliczył w ostatnich latach spektakularny zjazd i nadaje się tylko jako część składowa bardziej zróżnicowanej i wyrazistej mieszanki chmielowej. W smaku piwo jest dość wytrawne, a nawet gorzkie, zarazem jednak wodniste oraz mdłe. Meh. (4/10)
A na koniec przeglądu Pinta Craft Beer Here Black IPA (ekstr. 15%, alk. 6,5%) z intrygującym melanżem chmielowym Idaho7 oraz Strata. Mamy tutaj mocną czekoladę i nawet trochę kawy, a w chmielowym tle trochę cytrusów z truskawką. Czekoladowe Alpenliebe, o ile takie cukierki by istniały, to pachniałyby pewnie podobnie. Również w smaku mocniej czuć słody niż chmiele, więc piwo chyli się trochę ku american stoutowi, co mi jednak nie przeszkadza. W finiszu przewija się nieco korzennych, lukrecjowych, wręcz piernikowych nutek. Piwo jest wytrawne, lekko kwaskowe i dość gorzkie. Smaczne. (6,5/10)
Po podliczeniu wyszło mi, że poleciłbym aż 14 z powyższych piw. Ponad połowę innymi słowy, co stanowi jakościowy rekord zawartości wielopaku w historii bloga. I najlepszym piwem z nich wszystkich był… grodzisz. Need I say more?
Jeżeli uważasz moją twórczość za wartość dodaną i chcesz wesprzeć moją działalność publicystyczną, możesz postawić mi kawę:
buycoffee.to/thebeervault
buycoffee.to/thebeervault