Sześciopak polskiego craftu 236-239
https://thebeervault.blogspot.com/2024/08/szesciopak-polskiego-craftu-236-239-pinta-lubrow-nepo-artezan.html
A nie mówiłem? Przynajmniej na razie zaplanowaną frekwencję publikacji udaje mi się utrzymać. Lecimy z następnym wielopakiem.
Nie można mi zarzucić, żebym nie próbował polubić jakiegoś piwa od Magic Road, ale dotychczas sztuka ta udała mi się jedynie z nachmielonym grodziszem. Kolejna próba spaliła na panewce – NEIPA o nazwie Wicked (ekstr. 16%, alk. 6,2%) wyszła tak udanie, że pachnie jak wódka z sokiem cytrynowym, mandarynkowym i moszczem jabłkowym. W smaku do melanżu dołącza brzoskwinia oraz mdłe owocowe nutki, dobrze więc, że przynajmniej nie jest to intensywne smakowo piwo, bo zrobił się bałagan, punktowany lekką, ale suchą i drapiącą podniebienie goryczką. Tak właśnie neipek nie należy robić. (4/10)
Swego czasu była draka o Birra Mania, że pozycjonują się na browar włoski, tymczasem zarzucano, że piwa powstają w Polsce. Draka była moim zdaniem wtórna w świetle jakości piwa, a raczej jej braku – po co emocjonować się kiepskim produktem? A przynajmniej za takowy uznałem Sexy Arancia IPA (alk. 4,7%). Pita z kranu w Białej Małpie pachniała jak pomarańcza obficie zasypana siarką. W smaku dodatkowo drażniła cukierkowość oraz płaska goryczka. Do niczego. (3,5/10)
Kolejna neipka – ileż można? Ale, ale – jak wychodzi tak, jak Hazy Island od Piwnego Podziemia (ekstr. 15%, alk. 6%), to owszem, można, jak najbardziej. Dużo moreli, dużo ananasa, sporo jasnych suszonych owoców na dodatek, nieco kwiatów – elegancki bukiet. Piwo wyszło soczyste, ale nie słodkie, co wystarczy żeby zrównoważyć spodziewane stonowanie na odcinku goryczkowym. Bardzo smaczne. (7/10)
Takiego fajnego, prostego w punkt hellesa by się człowiek czasami napił, nie? Otóż takie coś wyczarował nie tak dawno temu Hajer, wyczarowali w końcu również Tankbusters. Hello Helles! (alk. 5%) od tych drugich to esencja jasnej, czyściutkiej, chrupkiej słodowości. Przy stonowanej słodyczy zdecydowano się na lekkie podkręcenie goryczki, która pozycjonuje to piwo w rejonach urhellesa. Świetne! (7,5/10)
Piwa od Nepo raczej omijam, jako że jakkolwiek są to często jakościowe i powstałe zgodnie z zamysłem twórców trunki, to ja jednak jestem fanem goryczki w piwie. Wyjątek robię co jakiś czas dla Nepo signature brews, czyli piw „leśnych”. Z okazji dziewiątych urodzin browaru powstało More Than Anything (ekstr. 16,5%, alk. 6,4%), „super hoppy forest IPA” z dodatkiem gałązek świerku. W zapachu świerk dominuje, więc antyfani choinkowości mogą przestać czytać. Są też cytrusy, wprawdzie w tle, jednak Citra dała coś od siebie. Jednowymiarowo, ale tak, jak się tego spodziewałem. Mi pasuje. Przechodzimy do smaku i o ile o soczystość zadbano, jest wręcz wzorowa, o tyle finisz ginie w czeluściach bezpłciowości. Goryczka where, przepraszam bardzo? Miałem w pamięci starsze leśne ipki od Nepo, które jednak jakąś tam goryczkę miały, obecnie jednak najwidoczniej postanowiono podążać konsekwentnie ścieżką piwnej androgyniczności. Rozumiem, że taki był zamysł, ale i w związku z tym będzie to na razie moje ostatnie piwo od Nepo. Szkoda mi takiego rozwoju wydarzeń, bo poza tym jednym, acz jakże istotnym elementem wszystko tutaj gra, nawet słodyczy nie ma za dużo. Sic transit gloria mundi. (5/10)
A przepraszam – jakiś czas wcześniej jeszcze piłem Squash od Nepo (alk. 6%), po to, żeby zobaczyć, jak zerogoryczkowy browar podchodzi do goryczkowego w założeniach stylu west coast IPA. No i wyszło frapująco – wydźwięk jest wytrawny, wręcz nieco wysuszający, ale goryczka jest przy tym nikła. W zasadzie to chyba wręcz imponuje mi ta konsekwencja w awersji do goryczki. Poza tym lekka brzoskwinia, trochę zielonych, quasi ziołowych nutek chmielowych i mamy piwo o substancjalności średniego na jeża trunku stołowego. (5/10)
Wiecie, że herbata po chińsku to czaj-te? I że w związku z tym w większości języków nazwa herbaty pochodzi albo od pierwszego albo drugiego członu chińskiej nazwy? No, to teraz wiecie. Earl Grey IPA od Dzikiego Wschodu tymczasem nie nazywa się Herbata Apacza, tylko Czaj Apacza (ekstr. 12%, alk. 5%). W odbiorze jest to lekki american pale ale naznaczony cytrusowym nachmieleniem oraz tytułową herbatą, przy czym nie jest to buchające bergamotką, perfumowe piwo – dodatek pozostaje w nim dodatkiem. Goryczka została podkreślona i ma lekko taniczny charakter. Dobra rzecz. (6,5/10)
Artezan wziął się za temat micro ipek i zrobił to dobrze. Nawet bardzo. Spoiler Alert (ekstr. 9%, alk. 3,5%) jest wbrew pozorom całkiem złożonym aromatycznie piwem – cytrusy trafiają w nim na kwiat bzu, skórkę gorzkiej pomarańczy, subtelną gruszkę/jabłko, a nawet ulotną nutkę mentolową w finiszu. Piwo jest aromatyczne, lekkie i rześkie. Smakowite. No i nawet gorzkie! Bardzo dobry przykład stylu. (7/10)
Pintowej ofensywy ipkowej u niemieckiego okupanta ciąg dalszy. Beer Club Shiny Night (ekstr. 15%, alk. 6,5%) to już co najmniej druga black IPA w krótkim czasie u ciemiężyciela, wnioskuję więc, że ten mało popularny styl powolutku wychodzi z cienia. I dobrze, a i donoszę, że piwo wyszło bardzo smacznie. Jest pijalne i wytrawne, słodyczy tutaj za bardzo nie ma, a i słodowość, zgodnie zresztą z tekstem na kontrze, trzyma się w tle. Poziom nachmielenia jest umiarkowany, jest trochę cytrusowo na modłę pomarańczy i pomelo, trochę iglakowo, a z ciemnych nutek da się wyróżnić lukrecjową korzenność oraz efemeryczną czekoladę. Całość jest bardzo fajnie zespolona i pokazuje, że ipka nie musi brać udziału w wyścigu intensywności i buchać chmielem na kilometr, żeby zrobić wrażenie. Bdb. (7/10)
Jednym z ciekawszych browarów restauracyjnych w Polsce jest podcieszyński Pod Czarnym Kogutem. Niby typowa karczma z bali, ale przytulna. Niby proste, tradycyjne jedzenie, ale bardzo smaczne i niedrogie. Niby ostrożny wybór warzonych na miejscu styli, jednak na wysokim, wręcz bardzo wysokim poziomie. Taki właśnie poziom prezentuje Czarny Kogut Dry Stout – wyrazisty, mocno palony, w finiszu wręcz ocierający się o popiół. Wytrawny, w zasadzie niemalże wyzbyty jakiejkolwiek słodyczy. Jest trochę kawy i ciasteczek, są nuty cygara oraz trochę ziemi, i wszystko spowija paloność. Rasowy, bardzo pijalny przykład stylu. (7/10)
Kontrapunkterm dla stouta powyżej jest Patrick O’Really (alk. 4%), irish stout od Madame Barrel. Jest nie lekko, ale wręcz średnio kwaśny (czyli stanowczo za bardzo), palony częściowo na popiół, wespół ze spopielonymi krakersami i nadpaloną czekoladą, rzuconymi do popielniczki. Siermiężny jest bardzo, brakuje tutaj finezji. (5,5/10)
Pinta miesiąca wrześniowa 2023, czyli Upgrade Your September (ekstr. 12%, alk. 5%), nadaje się do powtórki kiedyś tam. Przez browar rzecz jasna, do uwarzenia jeszcze raz. Niby session hazy IPA, ale bardzo kremowa – kokos od Sabro czyni główną, cytrusową część właśnie kremową, a umiarkowana goryczka wystarczy, żeby zrównoważyć jeszcze bardziej umiarkowaną słodycz. Bardzo dobre, rześkie piwo. (7/10)
To piwo miało być do zaliczenia i zapomnienia – kolejny przerost formy nad treścią, zrobiony po to, żeby zwrócić na siebie uwagę. Ale! Jakkolwiek mylę się rzadko, to tym razem miała miejsce taka okoliczność. I bardzo dobrze. Spodziewałem się nieprzemyślanego miszmaszu, dostałem świetnie obmyślone i wcieloną w życie koncepcję. Gringo Carramba (ekstr. 11%, alk. 4,5%), mexican gose od Gryfusa i ReCraftu, to kolejno – mocna mineralność, silna limonka, kremowość, trochę kawy (ciut fasolkowej, co w tej konstelacji o dziwo działa dobrze). Bardzo musujące, bardzo rześkie, z subtelnym słonym wtrętem, który łamie limonkę oraz kwasek. Świetna sprawa. (7,5/10)
Micro IPA. Słuszny kierunek, lecz z realizacją bywa różnie. Takki Sizzling (ekstre. 10%, alk. 3,9%) udał się Moon Larkowi tylko znośnie. Jest limonka, trochę cebulowo-durianowych nut, przejrzałych tropików, sporo melona. Trochę nut jabłkowych, które w smaku wręcz wysuwają się na sam przód. W tle subtelne nutki kocie. Subtelniejsza jest tylko goryczka, której praktycznie nie ma. Mało w tym wszystkim powabu, a brak goryczki też robi swoje. Wchodzi dobrze, no ale Muszynianka też nieźle wchodzi. (5,5/10)
Micro IPA po raz kolejny. W wersji ciemnej. Wypadło jeszcze gorzej. Przetwórnia Chmielu zaserwowała Okruszek (ekstr. 10%, alk. 3,5%), piwo trafione ziemisto-winnym, trochę kiszono-kapuścianym funkiem, który zdominował całość. Tak bardzo, że szczerze mówiąc ciemnych nut smakowych nie wyczułem wcale. Z założeń zostało jedynie trochę chmielowej żywicy. Kwaśne nie jest, przegazowane też nie – natomiast w takiej formie lepiej, gdyby nigdy nie opuściło progów browaru. (3/10)
Jedziemy dalej z Pinta Barrel Brewing. Scarlet (alk. 5,5%) to trzyletni dzikus leżakowany przez pół roku w asyście (he, he) polskich czerwonych porzeczek. Piękny dziki zapach – skóra i owoce unisono, świetnie zespolone. Jest czerwona porzeczka, ale również aronia, rabarbar, czy też owoc granatu. W smaku zgodnie z oczekiwaniami. Czyli bardzo, bardzo kwaśnie. Trochę jak z wgryzieniem się w papryczkę habanero. Pierwszy łyk, czy tam gryz jest świetny, bo smak dostarcza. Chwilę później zmysły doznają jednak przeładowania przegiętym czynnikiem. W przypadku habanero ostrością, w przypadku Scarlet kwasem. Fajnie musuje to piwo, jest wielowymiarowe, niemniej jednak przy każdym łyku odruchowo mrużyłem oczy, a po wypiciu butelki gardło uległo częściowej, tymczasowej dekompozycji. Doceniam, ale nie jest to piwo dla mnie. (5/10)
Zostańmy jeszcze chwilę przy Pincie. Browar postawił na zalewanie niemieckiego okupanta kolejnymi warkami para-budżetowych ipek. Dobrze, może okupant w końcu utonie? W każdym razie – Psst… It’s Your Weekend IPA Foggy IPA (ekstr. 15%, alk. 6%) to specyfik silnie naznaczony morelą Bobo Fruit z nieznacznym cytrusem oraz nutką siarki w tle. Trochę melona się przewija, trochę gumy juicy fruit. Niezbyt intensywne smakowo piwo, acz goryczka jest jak na dzisiejsze standardy dosyć wyraźna. Soczystości nie ma. Nie przekonuje mnie to, rozpływa się w zapomnieniu. (5,5/10)
Psst… It’s Your Weekend IPA Cold IPA (ekstr. 15%, alk. 6,5%) to ponowny występ melona i siarki, zdominowanych jednak przez nuty kwiatowe oraz gruszkowe. Bukiet jest raczej mdły, w smaku równoważony dość mocną, ale i nieprzyjemnie szorstką goryczką. Takie sobie. (5/10)
Psst… It’s Your Weekend IPA Hazy IPA (ekstr. 15%, alk. 6%) na tym tle stanowi jednak niespodziankę, bo to akurat piwo bardzo się udało. Soczysta, mętna, gładka ipka z mocno stonowaną goryczką, ale przy braku wyraźniejszej słodyczy nie stanowi to mankamentu per se. Bukiet idzie mocno w cytrusy o charakterze wyraźnie skórkowym. Trochę kremowego kokosa też się znalazło, z kolei podszycie stanowi delikatna multiwitamina uzupełniona o niewadzące akcenty cebulkowe. Szybko wchodzi. Bdb. (7/10)
I na koniec Psst… It’s Your Weekend IPA West Coast IPA (ekstr. 15%, alk. 6,5%). Zaczyna się ciekawie, jako że sam zapach idzie w wytrawną stronę. Ciut brzoskwini, więcej grejpfruta oraz silna herbacianość, po earl greyowemu bergamotkowa, per analogiam wywołująca skojarzenie z taninami, stąd przeciwdziałająca (śladowej) owocowej słodyczy. W smaku piwo jest wytrawne, cytrusowe, herbaciane, trochę żywiczne, punktowane mocną, adekwatną goryczką. Siła smaku zadowalająca. No i to jest bardzo smaczna ipka. (7/10)
Kolejny świetny stout z browaru Lubrow. Tarnica 1346 (ekstr. 14%, alk. 5%) to stout owsiany; gorzki, lekko kwaskowy, lany z pompy w odpowiedniej, czyli niezbyt niskiej temperaturze wchodzi jak masełko (nie, nie ma diacetylu). Żywiczno-owocowe nachmielenie z początku daje piwu trochę amerykańskiego powabu, ale trzon jest klasyczny – sporo czekolady, trochę herbatników oraz kawy, no i spodziewana gładka faktura. Pitne w sam raz! (7,5/10)
Frapująco wyszedł Popart 12 od Moczybrody (alk. 8%). Rauchdoppelbock bez śladu dymu? Fani wędzonek mają prawo czuć zawód. Fani koźlaków jako takich już niekoniecznie – jest to bowiem dość cielisty, chlebowy doppelbock, zagajający w finiszu orzechami, melanoidynami i delikatną alkoholową cierpkością. Ostatni element jest do dopracowania, niemniej jednak piwo jest smaczne, no i szanuję za wybór uwarzenia niepopularnego stylu. (6,5/10)
Porter z pompy – ochota przeszła mi tak szybko, jak się pojawiła, albowiem 10/10 z browaru Palatum (alk. 3,9%) trafił w moje ręce w postaci podpsutej, trafionej jakimiś dzikusami. Poza tym jest to porter tytoniowy, lekko palony, z nutą czekolady, cygara i skóry oraz lekko palonym, dość suchym finiszem. Bez infekcji byłoby… w zasadzie to ciężko ocenić. Ale na pewno byłoby lepiej. (4/10)
Pinta March On The Farm (ekstr. 12%, alk. 5%) to świeżutkie piwko za symboliczną cenę – wskutek niedolania puszki o kilkadziesiąt mililitrów, sprzedawane było po 5zł w sklepie przy browarze. Mogłem od razu kupić więcej sztuk – piwo bucha tropikalną gumą balonową i ananasem, a w tle plumkają nutki goździków oraz siana. W smaku dochodzą nutki morelowe i grejpfrutowe, a puszystość dodatkowo podbija rześkość tego wyrobu. Bardzo dobre, później jeszcze w tapie uzupełnione wersją laną, którą widać na zdjęciu. (7/10)
Tym razem prawie połowę piw bym powtórzył – ze szczególnym wskazaniem na piwa klasyczne, czyli stouty z Lubrow i Pod Czarnym Kogutem oraz hellesa od Tankbustersów.