Loading...

Portugalia (nie)turystyczna


Podeszła wiekiem Brazylijka zrobiła wielkie oczy i nieznacznie się uśmiechnęła, po czym wyciągnęła komórkę, uruchamiając Google Translate. Oparłem się wygodnie w krześle. Byłem z siebie zadowolony. Udało mi się znaleźć w samym środku Lagos, które stanowi epicentrum letniej turystyki w Portugalii, miejsce na wskroś nieturystyczne. Poza nami w Cantinho de Minas siedzieli sami przedstawiciele imigranckiej klasy pracującej z Brazylii. Starszy pan z małym pieskiem, jacyś robotnicy, grupka dziewcząt świętujących urodziny jednej z nich. Nasza obecność była tak nieoczekiwana, że część klienteli biła brawo, kiedy zjawiliśmy się w lokalu. Takie powitania to ja szanuję. Menu było tylko po portugalsku, a kelnerka po angielsku nawet nie potrafiła powiedzieć „tak” i „nie”.


Jak wiele miejsc w Portugalii, to również specjalizuje się w wołowinie. Steków jednak już nie było, za to dostaliśmy bardzo smacznego kurczaka w panierce i dzwonki z dorsza, narodowej ryby Portugalii, przygotowywanej w tej krainie na tuziny sposobów. Ja z kolei optowałem za vaca atolada, regionalnym daniem z brazylijskiego Minas Gerais. Delikatne, kruche żebro wołowe duszone z maniokiem było przepyszne, aczkolwiek przystawki, które są tutaj w cenie, szczególnie ryż oraz potrawka z czarnej fasoli, niewiele mu ustępowały. Za moje danie zapłaciłem 8 euro, co jak na ten region w sezonie jest tyle, co nic. Dawno tak dobrze i tanio nie zjadłem.


Otoczenie stanowiło niezły przeskok. W ciągu kilku godzin zmieniliśmy klimat z wilgotnych, wiecznie wiosennych, soczyście zielonych Azorów na wysuszone od prażącego słońca, pagórkowe stepy południa Portugalii. Suche powietrze, czerwonawo-brązowa ziemia, kępki iglakowych krzewów i co chwila ślady po pożarach. Swoją drogą już niedaleko Lagos minęliśmy świeże pogorzelisko zaraz przy autostradzie i dostaliśmy rykoszetem wodą od helikoptera gaśniczego. Symboliczny chrzest naszej bytności w tej krainie.


Lagos
to jeden z głównych ośrodków miejskich oraz turystycznych południowego wybrzeża Portugalii. Ta akurat miejscowość jest szczególnie uwielbiona przez Anglików, za sprawą czego miasto jest naszpikowane indyjskimi restauracjami. Znajduje się na pagórkach, charakteryzuje się głównie jasną zabudową, o jego popularności z kolei świadczy duża liczba nowych apartamentowców. Co ciekawe, tylko nieliczne mieszkania, wliczając te nowe, są wyposażone w klimatyzatory.


Stare miasto jest warte uwagi. Chodzi po nim sporo turystów, wiadomo, ale tłoku w lipcu nie było. Skłamałbym, pisząc, że mnie szczególnie urzekło, ale kręte uliczki ze starymi kamienicami i posadzką z małych, śliskich, kolorowych kamyczków są dość urokliwe. Prawdopodobnie robi się tutaj bardzo ślisko, kiedy raz na ruski rok spadnie deszcz, co trzeba mieć na uwadze, zwłaszcza że mało jest tutaj poziomych traktów.


Na uwagę zasługuje miejscowe rzemiosło, którego główną osią są płytki ceramiczne z jednej strony oraz produkty z korka z drugiej. Kiedy swego czasu winiarze zaczęli przechodzić na syntetyczne korki, uderzyło to w portugalski przemysł korkowy (Portugalia jest głównym światowym producentem korka), ale i zmusiło do dywersyfikacji. Obecnie można w wielu miejscach zakupić zaskakująco trwałe, bardzo ładne torebki, portfele oraz inne utensylia zrobione z korka.

portugalskie rzemiosło – ceramika (fasada budynku) i korek (torebka)

W centrum Lagos znajduje się lokal, który deklaratywnie jest browarem, ale sprzętu warzelnego nie posiada na widoku. Całkiem atrakcyjna kelnerka energicznie mnie usiłowała przekonać, że te piwa Beer & Co. faktycznie warzone są na miejscu, niech więc będzie. Samo miejsce nie jest specjalnie sympatyczne. Bob Marley, disco kula, transmisje sportowe i chmary Angoli. Taki albioński gastro pub. I część gastro bardzo na plus – hot steak sandwich z plastrem usmażonej wołowiny był wyśmienity tak jak większość dań z wołowiną w Portugalii.


Pod względem piw, lokal dysponuje dziesięcioma kranami, po połowie podzielonych na piwa własne oraz inne, wśród których widniał między innymi Guinness.
Beer & Co. Blond Alesilna goryczka była atutem, natłok nut kukurydzianych w połączeniu z gorczycą uczynił je jednak w zasadzie niepijalnym. (3/10)
Beer & Co. India Pale Aleciasteczkowe, brzeczkowe; mdłe nutki chmielowe na styku arbuza i melona. Przynajmniej goryczka mocna. (4,5/10)
Beer & Co. American Pale Ale mało smaku, osobliwe połączenie róży i nafty. Goryczka z kolei wręcz bardzo mocna. (5/10)


Z piw gościnnych:
Mania Sun Stormpiwo imbirowe z alkoholem z innego browaru z Lagos. Totalny imbir, mniej limonki. Kwaskowe, słodkie, a zarazem mega ostre w smaku. Słodu w składzie nie ma, więc nie jest to piwo per se, ale smaczny napitek. (6,5/10)
Algarve Rock Raspberry Gosemało rześki babciny kompot z malin, lekko słonawy, mało kwaskowy. Średnie. (5/10)


W ścisłym centrum Lagos na niczego ciekawszego w segmencie piwnym nie traficie, więc i tak skończycie na co najmniej jednym małym w browarze (?) Beer & Co. Mają neon Dois Corvos na ścianie, więc być może czasami można tutaj nawet wypić coś dobrego. Kiedyś ponoć Admiral Bar miał fajną ofertę craftową, ale nam się udało natrafić jedynie na żelazny zestaw korpolagerów w połączeniu z imprezą karaoke, tak więc gorzej w zasadzie nie mogliśmy trafić.


Z miejscówek gastronomicznych polecam bardzo Nino Family Cafe. Zorientowane na rodziny z dziećmi, więc siłą rzeczy bez alkoholu w ofercie, jest niesamowicie miłym miejscem z bardzo sympatycznymi właścicielami za barem. Nawet będąc bez dzieci, warto wpaść na kawę oraz najlepsze paiste de nata (portugalskie ciastko z dużym udziałem jajek w składzie), jakie w Luzytanii jedliśmy.


Przenieśmy się teraz na chwilę na południe od Lagos, gdzie znajdują się te słynne portugalskie plaże, których zdjęcia krążą po mediach społecznościowych. Wybrzeże jest tutaj naszpikowane nowiutkimi, drogimi willami wzniesionymi w pylistym, wyschniętym otoczeniu. Na plaże w rodzaju Praia don Camilo schodzi się stromymi schodami, podziwiając wpadające do morza pomarańczowo-piaskowe skały.


Główną wadą tych plaż jest ich malutka powierzchnia, co przy sezonowym natłoku turystów z Hiszpanii, Niemiec, Francji, Szwecji oraz samej Portugalii oznacza, że panuje na nich duży tłok. Lubię ludzi i nie czuję się zasadniczo źle w takich miejscach, ale wolę jednak trochę mniejszy ścisk. W kawiarni z rogu plaży don Camilo można kupić Sagres w puszce za 3 ojro, a poza tym nie ma tutaj żadnej infrastruktury gastronomicznej na plaży, nie licząc restauracji, która jednak znajduje się na samej górze, u początku schodów. Jest więc bardzo ładnie, ale z uwagi na tłok niezbyt urokliwie i dość szybko męcząco. No i widoki na samej plaży nie są tak widowiskowe, jak widoki z plaży, if you know what I mean. To nie Hiszpania.


Warto się jednak wybrać górą wybrzeża, wierzchem skał, na Ponta de Piedade, przylądek z latarnią morską, który znajduje się na samo południe od Lagos. Widoki są naprawdę imponujące – fantazyjnie poszarpane skały mieniące się czerwienią, pomarańczą, żółcią oraz brązem, gdzieniegdzie pokryte kępkami wyschniętej zieleni, wpadają tutaj niemalże pionowo do Oceanu. Naprzeciwko wybrzeża z wody wyłaniają się skaliste wysepki o fantazyjnych kształtach.


ta plaża akurat była puściutka

Czyżby Bóg postanowić zreplikować Arizonę, tyle że na południowo-zachodnim krańcu Europy? Arizonę, która wpada wprost w toń Wielkiej Sadzawki? Być może. Faktem jest, że tak zjawiskowego wybrzeża na naszym kontynencie chyba jeszcze nie widziałem. Trzeba jednak uważać, bo wieje tutaj jak w Holandii nad Morzem Północnym. Czyli prawie jak u mnie w Jaworzu na Podbeskidziu, no ale jednak nie aż tak mocno. Skałki w tym miejscu są zapewne wymarzonym terenem do wspinania się, ale nagłe podmuchy wiatru mogą raptownie i tragicznie zakończyć tę zabawę. Niebezpieczne, piękne i monumentalne środowisko – robi to wrażenie.



Wrażenie też robią piaskowe, grube mury właściwego Lagos. Najwięcej ich pozostałości można podziwiać od południowej strony starego miasta, gdzie za dnia w ich cieniu odpoczywa przy butelce wody część tutejszej klasy robotniczej bądź próżniaczej – nie było jak tego zweryfikować. Niedzielna msza w kościele przy bliskim placu przyciąga wystarczająco dużo osób, żeby zaryzykować hipotezę, że Portugalia jest obecnie najmniej zlaicyzowanym społeczeństwem Europy Zachodniej.



Mury są echem lat świetności Portugalii, kiedy była jeszcze mocarstwem kolonialnym. Pozostałości tej historii znajdują swoje odzwierciedlenie w demografii etnicznej kraju. O ile jednak w innych europejskich społeczeństwach postkolonialnych, szczególnie francuskim oraz angielskim, tkanka społeczna wskutek tarć między różnymi społecznościami ulega coraz większemu rozdarciu, o tyle w Portugalii nie było tego widać. Być może mieszkańcy położonych na południu Afryki byłych portugalskich kolonii, czyli Mozambiku oraz Angoli, są bardziej kompatybilni z luzytańskimi autochtonami.


Jeden z przyjezdnych z tamtych stron zawiaduje drugą craftową miejscówką w Lagos o nazwie Collab Bar. Sympatyczny młody chłopak, umiejący doradzić względem całkiem bogatego asortymentu tego baru. Właśnie, baru, a nie multitapu, bo kranów w tym schludnie urządzonym miejscu niedaleko murów Lagos były tylko cztery sztuki, za to lodówki dysponowały całkiem bogatym wyborem portugalskiego craftu. Przy dźwiękach funku oraz lekkiej elektroniki można się było więc zabrać za degustacje.


Marafada IPA
cytrusowo-żywiczne piwo z ciasteczkowo-karmelową bazą i dość mocną goryczką. Pomijając nutki melona zdecydowanie oldskulowe. W porządku. (6/10)
Marafada Imperial Stouttutaj oldskul wjechał na pełnej. Palony i cielisty likier czekoladowy z posmakiem espresso i fest goryczką. Świetne piwo i jeden z najlepszych portugalskich craftów, jakie piłem. (7,5/10)
Dois Corvos A Berry Private Affair Raspberry Sour BA piękny zapach malin i waniliowego drewna, bretty typu owocowego rządzą szczególnie w smaku, ciut octu. Rześkie i złożone zarazem. Bdb. (7/10)
Sovina Stout – ponoć jeden z pionierów miejscowego craftu. Piwo mocno rozwodnione i przegazowane z winnymi nutami od infekcji przeszywającymi smak ciasta z rodzynkami. Słabo. (4/10)


Fajna miejscówka z dobrym klimatem, polecam ją więc na pierwszym miejscu w okolicy Lagos. Tym bardziej że wbudowane w przedsięwzięcie jest gastro pod nazwą Bao Street Food, którego okienko znajduje się wewnątrz Collab Baru, więc i szamę wietnamską można opędzlować przy okazji.


A jeszcze w tematach afrykańskich – w Portugalii, co zrozumiałe, można z łatwością skorzystać z dobroci południowoafrykańskiego przemysłu spożywczego. Najbardziej mnie urzekł sos piri piri jindungo z Angoli, bardzo ostry, a zarazem aromatyczny, skusiłem się też na dwa angolańskie piwa. Cuca Preta to połączenie taniej coli, metalu, aldehydu, a nawet i odrobiny karmelu. Jest i tak lepsze, niż mogłoby być, dzięki swojej wodnistości (3,5/10). Znacznie lepiej wypadła Cuca Doppel Munich, karmelowo-chlebowy, trochę rodzynkowy, niezbyt słodki, pijalny, smaczny koźlak (6,5/10).



Przenosimy się na koniec na chwilę na kilka kilometrów na zachód od Lagos, do miejscowości Luz, gdzie mieliśmy naszą bazę noclegową. Mieszkanie w nowym budownictwie odzwierciedlało, tak samo, jak większość ofert na Air BnB, umiarkowany standard bytowania w Portugalii w porównaniu z Polską. Nie, żeby mnie to dziwiło – Polacy zwykle przecierają oczy ze zdumienia, przekonując się na miejscu w Anglii czy Holandii, że mieszkańcy bogatszych krajów często żyją w warunkach mniejszej powierzchni mieszkaniowej, gorszego standardu wykończenia i ogółem może i stać ich na lepsze samochody oraz bardziej egzotyczne wakacje, ale za to codzienność mija im w mniej atrakcyjnym otoczeniu. Biorąc dodatkowo pod uwagę, że Portugalia jest w zasadzie tylko śladowo bogatsza od Polski, niższe warunki bytowania nie szokują. Widok z balkonu mieliśmy na stepy ciągnące się na północ, gdzie codziennie nad ranem od bezchmurnego błękitu nieba odcinała się zmierzająca w naszym kierunku w odległości około dziesięciu kilometrów mgła, dosłownie połykająca w czasie rzeczywistym jedną elektrownię wiatrową po drugiej, sunąc ku nam po lekko pofalowanym terenie. Scena jak z horroru, tyle że chmura nigdy do nas nie doleciała, po drodze parując w eter, bądź rozwiewana przez porywiste podmuchy.



Samo Luz to mało powabna, acz i niebrzydka turystyczna miejscowość z szeroką, łukową plażą, kończącą się stromymi klifami od strony wschodniej. W Bułgarii byłaby widowiskowa, ale nie tutaj – zbyt duża konkurencja. Fort nad plażą był niestety zamknięty, tak więc czterdziestominutowy spacerek zakończyłem w Cafe Bombordo piwem oraz obsztorcowaniem w sposób niebezpośredni pary z Polski, których latorośla nie niepokojone przez swoich rodziców rzucały kamieniami w dom naprzeciwko kawiarni.


Do Bombordo warto wstąpić na niedrogie śniadanie, popijając je craftem z butelki. Musa Eye Of The Lager to bardzo fajny, kwiatkowo-cytrynkowy pilsik z nutami trawy cytrynowej, umiarkowaną goryczką i stosowną rześkością (7/10).

release the kraken!

Po większe zakupy z kolei można się udać do marketu Baptista w centrum, który oferuje zadziwiająco szeroki asortyment craftu krajowego oraz międzynarodowego. W tym miejscu drugi ładunek portugalskiego craftu z butelek w pełnej krasie, którym kończę ten wpis:

Marafada Stoutwafelki z czekoladą, trochę paloności, w posmaku odstane espresso. Niezbyt intensywne, ale w porządku. (6/10)
Marafada Algarve Pale Ale – lekkie cytrusy, lekka żywica, lekkie owoce, lekkie drożdże. Jedno wielkie, lekkie nic, wodniste i bez substancji. (4/10)
Barona Porterdość palony jak na portera, dużo czekolady, w finiszu również dosadnie palonej kawy, po drodze karmel i lekka chmielowa ziemistość. Stout bardziej niż porter. Bardzo dobry stout, więc nie ma się co biesić. (7/10)
Barona India Pale Ale – klasyczna, cytrusowo-żywiczna amerykańska ipka z lekkim dodatkiem nut kwiatowych oraz brzoskwiniowych, dość gorzka. Bardzo smaczna. (7/10)
Praxis Gingaohoppy dark lager łączący czekoladę z zieloną, żywiczną chmielowością. Ma potencjał, ale niestety jest zbyt wodnisty. (4,5/10)


Nortada Imperial Stout
budyń czekoladowy, ciemne owoce i subtelny pumpernikiel. Mogło z tego coś wyjść, ale niestety raz, że jest wodnisty, dwa, że ma nieprzyjemny, cierpki, alkoholowy finisz. (3,5/10)
Vicentina IPA – słodko-gorzka, drożdżowo-cytrusowa ipka, dość zawiesista. Niedbale wykonana. (5/10)
Trindade ProfanaCierpkie, wodniste, zawiesiste, lekko cytrusowe, zbędne piwo. (4/10)
Letra Grape Ale – zapowiadało się ciekawie, bo leżakowane przez rok w beczkach po winie Alvarinho. Jest tak mocno końsko brettowe, jakby mustang nasr... ee, napocił się do kadzi. Mocno kwaskowe, ale i z odczuwalnym ciężarem (9,5% alko), nuty wina, mirabelki, antonówki oraz octu. Dzikus przesterowany na odcinku octowym oraz kwasowym. Złożony, ale i mało finezyjny, po kilku łykach męczący. (4,5/10)
Letra G Russian Imperial Stoutgęste jak olej, mocno palone, wafle polane gorzką czekoladą, likier z gorzkiej czekolady, mocne espresso, garść owoców leśnych, mocarne ciało, a zarazem mocno umiarkowana słodycz przy silnej goryczce. Świetny old school! (7,5/10)

Letra i Barona to marki, które warto mieć w Portugalii na uwadze. Jest to cenna rada, bo większość portugalskiego craftu niestety warto pozostawić poza jakąkolwiek uwagą.


Praia don Camilo 7067450865151365140

Prześlij komentarz

emo-but-icon

Strona główna item

Popularne wpisy (ostatni miesiąc)