Loading...

Pod praskim słońcem zniszczenia

Na początku była Wielka Lechia. Starożytne imperium stworzone przez pradawnych Ariów ku chwale wielkich bogów Srygława i Twaroga. Kraina obejmująca przepastne stepy Eurazji, w której panowała miłość bliźniego, tolerancja w rozumieniu XXI wieku, piękne dziewki chędożyły krępych chłopców bez opamiętania, kumys, wódka i grodziskie lały się strumieniami, panował pokój i dobrobyt. No, a potem skądś się zjawili źli Reptilianie i wszystko rozpierniczyli w drobny mak. I mamy to, co mamy. Skąd ja o tym wiem? Bo sam jestem Reptilianinem. A przynajmniej dotychczas tak uważałem.

Vinohrady

Ciepło? Tyś ciepło widzioł... Poniżej 30 stopni to co najwyżej letnio jest. Więcej słońca, więcej! I jeszcze maksymalną wilgoć poproszę! Tak to dotychczas było. Czerwcowe Czechy mnie wszak tak temperaturowo przemaglowały, że zacząłem wątpić w swoją gadzią naturę. Zwyczajowo cieszę się jak głupi wtedy, kiedy ludzie narzekają, że gorąco i nie szczymią tego słońca już. Lechici-mięczaki. No ale sam wytrzymałem bez włączonej klimy w samochodzie z lekko uchylonym dachem tylko do momentu przekroczenia 35 stopni na zewnątrz. Potem zacząłem się łamać, aż w końcu się poddałem, kiedy wskaźnik temperatury dobił do 38 stopni. Sic transit gloria mundi.


W samej Pradze zresztą też zaraz po opuszczeniu Hostelu Seven w celu udania się na rozszerzoną degustację od razu zacząłem szukać cienia, czego przedtem raczej nie robiłem. Powietrze stało w bezruchu, a patelnia była taka, że jajo ścięłoby w kilka sekund. I to strusie. Prażanie zresztą tej niedzieli też zostali w większości w domach. Tylko jakieś pojedyncze niedobitki sunęły po chodnikach w skwarze. W końcu dotarłem do stacji metra, które dla miejscowych stało się w takich okolicznościach schronem antycieplnym, w którym wieje chu..., znaczy się życiodajnym chłodem.


Jako że nie ma tak gorąco, żeby nie mogło być jeszcze bardziej, to wszamałem pod cieniem niezwykle dystopijnego kościoła pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa (mimo że ma już prawie 100 lat na karku, wygląda jak połączenie fabryki z rzeźnią, czyli jak potworne świątynie, stawiane u nas w latach 90.) gorącą zupę pho z dużą ilością ostrego wsadu. Detoks zadziałał – wyglądając jakbym właśnie wyszedł w pełnej monturze spod prysznica, mogłem się w końcu udać na piwne zwiedzanie. Położony po sąsiedzku Žižkov jednak ominąłem i udałem się od razu do oddalonego o trzy ligi browaru Bubeneč.

Bubeneč

Pomiędzy kamienicami dzielnicy Bubeneč mieści się browar o tej samej nazwie. Właściwie jest to kawiarnia z wystroju, restauracja z istoty, a browar od zaplecza. Naroże kamienicy, częściowo schowane za drzewkami, kryje w sobie lokal, do którego wziąłbyś kobietę – bo wystrój jej się spodoba – ale i birgiczka, bo Bubenec ma w ofercie nową falę, no i puszkuje swoje wyroby. Spytacie, po co w ogóle brać ze sobą gdziekolwiek birgiczka? Odpowiadam – nie wiem. Wracając do Bubeneča – warzelnia co prawda jest schowana, nieco wstydliwie, na zapleczu, a widoczna jest jedynie zza niewielkiego przeszklenia od strony ulicy Bubenečskiej, niemniej jednak owszem – ta całkiem przyjaźnie urządzona kawiarnia jest jednocześnie browarem.

Usiadłem na zewnątrz, przy jednej z prostych ław, i począłem pierwszą z rzędu degustacji tego dnia.


Bubenečska Osmička
– pils o ballingu równym 8 stopni. Pomysł czarujący w swojej prostocie; zarazem jest to najbardziej dopracowane piwo w ofercie. Chlebowa baza i mocne nachmielenie z nutami ziół oraz cytrynki vel zielsk o zabarwieniu cytrusowym. Zrobiono piwo bardzo lekkie alkoholowo, które nie wali brzeczką, jest uczciwie nachmielone oraz intensywne w smaku. Brawa za to. (7/10)
Bubenečský Ležák 11° – więcej ciała, ale mniejsza intensywność smakowa od ósemki. Trochę zboża, czy wręcz płatków kukurydzianych, stonowana goryczka, mało nut chmielowych. Miała być petarda, jest poprawne. (6/10)
Bubenečský S Lager – sporo słodyczy resztkowej, chlebowość, słoweńskie chmiele dały tutaj cytrynkowo-ziołowe nuty z przewagą tych pierwszych. Lekko cierpka, ale przyjemna goryczka. Bardzo dobry pilsik. (7/10)
Bubenečský Ale 10° – Cascade i Mosaic. I masło. Dużo masła. Masło brzoskwiniowe wchodzące w pomarańczowe danonki; mało ciała, mało goryczki. Żeby było jeszcze bardziej czeskie, kompozycję uzupełnia trochę truskawek i geraniolu. Niedobre. (4/10)


Czy to miejsce ma klimat? Owszem, kawiarniany. Raz na jakiś czas można pójść. Kto jednak szuka piwiarni, czy craftowni (myślę, że różnice między jedną a drugą są intuicyjne), ten niekoniecznie w tym miejscu zagustuje.


Przy okazji – pewnie większość nie wie, co to jest „fizjologiczne westchnienie”. Pierwszy raz się z kwestią spotkałem w podkaście biohackera Andrew Hubermana, który polecam. Otóż jest to ruch, który instynktownie wykonują niemowlaki, walcząc z płaczem. Polega na sekwencji dwóch szybkich, krótkich wdechów przez nos i następującym długim wydechu przez usta. Dochodzi wówczas do aktywacji neuronów znajdujących się w okolicy przepony, co natychmiastowo obniża odczucie stresu. Działa również u dorosłych, więc polecam pamiętać o tym i w razie potrzeby zastosować u siebie. Jeden do trzech razy z rzędu wystarczy. Działa.


A dlaczego ja o tym w tym miejscu? Otóż kiedy dopijałem z trudem bubenečskiego ejlika, siedzący przy stoliku obok starszy Słowak wstał, wypuścił z siebie trzy głośne pierdy w formie trioli staccato, po czym westchnął i oddalił się bez słowa. No i sobie pomyślałem, że być może była to lokalna odmiana fizjologicznego westchnienia.

Holešovice

Wyruszyłem w dalszą peregrynację po tej części Pragi na wschód, do dzielnicy Holešovice, kryjąc się przed praskim słońcem zniszczenia w cieniach drzew, których na szczęście po drodze mijałem mnóstwo.

Cafe Lajka to kawiarnia, która z czasem wzbogaciła się o aparaturę warzelną, jednak z uwagi na brak miejsca w części naziemnej lokalu aparatura ta niestety jest ukryta przed gawiedzią. Pivovar Lajka mieści się w narożniku kamienicy vis a vis praskiej Akademii Sztuk Pięknych i jest to lokalizacja dopasowana do istoty przedsięwzięcia. Wnętrze to typowa kamienica z wysokim sklepieniem, drewnianymi meblami i wielkimi oknami z niskimi parapetami, na których to parapetach ułożono poduchy, żeby goście mogli się rozgościć w otwartych oknach.


Lajka specjalizuje się zarówno w kawach, jak i w piwach, a jako że są kawy, to są i ciastka. Klimat przypomina mi trochę krakowski Pierwszy Lokal na Stolarskiej po Lewej Stronie Idąc od Małego Rynku. Tyle że z konkretnym nacechowaniem ideologicznym, bo zarówno od strony obsługi, jak i klienteli, lokal ma zabarwienie, nazwijmy to, alternatywne. No i ciężko tutaj nie pomyśleć sobie, że czasy się jednak zmieniają. Kumplował się człowiek te dwie dekady temu jako wszarz z pancurami, łoił z nimi jabole, wspólnie gonił skinheadów, albo uciekał przed skinheadami (w zależności od tego, kto miał przewagę liczebną), grał koncerty w skłotach. Co do zasady byli to ludzie pełni werwy, pełni życia. A teraz? Teraz te środowiska robią wrażenie, przynajmniej w tym miejscu, wystraszonych, wyzbytych jakiejkolwiek ikry chłopców, których ledwo podmuch byłby w stanie powalić na podłogę. Może nie wszyscy z osobna, ale takie ogólne wrażenie odniosłem. No, oględnie rzecz ujmując, sumaryczna ilość testosteronu w lokalu rozdzielona na kilkanaście osób w normalnym przypadku byłaby odpowiednia na co najwyżej dwóch zdrowych chłopów. Fridays for future, only that there is no future.


Ale znowuż – z uwagi na klimat i otoczenie jest to miejsce dobre na randkę, a i spokojna elektroniczna muzyka umila posiedzenie. No i robi popularne wrażenie – w niedzielne popołudnie wnętrze miarowo zapełniało się klientelą pokroju chudego pana z zarostem i nogami pokrytymi niezwykle brzydkimi tatuażami, którego wyjściowy ubiór składał się z żonobijki, majtek oraz butów. No dobra, z tym miejscem na randkę to trochę na wyrost.


Albina Witbier
– mocno kolendrowe piwo, trochę cytrusów, białego pieprzu oraz siarki. Rześkie i wyraźnie gorzkie, jeden z najbardziej gorzkich witków, jakie piłem. Lubię kolendrę, ale tu jest jej tyle, że piwo moim zdaniem jest na jedno kopyto. (5,5/10)
Lajka Strelka (Desitka) – chlebowa, lekko żatecka desitka, raczej niskogoryczkowa. Można ją traktować jako helles. Smaczny helles. (6,5/10)
Lajka Belka 12° – pilsik podany w nadgryzionym kuflu. Lekka goryczka, trochę słodowości oraz zastanawiający fenol. Coś poszło nie tak. (4,5/10)
Miss Baker Extra Stout 14° – dużo kremowego kakao, trochę palonych nut, sporo estrów owocowych. Trochę zbyt dużo ciemnych owoców jak na mój gust oraz ciut zbyt kwaskowy smak. Za to po dobrej stronie przewijają się nuty wędzone. Ciekawe piwo; do dopracowania, ale baza jest obiecująca. (6,5/10)
Lajka Grisette 9° – lekka, siarkowa, goździkowa, wodnista. Jest biały pieprz i ciut kolendry. Rozwodniony witbier przełamany hefeweizenem. Całkiem niezły mimo wszystko. (6/10)


Trzecim piwnym przystankiem był Pivovar Hangar, a raczej firmowy wyszynk tego browaru, znajdujący się niedaleko Lajki. Umiejscowione w półpiwnicy przy ulicy pomieszczenie wygląda jak skrzyżowanie sklepu z lodówkami napełnionymi czeskim craftem różnych marek z barem szabrowanym w zbankrutowanej hospodzie w słowackich górach. Ruda klientka na zewnątrz była ciut natrętna, więc usiadłem w środku, gdzie mrukliwa barmanka przy dźwiękach Broken Wings przyniosła mi dwa hangarowe piwa, obydwa india pale lagery.

Hangar Tleskač 9° – wodniste, kwiatowo-korzenne piwo, lekko słodowe, trochę kwaskowo-drożdżowe, bez substancji. Nudne. (4/10)
Hangar KNIPL 12° – kwiatowo-korzenne, ale również owocowe i ciut cytrusowe. Trochę siarki, trochę diacetylu. Goryczka całkiem mocna, ale i cierpka. Słabo tu. (4,5/10)

Odnośnie piw Hangaru – myślę, że wspomniane Broken Wings lecące w głośnikach (zwróćcie dodatkowo uwagę na makietę zawieszoną nad barem) było akuratną zapowiedzią ich jakości. No bo wiecie, hangar, czyli samolot, czyli skrzydła. Ale złamane. Nie ma przypadków, są tylko znaki.

Na dwóch pozostałych kranach podpięte były jakieś piwo owocowe z Madcata oraz desitka z browaru Zloun, która ponoć jest bdb. Nie miałem jednak czasu tego obczaić, bo byłem niebawem umówiony w następnej miejscówce. 

Nie zrobiłem w BeerGeku żadnych zdjęć, więc wrzucam fotki z drogi na miejsce...

BeerGeek Bar
, należący do tych samych ludzi, co browar Sibeeria, to jedna z trzech najbardziej zasłużonych – obok Zlý Časy oraz Base Camp – craftowych miejscówek w Pradze. W trakcie mojej poprzedniej wizyty w 2018 roku wewnątrz panował prawdziwy birgiczkowy sausage fest; tym razem towarzystwo było mieszane płciowo, no i jak na niedzielę lokal był całkiem nieźle obłożony. Klimatu tutaj moim zdaniem raczej nie ma, ale dobre usytuowanie na Vinohradach niedaleko stacji metra, w pobliżu niezłych i niedrogich hoteli oraz duża liczba kranów, których uzbrojenie jest wyświetlane na monitorach, sprawia, że jest to jedno z tych miejsc, w których można wyrobić sobie przekrojową opinię o kondycji czeskiego craftu.

... i z samego rana.

Hostomice Fabián 12°
– miał mnie ten pils wyrwać z butów, a był jedynie niezły. Słód, chmielowość umiarkowana, ciut masełka, całkiem sporo siarki. Stylowy, ale nie do końca dopracowany. (6/10)
Mazak Hell Worm – wędzony porter z dodatkiem papryczek chipotle. Lekko słodki, mocno czekoladowy, dymiona papryczka bardzo fajnie wkomponowana w całość. (7/10)
Four Elements Connection NEIPA 14° Riwaka – melon w połączeniu z przecierem z mango i lekką morelą. Goryczka stylowo umiarkowana, piwo soczyste i bardzo smaczne. (7/10)


Reszta wieczoru i nocy zeszła mi na klubowaniu w lokalu James Dean przy akompaniamencie Urquella z małych butelek. Zdziwiłem się, że w niedzielę wieczór w Pradze tyle się dzieje, bo ludzi było multum, ale i po prawdzie ten klub stanowił pewien wyjątek. No i towarzystwo było raczej zamiejscowe – z Hiszpanii, Portugalii, Włoch, Niemiec, czy Polski. Jedyną Czeszkę znalazłem w koszu dla tancerek.

Noc się skończyła nad ranem i od razu mogłem zacząć planować kolejny wypad do stolicy Czech, o którym przeczytacie już niebawem.

piwne podróże 8049427503225030555

Prześlij komentarz

emo-but-icon

Strona główna item

Popularne wpisy (ostatni miesiąc)