Loading...

One More Beer Festival 2022. Bez zarzutów?


Birgiczkowe kręcenie nosem wokół tegorocznej edycji One More Beer Festival w bardziej cywilizowanych warunkach powinno stanowić przepustkę Tomka Migdałka do ostatecznego wyjścia z branżowego limbo. Wszak krytyka festiwalu, na którym się nie było, nagle stała się dopuszczalna, a nawet słuszna. Jako że jednak żyjemy w czasach, w którym to nie substancja czynu warunkuje jego ocenę, a osoba czyniącego, toteż Tommy Almond wciąż będzie na cenzurowanym. Dwoistość widać chociażby w krytyce względem lokalizacji festiwalu. Jak Hill Farmsztet robi u siebie festiwal na zadupiu, to jest, jak rozumiem, cacy, ale Pinta? Oj, to niedobra jest. Dajcie spokój, kto to widział w ogóle. W ogóle mówienie o Wieprzu jako o zadupiu jest w zasadzie niezbyt trafne, bo miejsce jest dobrze skomunikowane z Bielskiem-Białą, które z kolei jest dobrze skomunikowane z resztą kraju, no i samo w sobie całkiem spore, a organizator zapewnił dodatkowe pociągi do dojazdu między Bielskiem a Wieprzem. W tym kontekście swoją drogą całkiem komicznie wygląda szczególnie malkontenctwo birgiczków z okolic Katowic, dla których wyprawa do Wieprza z racji odległości i sposobów dojazdu jest krótsza i tańsza niż np. do Warszawy – a idę o zakład, że nie kręciliby nosem nad lokalizacją, gdyby impreza odbyła się w stolicy.

Obiektywnie było kilka wad – pod względem rozkładu pierwsza sesja w piątek przedpołudniem (wymuszona jednak okolicznościami – nie wiadomo było, czy hala zostanie terminowo oddana do użytku, więc istniało prawdopodobieństwo, że OMBF odbędzie się na terenie Pinta Party, w związku z czym One More Beer musiałby się skończyć w połowie soboty, tak jak się zresztą skończył), z kolei, nazwijmy to, atmosferycznie – zaduch panujący w sali w piątek mimo bardzo skromnej liczby osób na pierwszej sesji. Ta druga kwestia swoją drogą powodowałą eksodus części wizytujących na zewnątrz hali zaraz po nalaniu kolejnej próbki – wskutek czego zdjęcia nie oddają w pełni frekwencji na festiwalu. A tak? No mógłbym jeszcze się przyczepić do tego, że trzy dyspensery wody miały ją w trzech wariantach – gazowanej, zimnej oraz pokojowej, z kolei zabrakło wojennej, żeby zrównoważyć tę ostatnią (Craft Bier ist Krieg), ale już trudno.

Festiwal został pokazowo dopięty od strony organizacyjnej – jest to opinia, którą dzielę z birgiczkami, którzy jeżdżą na inne tego typu eventy typu MBCC oraz zagranicznymi wystawcami. Obsługa stoisk, szkła, stale dostępna wspomniana woda pitna, wystarczająca liczba płuczek, duża liczba toi-toiów, czystych, stale wyposażonych w papier i mydło. Do tego Alcorythm w promocyjnej cenie 1zł za fiolkę na stoiskach Pinty nieopodal hali oraz dopasowana aprowizacja w ludzkich cenach – pajda ze smalcem za 5zł, do tego ogórek za 2zł i sensowna zupa meksykańska za 12zł – taki zestaw za 19zł wystarczył mi w piątek i plasował się na cenowym pułapie znacznie poniżej tego wielkomiejskiego.


Niektórzy byli wręcz zdziwieni, że w obliczu bardzo ograniczonego zainteresowania tegoroczną edycją Pinta nie zdecydowała się na żadnym odcinku organizacyjnym na półśrodki i w zasadzie niemalże wszystko zostało zorganizowane wzorowo. Poważna firma. Zresztą obrendowanie hali wielkim logo One More Beer (z pominięciem słowa Festival) sugeruje, że tutaj kroi się coś znacznie poważniejszego niż tylko sam event, tak więc OMBF w takiej konstelacji będzie zapewne tylko częścią większej całości. W takiej sytuacji naturalnie organizator musi zadbać o wizerunek marki.

No i zadbał – wszystkie osoby, z którymi rozmawiałem, które mimo wszystko zdecydowały się przyjechać do Wieprza, były bardzo zadowolone organizacją i poziomem piw, zapewniając, że następnym razem również przyjadą, nawet jeśli miejsce eventu pozostanie takie samo. Dodatkowo nie tylko ja widziałem w lokalizacji festiwalu ewidentne plusy – w rozmowach często padał zachwyt nad pięknem okolicy, zielenią naokoło, a nawet swojskimi, wiejskimi zapachami, które co jakiś czas nadlatywały na teren festiwalu. Serio wolicie beton i spaliny, panowie nieobecni?


Przejdźmy więc do oferowanych piw. Rzecz jasna nie wypiłem wszystkich, ale bez problemu skosztowałem wszystkich tych, których chciałem skosztować. Częściowa zasługa przypada wodzie ze wspomnianych dyspenserów, którą piłem co próbkę i której nie miało prawa zabraknąć. To był łatwy do ogarnięcia, z pewnością względnie niskokosztowy, a zarazem ratujący życie punkt programu. Tak, patrzę w tym momencie na was, Beer Geek Madness.

Dobór piw był mocno untappdowy, czyli dominowały wywary z wysokimi oraz bardzo wysokimi ocenami na tym portalu. I któryś raz okazało się, że birgiczki swoje, a ja swoje. Podzieliłem krótki opis skosztowanego piwa nie na sesje, a na wystawców, rozdzielając tych polskich od zagranicznych.


POLSKA

Trzech Kumpli
Trzech kumpli, trzy wymrażarki o ekstremalnej zawartości alkoholu. Figs Iced Imperial Stout Bourbon BA przypominał mocno palony likier czekoladowy z nutami pumpernikla i ładnie wkomponowanym drewnem. Figi dodane raczej oszczędnie, ale wrażenie ogólne znakomite (8/10). Vanilla Iced Imperial Stout Bourbon BA pachniał jak tort schwarcwaldzki, czyli czekoladą, czerwonymi owocami i wanilią; piwo gęste, słodkie, ale i charakternie palone (7/10). Espresso Iced Imperial Stout Bourbon BA miał chyba najmniej zaznaczoną obecność beczki i destylatu i przypominał likier kawowo-czekoladowy z przewagą pierwszej komponenty – kawowy był w opór, nie występowały skojarzenia fasolowo-kaparowo-paprykowe, no i zasłyszany opis „najmocniejsza kawa w Polsce” był adekwatny (7,5/10).


Chyliczki
Cydrownia przywiozła sporo dobroci. Przede wszystkim Lodowa Gruszka 2017/2019, pełna aronii, gruszki i porzeczki, bardzo słodkie, a jednocześnie kwaskowe perry, z nutami przyprawowymi, między innymi cynamonu (8/10). Po drugie, Polski Sad Premium 2014, o profilu szampanowym z silnymi nutami korkowymi, czerwonym jabłkiem i ponownie cynamonem (8/10). Po trzecie, Cydr Lodowy z Pigwą 2019, w którym cierpkość pigwy kontruje słodycz soczystego, zagęszczonego jabłka, tworząc słodki, ale nie przesłodzony likier (7,5/10).

Funky Fluid
Ashes And Diamonds Tawny Port BA Raisins Figs Dates to bardzo udany barley wine, przypominający w rezultacie faktycznie porto, z którym miał styczność – dużo suszonych owoców (wszystkie dodane, tj. figi, rodzynki oraz daktyle wyczuwalne), waniliowa klepka, karmel, słodycz i złożoność (7/10).

Nepomucen
Bardzo lubię D-Tonację, jednak wersja Whisky BA mnie rozczarowała. Piwo mocno palone, ale przy tym i mocno wytrawne pod względem ciała, dodatkowo uszczuplone przez szorstkie nuty beczki (5/10).

Pinta
Eksperyment pod tytułem RIS Factor plus orzechy wyszedł bardzo ciekawie. Wrażenie robił szczególnie RIS Factor Pistacchios, bo udało się uzyskać wyraźny smak pistacji, a trzeba mieć w tyle głowy, że Pinta warzy bez dodatku aromatów. Czekoladowe ciastko z przypalonym wafelkiem, no i rzecz jasna pistacje; gęste, słodkie, deserowe piwo (7/10). RIS Factor Cashews podobnie – słodki muffin czekoladowo-orzechowy, wafelki przechodzą tutaj płynnie w orzechy, których jest sporo. Drugie skojarzenie – lody czekoladowo-orzechowe w waflu. Pewnie w sam raz na floatie (7/10).


Pinta Barrel Brewing
Tutaj odbyło się bez większych niespodzianek – obstawiałem, że będzie to najlepszy browar festiwalu i tak właśnie było. Najpierw kwasy – Fumes to bardzo smaczne połączenie nut wędzonego oscypka z nienachalną dzikością i zupełnie subtelnym kwaskiem (7/10). W Iridesce, dzikusie z dodatkiem rabarbaru, uzyskano przyjemne wyważenie. Piwo jest lekko kwaśne i lekko cierpkie, a spomiędzy ładnie zespolonych nut rabarbaru i dzikich wyłania się trochę kwiatowości (7,5/10). Bloom jest piwem nad wyraz kwiatowym, co nie powinno dziwić, jako że wylądował w nim bez. Bardzo lubię ten kwiat, który tutaj wyszedł, co ciekawe, niespodziewanie pikantnie, wręcz ostro. Kwaśność umiarkowana, a w finiszu wręcz się w tle dyskretnie przewijały lekko słodowe nutki. Bardzo ekspresyjne piwo (7/10).

Przechodzimy do mocarzy. Affection to bardzo intensywny, czarny RIS, mocno kawowy oraz mocno czekoladowy, przy czym obydwie komponenty zostały podbite dodatkami. Ciekawy kokos w posmaku i dobrze zintegrowana, choć nie nadmiernie intensywna beczka po bourbonie. Piwo ma moim zdaniem ciut mniej głębi od poprzedników, wciąż będąc na świetnym poziomie (7,5/10). W Interlude oczarowała mnie gęstość, głębia i złożoność tego piwa. Orzechy laskowe, likier czekoladowy, espresso, bourbonowa beczka, brak przesłodzenia, obecność goryczki – to jedno z tych piw, gdzie nie ma się do czego przyczepić (8,5/10). A na koniec Liberty – jedno z dwóch najlepszych polskich piw tego roku (obok grape ale od Artezana). Mocny kokos, likier czekoladowy, espresso, orzechy, drewno, wanilia... Jest bardzo duża głębia, a zarazem gładkość oraz balans – piwo jest mocno intensywne, a zarazem nie przegięte w którąkolwiek stronę. Rewelacja (9/10).


Sick Boy
Ciekawa sprawa, bo w Deep Peach, Almost Apricot, owocowym dzikim berlinerze bourbon BA, pojawiają się nuty orzechowe, a nawet a la czekoladowe. W smaku łączy się to z morelami, a poza tym powstaje iluzja białej czekolady. Nie byłem odosobniony w tych wrażeniach. Aha, dzikie nutki też są (7/10). Fajny był Lust – winno-owocowy, malinowo-owocowy, lekko dziki i wyważony (6,5/10). W Crux Nelson podbił gronowe nuty i dodał diesla, beczka dała subtelną wanilię, ale i tutaj się subtelne nuty orzechowe przewijały. Zaskakująco cieliste i słodkie, bardzo smaczne piwo (7/10).

Spod lady Janek lał również jeszcze nie do końca gotowe nowości. Wild Berliner Blackcurrant był mocno owocowy, ale i wyraźnie dziki i powinien być co najmniej bardzo dobry, jak dostanie gaz. Najciekawszy jednak okazał się Wild Grodzisz w kooperacji z Marcinem Kwilem/Samymi Kraftami – tutaj czuć było trochę ciałka, wędzonkę, nutkę torfu, lekką dzikość i odrobinę klepki.


Stu Mostów
Nie mam obszernego doświadczenia z piwami jopejskimi, więc być może tak miało to smakować, aczkolwiek pity dzień później domowy jopen od Kamila Prystapczuka nie był taki męczący. Jopenbier Mulberry od 100 Mostów z kolei tak mnie zakleił, że ciężko było dopić 20ml. To był turbo gęsty i mega słodki syrop z daktyli w karmelu z orzechami, suszonymi owocami, sosem sojowym i skompresowaną esencją ciemnego chleba. Bogate, ale zarazem pierwsze piwo, z którym miałem do czynienia, które wręcz prosiło się o rozcieńczenie (5/10). Sytuacji nie poprawił będący na przeciwległym biegunie, ultra lekki Breakfast Pale Ale. Owocowość chmieli z Antypodów nie robiła w większego wrażenia w sytuacji, w której wyraźny hop burn psuł zabawę, tym bardziej że piwo było leciutkie (3,5/10). One More Wild Blueberry z kolei przekonał wyrazistością, mocnym kwasem, lekkim dzikim sznytem oraz wytrawnością w połączeniu z borówkowymi nutami (6,5/10).

Ziemia Obiecana
Nie jestem fanem tego typu piw, natomiast wrażenie na mnie zrobiło, że w Zorro Double Black Sour Chocolate Berries Vanilla Coconut (uff) faktycznie każdy człon nazwy jest wyczuwalny, może pomijając Zorro, ale to chyba lepiej tak. Pachnie jak dość oryginalne ciastko i o czymś to świadczy, że to kompletnie nie mój gust, ale mimo to mi podeszło (6,5/10). Nie pod mój gust było też chmielenie b, którego efektem (no i drożdży) było wrażenie przecieru owocowego z melona, gruszki, truskawki i ananasa. Technicznie spoko, ale trochę mdławy profil (6/10).



Tyle Polska. A jak w tym zestawieniu wypadła zagranica?

Ca De Brado
Specjalizujący się w łączeniu piwa z winogronami Włosi przywieźli ze sobą jakościowo co najmniej dobry, a z pewnością bardzo ciekawy zestaw. U Baccarossa to piwo wytrawne na kość, choć ciut słodowych akcentów w smaku zostało. Trochę przeszkadza zbyt cierpki moim zdaniem, wysuszający finisz – poza tym mariaż grona z delikatną dzikością się udał (6/10). Cerbero Purple Label Old Ale Wine BA to delikatna, lekko orzechowa słodowość old ejla, piękne nuty gronowe, trochę beczkowej wanilii oraz lekka taninowa cierpkość. Fantastycznie wielowarstwowe piwo (8/10). U Orange to nieprzesadnie głęboki, nieprzesadnie intensywny, dziko-gronowy grape ale. Dobry, choć przegrał z innymi dzikusami na festiwalu (6,5/10). Oude Luiaard, blend farmhouse’a z półtorarocznym lambikiem, okazał się niespodziewanie kwiatowym piwem, z wyraźnym kwiatem bzu przechodzącym w finiszu w płatki róży. Lekka dzikość jest tutaj fajnie wkomponowana, przewija się również subtelna wanilia (7,5/10). Pie Veloce Lux Naga Fatalii Spicy Hopped Brett Ale – ostre aż wypala gardło, co się ciekawie łączy z dzikością podszytą pestkami winogrona wraz z ich cierpkością (7/10). Cuvee de Zrisa to wyważony wiśniowy kwasek, lekko dziki; tutaj fajnie by było, gdyby dodany owoc charakteryzował się większą pestkowością (6,5/10).


Cantillon
Weterani dziczyzny byli obecni między innymi w postaci Fou Fune – moim zdaniem zbyt kwaśny i niewyważony, żeby stanowić ekstraklasę (aczkolwiek zaznaczam, że nie jestem fanatykiem lambików), ale dzikość ciekawa, ocet bardzo subtelny, maskowany częściowo przez morelę (7/10). Drogone w pełni przekonał połączeniem klepkowej wanilii, dzikich nut i moszczu gronowego. Tutaj kwaśność była już wyważona, a piwo przyjemnie musujące. Super rzecz (8/10). Vigneronne to piwo bardzo miękkie o wyważonej kwaśności; trochę grona, trochę agrestu, elegancka dzikość (7,5/10). Saint Lamvinus to ułożone, bardzo gładkie, wręcz lekko kremowe piwo, z nutami grona, kwaśnego agrestu i rzecz jasna dzikimi (8/10).

Ale co oni odstawili wraz z 50°N-4°E to ja nawet nie. Słodkawe, dzikie i rozpuszczalnikowe. Acetonu tyle, że rozpuściłby chyba nawet hybrydy. Niepijalne. Daję półtora punktu za zapach. Biorąc pod uwagę jego niesłychanie wysokie oceny na Untappdzie, to piwo jest nowym Mikkeller Blackiem (1,5/10).

Duckpond
Oaky Doaky Wild Ale Passion Fruit BA był kwaśny na poziomie rozpuszczania gardła, marakuja w wymiarze totalnym, w zasadzie jakbym gryzł sam owoc. Zarówno dzikość jak i dębina gdzieś po drodze zaginęły, może pomijając kojarzącą się z taninami cierpkość. Zapach bardzo mi podszedł, smak w ogóle (4/10). Lipizzaner miał być pilsem, który dobrze zainauguruje sesję sobotnią, tymczasem jestem umiarkowanie zadowolony. Zboże, ciut ziołowości, lekka siarka – jest okej, ale goryczka umiarkowana, no i finisz pustawy. Porównania z dwunastką od Sibeerii nie wytrzymuje absolutnie (6/10). Darkwing Quadruple Fruited Gose jest piwem wręcz przecierowo czarnoporzeczkowym, gęstym, kwaśnym, z praktycznie nieobecną słodyczą. Gdyby na tym poprzestano, ewentualnie zdecydowano się na małą dawkę laktozy, byłoby wyśmienicie. Dodano jednak wanilii, której intensywność jest na poziomie lodów waniliowych i lekko podcina skrzydła Darkwinga. Na szczęście tylko lekko (7/10).


Fuerst Wiacek
West Coast IPA o nazwie Action Directe faktycznie była dość gorzka, poza tym dominowały w niej siarkopodobne klimaty chmielowe, pokroju nafty i szczególnie cebulki, której było nawalone w opór. Z jednej strony lubię ostre nuty chmielowe, z drugiej nadmierna cebulkowość mi przeszkadza (5/10). Folding Puzzles to już na szczęście zwyczajowy poziom tego browaru. Juicy fruit, melon miodowy, morela, soczystość i w miarę podkreślona goryczka (7,5/10). Tak samo Over The Moon DDH IPA – kremowy przecier z owoców tropikalnych z dodatkiem gruszek, lekka, ale wystarczająca goryczka (7/10).

Hop Hooligans
Niezwykłe – tak można podsumować Sourpuss Mango Habanero, w którym przecier z mango trafiał na papryczkę habanero, tworząc miks przegryziony jak rasowy sos z tych składników; mięta była peryferyjnym dodatkiem, ostrość zaś w punkt dopasowana. Znacznie lepsze niż się spodziewałem (8/10). Medium Rare IPA (collab z Pintą) oferuje sporo rozmarynu, trochę cytrusów i ładnie podkreśloną goryczkę (7,5/10). Apocrypha Bourbon BA to gęsty i słodki RIS z dużą dawką wanilii od beczki, a także nutami czerwonych i leśnych owoców uzupełniających ciemnosłodową podstawę (7/10). Buried In Riches to kolejna bardzo udana ipka – dużo kwiatów (jaśmin), juicy fruit, melon – podwójna okejka (7/10).

Lervig
Off The Rack Paragon Whisky BA to bardzo dobry barley wine, choć nie wyrywa z butów, wbrew temu, co usłyszałem od kilku współbiesiadników. Dobrze ułożone, optymalny poziom nut beczki po whisky, dużo drewna i wanilii, suszone owoce, karmel, nieprzesadzona słodycz – jedynie ciała i głębi trochę brakowało (7/10).


Moersleutel
Tutaj skosztowałem Crank The Juice, neipki, która mdławy profil przecierowo-jabłkowy i tropikalny łączy z bardzo wyciszoną goryczką i pustawym finiszem. Tak nie lubię (4/10).

Neonraptor
We’re On The Air co prawda był lekko cebulkowy, ale połączenie kwiatów (szczególnie jaśminu) z cytrusami bardzo mi przypadło do gustu (7/10). Bardzo dobra była też Dial Emma, leśno-ziołowa, a także cytrusowa, dość wytrawna ipka (7/10). Minotaur Shock to z kolei zaskakująco wytrawna double IPA, zdominowana przez owoce tropikalne (6,5/10).

Nerdbrewing
Assert Affogato Coffee Vanilla RIS to głównie kawa, lekko mokka. Kawa jest z jednej strony nieco fasolowa, z drugiej smak jest kwaskowy, prawdopodobnie od kawy, aż za bardzo, no i owocowość też wydaje się z kawy wypływać. Kwasek się rozjeżdża ze słodyczą piwa, wskutek czego brakuje zintegrowania, żeby można było mówić o jakiejkolwiek równowadze. Rozklekotane (4,5/10). W Yoda Condition przebija mocno syrop klonowy, przekierowując tego RISa na tory brązowe, melasowe, jest też trochę kokosa i ciemnych owoców oraz pumpernikla. Kremowe i gęste. Ciut zbyt słodkie jak na mój gust (6,5/10).


Outer Range
Skosztowałem, bo ponoć Flora & Fauna to bardzo dobry milkshake. Było to oczywiście kłamstwo, bo nie ma bardzo dobrych milkszejków, ale ten faktycznie mógł być najlepszym, jakiego piłem, bardziej chmielowym niż owocowym i zdecydowanie nie przesłodzonym (6/10). In The Steep Citra IPA jest zupełnie randomowa – cytrusowa, ale i cebulkowa, ogółem mało intensywna i przy pewnej wytrawności jednak również mało gorzka (5/10). Domestic Light Lager to ciut kwiatowe piwo, lekko słodowe, raczej wodniste niczym lekko rozcieńczony helles, bez wartej wzmianki goryczki. W tej konwencji być może nie da się wycisnąć więcej (6/10).

Puhaste
W tym wypadku kwasy mi chyba bardziej podeszły niż innym – Smoothie Loops Florida Weisse był piwem soczyście owocowym, mocno morelowym, w następnej kolejności czuć było mango; kwaśność wyważona, lekka słodycz dla balansu też się znalazła, no i nastąpiło orzeźwienie. Subtelny lateks w smaku nie przeszkadzał (7,5/10). Midnight Macchiato Bourbon BA to kawa, gorzka czekolada, bourbon i paloność. Kokosowo-waniliowa beczka jest ładnie wkomponowana w całość, alkohol wprawdzie grzeje i trochę kłuje, ale piwo nie jest cierpkie (7,5/10). Vigur wbrew nazwie okazał się piwem bez wigoru, z jednej strony fajnie dieslowy, agrestowy, nelsonowy, z drugiej wodnisty i bezgoryczkowy (4,5/10). Extremum Fato Rye Whisky BA (to dano mi skosztować z butelki) też był bardziej ciekawy, niż smaczny, mocno czekoladowy, ale zarazem ostry w smaku; piwo kłujące w język i podniebienie, alkoholowe, a przy okazji relatywnie umiarkowanie cieliste (4,5/10).


Rebrew
Cat Sith Bourbon Oak Chips to melanż czekolady z orzechami, suszonych owoców oraz dużej liczby płatków dębowych, dających trochę parkietem. Tu mogło być lepiej. W smaku słodowe, ale finisz wytrawny, lekko wysuszający, a przede wszystkim pustawy. I tu też mogło być lepiej (5,5/10). Dla kontrastu Cat Sith Laphroaig BA – zupełnie zniknął old ale, pozostało tylko trochę czekolady w finiszu, poza tym apteczny torf rozgościł się tutaj na dobre. No, ciało zostało. Jednowymiarowe, acz smaczne (6,5/10). Najlepszy z zestawu był Chiaroscuro, czyli flemish style american wild ale. Dzikie nuty, winność, czerwone owoce, a do tego nieprzesadzony kwasek – piwo było bardzo gładkie i miękkie w odbiorze, z fachowo wygładzonymi kantami, wyważone (7,5/10).

Sibeeria
Crossing Borders NEIPA okazała się nieco wytrawna, chmiele wchodzą tutaj w rejony mango, dodana marakuja nie dominuje, przeszkadza jednak pustawość finiszu (5,5/10). West coast It’s Gotta Be Something (collab z Pintą) faktycznie był gorzki i oferował bardzo przyjemne połączenie cytrusów, kwiatków i białego grona (7/10). I Vista My NEIPA to z kolei jedna z tych ipek, której brakuje czegoś, żebym mógł ją polecić bez zastrzeżeń – cytrusy, melon, kiwi, nawet goryczkę jako tako podkreślono, sumaryczne wrażenie jest jednak zbyt grzeczne (6,5/10).

Poza tym jednak Sibeeria, jak na czeski browar przystało, pokazała obecnym, jak się robi wyśmienitego lagera – każdy, z którym gadałem o przywiezionym lagerze Everyday, był nim oczarowany.


Spartacus
Brazylijczycy spolaryzowali mnie jak żaden inny browar na OMBF. Mieli jedno z najlepszych i jedno z najgorszych piw w całym zestawieniu. Tym lepszym była Experiencia Dos Sentidos, fantastyczna ipka, którą skosztowałem jedynie ze względu na olejek z lemon skunka (takie marichuanen) w składzie, bo podwójnych i potrójnych ipek raczej unikałem. Tutaj 10% alko poszło gdzieś w niewiadome, piwo jest bardzo pijalne, choć rozgrzewa, baaardzo kremowe, dość gęste, z podkreśloną goryczką. Wszystkiego jest w nim dużo, tylko alko jest ukryte. Dużo cytrusów i cytrynowych ziół pokroju werbeny, melisy, czy trawy cytrynowej. Niesamowicie wypasiona ipka (8,5/10). Dissuasion też była bardzo fajna, soczyście cytrusowa, lekko kremowa, ciut cebulkowa, z podkreśloną goryczką (7/10). Dla kontrastu z Doświadczeniem dla Zmysłów ipka o nazwie Respect Galaxy DIPA o alko równym 8,5% niestety okazała się wprawdzie świeżutka, mega tropikalna i soczysta, natomiast goryczka uległa pod cierpkim wpływem alkoholu. Niezłe, ale z potencjałem na dużo więcej (6/10). Jedno z najgorszych piw festiwalu również przyleciało z Brazylii. Icon Sweet Strength, czyli batata coconut cashew vanilla RIS to bardzo dużo orzechów, lekki kokos, wanilia w smaku, wafle polane melasą, spora gęstość i słodycz oraz czerwone owoce. Przesłodzonym bym go niekoniecznie nazwał, natomiast robiło mocno sztuczne wrażenie, jak typowe pastry (3,5/10).


Speciation Cellars
Mają u mnie dodatkowego plusa za koszulkę The Acacia Strain piwowara, bo Wormwood to ostatnio mój album numer jeden do jazdy na rowerze. Solstice Sambucus Elderberry Basil Saison to piwo lekko dzikie, z nutami wiśni wraz ze skórką, gdzie z tej ostatniej wypływa cierpkość finiszu (prawie zbyt mocna, ale jeszcze trzymana w ryzach), jest trochę kwiatowości oraz bardzo subtelna bazylia. (7,5/10). Saltation, czyli blood orange lime guava salt sour tequila BA to piwo w punkt i absolutnie nie przekombinowane. Ostre cytrusy i szorstka guawa ładnie zostały zintegrowane z dzikimi nutami, leciutko słonawym posmakiem i wpływem beczki po tequili. Wszystko wzorowo przegryzione (8/10). Jeszcze większe wrażenie zrobił Rooibos Genetic Drift Solera Oak Aged Farmhouse – żółte jabłka, ananas, agrest, gruszka, wpasowana dzikość, lekka herbata rooibos i subtelna wanilia, świetnie wkomponowana we wspomniany ananas. Bardzo złożone, mocno owocowe piwo do powolnego delektowania się nim (8,5/10).

Untitled Art
Double Blueberry Sour to piwo tak gęste, że zostawia spory osad owocowy na ściankach szkła. Gęste, błotniste, dalekie od rześkości, mimo że turbo owocowe. Bukiet to arcydziwne połączenie borówki z nutami kozieradki. Mało finezyjne (4,5/10). Sweet & Sour Georgia Peach to piwna wersja brzoskwiniowych Danonków. Z pewnością ma swoich fanów – dla mnie zbyt słodkie i zbyt sztuczne (4,5/10).


Vault City
Carrot Cake smakował tak, jak się nazywał, czyli jak ciasto marchewkowe. Albo jak przyprawowy pumpkin ale z dodatkiem dużej ilości substancji słodzącej. To się albo kocha albo nienawidzi. Ja miałem trud, żeby przełknąć trzy łyki. Tak samo miała się rzecz z pastry sourem na drugiej sesji, który został mi polecony i którego nazwy nie pamiętam i pamiętać nie chcę – to było najgorsze piwo od dawna, a pamiętajcie, że tydzień wcześniej w Portugalii wypiłem kilka Sagresów. Ocenić zdecydowałem się DDH Hard Lemonade. W zapachu przyjemne, podobne do Hoptart ze Stu Mostów. W smaku bardzo słodkie i gęste; co prawda również kwaskowe, ale słodycz i ciężar sprawiają, że do rześkości mu daleko. Przytłaczające (5/10).

Vitamin Sea
Double Summer to kolejna amerykańska ipka o bardzo wysokiej renomie, która mi nie podeszła. Lekko ziołowa, biało-owocowa, mało gorzka, zupełnie randomowa i nużąca (5/10). W Clowning Around z kolei moim zdaniem pałętała się lekka infekcja, przejawiająca się ziemistą nutą. Poza tym kwiaty, owoce tropikalne i goryczka, która była żadna (4,5/10).



Jak wypadła Polska w zestawieniu z zagranicą? Na 24 ocenione polskie piwa poleciłbym bez wahania 17. Z kolei w przypadku zagranicznych te proporcje są mniej korzystne, wynosząc 26 na 53 ocenione piwa. Przy czym trzeba pamiętać, że polskie dobierałem bardziej ostrożnie. Po polskiej stronie znaleźli się producenci, którzy zrobili konsekwentnie bardzo wysoki wynik, czyli Pinta Barrel Brewing, Trzech Kumpli oraz Chyliczki, natomiast po stronie zagranicznej, pomijając Speciation Cellars oraz Hop Hooligans, browary, które przywiozły fantastyczne wywary, potrafiły również srogo rozczarować, ze szczególnym wskazaniem na Cantillon oraz Spartacusa. Jakie z tego wnioski? Moim zdaniem nie należy ich wyciągać wcale – próbka była zbyt mała. Generalnie poziom piw był wysoki, fajnie też, że było dużo dzikusów, stosunkowo mało ipek i wystarczająca liczba piw z ciekawymi dodatkami.

A na koniec omówienia OMBF, dla osób, które na nim nigdy nie były – czy to jest snobistyczna impreza dla ciumkających? A czy na takowej tańczyłoby się Poloneza, Zorbę, Siabada Amore, z głośników leciałoby wszystko od piosenek dla przedszkolaków po metal, no i najważniejsze – czy ja bym takową imprezę wysoko ocenił? Rzecz jasna, że nie. Konsekwentnie zresztą stoję na stanowisku, że ja na imprezy jeżdżę nie dla piwa jako takiego, tylko dla ludzi, żeby wspólnie pobiesiadować. I ma to miejsce również w wypadku na piśmie mocno beergeekowych imprez, takich jak OMBF. Tutaj w moim mniemaniu idealnie połączono możliwość skosztowania rzadkich, drogich, wysoko ocenianych piw z imprezową atmosferą, więc następnym razem bez dwóch zdań chętnie przyjadę.


Krótko przechodzimy do odbywającego się równolegle Pinta Party. Czy organizacja dwóch imprez w tym samym czasie to dobry pomysł? Mam mieszane uczucia – o piątkowej Pinta Party nie napiszę niczego, bo mnie na niej po prostu nie było – po drugiej sesji OMBF zmyliśmy się do domu, żeby się zregenerować przed sobotą. Sporo osób mogło mieć podobnie, a wbrew pozorom na drugiej piątkowej sesji jednak trochę osób było. To mogło nieco obniżyć frekwencję na Pincie w piątek, zakłądając, że uczestnicy OMBF przyjechaliby w większości na Pinta Party w wersji sautee. W sobotę z kolei frekwencję nadpsuła pogoda. I nie, żeby było mało ludzi, tyle że było ich mniej niż rok temu.


Z drugiej strony możliwość zakończenia drugiego dnia festiwalowego w postaci Pinta Party stanowiła idealne dopełnienie festiwalowego wekendu. Na PP już chodzi w zasadzie o samą imprezę, na piwach się człowiek skupia mniej. Fajnie, że na tę okoliczność powstała pintowa Party IPA, której umiarkowany woltaż definiuje sesyjność tego piwa. Fajnie też, że ceny były bardzo cywilizowane – za dychę można było zakupić chociażby pół litra wspomnianej Party IPA, ale również Schlenkerla Märzen.


Wrażenie zrobiła śliwowica z mirabelką z Wolf & Oak, po której tak mnie przepaliło, że straciłem głos na dwie minuty, największe wrażenie zrobił na mnie jednak chyba koncert w wykonaniu Ziemka na sam koniec – to naprawdę bardzo utalentowany DJ, zdolny bezproblemowo rozgrzać kilkusetosobową widownię do granic możliwości. Idealne zakończenie świetnej imprezy.

A komu jeszcze było mało, ten śmigał do Bielska do Pigala. Jak niżej podpisany.

Czy będę za rok? No pewnie.

piwne podróże 1782183708827666469

Prześlij komentarz

  1. Pochwała Pigala na koniec trochę zaskakuje. Tam brudno jest… Czyta się Ciebie pięknie. Nawet dla samych słów. Ja z tych co tylko na PP w sobotę, ale zanęciłeś.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki! Odnośnie Pigala, to nie zauważyłem, żeby mieli problemy z higieną, aczkolwiek na miejsce zawitałem już mocno "podegustowany". W każdym razie mnie podchodzi koncepcja multitapu w połączeniu z dyskoteką.

      Usuń

emo-but-icon

Strona główna item

Popularne wpisy (ostatni miesiąc)