Loading...

Nestville – słowacka destylarnia z browarem


Słowacy to specyficzny naród. Jeśli człowiek z zachodu kontynentu ma w ogóle świadomość ich istnienia i nie myli ich ze Słoweńcami, to czasami ma ich za „dziwnych Polaków z Cyganami na głowie” (tak, to cytat). W Polsce z kolei, wyjąwszy część przygraniczną, ludzie na ogół uważają, że Słowacy to z pewnością tacy Czesi, tylko z trochę innym językiem, no bo przecież żyli w jednym organizmie państwowym i rozdzielili się bez większych kłótni. Nic bardziej mylnego.

Pieniński Park Narodowy, pogranicze polsko-słowackie

W określeniu charakteru narodu trzeba wszak pamiętać, że w mocno scentralizowanej Słowacji istnieją tak naprawdę dwie Słowacje. Jedną jest Bratysława, silnie rozwinięty, prounijny, bogaty ośrodek miejski. No i prowincja, czyli reszta, bo pomijając półmilionową stolicę oraz dwa razy mniejsze Koszyce w państwie tym nie ma żadnych dużych miejscowości (>100k mieszkańców) sensu stricto. Problem polega na tym, że mieszkańcy Bratysławy często czują cywilizacyjną wyższość nad tą „zacofaną” resztą, której mówią, jak ma żyć. Stąd dwie Słowacje.

Jezioro Czorsztyńskie, niedaleko słowackiej granicy

Nawet w wymiarze ogólnym istnieje jednak szereg różnic między Słowakami a Czechami. Ci drudzy mają wpojoną przez swoją historię tak dalece posuniętą nieufność wobec państwa i rządu – niezależnie od tego, kto te rządy sprawuje i czy władza leży w Pradze, Brukseli, czy jeszcze gdzieś indziej – że wykazują tendencję do działania w trybie nieposłuszeństwa, a w skrajnych przypadkach wręcz sabotażu, nawet jeśli nie jest to na ich korzyść. Pod tym względem ponoć prześcigają nawet nas. Słowacy z kolei to bardzo karny naród, słuchający jak cielęta, co im władza powie, wszak na pewno ma ona na uwadze ich dobro. Toteż i chociażby nie widać większego oporu wobec pogłębiającej rozwarcie majątkowe między Bratysławą a resztą kraju polityki lockdownowej.

Jezioro Czorsztyńskie

Kolejna różnica czesko-słowacka to stosunek do piwa, będącego w Czechach jednym z filarów kultury narodowej, w Słowacji jednak uważanego za trunek raczej pośledni. Nie dość, że jego spożycie per capita jest u Słowaków ponad dwa razy niższe, to na dodatek więcej alkoholu spożywa się tam w postaci różnorakich destylatów, co generalnie wyróżnia ten kraj na tle pozostałych (nie postsowieckich) krain Europy wschodniej. Postać destylatu może być różna – od wódek (kto pamięta jeszcze Stalinowe Łzy?), przez śliwowice, ziołowe a la Amaro na turbodoładowaniu (na przykład Karpatský Čaj, czy Tatra Balsam) po te wszystkie nawalone sztucznymi aromatami abominacje, sprzedawane jako „słowacki rum”, wódczane ekwiwalenty pastry stoutów.

Tak więc w obliczu wysokiego poziomu spożycia destylatów na Słowacji nie powinno dziwić ambitne przedsięwzięcie znane pod nazwą Nestville, reklamujące się jako „pierwsza destylarnia whisky na Słowacji”.


Na miejsce dojeżdża się od strony Niedzicy, trawersując Czerwony Klasztor oraz mijając piękne wzniesienia, pokrywające polsko-słowackie pogranicze. Dziurawa droga, po której mało co jeździ i pojedyncze, malutkie wioski ze słowackimi góralami nieufnie patrzącymi na samochód na niemieckich blachach przemierzający ich miejscowość podkreśla odizolowanie tej krainy, zaś stan zdecydowanej większości domostw unaocznia jej biedę. Ale widoki są piękne.

Stará Ľubovňa to jedno z najstarszych miast Spisza, przechodzące historycznie od władania węgierskiego po polskie i znowu (austro)węgierskie, może się przy okazji poszczycić górującą nad niewielką osadą XIV-wieczną twierdzą, którą zwiedziłem kilkanaście lat temu.


Odnośnie umiejscowionego kilka kilometrów na zachód od zamku Nestville Park, to niestety udało nam się obczaić jedynie zewnętrzną część imponującego rozmachem kompleksu – na Spiszu już w połowie listopada obowiązywał bowiem lockdown. I to już od miesiąca, co najmniej do stycznia. Uzbrojona w twarde maski FFP2, czerwona na licach od niedotlenienia, zaindagowana o to obsługa, wykazała się nakreślonym kilka akapitów wyżej pełnym zrozumieniem dla polityki rządu, bo „przecież ludzie umierają”. Pokrzepieni myślą, że dzięki lockdownowi Słowacy może i będą jeszcze bardziej biedni, ale za to są na dobrej drodze ku nieśmiertelności, rozpoczęliśmy spacerek po areale.


Nie udało mi się znaleźć wiele a propos historii tego otwartego w 2012 roku kompleksu – tego można się zapewne dowiedzieć w ramach płatnej wycieczki po Nestville Park, no ale lockdown, więc nici z tego. Tak jak i z placu zabaw dla dzieci, zwiedzania wnętrz czekoladowni i browaru, czy czegokolwiek wykraczającego poza wstęp do przybrowarnianego sklepu.

Muszę jednak powiedzieć, że miejsce jest szalenie intrygujące. Na pierwszy rzut oka bardzo amerykańskie, ale zarazem na wskroś słowackie. No bo tak – mamy tutaj z jednej strony stajnie na konie oraz lamy, arenę do rodeo, sączący się z głośników southern rock (nie lubię, ale trudno), magazyny na beczki z destylatami z pomalowanej na niebiesko blachy, mogące stanowić tło dla filmu o bandyckich porachunkach gdzieś w Apallachach oraz górujące nad całością, ogromne, malowniczo odrapane silosy zbożowe obrendowane logo Nestville Whisky.


Z drugiej strony na teren parku wjeżdża się przez typowo karpacką, drewnianą, rzeźbioną bramę, na terenie Nestville znajduje się sporo góralskich, drewnianych chatek (ta część wygląda wręcz jak skansen), budynek browaru to nowoczesna, górska konstrukcja z drewnianych bali, tour po areale obejmuje historię miejscowego kowalstwa oraz bednarstwa, a i nozdrza co rusz dosięga albo zapach ogniska, albo swojskie tchnienie gnojówki z pól nieopodal. Lubię oryginalne miejsca, a ten mash-up wydał mi się wyjątkowo urokliwy. No i jest stale rozbudowywany – niedaleko budynku browaru prężnie działał dźwig, układający materiały pod nową konstrukcję na terenie parku.


Przejdźmy na koniec do clou wycieczki. Nie jest nim whisky – destylaty pijam jedynie sporadycznie i nie widzę sensu w dzieleniu się wrażeniami z czegoś, co może i doceniam, natomiast nie jestem w stanie się w pełni delektować. Ominęliśmy również drugi filar produkcyjny Nestville, mianowicie czekoladownię. To być może kiedyś nadrobię. Skupiłem się na browarze.

Stosunkowo niedawny element areału, czyli Nestville Taberna, to minibrowar, odnośnie którego nie miałem wielkich oczekiwań, traktując go raczej jako przybudówkę do destylarni (którą tak właściwie jest), tak więc w domyśle niedopieszczoną. Tyle dobrze, że można było zamawiać piwo z kija w przybrowarnianym sklepie, wskutek czego udało się rzucić okiem na całkiem obszerne, kamienno-drewniane wnętrza gospody oraz niewielką instalację, której miedź połyskiwała w kącie tawerny. Styl góralski nowoczesny. Przyjemnie.



Na kranach pięć piw plus jedno w butelce. Wszystko tylko na wynos, tak więc w plastikowych kubkach.

Nestville Ale (ekstr. 12%, alk. 3,5%) – proszę, mamy angielskiego bittera po czesku. Ciasteczkowego, trochę korzennego, raczej wodnistego i utopionego w maślanym diacetylu. (4/10)
Nestville Wheat (ekstr. 12%, alk. 4,9%) – fajna, miękka słodowość, brak wyraźniejszych nut owocowych, sporo goździka, a na dodatek trochę zbyt mocno podkreślonej drożdżowości, jak w piwie domowym. Trochę niedopracowane piwo, ale z przyjemną słodowością. Niezłe. (6/10)
Nestville Jedenasta Artikula (ekstr. 11%, alk. 3,3%) – kelnerka mówiła, że jest cytrusowe, ale to jest jednak pejl ejl, jak sobie ludzie na południe od Karpat wyobrażają, że może smakować w Anglii. Chlebowo-ciasteczkowy, wodnisty, ciut korzenno-ziołowy. Z lekko podkreśloną goryczką. Taki sobie. (5/10)



Nestville Osemdnova Dohoda
(ekstr. 12%, alk. 4,7%) – no w końcu coś, co mogę bez dwóch zdań polecić. Bez słodyczy typowego tmavego ze Słowacji, za to pełne nut kakao i ciemnego pieczywa, przeplatane nutami suszonych owoców, głównie śliwki, ale i moreli. Bardzo dobre. (7/10)
Nestville Fresh Malt (nealko) – wiele rzeczy jestem w stanie zrozumieć. Nigdy jednak nie zrozumiem, co się dzieje w umyśle człowieka, który wpada na pomysł nagazowania zupełnie nieprzefermentowanej brzeczki i sprzedawania tego jako piwo bezalkoholowe. Obawiam się przy okazji, że zawartość maltozy w takim czymś czyni je najmniej zdrowym produktem na karcie dań. (3/10)
Nestville Pale Lager (ekstr. 12%, alk. 4,3%) – jedyne, którego nie było na kranie, więc zakupiłem w butli. Tutaj nie rozumiem nazwanie tego absolutnie wyśmienitego pilsa pale lagerem, co przecież ma swoje, niezbyt pozytywne konotacje i po prostu nie czyni piwu zadość. Słodowy, chlebowy, ciut piwniczny, z podkreślonym smakiem chmielu żateckiego i charakterną, ziołową goryczką. Piękne to piwo jest! (8/10)


I chociażby dla fantastycznego pilsa warto zajechać do Nestville. Ale Nestville to nie tylko piwo, to przede wszystkim bardzo oryginalne miejsce w niebanalnym otoczeniu. W przypadku wycieczki w Tatry zdecydowanie warto się kopsnąć do Starej Lubovli.

piwne podróże 7293277244987130561

Prześlij komentarz

emo-but-icon

Strona główna item

Popularne wpisy (ostatni miesiąc)