Loading...

Piwo w cieniu Tatr

Kiedy tylko jestem w rodzinnych stronach mojej żony, lubię przekraczać granicę z nieodległą Słowacją. Z czasów mojej wczesnej młodości ten kraj kojarzy mi się z całą masą świetnych imprez. Inna sprawa, że od dziecka pociąga mnie sam fakt przekraczania granic państwowych, co swego czasu tak urokliwie opisał na kartkach „Podróży Herodota” bajkopisarz Kapuściński. No i tak poza tym, tak zupełnie po ludzku, czuję do Słowaków sympatię. 

Dobry pretekst do wypadu do krainy Janosika pojawił się, kiedy trafiłem na RateBeer na recenzję Purca nowego browaru restauracyjnego w Popradzie. Nie słyszałem wcześniej o tym browarze, a że lubię takie przybytki kolekcjonować, a i ponoć jakość piw w Tatrasie wyraźnie przewyższa zwyczajowy, niezbyt wygórowany poziom słowackiego piwowarstwa, decyzja mogła być tylko jedna. 

Wyruszyliśmy więc pewnego pięknego dnia w okresie świątecznym z Kacwina wąską drogą do zamieszkanej przez słowackich Rusinów Osturni, skąd zboczyliśmy w kierunku turystycznego mini-kurortu Zdziar. Z każdą sekundą majaczące uprzednio w oddali Tatry stawały się coraz bardziej namacalne, a niepewność przejazdu nieodśnieżoną, wąską, z rzadka uczęszczaną drogą przez góry byłą wynagradzana cudownymi widokami. Zima w mieście oznacza zwykle brud i ciapę, ale zima wysoko w górach w słoneczny dzień pieści zmysły czyściutką bielą, którą pokryte są pola i lasy, zaś światło słoneczne mieni się w kryształkach śniegu. Jakoś dojechaliśmy na szczyt góry bez konieczności przestawiania opon w tryb „rapujący” (inna sprawa, że łańcuchów i tak nie wzięliśmy ze sobą) i mogliśmy zjechać autem po wertepach na drogę krajową nr 66, na mapach żółtą, w tym momencie jednak w rzeczywistości białą. Kwestia odśnieżania podstawowych traktów komunikacyjnych na Słowacji jeszcze bardziej kuleje niż u nas. Możemy być z czegoś dumni. 

W Zdziarze ściana Tatr jaką się ma naprzeciwko robi wrażenie. Gorzej dla narciarzy, że słońce prędko znika za wierzchołkami gór, a dolina u ich stóp pokrywa się cieniem. Nie nurtowała nas ta kwestia jednak w tej akurat chwili i prędko, tj. tak na oko 50 km/h ze względu na białą nawierzchnię, toczyliśmy się na południowy zachód, w kierunku Popradu. 

Pogoda na miejscu była zgoda inna. Lodowaty wiatr wiał z taką siłą, że powstały w nas obawy natrafienia na śnieżycę w drodze powrotnej. Na szczęście jest możliwość zaparkowania samochodu zaraz przy starej części miasta, co oznaczało dla nas jedynie kilkaset metrów pieszej walki z nacierającym z naprzeciwka orkanem. 

Browar Tatras jest położony w zasadzie vis a vis browaru restauracyjnego Egidius. Ten ostatni jest przybytkiem z raczej mało ciekawą ofertą, niewiele więc trzeba było, żeby stworzyć coś lepszego. Okazało się, że Tatras pod tym względem jeńców nie bierze. 

Wejście do browaru przypomina wejście do lobby hotelu górskiego. Lokal składa się z podłużnego, wąskiego pomieszczenia z barem oraz gąszczu mniejszych pomieszczeń, istnego labiryntu Minotaura. Zwraca uwagę kolorystyczna dominacja jasnego brązu połączonego z kremowego koloru tynkiem i wyłożenie sporej części browaru jasnym drewnem. Poza tym każde z pomieszczeń ma w ograniczonym zakresie wyodrębnioną koncepcję oraz własną nazwę. Jest takie z dziwnymi obrazami, jest pomieszczenie piwniczne z niskim, łukowym stropem i pieniędzmi w gablotkach, jest też główna piwnica, do której w momencie naszej wizyty nie było akurat dostępu. Jest trochę sterylnie, co jednak po jakimś czasie przestaje przeszkadzać. Tak samo jak Rihanna, sącząca się z głośników. Wybraliśmy salę (w wersji mini) z kolorowym witrażem. Serce browaru jest schowane na jego końcu, przy czym można podziwiać tanki leżakowe przez dużą szklaną szybę. Rozwiązanie podyktowane takim a nie innym układem pomieszczeń. Przy czym uważam, że niestandardowe rozplanowanie lokalu wykorzystano całkiem efektywnie.

Warto zwrócić uwagę na jeszcze jedną rzecz, związaną z higieną. Otóż toalety w Tatrasie są wyposażone w stanowisko bidetowe, czyli szlauch ze słuchawką na docisk do podmycia się, zamontowany zaraz obok muszli klozetowej. Rzecz, która jest absolutnym standardem każdej najbardziej podrzędnej jadłodajni w Azji południowo-wschodniej i która jest wspaniałą alternatywą dla bidetu, a w Europie jest w zasadzie niespotykana. Szanuję. 

Obsługa jest miła i uczynna, a ceny niestety drogie, bo słowackie. Swoją drogą – kilkanaście lat temu w Liptovskim Mikulasu płaciłem w knajpie przy rynku równowartość 1,10zł za pół litra Smadnego Mnicha. Teraz za piwo w tego typu większym (jak na słowackie warunki) mieście trzeba liczyć 8x tyle. No ale cóż, zachciało się Euro, no to mają. 

Pod względem jedzenia byłem zadowolony. Zarówno gęsta zupa piwna, jak i żeberka wieprzowe były dobrze przyrządzone i ładnie podane. Do restauracyjnego aspektu Tatrasa nie mam zarzutów. 

Ciekawie się zapowiadało pod względem piwa, bowiem w Tatrasie mamy do dyspozycji aż 8 kranów z ich własnym piwem, obejmujących stylistycznie zarówno tradycję, jak i nową falę. 

Zacząłem klasycznie. Leżak 12 smakował lżej niż jego parametry zapowiadały, miał stosunkowo mało słodyczy resztkowej oraz średnio mocną, dość charakterną goryczkę. Słodowe smaczki łączyły się z wyrazistym nachmieleniem o proweniencji ziołowo-cytrynawej, a dyskretna nutka siarki dodawała piwu uroku. Rześkie i świetnie pijalne. Czyli już na starcie zaskoczenie in plus (7/10). A zaraz potem klops, czyli Leżak 13. Trochę ciemniejszy od dwunastki, mocno landrynkowy i miodowy, choć bez zbędnej słodyczy. Za to ze zbędnym diacetylem, trochę słodowy, a przy tym jednak wodnisty, z nikłą goryczką. Męczący, chaotyczny, bezcelowy (4/10). Wrażenie wnet wygładził Horkáč. Wierny swojej nazwie był bardzo gorzki, ale przy tym i mocarnie nachmielony na aromat i smak, pełen nut ziół oraz soczystej skórki grejpfruta. Dodajmy do tego chlebowe smaczki oraz wzorową rześkość i oto mamy przed sobą naprawdę świetnego pilsa (7,5/10). Dalszy trawers przez gatunkową klasykę zaowocował Weizenem. Piwo było mocno goździkowe, fenol wręcz niepokojąco zbliżał się do granicy z chlorofenolem, której jednak szczęśliwie nie przekraczał. W smaku przyjemnie waniliowe, przy czym jakakolwiek owocowość była w nim ledwie szczątkowa. Ok (6/10). 

Mało piłem w życiu dobrych Tmavych, ale ten w Tatrasie zalicza się do tych zdecydowanie lepszych. Czysty profil, lekko kremowa faktura, nuty karmelu i kandyzowanego cukru, przy czym jednak piwo było trochę bardziej palone od konwencjonalnego czesko-słowackiego ciemniaka. Delikatnie kawowy posmak i świetna pijalność zasługują na wyróżnienie. Bardzo pozytywna niespodzianka (7,5/10). Weizenbock okazał się być piwem jasnym, w związku z czym bardziej niż weizenbockiem był jednak prawilnym imperialnym jasnym weizenem, z konkretną, ciasteczkowo-chlebową bazą słodową, silnym goździkiem, ale i całkiem wyrazistymi nutami owocowymi oraz dyskretną nutką kompotowego suszu. Bardzo dobre (7/10). APA zachwycała czystym profilem jak w pilsie oraz konkretnym natłokiem nut cytrusowych, głównie grejpfrutowych. Mocna goryczka szła w nim w parze z rewelacyjną pijalnością. To jest jedno z najlepszych piw, jakie piłem w browarze restauracyjnym, jedno z tych, do których odpowiednim szkłem jest od razu wiadro, taką ma pijalność (8/10). A na koniec rozczarowanie wieczoru, czyli IPA, z kolei jedno z najgorszych piw, jakie piłem w tego typu przybytku. Toffi, natłok nieprzyjemnej siarki, nuty wymiocin, szczątkowe nachmielenie. Katastrofa (2,5/10). 

I tak po kolei znikało jedno piwo za drugim (poza ajpą i Leżakiem 13, które kisiły się w szkle), podczas gdy siedzący przy stoliku obok starsi Słowacy rozprawiali między sobą o czasach, kiedy były kontrole graniczne i szmuglowało się różne rzeczy. O przekraczaniu granic pod osłoną nocy i o celnikach, o Polsce i o Ukrainie. Nie był to zapewne poziom klechdy dorównujący „Kochankowi Wielkiej Niedźwiedzicy”, ale i tak całkiem sympatycznie. 

Oferta na kranach jest częściowo rotacyjna, a w Dolinie Popradu z Tatrasem może konkurować tylko niedaleki Buntavar we Svicie, który to z kolei nie ma kuchni. W Tatrasie z kolei z czystym sumieniem polecam zarówno jedzenie, jak i 6 na 8 wypitych piw, co stawia ten przybytek w czołówce browarów restauracyjnych, jakie miałem okazję odwiedzić. Jeśli się więc ktoś wybiera do ciepłych źródeł albo na narty w okolice Popradu czy Liptovskiego, to wizyta w Tatrasie jest wręcz obowiązkowa.

Aha, nawiązując do wstępu – tak, w drodze powrotnej trafiliśmy na śnieżycę. Strome zbocze Magury w połączeniu z białą drogą, widocznością na kilka metrów, zacinającym wiatrem i brakiem barierek to nic przyjemnego. Tego nie polecam.
piwny Poprad 245492396010216797

Prześlij komentarz

emo-but-icon

Strona główna item

Popularne wpisy (ostatni miesiąc)