BrauKunst Live Monachium 2016 – Quo Vadis niemiecka sceno kraft…
https://thebeervault.blogspot.com/2016/04/braukunst-live-monachium-2016-quo-vadis.html
Zastanawiałem się od niemalże roku, czy wybrać się na tegoroczne Braukunst Live!, bodajże najbardziej prestiżowy festiwal piwny w Niemczech. Kwestie finansowe w końcu zaważyły na tym, że jednak zostałem w domu, ale na festiwal pojechał Piotrek. Okazało się, że dobrze wybrałem...
Bez zbędnych ceregieli przekazuję głos Piotrkowi.
Obchodząca w tym roku jubileusz piątej edycji BrauKunst Live to jedna z największych piwnych imprez w Niemczech. Pięć edycji nie wydaje się specjalnie okazałym osiągnięciem, ale zawsze to coś. Trzydniowa impreza ulokowana w Muzeum MVG nieopodal centrum miasta każdorazowo rozpoczyna sezon piwnych wydarzeń w Niemczech. Miejsce samo w sobie posiada spory potencjał, tj. dużo miejsca wystawienniczego i sensowny dojazd z centrum (około 20 minut z Dworca Głównego). To w zasadzie tyle z plusów, do minusów przejdziemy już wkrótce… Impreza zaczynała się o godzinie 16.00 w piątek, ja natomiast przyjechałem około godziny 10:00 bezpośrednio z Moguncji, po wyjeździe o barbarzyńskiej 5:40 rano. Festiwale nie biorą jeńców, jak zawsze.
Akurat w przypadku Monachium miałem występ gościnny jako element zespołu Bierkompass Sebastiana Sauera z Freigeist Bierkultur i The Monarchy, w związku z czym miałem możliwość spojrzenia na cały festiwal od środku od samego początku przygotowań. Stanowisk stricte piwnych było około czterdziestu, poczynając od BraufactuM, Schneidera, Urquella, Ayinger i Kostrizera, a kończąc na Stone Brewing Berlin, Brewers Association oraz dystrybutorach, takich jak One Pint. Oprócz tego „kusił” bardzo słabo wyposażony sklepik festiwalowy, po niemiecku nazwałbym go ein Witz.
Zdecydowana większość próbek 100 ml kosztowała od 1,5 do 2 euro, piwa barrel aged średnio kosztowały 3 euro za próbkę. Nikt nie mówił, że ma być tanio. Pierwszą ciekawą rzeczą były prawa wystawców. Gentleman agreement stanowiło, że członkowie zespołów wystawców mogą próbować piw ze wszystkich stanowisk za darmo i jak się domyślacie zdarzały się sytuacje że umowa ta nie była honorowana; tak było m.in. na stanowiskach Stone czy Ayingera. Cześć kolegów z Niemiec była tym oburzona, a nawet potrafiła się o to kłócić. No cóż, ja wolałem zapłacić i wydawało mi się to zdecydowanie bardziej cywilizowane niż kłócenie się o 2 euro. Po rozstawieniu stanowiska o godzinie 13.00 nastąpił briefing festiwalowy. W 20 minut wyłożono wszystkie najważniejsze sprawy. Festiwal w piątek trwał od 16.00 do 23.00, przy czym o 22.30 włączono światło i od tego momentu istniał bezwzględny zakaz sprzedawania piwa. I muszę przyznać, że przestrzegano tego naprawdę bezwzględnie a sam przekonałem się o tym na własnej skórze, ale o tym później, bo każda tragedia musi mieć mocny finał. Szef wszystkich karków ochrony i wszystkich pozostałych szefów poinformował o dwóch dodatkowych kwestiach, tj. o szerzeniu kultury picia umiarkowanego i o pewnej, znaczącej osobliwości. Otóż koło MVG Museum postawiono ośrodek dla uchodźców, więc organizatorzy wskazali na możliwość pojawienia się perturbacji i podkreślili konieczność nie prowokowania takowych. Rzeczywiście ośrodek znajduje się jakieś 30 sekund na piechotę od budynku, ale na całe szczęście nic się nie wydarzyło. Osoby tam zamieszkujące były chyba bardziej zainteresowane obsługą swoich iPhonów i innych urządzeń mobilnych.
Od godziny 14.00 do 16.00 był czas dla prasy, a o 15.00 nastąpiła oficjalna premiera piwa Schneider TAP X 2016 uraczona kankanem trzech pań przebranych w bawarsko-francuskie stroje ludowe. No cóż, jest siła. O 16.00 rozpoczął się festiwal dla wszystkich. Wejściówki należały raczej do tych drogich, tj. 22,5 euro za pojedynczy wstęp, dochodząc chyba do 35 euro za wejście na dwa dni, a do tego 5 euro kaucji na szkło, przy czym otrzymywało się 5 bonów na 5 próbek 100 ml piwa z 5 wybranych browarów, wśród których na pewno był Pilsner oraz Schneider, niestety pozostałych trzech nie pamiętam. Kaucja na szkło była dość ciekawa, bo w zasadzie polegało to na tym, że wypożyczało się szkło, a następnie się go nie otrzymywało do domciu. Tak to przynajmniej zrozumiałem. Poza tym każde stanowisko było wyposażone w dwie kraty szkła po 40 sztuk i po przyjściu na stanowisko oddawało się brudne szkło a w nowym szkle otrzymywano następne piwo. W centralnej części sali znajdowała się wielka myjnia szkła gdzie następowała również wymiana szkła. Działało to niezwykle sprawnie, ale gwarantem takiego sukcesu jest oczywiście ogromna ilość szkła, w tym przypadku było to teku. Prawie o tym zapomniałem, przecież bez tej informacji festiwal nie może się udać. Przecież Niemcy mogliby dać każdemu 1l Massa i wtedy z festiwalu nici. Swoją drogą, i tak były nici. Przejdźmy zatem do trzech podstawowych rozmów, które udało mi się odbyć.
Na samym początku udałem się na stanowisko estońskiego browaru Lehe, który w Polsce może być znany z jednego piwa, a mianowicie z Ogara Polskiego. Estońskie grodziskie o ekstrakcie początkowym 9.8% plato i alkoholu 3.8 %. Jak widać jest to mocniejszy brat klasycznej wersji i jednak trochę odbiegający od pierwowzoru, tj. zdecydowanie za słodki i za mało nasycony. Wędzonka wyczuwalna, jednak słodycz tego piwa jest dość duża i trochę przeszkadza. Mimo wszystko można dać solidne 6/10. Wróćmy do rozmowy. Nieprawdopodobnie sympatyczni ludzie z pasją do piwa. Browar Lehe jest w pierwsze piątce ojców założycieli współczesnego rzemiosła w Estonii, mają dość bogatą ofertę piw, zaczynając od sesyjnej IPA o zawartości alkoholu 2.8%, aż po mocniejsze piwa w okolicy 9%. Na etykietach znajdują się rasy psów i muszę przyznać, że są bardzo estetycznie wykonane. Udało mi się dowiedzieć kilka ciekawych rzeczy na temat sceny piwnej w Estonii i o dziwo, panują na niej prawie takie same patologie jak i w Polsce. Pierwsza to oczywiście ciągły zapęd do premier piwnych, druga to brak przywiązania do browaru i do konkretnych piw, a trzeci to ceny. Narzekali dość mocno na fakt, że taki system nie pozwala na rozwijanie receptury i na poprawianie jakości, co im osobiście przeszkadza. Dzięki temu wyznaniu znaleźli we mnie sprzymierzeńca. Ceny ich piw w Estonii to okolice 1.79 do 2.9 euro za butelkę, więc całkiem przyzwoicie. Podczas rozmowy spróbowałem również ich Session IPA i byłem nią zadowolonym, ot lekkie i dobrze nachmielone piwo idealne do takiego typu okazji. Naprawdę więcej nie potrzeba.
Już po kilku chwilach udałem się na stoisko czarnego charakteru w polskim światku, tj. do chłopaków z Bevoga. Sprawa etykiety piwa nie pozostawiła na nich suchej nitki, jestem w stanie przyjąć argumentację o pewnych skojarzeniach, jednak postanowiłem zapytać o ich odczucia. Po pierwsze, Shower Beer to drugie piwo w serii Who Cares na której znajduje się postać chudego pana. W przypadku pierwszej etykiety jakoś udało się nie związać tej postaci z obozami, natomiast w drugim przypadku takiej możliwości już nie było. Etykieta była pomysłem zewnętrznym znajomego artysty rysownika i absolutnie rozumiem jego pomysł bez podtekstów, dla mnie ta etykieta nie rodziła automatycznego skojarzenia. Powiem tak, nie cierpię hipokryzji i podwójnych standardów, w szczególności robienia afery tego typu i mówieniu o uderzaniu w trudną i bolesną kartę historii podczas gdy zdecydowana większość osób ma zielone pojęcie o historii Drugiej Wojny Światowej i nowożytnej historii Polski. Bevog znany jest z pacyfistycznego podejścia oraz absolutnej apolityczności i próbowanie imputowania im na siłę tego że są browarem nazistowskim jest żałosne. Jeżeli słyszę, że moi rodacy byli w stanie napisać prywatne wiadomości w stylu „jesteście nazistowskimi kurwami i szmatami, wypierdalajcie szmaty do niemieckich obozów skąd przyszliście”, to jedyne co czuję, to pogarda. Widzenie pewnych rzeczy w inny sposób nie uprawnia do robienia wstydu całej Polsce, bo niestety do tego dokładnie się to sprowadza, oraz pokazuje jaki poziom intelektualny prezentuje część polskich piwnych geeków. Jeżeli nie potrafisz dyskutować na argumenty i nie potrafisz opanować emocji, to internet nie jest miejscem dla ciebie. Ponadto chłopaki wskazali, że eskalacja agresji i mowy nienawiści nastąpiła po interwencji jednego z polskich blogerów, wiadomo jakiego, także gratuluję postawy. Zawsze mi się wydawało, że blogerstwo to pewien rodzaj odpowiedzialności i przede wszystkim przewidywanie skutków swoich publikacji; jak widać część osób ma inaczej. Tak jak już wspomniałem, absolutnie każdy ma prawo do posiadania własnego zdania, ale czy Polska nadal musi być widziana z perspektywy oszołomów? Od samego początku naszej rozmowy zauważyłem zupełny dystans i wręcz lekką obawę czy nie odstawię jakiejś szopki. Aha, chłopaki są ze Słowenii, więc jak chcecie ich gdzieś wysyłać, to lepiej tam. Już kończąc, chłopaki przeprosili za całą sytuację i podkreślali, że ich celem nie był kontrowersyjny brutalny marketing na polskim rynku (z tego co wiem, to Polska jest jednym z ich mniejszych rynków eksportowych) i nie byli świadomi możliwości takiego odbioru etykiety.
Drugą kwestią jaką poruszyłem była seria Single Hop 2015, czy jak kto woli największej wtopy piwnej Bevoga. Jak się dowiedziałem użyte chmiele nie nazywają się tak jak nazwy piwa, a wśród użytych chmieli był słoweński Cascade, a w zasadzie jego prototyp. Głównym powodem słabej jakości piwa była… słaba jakość chmielu, który był po prostu na samym starcie w bardzo kiepskim stanie. Wynikało to przede wszystkim z tego, że był on wychodowany po części chałupniczo przez studentów. No cóż, tym razem ryzyko się nie opłaciło, a jak pamiętacie zakończyło się to bardzo słabą serią SH. Zapytałem o to, czy będzie powtórka. Oficjalnie: nie będzie. Może i słusznie.
Przejdźmy zatem do ostatniego punktu, czyli do "upadku" BrauKunstKellera. Jak to jeden znany vloger powiedział – no smutne, może przeliczyli się, przeinwestowali i dlatego tak wyszło. Rzetelne dziennikarstwo nigdy nie było Twoją mocną stroną, więc czego się można było spodziewać? Informacja nr 1 – BrauKunstKeller istnieje i nadal warzy swoje piwa, a wniosek sądowy w Darmstadt służy zupełnie czemuś innemu, tj. odcięciu się od jarzma. I rzeczywiście, już teraz BrauKunstKeller ma swoją siedzibę w nowym mieście, w nowym landzie. Warzą w nowym, większym i nowocześniejszym browarze w Lesie Bawarskim. Nowy-stary BrauKunstKeller oficjalnie rozpocznie swoją działalność pod koniec kwietnia 2016 roku pod lekko zmienioną nazwą i przy całkowitym rebrandingu. Alex pokazał mi już jak to wszystko będzie wyglądać i osobiście wydaje mi się, że może być lekki kryzys, bo nowe etykiety są aż za bardzo podobne do tych z jednego dużego amerykańskiego browaru rzemieślniczego. To nie była ostateczna wersja, więc może jeszcze coś się zmieni. Miałem możliwość spróbowania nowej warki Amarsi uwarzonej w nowym browarze i… katastrofa. Nowy sprzęt, dużo większe wybicie warzelni, dużo rzeczy na głowie, a w rezultacie koci mocz, siarka kiblowa i ściągająca wykręcająca goryczka. Życzę wszystkiego dobrego Alexowi w nowym-starym BKK, ale z takim piwem raczej nie powinno się przyjeżdżać na tak ważną imprezę 1.5/10. Bardzo dużo pracy przed Alexem, mam nadzieję, że jakość piw znana z Michelstadt za niedługo doczeka się swojego powrotu.
Nieoczekiwanie zamieniłem również kilka zdań z jednym z założycieli Crew Republic, Timmem Schnigulą. I tak jak się spodziewałem jest to człowiek kompletnie inny niż cały wizerunek Crew Republic, co można potraktować również jako in-minus, bo nie jest w tym autentyczny. Niemniej, ich Detox okazał się najlepszą Session IPA na festiwalu, więc jakiś szacunek im się należy.
Przejdźmy zatem do recenzji, a w zasadzie tylko części z nich. Spróbowałem około 50 piw; 20 z nich to totalna beznadzieja, a najwyżej 10 było naprawdę bardzo dobrych. Muszę powiedzieć, że jeszcze nigdy żaden festiwal nie zniechęcił mnie do piwa tak jak tegoroczne BrauKunst Live. Brawo niemiecka sceno kraft, potraficie to zrobić. Przejdźmy zatem do dwóch mega wtop.
Stone Brewing Berlin. Przyszedłem, poprosiłem konkretnie o piwo właśnie z Berlina (wzbudzając lekkie zdziwienie, ale co zrobisz). Stone IPA. W aromacie nic, lekkie zioła. W smaku dobrze nachmielony lager. Ziołowa goryczka, fajna słodowość, po chwili goryczka robi się łodygowa, finisz lekko pustawy. Serio? Przyjeżdżacie jako Stone Brewing i lejecie coś, co smakuje jak zwykły lager, a nazywacie to IPA? Kompletny absurd, jeżeli tak ma funkcjonować ten browar w Berlinie, to ja już teraz dziękuję bardzo 2/10.
Urban Chestnut Hallertau Bavaria. Ktoś może sobie pomyśleć, że robię sobie żarty. Urban to browar amerykański, więc z Bawarią ma tyle wspólnego co nic. Jak mawiają starożytni Polacy, „nic bardziej mylnego”. Urban dosyć niedawno wykupił browar nieopodal Monachium i stąd też ich europejska ekspansja, tj. że ich piwa od pewnego momentu można kupić w Europie. Wziąłem Pale Ale o typowo amerykańskiej nazwie Urban Chestnut Zuagroast. To ostatnie coś znaczy po bawarsku. Dostałem średnio nachmielonego vienna lagera. Chłopaki z Urbana wspólnie ze Stone naoglądali się Monty Pythona, absurdalne żarty wychodzą im świetnie. Takiego Vienna Lagera jako Pale Ale nie kupuję 2/10.
W międzyczasie zgłodniałem. Bardzo dobrze, że w ostatnim tygodniu nie miałem zbyt dużego apetytu, bo na BrauKunst Live było dokładnie jedno miejsce z ciepłym jedzeniem, oczywiście bawarskim. Kiełba z bułą, wegetariańskie Maultaschen, pieczeń z sałatką ziemniaczaną itp. Ceny oczywiście odpowiednie, za 4 Maultaschen 10 euro. Tak się robi prawdziwy biznes. Po zjedzonej kiełbie wróciłem do degustacji. Skupię się może tylko na kilku pozytywach (dosłownie) i na kilku wybranych megaporażkach.
Przejdźmy zatem wpierw do czegoś, co można było wypić. Freigeist Berliner Scheisse Wild Strawberries. W aromacie fajny kwasek, truskawki i ciemne słody. W smaku wyraźne lacto, nuty palone i świetna, bardzo intensywna truskawka, a to wszystko przy braku słodyczy. Rześkie i wysoce pijalne piwo, poza nazwą. Jak powiedział Sebastian, Braun Berliner Wiesse to Berliner Scheisse, 7/10. Kolejnym piwem był ciemny gruit uwarzony w kooperacji Freigeista z Kissmeyer wraz ze znanym w Polsce browarem Solo z Krety. Fantastyczny aromat ziołowo-owocowo-lawendowy. Zawsze lawenda kojarzyła mi się z tą do szały na mole, tutaj gra to i trąbi. W smaku świetny balans ziół, lawendy, ciemnych, palonych słodów. Super gruit, tak to powinno smakować 8/10. Kolejna ciekawa kooperacja to Freigeist z Pizza Port i Oxbow. Poltergeist to hybryda RISa z porterem bałtyckim (nie wiem na czym to do końca ma polegać) i muszlami dodanymi do whirpoola. Aromat i smak jak w bardzo dobrym RIS-ie, nuty palone, gorzka czekolada, nuty kawowe z nieznacznie słonawym posmakiem w finiszu. Składnika w postaci muszli absolutnie nie rozumiem i nie wiem czym on powinien się wyróżnić w piwie poza słonym posmakiem. Przyczepię się do sosu sojowego w smaku, poza tym gites 7.5/10. Nie może być dobrze całe życie, czas na Freigeist Wiess. Niefiltrowany koelsch. Nalany lekko za zimny, fajny aromat chmielowy, piwo rześkie i pijalne. Po ogrzaniu wyszła mokra skarpeta i szmata, w smaku średnio intensywna. Szkoda, bo mógłby to być bardzo dobry koelsch 5.5/10.
Pozytywy to na pewno piwo od chłopaków z Gzuba. Wielkie dzięki Wiktor i Janek za wspólne szwędanie się po festiwalu i wspólne degustacje, a tak w sumie to było miło poznać w realu. Black Yeti z kranu miał bardzo fajny palony aromat z dodatkiem gorzkiej czekolady i laktozy (na którą jestem uczulony). W smaku lekka ziołowa goryczka, fajna gładkość z zaznaczeniem laktozy, ciemna czekolada i do tego delikatny słonawy posmak. Bardzo przyjemne piwo 7.5/10.
Wracając do wspólnego szwędania, poszliśmy do BA na amerykańskie piwo. Harpoon, Uinta Brewing Salt Lake City, Odel i inni. Wow. Biorę Oak Cliff Coffee Ale z Deep Ellum Brewing. W aromacie intensywna kawa, ciemna czekolada i nuty palone. W smaku super gładkie z fajną delikatną kawą (bez kwaśności), lekkie orzechy i ciemna czekolada. Super fajny coffee stout 7.5/10. Potem wybór padł na Uinta Brewing BABA. Serio BABA, a pewnie dlatego na etykiecie pojawia się owca. Jest to schwarzbier, jeden z najlepszych w USA i akurat jak byłem w Salt Lake City nie miałem okazji go kupić. Przyszła góra do Mahometa. W aromacie i smaku nuty palone z przypalanym karmelem, lekka goryczka i lekko słodkawy finisz. No to raczej smakuje jak dunkel, ale niech będzie 6.5/10.
Idziemy dalej, teraz seria mocarzy. Hopfmeister Brazilian Affair to piwo uwarzone w kolaboracji z Thorstenem Schoppe. Imperialny RIS z jakąś odmianą owoców acai. Aromat ok, ciemne słody, marcepan i do tego czerwone owoce. W smaku piwo przedziwaczne, palone, słodko-kwaśne, nieokreślony smak owocowy (pewnie od tych owoców acai), ciemna czekolada i rozgrzewający alkohol, 12% daje o sobie znać. Zaiste przedziwne to stworzenie -7/10. Kolejnym piwem jakie spróbowałem było Nogne O Cellerman’s Reserve. Świetny aromat wanilii, sporo nut beczkowych, ciemna czekolada i czerwone owoce. W smaku wanilina, beczka, palone słody i ciemna czekolada, gładkie. Cud miód 8.5/10.
W międzyczasie udało mi się jeszcze zakupić chipsy prosto ze Szkocji o smaku haggisa i kruszonego czarnego pieprzu. Bella fantastico, muchas gracias, por favor, spaghetti carbonara, jakby powiedział Koelschtrinker. Tak, spotkałem na festiwalu największego ratebeerowca z Niemiec, który w tym momencie posiada około 14 000 ocen. Nawet popracowaliśmy wspólnie na stanowisku Freigeista, bardzo sympatyczny człowiek, choć Niemiec. W pewnym momencie wybraliśmy się na wspólne łowy. To nie mogło się skończyć dobrze z jego pomysłami, a dokładniej oznacza, że przechodzimy do wtop.
Porażką tego festiwalu był na pewno schneiderowy TAP X. Tak słodki, że można dostać cukrzycy. Dodatkowo zielone jabłko i potężny alkohol. Masakra, za 12 euro za butelkę można kupić tyle ciekawych rzeczy 2/10. Baumburg Josefine. Ciemy Eisbock. Kolejne piwo po którym można było dostać cukrzycy na miejscu, piwo dla misia Puchatka, słodkie, dużo miodku, trochę nut palonych i alkohol. Masakra, ale podobno jak na eisbocka to super… 4/10. To nie był koniec, bo krótko po tym wybór padł na jasnego eisbocka, grożącego zaawansowaną cukrzycą. Po tym wydarzeniu moje drogi z Koelschtrinkerem się rozeszły.
Przyszedł czas na petardę. Warsteiner Braumeister Edition. Jakim trzeba być ignorantem, żeby mieć jedno dziadowskie piwo na stoisku… DMS w postaci kukurydzy plus lekkie masło i w dodatku kwas izowalerianowy. Cudo 2/10.
Alms Sommerwiese. Piwo w stylu craftbier spezialitaet. Serio. W aromacie i w smaku cały sad czerwonych jabłek. Wszędzie. Słodkie jabłka i lekki goździk. A fuj 2.5/10. Chwilę później Roter Baron z Zombrau. Czerwony ale leżakowany w beczce, 9% alkoholu. W zapachu czerwone zgnite jabłka. Umówili się (stoisko 2 kroki od Almsa), czy co? W smaku znowu te czerwone jabłka, pojawia się beczka w postaci ściągającej taniny, palone słody i w sumie tyle. Co to w ogóle jest? 4/10. Wisienka na torcie musi być. Cervesa Marina Black Sea. Session Black IPA. W aromacie kibel z kocim moczem, coś ziołowego i palone słody. W smaku taki kibel i koci mocz, że można zejść. Porażka 1.5/10.
Mi już wystarczy, ale idę dalej. Idę do Craftwerku do IPA. Tam się okazało, że na festiwalu grasowała grupka osób z Polski mieszkająca obecnie w Monachium, jeżeli czytacie to również dzięki za spotkanie i wspólne degustowanie. Nie rozumiem tylko czemu śmialiście się z mojego notatnika do piw z misiami Haribo, w moim zawodzie takie rzeczy to najwyższy szyk ekstrawagancji. Kostrizer Pale Ale nie był dobry 3/10, IPA z Craftwerku średnia 4.5/10, ale za to polecona hybryda z browaru Welde okazała się super. Było to połączenie 90% gose z 10% wina. Ostatnie dobre piwo na festiwalu jakie piłem. Gose takie jak pamiętam (trochę za mało kwaskowate) plus do tego ciekawe nuty winne. Muszę przyznać, że dobrze się to ze sobą komponowało i ogólnie przypadło mi do gustu 7/10. Na tym skończmy może część dotyczącą piw, bo pisanie o piwach słabych jest mało interesujące, ważniejsza jest ich ilość, a była zdecydowanie zbyt duża…
W pewnym momencie zwiedzania natura mnie wezwała. Okazało się, że jest dokładnie jedna toaleta na cały budynek mieszcząca 3 kabiny i 4 pisuary. Na 2 tysiące chłopa. W kolejce czas oczekiwania około 10 minut, super. Oczywiście postawiono kilka toi-toiów na zewnątrz, ale akurat w Monachium zima pełną gębą ze śniegiem, więc to nie jest takie proste wyskoczyć na zewnątrz bez kurtki zostawionej w garderobie. Sensu i logiki w tym oczywiście nie ma, ale co tam. Stojącym w kolejce czas umilał dobrze urobiony pan, który wydzierał się „Warsteinera wypić, Warsteinera wyszczać”. Supergeil.
Między 21.00 a 22.30 rozpocząłem wolontariat jako barman u Freigeista. W sumie nawet chciałem, bo każde tego typu doświadczenie traktuję jako cenne. Oczywiście w koszulce z napisem „Die Schlaechter des Reinheitsgebots. Liberate the German brewers!” Jak się spodziewacie, wszyscy członkowie Freigeista robili w tym odzieniu furorę, nie zapomnę pogardliwego spojrzenia gości z browaru Ulmer – bezcenne. Zabolało jak trzeba. Pomysł na nazwanie piwa Berliner Scheisse był niezwykle udany. Po godzinie 22 udało mi się przeprowadzić następujący dialog:
G: Scheisse bitte!
Ich: Zum hieressen oder mitnehmen?
G: Egal.
I rzeczywiście był już tak bardzo egal, że piwa nie dostał. Towarzystwo było już częściowo grubo urobione, co więcej zaczęło oszukiwać, tj. np. utrzymywać, że zapłaciło za piwo, a wcale tego nie zrobiło. No powiem szczerze, nie spodziewałem się takiego dziadostwa. Jeden gość przyszedł i dość mocno zdziwiony powiedział „Erzähl mal.” I stoi. Świat się dla niego zatrzymał. Koelschtrinker zaczął coś opowiadać, ale nie do końca wiedział o co chodzi, więc sobie poszedł. Cuda panie, cuda. O godzinie 22.30 światło się zapaliło i koniec picia. Koledzy z Brewfista nadal polewali piwo (przyszli o 16.04 na swoje stanowisko), więc ja również stwierdziłem, że chyba jednak wolno. Po chwili pojawił się ochroniarz, który zwrócił uwagę, że przecież było powiedziane i już należy skończyć. I to był początek problemów, bo wystawcy musieli tłumaczyć cały czas, że jest zakaz i nie mogą, a poziom irytacji podpitego tłumu rósł. W pewnym momencie wkroczyły lokalne karki i wręcz siłą zaczęły wypychać ludzi z sali. O 23.05 przyszli pod stanowisko Freigeista i dość elokwentnie powiedzieli „jak masz identyfikator, to możesz jeszcze 3 minuty zostać, a jak nie to wyp*****laj od razu”. Szczęka mi opadła. Po 3 minutach już nas nie było w hali MVG.
Muszę powiedzieć, że jestem zażenowany BrauKunst Live. Słaba organizacja, wulgarna ochrona, tragiczne zachowanie ludzi, słabe piwa. Naprawdę chciałbym to widzieć inaczej, ale nie da się. Stosunek kosztów do frajdy wyszedł fatalnie. Dla mnie jedynym prawdziwym pozytywem było ponowne spotkanie z kilkoma osobami oraz poznanie nowych naprawdę bardzo życzliwych, tak jak np. ekipa z browaru Lehe, czy chłopaki z Bevoga. W zasadzie tylko to pozwoliło mi zapamiętać pewne fragmenty festiwalu pozytywnie. Na ten moment robię sobie zasłużoną przerwę od niemieckiego kraftu przynajmniej na dwa tygodnie.
Piotr Pokora
.
.
.
Update: od festiwalu w Monachium minęło już ponad miesiąc, a w międzyczasie wydarzył się kolejny festiwal, tym razem we Frankfurcie. Obsada dość zacna, w tym goście ze Steamworks Brewing z Kanady. Pojawiło się kilka nowych bardzo ciekawych piw, w tym jedno od znanego w Polsce Wojtka z browaru HansCraft Co., tj. witbier ze świeżym zielonym ogórkiem. Piwo wyszło fantastycznie, absolutnie bym się nie spodziewał, że dodatek ogórka zielonego może mieć jakikolwiek sens. Z drugiej strony Christian wykazał się w tym wszystkim bardzo dobrym wyczuciem, bo Killer Cucumber Ale ze Steamworksa już tak dobry się nie okazał – smakował jak typowa niedzielna mizeria. Mój pobyt na festiwalu skupił się na piwach Barrel Aged –ostatnie doświadczenia z Monachium odebrały mi zupełnie potrzebę prób i eksperymentów. Na uwagę zasługuje Camba Cherry Ale Bourbon, czyli ale z wiśniami leżakowany w beczce po bourbonie. Fantastyczne piwo. Do tego wszystkiego doszły klasyki z Camby, czyli RIS Cognac, Milk Stout Bourbon itp. Droga to impreza była. Dla mnie ciekawostką było pojawienie się na stanowisku One Pint piw z Innis&Gunn, a dokładnie Irish Whiskey Finish, polecam.
Na koniec przejdę do dwóch problem z Monachium, tj. formy piw z BrauKunstKellera oraz Stone'a. Część z Was miała okazję przetestować co gagatki ze Stone'a oferują, ja dałem im szansę ostatni raz. Arrogant Bastard był mega karmelowy i słodki, natomiast Belgian IPA smakowała jak kwasek cytrynowy. Najgorsze jest w tym wszystkim ich bucowate podejście, tj. z automatu nie masz pojęcia o amerykańskich piwach, bo jesteś z Niemiec, a poza tym tak to ma smakować, bo tak smakuje w San Diego. Fakt, smakuje tak samo beznadziejnie jak w USA.
Zawsze miło jest mi się spotkać z Alexem z BKK, bo jest to człowiek mega sympatyczny. Pogadaliśmy trochę i tym razem, głównie o jego piwach. Na festiwal przywiózł Pale Ale z pierwszej warki w nowym browarze (o tym zaraz), oraz trzecią warkę Amarsi. Na festiwal w Monachium przyjechała druga warka, która była po prostu fatalna. Nowy BrauKunstKeller będzie nazywał się Himburgs BrauKunstKeller i będzie warzył w trzech browarach – dwa z nich pozostaną na razie tajemnicą, natomiast wszystkie piwa mocno chmielone będą warzone w browarze Hofmark w lesie bawarskim. Problemem Alexa była warzelnia, która jest dużo bardziej wydajna niż ta w Michelstadt, w wyniku czego od kopa dostali wyższe ekstrakty, wyższą zawartość alkoholu i około dwa razy większą goryczkę, oczywiście według tych samych receptur. Druga warka Amarsi była kompletnie przestrzelona, tam było około 9% alkoholu, przy czym zwykła wersja zawiera około 7%, i inne cuda. Najlepiej wydajność nowej warzelni można zaobserwować na przykładzie PA, który uwarzony według tej samej receptury z dokładnie takim samym nachmieleniem (uwzględniając podobne wartości alfa kwasów) uzyskał 62 IBU zamiast planowanych i uzyskiwanych w Michelstadt 45 IBU. Trzeba przyznać, że nowa pierwsza warka PA wyrywała z butów, przede wszystkim świetnym aromatem. Zmiana na Hofmark może okazać się strzałem w dziesiątkę. Piwa Alexa powinny trafić do normalnej dystrybucji w środku maja. Mnie najbardziej jednak zainteresowały plany na wspomniane dwa tajemnicze browary. Bardzo dobrze, że Alex spadł na cztery łapy, w szczególności po tym, jak ktoś za wszelką cenę chciał go zrobić w ostre bambuko, w tym w utratę praw do marki BrauKunstKeller. Muszę powiedzieć, że w Niemczech próby wchodzenia w inwestycje z personami spoza branży kończą się głównie katastrofalnie, więc lepiej rosnąć samemu i stopniowo, niż szybko i przestać być potrzebnym po roku.
Piotr Pokora
Fajnie czyta się te gościnne wpisy, ale muszę przyznać że jakaś taka mania żeby w każdym wpisie odnieść się do Kopyra jest żenująca. Można gościa lubic albo nie, ale bez przesady! Piwo ma sprawiać przyjemnośś a w przypadku pana Piotra przy kazdym piwe chyba pojawia się myśl "jak tu kopyrze dowalić", więcej luzu i dystansu!
OdpowiedzUsuńTo nie jest niestety żadna mania, nie jestem miłośnikiem dziennikarstwa poziomu Faktu i tworzenia bzdur na potrzeby wizerunku. Nie potrzebuje wpisu, zeby mu dowalić, bo mogę i robiłem to prywatnie już kilka razy. Co dla kogo jest żenujące, inna sprawa, dla mnie publikowanie jako anonim jest bardzo słabe, i jakoś z tym żyje ;).
OdpowiedzUsuńCiekawa relacja.
OdpowiedzUsuńStyl mógłby być trochę mniej "przemądrzały", lepiej by się toto czytało. ;)
Caly Piotrek :D. Nazwisko w koncu zobowiazuje ;p. Ale artykul dobry.
UsuńDD
Jakbym inaczej pisał, to nikt by na to nie zwrócił uwagi :P. A Ty DD masz inna rzeczy na głowie teraz, nie blogi o piwie :P
OdpowiedzUsuń