Kaszel, Albrecht, altbier, Düsseldorf
https://thebeervault.blogspot.com/2018/01/kaszel-albrecht-altbier-dusseldorf.html
Oberkassel oraz Niederkassel, czyli Górny i Dolny Kassel, to lewobrzeżna część Düsseldorfu, położona na północny zachód od znanego z altbierów starego miasta. Dzielnice wizualnie atrakcyjne, usłane całkiem ładnymi, zadbanymi kamienicami i domkami jednorodzinnymi w centrum oraz biurowcami na obrzeżach. To właśnie tutaj – pomijając centrum Düsseldorfu – mieszka liczna i bogata mniejszość japońska, która kilka dekad temu umościła sobie w tej mieścinie gniazdo i która jest mocno widoczna w centrum miasta oraz okolicach. Obie dzielnice są swoistym koszmarem przeciwników gentryfikacji – średni przychód roczny pracujących mieszkańców to ponad 76 000 euro, a ceny nieruchomości należą do najdroższych w Niemczech.
W normalnym wypadku kompletnie by mnie nie interesowały akurat te dzielnice, ale jako że inni ludzie kolekcjonują wypite stouty imperialne oraz piwa leżakowane w drewnianych beczkach, zaś moja skromna osoba woli kolekcjonować wypite altbiery, z kolei właśnie w dzielnicy Oberkassel i Niederkassel znajdują się dwa ostatnie minibrowary w Düsseldorfie, których podwojów jeszcze nie nawiedziłem, no to trzeba było nadrobić zaległości.
Browar Alter Bahnhof Oberkassel mieści się w samym centrum dzielnicy, w związku z czym mało jest możliwości zaparkowania za darmo, a godzina w podziemnym parkingu obok browaru to wydatek aż trzech euraczy. Whew. Browar mieści się w budynku dawnego dworca i może w odróżnieniu od Bayerischer Bahnhof w Lipsku nie jest to budynek specjalnie imponujący, ale całkiem ciekawa bryła i klinkier z żółtawej cegły nieźle komponują się z otoczeniem. Do środka weszliśmy po godzinie 14ej w czwartek, co oznaczało, że oprócz nas wewnątrz nie było nikogo oprócz obsługi.
No i muszę powiedzieć, że dobrze się złożyło, że w 2011 roku, po dwóch latach warzenia różnych piw, zdecydowano się tutaj na produkowanie tylko i wyłącznie altbiera. Miejsce wiało bowiem taką nudą, że dłużej niż na ćwierć litry tego jednego z moich ulubionych piwnych stylów mógłbym nie zdzierżyć. Miejsce jest przestronne, z łukowymi przejściami, drewnianymi meblami, naprawdę sporą jak na restaurację warzelnią na okaflowanym podeście, brzydkimi malowidłami na ścianach otynkowanych soczystą czerwienią i grubymi rurami biegnącymi pod sklepieniem. Klimatu zero, muzyki zero, ludzi zero. Obsługa w miarę, ale nie nawiedziłbym tego miejsca ponownie nawet gdyby mieli w ofercie dobre piwo. A nie mają.
Gulasch Alt jest bardzo trafnie nazwany. To jest dosłownie piwo stołowe, do zalania nim gulaszu i zapomnienia o jego smaku. Diacetyl dał o sobie znać – czwarty raz w niemieckim piwie w moim wypadku, z czego trzeci raz w alcie (poprzednimi byli Bolten Ur-Alt oraz pity w browarze Uerige Alt). Opiekana, delikatnie orzechowa baza słodowa, wyraźne nuty chmielowe. Goryczka silna, pilsowa, wydźwięk wytrawny. Tyle że raz że posmak to chleb z masłem, dwa, że smakowo jest to piwo raczej mało intensywne, pomijając przyjemną goryczkę. Ładny bigos, znaczy się, gulasz (5,5/10).
Od razu po wychyleniu przeze mnie szklanicy udaliśmy się kilometr dalej, do browaru Joh. Albrecht. Jest to sieć pięciu browarów restauracyjnych w Niemczech, które mają być wizytówką producenta sprzętu warzelnego o tej nazwie, działającego na rynku od 1990 roku. Coś jakby Kaspar Szulc miał własne brewpuby, i to z otwartą przyłbicą. Albo jakby Bierhalle była producentem sprzętu. Spodziewałem się, że lipy nie będzie, bo obrazowo wizytówka wydrukowana na papierze ściernym mogłaby nie odnieść spodziewanego efektu, choć z drugiej strony inwestorzy w tej branży zbyt często nie znają się w ogóle na piwach, żeby dopieszczone produkty w browarze pokazowym były koniecznym warunkiem zawarcia umowy inwestorskiej.
Joh. Albrecht Düsseldorf mieści się w Niederkassel, na terenie należącym do ufundowanej w 1818 roku destylarni Schmittmann. Swoją drogą, vis a vis browaru znajduje się magazyn oraz leżakownia, a przez okno można podziwiać gigantyczne drewniane beczki, napełnione z pewnością jakąś niepijalną okowitą.
Browar Joh. Albrecht oraz gospoda Schmittmann Stammhaus - podwójna nazwa przybytku sugeruje, że jest to jakiś rodzaj joint venture między Schmittmannem a Joh. Albrechtem, bo o franczyzie na stronie producenta sprzętu niczego nie można wyczytać. Budynek gospody jest jasny i nie pasuje do końca do przemysłowej estetyki terenu destylarni, ale sam w sobie jest całkiem ładny. Wewnątrz jest podzielony na dwie części – jedna jest wypełniona drewnem, przyciemniona i klimatyczna, zdecydowanie bliższa południowoniemieckim gospodom niż zimnym i odpychającym oberżom nadreńskim. Druga część to mocno rozbudowany ogród zimowy, jasny i przestronny, z warzelnią umieszczoną nietypowo u jego boku, wewnątrz rotundy ze szklanymi witrynami. Jest to jeden z tych nielicznych lokali w Niemczech, w których w tle leci (gustowna) muzyka, a zarazem jeden z wielu, w którym kuchnia jest na dobrym poziomie – o ile zupa gulaszowa którą zjadłem była reprezentatywna, bo precle były bardzo smaczne, ale cholera wie, czy sami je wypiekają, czy może robi to za nich pan Aldi.
Piwa nie mają specjalnie wysokich ocen na Rejtbirze, ale trafnie podejrzewałem, że źle na pewno nie będzie. Najlepszy był Messing, czyli pils. Mocno chlebowy, z nutkami ziołowego chmielu, słodkawy w smaku, z charakterną, trawiastą goryczką. Technicznie bez zarzutu, a przy okazji mocno pijalny (7/10). Alt jest reklamowany jako najmłodsze piwo w tym stylu w Düsseldorfie. To pewnie nie jest do końca prawda, ale przy okazji piwo jest faktycznie nie do końca okrzesane, choć pod względem technicznym, bo drożdże nie do końca zjadły diacetyl. Zjadły go jednak na tyle, że pozostały po nim jedynie nieznaczne nutki toffi, nie jest więc źle. Niezmiernie mi się z kolei spodobała subtelnie orzechowa słodowość, mięciutka faktura oraz mocna, pilsowa goryczka tego piwa (7/10). Najgorzej z podstawowej oferty wypadł Kupfer. Dunkel na modłę frankońską, chlebowy, lekko karmelowy, ciut orzechowy, słodowy i miękki. No i niestety kukurydziany. Średniak (5/10).
Czwartym piwem był Craft Beer. Reklamowany na stojakach, waflach oraz w menu jako craft beer. Piwo w stylu craft beer, can you dig it? W jakim stylu było tak naprawdę? Też mnie to ciekawiło, więc zaindagowałem nieco leciwą, sympatyczną kelnerkę, z góry odgadując jej reakcję:
- Przepraszam, ten Craft Beer, to w jakim jest stylu?
- [kilka sekund ciszy, niezrozumienie i lekkie przerażenie pojawiło się na pokrytej zmarszczkami twarzy] no, eee, to jest właśnie tak, że to się odróżnia od tych [tutaj palcem wskazała dunkela], że jest z dwoma chmielami i przez to bardziej aromatyczne.
- Aha, dziękuję.
To, że producent sprzętu w swoim browarze pokazowym ma swoich klientów za kretynów, to jedno. To, że nie dba nawet o odpowiednie przeszkolenie (i to jest bardzo górnolotne słowo w tym kontekście) obsługi, która może mieć do czynienia z klientem, który wypił w swoim życiu coś poza pilsem, altem, dunkelem i może jeszcze weizenem, to już jest dno.
A w jakim stylu było to piwo koniec końców? Było new england aj pi ejem. Ortodoksyjnym pod względem soczystości oraz nikłej goryczki, zamiast której było lekko pikantne. Nieortodoksyjnym w sensie wadliwym pod względem tego, że wyglądało jak gęstwa drożdżowa, było gęstawe i kwaskowe od tych drożdży, a przy okazji dawało siarką tak mocno, że o ile na obecnym etapie nie przeszkadza to zanadto w jego konsumpcji, o tyle jestem w miarę przekonany, że najdalej za tydzień będzie waliło woodstockowym toi-toiem. I co ciekawe, mimo że było najgorsze z zaprezentowanych, to dzięki masywnej, soczystej chmielowości nie jestem w stanie określić go mianem złego. Jest po prostu jednym wielkim bałaganem (5/10).
Poleciłbym wizytę w podwojach tego lokalu właściwie bez zastrzeżeń (na obiad zaprawiony pilsem oraz altem), ale niestety wstęp do restauracji mają psy. I o ile nie przeszkadzają mi wychowane psy, które się położą i nie wydają z siebie dźwięku (i smrodu, ale z tym to jest zawsze gorzej), o tyle w momencie kiedy do lokalu wchodzą dwie kobiety w wieku podwójnie balzakowskim i wprowadzają jedna sznaucera, a druga krótkowłosego jamnika, i te „milusińskie” co minutę wybuchają głośnym szczekiem, warczeniem oraz piskiem, odbijającym się od ścian i przeszywającym uszy niewinnego blogiera, zaś ich paniusie jedynie się podśmiewają i lekko podniesionym głosem (żeby psinek nie urazić) mówią do nich „No, już cichutko Sznauci”, to mam ochotę wrzucić całe to towarzystwo do kotła warzelnego.
A nie lubię się denerwować w trakcie jedzenia.
Więc polecam z rezerwą.