Loading...

Pół skrzynki niemieckiego craftu 4

Hanscraft, Braukunstkeller, Munich Brew Mafia oraz Kehrwieder – oto nowa gwardia w tym wpisie, natomiast Veldensteiner oraz Ritterguts to stare pryki, które próbują coś zawojować piwami z niemieckiego punktu widzenia niekonwencjonalnymi. Na wysoką jakość nastawiłem się w przypadku Kehrwiedera oraz (z większą rezerwą) Braukunstkellera, natomiast resztę wziąłem z ciekawości i z drżącym wężem w kieszeni.

Szanuję ajpowe single hopy z Kehrwiedera. Całą resztę ich piw szkaluję. Nie inaczej jest w przypadku Hamburger Rot (alk. 5%). Niemieccy craftowcy dość często miewają problemy z przegazowaniem, czego przykładem jest to piwo. Nie jest to jednak jego jedyny problem. Pachnie owocowymi estrami (głównie czerwonym jabłkiem), jest delikatnie słodowe, ale drożdże w nim harcują na ziemistą modłę, a na domiar złego jest trochę rozpuszczalnikowe. Po co ja to kupiłem? Bez sensu. (3,5/10)

No ale skoro aktualne jest zawołanie „szukajcie, a znajdziecie”, to prędko znalazłem niepitego jeszcze przeze mnie single hopa od Kehrwiedera, na otarcie łez. Hüll Melon (ekstr. 16,8%, alk. 7,5%) jest dobrym piwem pokazowym, jeśli chodzi o tytułową lupulinę. I przy okazji częściowo falsyfikuje mój osąd sprzed jakiegoś czasu, jakoby ten melonowo-arbuzowy chmiel był ciekawy, ale zbyt mdły na stosowanie go w izolacji od innych gatunków lupuliny. Warunkiem jest jednak miękka, przyjemna baza słodowa, jaką sobie Kehrwieder (podobnie zresztą jak Mikkeller) wykoncypował dla swoich single hopów, no i chmielenie piwa w taki sposób, żeby było jak najbardziej soczyste. A to jest. Rześkie, owocowe, melonowe, soczyste, miękkie, oszczędne na odcinku goryczkowym, ze zdradziecko ukrytym woltażem i przyjemnym posmakiem arbuza. Bdb. (7/10)

Munich Brew Mafia – ta nazwa nie wzbudza zaufania, bowiem tak prostacko-zadziornie nazywają się w Niemczech z reguły craftowe projekty kontraktowe, których przeznaczeniem winien być dół z wapnem. Don Limone (alk. 5,3%) to jednak pils na Citrze, więc dałem mu szansę. No i zaraz po otwarciu gushing, co się zowie. Rezultat zgodnie z takim zachowaniem piwa pachnie mocno drożdżowo, choć jeszcze nie zdziczale, a pod spodem można wyczuć nutki cytrusów oraz kwiatu bzu. W smaku mimo przegazowania nie ma tragedii – może dlatego, że to pils. Są obecne drożdże, są chmiele, jest baza słodowa, która jest trochę bardziej cielista od szeregowego niemieckiego pilsnera. No i całość jest jednak rześka. W zasadzie jest to dobre piwo, ale przypuszczam, że przed rozlewem było jeszcze lepsze. (6,5/10)

Tego u nas jeszcze nie grali – Niemcy zrobili gose bocka. Gose z zasypem koźlaka. Albo koźlaka fermentowanego lactobacillusem i doprawionego kolendrą oraz solą. Jak zwał tak zwał – Bärentöter (alk. 6,6%), dzieło browaru robiącego chyba najbardziej klasyczne gose w Niemczech (Rittergut’s Gose), pachnie lacto jak oszalałe, ale jest jednocześnie podszyte melanoidynami, orzechami i delikatnym karmelem. Ta baza słodowa w aromacie jest wyczuwalna mniej niż w smaku – dopiero na tym odcinku następuje totalny odlot. Piwo ma względem klasycznego gose więcej ciała i rzecz jasna słodowości, a jednocześnie dzięki swojemu kwasowi pozostaje rześkie. Co więcej, te przyciemnione nuty słodowe wespół z kwaskiem świetnie symulują owocowość, mianowicie syntetycznie mam tutaj skojarzenia z czerwoną porzeczką, na co również mogą mieć wpływ przyprawy odczuwalne zupełnie marginalnie – skórka pomarańczy oraz cynamon. Kolendra, czyli drugi wyznacznik gose, wprawdzie jest mniej więcej tak odczuwalna jak w amerykańskich wcieleniach stylu, czyli prawie wcale, za to delikatny słony akcent pojawia się w finiszu. Salty spiced lacto brown ale. Super to jest. (8/10)

Co prawda Niemcy biorąc się za nową falę często powodują u mnie wołanie o pomstę do nieba, jednak jest dziedzina craftu, w której są co najmniej nieźli. Tą dziedziną są pilsy chmielone nową falą. Całkiem logicznie w sumie. Weźmy taki Bavarian Dry Hop Lager, dzieło Himburg’s Braukunstkellera (ekstr. 12%, alk. 5,2%). Nachmielony wprawdzie eklektycznie (Citra, Simcoe, Perle, Hallertauer Mittelfrüh, Hersbrucker, Smaragd), a jednak niemiecki w duchu. Podszyty delikatną słodowością i nutami piwnicy, z nachmieleniem obejmującym nuty ziół, trawy cytrynowej, tytoniu, cytrusów i ulotnego tropiku. Piwo jest rześkie, mocno nachmielone na smak, natomiast goryczka jednak jak na pilsa jest umiarkowana, a zarazem trochę ściągająca. Nad tym ostatnim elementem można by jeszcze trochę popracować, ja jednak jako wielbiciel pilsów już teraz jestem bardzo zadowolony. (7/10)

Single Hop Kellerpils od Hanscraft (alk. 4,9%) chmielony jest odmianą Hallertau Blanc i to czuć praktycznie od razu. Połączenie jasnego słodu niczym z hellesa, białego grona i akcentów cytrynowych pachnie nad wyraz smakowicie. Piwo ma czyściutki profil, jest bardzo rześkie, nie jest przy tym przearomatyzowane, a w smaku dodatkowo ciekawi akcentem ananasowym. Nie mam zastrzeżeń. (7/10)

Lubię piwa konceptualne, byle były przemyślane. No i oto Mahoni Marina (alk. 7,5%), które Hanscraft opisuje jako ‘BBQ dark ale’ pachnie frapująco podobnie do sosu barbecue. Takie połączenie lekkiego dymu, lekkiego kwasku i melasowych nut cukrowych. W ten sposób stworzono lekko wędzone, brązowe piwo, które ma sens i nie jest w żadnym wypadku nudne. Ma ciało, ma nietuzinkowy aromat przekładający się w prostej linii na smak (punktowany jednak średnio mocną goryczką) i z pewnością stanowiłoby świetną bazę dla marynaty do mięsa. (7/10)

Jak więc widać, ja to nawet szanuję ten Hanscraft, ale takimi piwami jak Steve Hops (alk. 5,5%) to się może, za przeproszeniem, gonić. Jest Huell Melon i Summit (kto w ogóle stosuje Summit nieironicznie?), jest więc arbuz i trochę cebulki, a do tego nieprzyjemna ziemista nuta drożdżowa i współwystępujące z nią przegazowanie. W zasadzie to owocowość tego piwa jest całkiem przyjemna, no ale jest Summit i jest wada, więc jakoś się to wszystko równoważy, a konkluzja jest taka, żeby nie kupować tego Hansa. (4,5/10)

Browar Veldensteiner to taki stary pryk, co to ma osobną serię craftową. W jej ramach nie tak dawno temu ukazało się California Common (alk. 5,8%), chmielone amerykańskim Calypso. Trochę tego chmielu piwo dostało, za sprawą czego są obecne subtelne nuty cytrusowe, przede wszystkim jednak chmiel w połączeniu ze słodami i delikatnym utlenieniem dał efekt gruszki w miodzie. To może brzmieć mało zachęcająco, ale piwo dzięki miękkiej fakturze, średnio mocnej goryczce oraz sporym orzeźwieniu, które niesie, wyszło jak najbardziej w porządku. Jak taki lekko upośledzony pils. (6/10)

Drugim piwem z serii Veldensteinera, którym oberwał mój trakt trawienny, jest Five Continents (ekstr. 13,4%, alk. 5,8%). Piwo górnej fermentacji z pięcioma chmielami z pięciu kontynentów: Chinook (wiadomo), Ella (wiadomo), Hallertauer Herkules (wiadomo), Southern Promise (niekoniecznie wiadomo – RPA) oraz… Qingdao Flower z Chin. No fajnie, tyle że efekt końcowy jest daleki od wzbudzania choćby śladowej ekscytacji. Pachnie zbożem, miodem, pomarańczą, kwiatami i delikatnie herbatą. Utleniony na długo przed datą ważności, mało intensywny w smaku, nudny. Jedynie ta pomarańcza łącząca się z herbatą ratuje to piwo, poza tym jest to klasyczny przypadek marnowania słodu, który w przypadku frankońskiego browaru powinien był zostać użyty na wędzonkę bądź kellerbiera. (4/10)

No i proszę – nie żałuję zakupu co najmniej połowy z omówionych piw. Jak na niemiecki craft to jest wręcz bajkowo. Serio. Traktuję to jednak jako wypadek przy pracy, a już wiem, że przyszłość potwierdzi moje słowa.
recenzje 7860562483260601409

Prześlij komentarz

emo-but-icon

Strona główna item

Popularne wpisy (ostatni miesiąc)