Imperial stout – (BrewDog + Williams Brothers) vs. Victory
https://thebeervault.blogspot.com/2013/04/imperial-stout-brewdog-williams.html
Bohaterska walka z globalnym ociepleniem wchodzi w decydującą fazę, której finałem ma być chyba, patrząc za okno, anihilacja wiosny na rzecz zimy. Wprawdzie najbardziej odpowiada mi klimat, w którym średnia miesięczna temperatura rzadko spada poniżej 30 stopni, a wilgoć poniżej 100%, ale rozwój wydarzeń niesie ze sobą za to wydłużenie sezonu na piwa ciemne i ciężkie, na przykład imperial stouty.
Stąd i spotkanie na piwnym szczycie. Czy imperial stouty z dwóch wiodących nowofalowych browarów ze Szkocji są w stanie stawić czoło ich odpowiednikowi z amerykańskiego Victory Brewing? Czy Profanity Stout i Rip Tide wspólnymi siłami będą w stanie strącić z przestworzy majestatycznego Storm Kinga?
Stąd i spotkanie na piwnym szczycie. Czy imperial stouty z dwóch wiodących nowofalowych browarów ze Szkocji są w stanie stawić czoło ich odpowiednikowi z amerykańskiego Victory Brewing? Czy Profanity Stout i Rip Tide wspólnymi siłami będą w stanie strącić z przestworzy majestatycznego Storm Kinga?
Profanity Stout od Williams Brothers jest tak samo jak Rip Tide od arystokratycznych punkowców (hehe) z BrewDoga od niedawna dostępny w polskich sklepach specjalistycznych. Victory Storm King jeszcze nie jest, a szkoda, bo jest uważany za ścisłą światową czołówkę w swoim gatunku, a w Niemczech udało mi się go zakupić za poniżej 3 ojro, co jak na piwo tej rangi nie jest ceną wygórowaną. Pewnikiem browar jest na tym stratny, no bo amortyzacja i w ogóle. Rozpoczynamy bitwę.
Profanity Stout rozpoczyna szarżę. Jest mocne w gębie, a raczej na etykiecie, choć nie wprost. Bardziej niż o bluźnierstwo chodzi w nazwie pewnie o przekleństwo, a że nie można było nadać mu nazwy Fuckin’ Stout, to wybrano taką wersję. Ma wprawdzie niewiele alkoholu jak na swój gatunek (7%, ekstr. 16,5%), ale i nielichą renomę. Warzony jest według receptury piwowarów domowych z projektu ‘Balls to the Wall’, utworzonej przez nich w ramach studiów (?) browarnictwa na uniwersytecie w Edynburgu. Studencki imperial stout. Chmielony na zimno. W składzie między innymi płatki owsiane oraz chmiele Nelson Sauvin, First Gold, Centennial oraz Amarillo. Brzmi mocno, chyba że studenciki coś spartaczyły.
A trzeba powiedzieć, że absolutnie nie spartaczyły. Zapach to bogaty kolaż ciemnej, głębokiej słodowości pełnej czekolady oraz lukrecji, połączonej z uderzeniem egzotycznych chmieli dających mu nuty żywicy, białych winogron i ananasa. Po lekkim ogrzaniu chmiel usuwa się w tło, za sprawą czego jednak słodowość piwa staje się jeszcze bardziej głęboka.
Smakowo jest to zdecydowanie najlżejszy imperial stout z jakim się spotkałem, waga piórkowa. Pełnia raczej nie wychodzi poza średnią, a za sprawą rześkich nut chmielowych oraz lekkiej kwaskowości, piwo mimo jego paloności można określić nawet mianem orzeźwiającego. Ze względu na jego naturę, ciężko go oceniać jako imperial stouta, robi bowiem wrażenie mocniej palonej black IPA z delikatnie ziemisto-kawowym finiszem. Niech będzie i tak, najważniejsze wszak, że jest piwem bardzo smacznym. Świetny cios! (Ocena: 7,5/10)
BrewDog Rip Tide (alk. 8%) też stroszy pióra. "Potężny prąd głębinowy... spróbuj następnego łyka jeśli się odważysz... nie uciekniesz od tego koszmaru (autoironia? – przyp. ja)... zamaskowany, dręczący, pod przeklętymi cieniami... zakręcony, bezlitosny stout..." – takie kwiatki znajdują się na etykiecie, a poniżej jeszcze dopiska, żeby piwo pić z „nutką arystokratycznej nonszalancji.” Punk rock jak jasna cholera, Sid Vicious się obraca w grobie jak kurczak na rożnie.
Piwo z miejsca dostaje plusa za piękną, trwałą, beżową pianę. Zapachowo jest to gorzka czekolada nadziewana marcepanem, kawałkami czereśni i bananów oraz palonym ziarnem. W tle ledwo co majaczy nuta alkoholowo-rozpuszczalnikowa, znajdująca swoje niezbyt przyjemne rozwinięcie w smaku. Osadza się swoją cierpkością na tyłach językach, a kwaskowa paloność bynajmniej nie umie temu zaradzić. Pełnia podobnie jak w Profanity Stout niezbyt wysoka, ale Rip Tide jest wyzbyty świeżych nut chmielowych imperial stouta od Williams Brothers. Smak subtelnie słodkawy, dość gorzki w sensie palonym. W finiszu paloność z dodatkiem marcepanu dominuje nuty rozpuszczalnikowe, ale nie potrafi ich całkiem wyeliminować. Z drugiej strony kremowe nasycenie i czekoladowo-owocowy (czereśniowy), mocno palony smak to dobre strony tego piwa. W wersji bardziej zintegrowanej smakowałoby jak Mon Cheri sprószone węglem. Sumarycznie jest fajne, choć nie powala. Po przypływie następuje odpływ i Riptide nie pozostawia większego wrażenia. (Ocena: 6,5/10)
Majestatyczny orzeł przeszywa swoim wzrokiem Profanity Stouta oraz Riptide i pikuje, wzniecając stoutowy huragan, nie dający szkockim kmieciom szans na przeżycie. Victory Storm King ma 9,1% alkoholu i jest chmielony szczodrze amerykańskim chmielem w postaci szyszek. Czarne piwo z kremową pianką kryje w sobie zapach przechodzący od żywicznych, amerykańskich chmieli w głęboką, ciemną słodowość. Skojarzenie bezpośrednie to ciasto typu murzynek poprzetykane wiśniami – w ten bowiem sposób mniej więcej czekoladowość jest tutaj łamana owocowymi nutami. Paloność trzyma się w tle, na którym statecznie powiewa świerk, który mi się wręcz kojarzy z wodą kolońską, i to w dobry sposób! Do tego echa skóry oraz tytoniu i mamy świetny aromat.
Piwo jest gęste i oleiste, czekoladowo-palone, z bardzo ciekawym finiszem łączącym w sobie gorycz grejpfruta z lekką kwaskowością palonego ziarna. Piwo nie jest alkoholowe w smaku, natomiast grzeje gardło, a przy wydychaniu przez nos czuć ogień. Nasycenie kremowe, wespół z oleistą fakturą łagodnie sunie po podniebieniu, żeby się skończyć mocną goryczką i delikatną nutką kawy oraz tytoniu. (Ocena: 7,5/10)
A sumarycznie muszę napisać, że piwo jest świetne, ale w obrębie tego gatunku nie są to absolutne wyżyny. Zestawienie jednak wygrywa, choć gdyby Profanity Stout miał solidniejszą bazę słodową, a co za tym idzie, więcej ciała, to byłoby mu w pełni równe.