Sześciopak polskiego craftu 272-275
https://thebeervault.blogspot.com/2025/01/szesciopak-polskiego-craftu-272-275.html
Tym razem tylko jedna trzecia piw w tym wielopaku to piwa lane. Przy okazji wjechało też kilka zaległości z ubiegłorocznego WFDP. No i aż dwa grodziskie, jak i tylko dwa ciemne. Znalazło się też miejsce dla rzadko obecnych u mnie browarów, jak Miastolas, Wilkowyje, czy Piwoteka.
Hopzz_ Visionary (ekstr. 15%, alk. 6%) to pokaz możliwości eksperymentalnego chmielu NZH-105 z Antypodów w wykonaniu Pinty. Wyszło ciekawie, wyczułem bowiem dojrzałe cytrusy, cukierki korzenne o zabarwieniu anyżowym, trochę moreli, a przede wszystkim kremowość przypominającą piankowy sorbet pomarańczowy. Nie ma tutaj ani przesłodzenia, ani spalinowego charakteru chmieli z drugiej półkuli, jest za to ciekawy profil oraz podkreślona goryczka. Bardzo smaczne piwo. Wypada trzymać kciuki za kontynuację uprawy tej lupuliny, jak i następne piwa eksperymentalne od Pinty. (7/10)
Wygląda jak hazy IPA, a miało być english pale ale. London Calling (ekstr. 12%, alk. 4,7%) to takie właśnie niewiadomo co od Funky Fluid. Nastawiłem się na ciasteczkowo-karmelowe klimaty. Po wyglądzie wyzerowałem oczekiwania. Dostałem siarkę, cytrynkowość, dalekie echo ciasteczek zbożowych, a konfitura pomarańczowa plumka na tyle daleko, że być może dzieje się to tylko w mojej wyobraźni. Generalnie mało się dzieje, słodowość byle jaka, a goryczka średnio mocna. Piwo, które jest kompletnie niepotrzebne. (4/10)
Jakby mi siarki było mało, to takową dostarcza również Dry Delivery od Pinty (ekstr. 15%, alk. 6,5%). Owocowość typu bardzo niedojrzałe jabłka, przechodzące w mdłego melona, nadają piwu trajektorię. Bardzo mdłą trajektorię. Goryczka owszem, jest podkreślona, ale nawet nie na tyle, żeby zadośćuczynić oczekiwaniom, a co dopiero, żeby dać odpór mdłemu bukietowi. Wtopa w serii pintowych Dostarczeń. (4/10)
Czekolada z orzechami, trochę karmelu – aromat Brixton Drift od Funky Fluid (ekstr. 15%, alk. 6%) do najbardziej inspirujących nie należy, ale jest okej jak na angielskiego portera, którym to piwo ma być. Napotkałem jednak poważny problem – piwo jest słodkie, wręcz zamulające, a przy tym płaskie, wyzbyte jakiejkolwiek głębi. Wypełnia więc usta treścią, która to treść jednak nie ma za bardzo sensu. Wyobraźcie sobie portera stworzonego przez ludzi, którzy na co dzień trzaskają pastry stouty. No właśnie. I feel offended. (3,5/10)
Gdańsk jest chyba najładniejszym architektonicznie polskim dużym miastem (warto pamiętać, że etnicznie niemieckim miastem stał się dopiero po 1308 roku w wyniku wymordowania części i wypędzeniu reszty jego polskich mieszkańców przez Krzyżaków), ma więc sens, że Pinta Discovery Poland Gdańsk (ekstr. 16%, alk. 6,5%) to chyba najbardziej udane piwo z tej serii. Gęsta, soczysta, ale nie zamulająca i daleka od przesłodzenia multiwitamina, kontrowana adekwatną goryczką. Mango, papaja, trochę pomarańczowego sorbetu, a wszystko podkręcone mandarynkową kokosowością chmielu Sabro. Oryginalne piwo? Bynajmniej. Ale za to świetnie zrobione i niesamowicie pijalne. (7,5/10)
Pozostajemy przy Pincie i miastach dawnej Hanzy, ale przeprawiamy się na zachód. Pinta Hazy Discovery Lübeck (ekstr. 16,5%, alk. 6,5%) ma dość wytrawny zapach łączący przejrzałą, ale nie nadmiernie słodką (sic!) brzoskwinię, ananas, truskawkowe Alpenliebe oraz melona. W smaku okazuje się, że słodycz jest trzymana w ryzach, ale goryczka też. Może kooperantom, czyli Niemcom z Sudden Death, podczas chmielenia na goryczkę za bardzo rurki jaja gniotły. Bardzo smaczne nonetheless. (7/10)
Chyba najbardziej wyraziste pod względem pełni smaku tytułowego chmielu w całej serii „Full”. Mowa o Full Sabro od Trzech Kumpli (ekstr. 17%, alk. 6,1%), w którym sabrowa mandarynka pojawia się może na trzecim planie, bo całość bukietu jest zagospodarowana przez mega intensywny, mega kremowy kokos doprawiony koprem. Czysta esencja laktonowości tego chmielu. Tekstura piwa jest kremowa jak stąd do Timbuktu, a mimo to goryczkę jakąś ma, no i słodycz jak na hazy ipkę jest stonowana. Świetny wywar. (7,5/10)
Traf chciał, że w tym samym czasie na rynku ukazały się dwie sabrowe petardy. Obok Trzech Kumpli takową stworzył Artezan, którego Single Drop (ekstr. 16%, alk. 6,5%) to najczęściej przeze mnie pita ipka w tym roku. Kokos, kokos, kokos. Kremowy, jeszcze bardziej laktonowy (dzięki dodatkowi chmielu Talus), całość zaokrąglona przez peryferyjne nuty kwiatowe oraz cytrusowe z przewodnią rolą mandarynki. Orzeźwiająca, świeżutka, niezbyt gorzka, ale doskonale zbalansowana ipka, do której nie dodałbym niczego, łącznie z goryczką (sic!), gdyż w takiej formie po prostu ma wszystko na swoim miejscu. Wyśmienite piwo. (8/10)
India Baltic Porter (alk. 8%) w kooperacji Pinty z francuskim browarem Dalons to piwo, z którego Indie już dawno uleciały. Chmiele się toteż nie narzucają wcale, dominantą z kolei jest śliwka w karmelu, czyli jest zrobione niekoniecznie pod mój gust, a zarazem niekoniecznie źle. Ciemniejsze nutki pojawiają się na dalszym planie, czyli ciut kawy z czekoladą. Ale – to w aromacie, w smaku bowiem ciemniejsze elementy ulegają uwydatnieniu, co wychodzi piwu na dobre, przesuwając je w kierunku śliwki w czekoladzie, z lekką palonością towarzyszącą w tle. W posmaku w końcu przewija się coś na kształt nutek zielonych oraz cytrusowych, ale jest to wciąż w takiej postaci mało chmielowe piwo. Jest natomiast bardzo smaczne; słodkie, ale nie zaklejające. (7/10)
Pale ale plus białe grono plus chmiel Nelson Sauvin. Co mogło pójść nie tak? W zasadzie pomysł wręcz oczywisty pod względem wartości dodanej, jednak efekt nie jest niestety warty polecenia. Szardone (ekstr. 12,5%, alk. 4,2%) to wręcz jeden ze słabszych wyrobów Ziemi Obiecanej. Pachnie i smakuje niefermentowanym sokiem z białego grona szabrowanego nieopodal Oświęcimia z ogrodu sąsiada kuzyna w 1996 roku. Ten Nelson to chyba w postaci homeopatycznej tutaj wylądował, bo widzę to tak, że w założeniach miał pewnie przełamać swoją ostrością mdławy charakter wspomnianego soku. Nic takiego się tutaj nie dzieje, jest to mdłe piwo, mało intensywne, lekko słodowe, lekko gorzkie. Może i w miarę oryginalne, ale i w sumie zbędne. (4,5/10)
Podobają mi się te sesyjne kwasy z Pinta Barrel Brewing. After Hours Rose Wild Ale Chokeberry Cherry Blackcurrant (ekstr. 12%, alk. 5,5%) wprawdzie nie obszedł się bez nutek syropu na kaszel (dodane wiśnie), dominuje w nim jednak rześka czarna porzeczka, a całość jest kwaśna, sesyjna i lekko pestkowa. Bardzo dobry session kwas. (7/10)
Inne podejście do kwasu, ale równie sesyjne, zaprezentował tyski Browar Wilkowyje, którego To Mi Kwasi (alk. 2,9%) jest bardzo smacznym berliner weisse. W głównej mierze cytrynkowy, haczący wtórnie w ramach skojarzeń o marakuję (której nie ma w składzie), w posmaku pszeniczno-jogurtowy no i bardzo sesyjny. Jest kwaśny, ale nie wykręcający gardło, delikatna jogurtowość go balansuje. Bardzo dobre piwo. (7/10)
New Zealand rice pils? No dobra. Wolę klasyczne pilsy, ale Run You Fools (alk. 5%) od Monsters to faktycznie piwo bardzo udane. Typowa Nowa Zelandia z tego wyszła, czyli sok z białego grona łamany dieslem (ergo tak, jak powinno było wyjść Szardone powyżej), z wyraźną, długą goryczką. Bardzo pijalna sprawa, zdecydowanie do powtórzenia. (7/10)
Kolejna wariacja na temat grodzisza, a zarazem kolejne piwo prosto z lasu to Nepo Forest Grodziskie (alk. 3,2%) z serii Meet Our Friends w kooperacji z Samymi Kraftami, Smakami Piwa oraz Areckim. Piwo dość gorzkie, a w każdym razie bardziej od niejednej hazy ipki od Nepo (he, he), nasycone lasem, który podbił rześkość piwa, zarazem nie zagłuszając dymionej podstawy, która też jest wyraźna. Jedyne, do czego bym się przyczepił, to brak zintegrowania obydwóch elementów, które moim zdaniem istnieją niejako obok siebie, miast się nawzajem przeplatać. Dym pozostał poza lasem, podczas gdy powinien był go spowić. (6,5/10)
I dalej polskie chmiele. Maryensztadt Big City Lights Książęcy, Tomyski, Zula, Vermelho (alk. 5,5%) to dużo ogórka i arbuza, ale za to przewija się tutaj ożywiający ten zestaw kokos. Goryczka lekka do średniej, pijalność niezła, wspomniane nuty są dobrze ze sobą zintegrowane i na szczęście w smaku piwo bardziej przekonuje niż w aromacie. Niezłe. (6/10)
Bardziej niż niezły jest z kolei Tmavy Lezak 12° (alk. 5,2%) z serii Just Taps od lagerowego potentata Moon Lark. Jest karmel i chlebowość, ale barwa bukietu jest ciemniejsza niż w szeregowym czeskim tmavym i via orzechy dochodzi w końcu do gorzkiej czekolady. Ten melanż jest integrowany przez kremową teksturę oraz idealny balans między lekką słodyczą, oraz adekwatną goryczką. To jest do picia z massów. Pyszne! (8/10)
Pierwsza styczność z browarem Miastolas i od razu z grubej rury. American Oak Wild Ale (alk. 6,5%) to pięknie zintegrowany konglomerat wiśni oraz waniliowego drewna. Kompozycja jest kunsztowna – wanilia przełamuje kwasek piwa, a drewno panuje nad owocową dzikością, uszlachetniając piwo w odbiorze. Świetna pozycja. (7,5/10)
Co prawda Jedlinka odważnie sobie poczyna z barrel ejdżingiem, ale moim zdaniem wciąż najbardziej wartym uwagi piwem z tej stajni (no może oprócz leżakowanego w drewnie koźlaka) jest zwykły pils. Taa, zwykły… gdyby tak smakowała zwyczajność, to nie byłoby potrzeby na nadzwyczajność. Otóż Jaśnie Książę (ekstr. 12,5%, alk. 5,4%) to w formie festiwalowej – a próbowałem w wielu miejscach – świeży, rześki, czyściutki pilsik; zbożowy, trawiasty, lekko cytrynkowy, z podkreśloną goryczką. Proste, efektowne, wzorowo wykonane, świetne piwo. (7,5/10)
Zawsze się cieszę, jak mam do czynienia z sahti. Zawsze, czyli już trzeci raz – po Pincie i śp. Bazyliszku to sahti z Piwoteki trafiło do mojego szkła. Katajatar (alk. 8,4%) to piwo gęste i przysadziste, pełne przejrzałego, skarmelizowanego banana w towarzystwie czarnej porzeczki, oraz ciasta rabarbarowego, z czasem coraz bardziej chylącego się w bukiecie ku czerwonym owocom. Nisko nagazowany trunek o deserowym klimacie mimo braku substancjalnej słodyczy. Przytłacza, ale i na swój sposób – jako piwo tradycyjne – również satysfakcjonuje. Warto było spróbować, choć nieprędko bym je powtórzył. (6/10)
Micro IPA, która jest w miarę intensywna smakowo – takim piwem jest Wstań Unieś Głowę! od Piwoteki (alk. 3%). Określenie „w miarę” przy tym dość dobrze podsumowuje to piwo – trochę siarki, trochę cytrusów i kwiatów – jest w porządku, natomiast na tle innych krajowych micro ipek brakuje mi tutaj większej pijalności. (6/10)
Pozostając w temacie micro ipek – kooperacje krakowskiej Craftowni zwykle wychodzą fajnie, ale ostatni dwupak, za którym stoją Cztery Ściany, przekonująco niestety nie wypadł. Komar (alk. 4,1%) to micro ipka, jakiej nie potrzebujemy – dość wodnista, mało rześka, zbyt nisko nasycona, generalnie charakteryzująca się zbyt słabym uderzeniem (cytrusowego) smaku, żeby uzasadnić sens swojego istnienia. (4/10)
No to może coś trochę mocniejszego? Session ipka Maluch (alk. 5,6%), również w kooperacji Craftowni oraz Czterech Ścian, przeniosła mnie myślami do czasów, kiedy diacetyl nie był taki rzadki. Obecnie jest, wskutek czego to piwo z pewnością jest na swój sposób oryginalne. Cytrusowe piwo na modłę żółtą jak i białą, wytrawność z umiarem, adekwatna goryczka, świeżość i rześkość – to piwo ma absolutnie potencjał, ale wskutek technologicznego potknięcia mnie srodze rozczarowało, bo zjełczałe masło to nie jest to, co Niemce lubią najbardziej. (4/10)
Odnośnie tak zwanych dawnych czasów – myślałem, że czasy, kiedy na półkach niemieckiego okupanta lądują utlenione piwa, należą do przeszłości, a tymczasem pokaz tradycjonalizmu integralnego zaserwował nam Funky Fluid, którego solarny woj… eee, Bonjour! (ekstr. 16%, alk. 6,3%) bezkompromisowo wali landryną. Miał być Mosaic i Nelson Sauvin, pozostała przejrzała multiwitamina wciśnięta w postać cukierka z bardzo nieznacznym naftowo-spalinowym przełamańcem. Bez słodyczki, bez goryczki, bez sensu. (3/10)
Na koniec tego przeglądu kolejne grodziskie, które brzmi jak typowe efekciarstwo, ale wyszło nad wyraz udanie. Woda Po Chorizo (alk. 3%) to wytwór Piwoteki i muszę przyznać, że jest faktycznie turbo kiełbasiane – zapach to wypisz wymaluj paprykowa kiełbasa, której notabene jestem wielkim fanem. W smaku mocno pikantne, w posmaku wspomniana paprykowa kiełbasa rządzi niepodzielnie. Owszem, jest jednowymiarowe, ale co z tego, skoro takie smaczne? Stanowi też potwierdzenie prawidła, stanowiącego, że jak coś komuś nie smakuje, to wystarczy dodać chili. No więc jeżeli ktoś ma problem z wodą po parówkach, to voila – dodano chili i już smakuje zupełnie inaczej. (7,5/10)
Mocna reprezentacja Pinty wylądowała w tym przeglądzie, który jakościowo jednak zdominowały propozycje od Artezana oraz Moon Larka. Bardzo dobrze w pamięci mi pozostał również pils z Jedlinki, po którego chętnie sięgam, no i Woda Po Chorizo, co do której mam nadzieję, że nie pozostanie jednorazowym eksperymentem.
Jeżeli uważasz moją twórczość za wartość dodaną i chcesz wesprzeć moją działalność publicystyczną, możesz postawić mi kawę:
buycoffee.to/thebeervault
buycoffee.to/thebeervault