WFDP 2022 – Kolejny festyn za nami
https://thebeervault.blogspot.com/2022/06/wroclawski-festiwal-dobrego-piwa-2022.html
Jedni lubią jego inkluzyjność, innym brakuje w nim birgiczkowej atmosfery. Największy festiwal craftu w Polsce, czyli Wrocławski Festiwal Dobrego Piwa, ma więcej krytyków w obrębie branży od chociażby WFP, co jednak nie wpływa na frekwencję, jaką się cieszy. W tym roku, zapewne za sprawą doskonałej pogody, obejście stadionu Tarczyński Arena, z którego wbrew moim nadziejom niestety nie spadały co jakiś czas na obejście paczki z kabanosami, zapełniło się ludźmi, pośród których birgiczki stanowiły zaledwie mały procent. Za sprawą tego WFDP tradycyjnie pozostaje festiwalem najbardziej dodatnim estetycznie, bo gros zwiedzających to uśredniona ludność Wrocławia, a uśrednione walory estetyczne Wrocławianki w letnim stroju zdecydowanie przewyższają powab uśrednionego, brodatego birgiczka. W tym roku birgiczków było zresztą jeszcze mniej niż zwykle, bo termin WFDP zbiegł się z terminem Festiwalu Piwowarów Domowych w Warszawie – miejmy nadzieję, że organizatorzy obydwóch festiwali porozumieją się za rok w sprawie dat tak, żeby się nie pokrywały.
Co zwróciło tym razem moją uwagę we Wrocławiu, pomijając tragiczny stan dróg śródmiejskich oraz okolicę, w której zarezerwowałem menelnię do przespania się i od razu po przybyciu stwierdziłem, że lepiej jednak dopłacę te kilkadziesiąt złociszy za strzeżony parking? Ano chociażby beczkowóz z wodą pitną, w wersji z miętą, cytryną bądź ogórkami, polewaną darmowo pośrodku festiwalu. Mała rzecz, a cieszy, szczególnie w drugi dzień po imprezie, która skończyła się po piątej nad ranem. Fajnym ruchem była też eliminacja kubków jednorazowych na terenie całego festiwalu i postawienie na szkło względnie utwardzany plastik, w wersji do kupna oraz wypożyczenia. Ponadto w zasadzie wszystko było takie samo, jak dotychczas – tragiczny stan toalet, wystarczająco dużo miejsc do siedzenia, niedostatecznie dużo food trucków, żeby obsłużyć wszystkich chętnych w sobotnie popołudnie, no i festynowo-piknikowa atmosfera, która mi się bardzo podoba.
Słowo uznania dla DJa, który elektroniką, dla własnego użytku nazywaną przeze mnie mianem „plażowej” tworzył fajny foniczny backdrop dla soboty, oraz przede wszystkim dla gości mojego panelu dyskusyjnego, który prowadziłem w sobotę na scenie głównej. Zaproszenie przyjęli Grzesiek Zwierzyna, Jurek Gibadło oraz Szymon Perec z FAMu, dyskutowaliśmy o renesansie piwnej klasyki, kto za tym wszystkim stoi, ku czemu to zmierza oraz jakie wyzwania stoją w tym kontekście przed polskim craftem. Dyskusja wyszła moim zdaniem bardzo ciekawie, ale zdjęć niestety nie mam, bo festiwalowy fotograf wolał się w trakcie trwania panelu uganiać za pieskami. Rzecz była jednak zdaje się nagrywana, więc być może za niedługo będzie można sobie ją odtworzyć w domowym zaciszu. W tym kontekście też podziękowania dla browaru Łańcut za litrową Muszyniankę oraz pełne szkło K, które zapewniły mi odpowiedni poziom nawodnienia w trakcie panelu.
Do poprawy jest kwestia ustawicznego wywalania korków w sobotę w środkowej strefie terenu festiwalowego - nie robiło to specjalnie profesjonalnego wrażenia od strony zaplecza elektrotechnicznego festiwalu. Te dwie kwestie są więc do poprawy.
Przejdźmy teraz do piw, których skosztowałem w piątek oraz sobotę stosunkowo niewiele – z jakichś powodów nie miałem ciśnienia na nowości, a w sobotę przetrwałem do końca wieczoru w stanie wręcz niemalże zupełnie trzeźwym, co było efektem skrajnego wyczerpania organizmu po piątku.
Hela to wbrew pozorom nie helles, ino roggenbier, i to bardzo udany. Zupełnie zgodnie z założeniami bananowy weizen uzupełniony o kisielowość żyta oraz delikatną pieprzność. (7/10). Bana z Tytoniem to ciekawe połączenie, w którym czekolada z ciemnymi owocami wchodzi gładko w fajkowe klimaty. Trochę mało ciała (piwo było zresztą dość leciwe), ale dobre (6,5/10). Petronelka wyszła bardzo ciekawie, bo pachniała jak marchewkowo-żywiczne mango przepuszczone przez sokowirówkę na wiejskim podwórku. Saison jako baza dla tego typu piwa owocowego się sprawdził (7/10).
Don’t Burn The Witch to masywny rauchdoppelbock (25 Blg), wędzony na tyle oszczędnie, że obecne są w nim nuty zbożowe, jest piwem gęstym i słodkim z nutami brązowego cukru. Frankoński deser (7/10). Black No. 1 to jedno z najlepszych piw pitych przeze mnie na festiwalu; gęsta, gorzka, żywiczna, czekoladowa, oldskulowa black ipka z lekkim zacięciem tropikalnym (7,5/10). Social Lubricant był z kolei dla mnie jak na pilsa zdecydowanie zbyt kukurydziany, a przy okazji za mało chmielowy (4/10). Nie podszedł mi też california common z uwagi na zbyt wybujałą zbożowość.
Brokreacja
Kolejne piwo pastry z nazwy, choć niekoniecznie w smaku, to Trevor, z nutami m.in. ananasa i szyszki tuji (!), niezbyt słodki i fajnie rześki (6,5/10).
Jaśnie Książę prezentował słodkawo-zbożową odsłonę pilsa (czy też „pilsa”), wybrakowaną goryczkowo (5/10), zaś Marcowe było ciut tostowe, poza tym jednak po prostu słodowe, zabrakło w nim większego uderzenia ‘monachijskich’ melanoidyn (5/10).
Świdnica
Endemit to flanders, który z uwagi na jednoznaczną i jednostajną dominację octu nadawałby się raczej do sałatki niźli do szkła. Ciut czerwonych owoców, ciut dzikości może w tle, kwasku też ciut. Dammit (4/10).
Hall Of Fame to njuinglandowa multiwitamina z podkreśloną obecnością ananasa; dobra, choć moim zdaniem brakuje w niej mocniejszej goryczki (6,5/10).
Gwarek
Kwaśna Materia to kwaskowe piwo bez zbędnej słodyczy, w aromacie zdominowane przez mango, zaś w smaku przesuwające się ku marakui. Lekko siarkowe (być może to kwestia marakui), nektarynka ginie. Bardzo dobre (7/10). Berry Soup to truskawka z maliną, a mimo to trochę smakuje jak marakuja z maliną. Mimo to nie jest do końca wyraziste, kwaśność stonowana (6/10). Fusion fajnie daje m.in. spalinami dzięki fuzji Mosaika i Hallertau Blanc, jest gorzkie, czyste i sesyjne (7/10).
Another World to głównie melon i ciut skórek cytrusowych. Cold IPA bez oczekiwanej goryczki, mało intensywna, do zaśnięcia (4,5/10). New Logic to DDH Hazy Kölsch, mocno idący w gumę Turbo, rześki, z delikatnymi estrami w tle (7/10). Keep Calm smakowało jak mleczko kokosowe zmiksowane z bananowym szejkiem, w smaku pojawia się wtórnie tonka wskutek dodania rumianku. Ciekawe (6/10).
Wielka Wyspa
Bardzo dobry summer ale o nazwie Summer Ale. Puszysty, rześki, z mango, melonem, lekkimi cytrusami i – niespodzianka – goryczką. W sam raz na lato (7/10).
Browar Zakładowy
Wyjąć Grilla To Jest Chwila miało być nowozelandzką west coast ipką, tymczasem okazało się połączeniem mocnego hopburnu, zbożowych nut oraz tankowej siarki (4/10).
Nitro Magic to naprawdę fajne ESB, słodowe, ciasteczkowe, karmelowe, lekko estrowe i gładkie (7/10). 10th Anniversary Baltic Porter BA okazał się najlepszym piwem, jakie wypiłem na festiwalu – mokre drewno, czekolada, karmel, trochę lukrecji, toffi oraz pumpernikla. Głębokie, słodko-gorzkie, degustacyjne (8/10).
Jest Okazja 4 to świetne połączenie zalet chmieli Strata i Nelson Sauvin, czyli truskawka, trochę spalin, mleczne nutki w smaku idące w kierunku różowych cukierków Alpenliebe (sprawka Straty), goryczka lekka, ale wydźwięk wytrawny. Świetne (7,5/10). Jelczańskie to lekko kwaskowy witbier; pomarańcza prześwituje, ale zboże przykrywa wszelką przyprawowość. Rześkie, niezłe, ale nie do końca w punkt (6/10). Ja Stawiam! to zbalansowana, smaczna owocowa ipka, w której dominuje mango oraz ananas, imitowany przez guanabanę, zaś yuzu wbrew swojej zwyczajowej perfumowości przecina to wszystko wyrazistym, ostrym cytrusem (6,5/10).
Gangstar to bardzo rześki pils chmielony Citrą, gdzie Citra nie jest na pierwszym planie – nie jest przeładowany chmielem i odpowiednio zbożowy (6,5/10).
Nepomucen
Lord Bitter to przyjemnie słodowy ESB z nutami orzechów, skórki od chleba, lekko chmielowy, bardzo rześki (6,5/10).
Tyle by tego było. Mało jak na dwa dni, ale po prostu nie miałem tym razem specjalnej ochoty, żeby próbować jak najwięcej i wolałem chociażby usiąść na dłużej nad doskonale już znanym K z Łańcuta i Pinty bądź Honeyberry z Brokreacji.
Aha, tak na koniec – jeśli ktokolwiek twierdzi, że festiwal craftu to nic innego, jak swojska popijawa z wyszukaną nadbudową i jeszcze na dodatek głosi, że kwiat polskiego craftu potrafi w nocnym tramwaju na cały głos wyryczeć tekst Barki (i to całe 8 zwrotek), Roty oraz największych hitów zespołu Fasolki, ten rozpowiada okrutne brednie, kłamliwe pogłoski, obrzydliwe kalumnie oraz parszywe oszczerstwa.
Amen.
Panie Kochany... w Rzeszowie to dopiero mają walory...
OdpowiedzUsuńW tym roku niestety znowu będę na wyjeździe. Za rok postaram się to zweryfikować.
Usuń