Loading...

Obiecanki cacanki z Ziemianki


Ziemia Obiecana
. Memiczny browar wyrosły na znienawidzonej przez kiepskich piwowarów domowych dbałości o dobrą kondycję drożdży. Nawet czystość etykiet, białych, schludnych, wyposażonych zazwyczaj w jeden delikatnie nakreślony motyw z boku, jest prefiguracją braku zakażeń w samej puszce. Przez większość swojego istnienia ZO była typowym browarem multitapowym, praktykującym rozlew do top keków, za sprawą czego zamieszkały na północnych rubieżach Podbeskidzia skryba polskiego craftu (chodzi o mnie) musiał się zadowolić bardzo ograniczoną ekspozycją na ziemkowe piwa. Ale w końcu nadeszła pla... zresztą, mniejsza o to, co nadeszło, w każdym razie Ziemia zaczęła puszkować. Z początku wyroby docierały głównie do stolicy, ale od jakiegoś czasu są również często dostępne w graniczącym z Podbeskidziem Górnym Śląsku, tak więc zaistniała możliwość na wykonanie mini przeglądu ziemkowej twórczości.


Fircyfuszki
(alk. 6,5%) to new england IPA będąca faktycznym nju inglandem, nie wyglądająca jak zabarwione na żółto błocko, tylko lekko zamglona ipka. Aromat przypomina słynne cytrusowe galaretki w okrągłym opakowaniu, które można było kupić w Polszy jakieś dwie dekady temu i wcześniej, a być może i trochę później. Role uzupełniające przypadają żywicy oraz niekoniecznie przeze mnie spodziewanym spalinowo-cebulkowym akcentom. W smaku wspomniana galaretka przeistacza się w herbatkę ze skórek limonki, pomarańczy oraz grejpfruta – robi się mocno cytrusowo. Różne elementy splatają się w zgrabną kompozycję – jak rodzaj splatania włosów, który dał nazwę temu piwu. Lekka słodycz jest równoważona cytrusową naturą smaku oraz całkiem zgrabnie podkreśloną goryczką. Pijalność wysoka, ocena bardzo pozytywna. (7/10)


Aksjomat
(alk. 6,5%). Założenie pierwotne, prefigurujące dedukcję, najważniejsza bariera międzypłciowa korwinistów, czy może piwo od ZO? Why not troth? Ipka nachmielona na soczyście Sabro oraz Mosaiczi łączy kokos z żywicą, limonkę z lekką naftą, a także mandarynkę z gruszką oraz ananasa z... no, z całą resztą. Mętność konstrukcyjna nie wyklucza w tym przypadku wytrawności kompozycyjnej, a gorzki finisz sprawia, że tym chętniej sięga się po następny łyk. Świetnie zbalansowane piwo z niezbędną goryczką, które szybciutko znika ze szkła. Słowami Neo z Matriksa – excellent! (7,5/10)


Niewątpliwym plusem Libacji Na Skwerku (alk. 7%) jest jej memiczność. Wszak jedenaście lat temu miało miejsce epokowe wydarzenie: „Policjanci dostali dzisiaj zgłoszenie, że na skwerku w jednym z wrocławskich parków grupka mężczyzn pije alkohol. Gdy funkcjonariusze przyjechali na miejsce, okazało się, że nikogo tam nie ma.” Tak było. W piwie rzuca się na język jego aksamitna gładkość, jest mięciutkie, ale mimo laktozy (jej obecność to jego wada) nie jest specjalnie słodkie, a goryczka jest wystarczająco mocna, żeby piwo wciąż było ipkowe sensu stricto. Nie ma hop burnu, jest za to maksymalna chmielowa soczystość. Kokos z ananasem, zielony grejpfrut z pomelo, zielona cebulka z cedrem. Przedostatniej się nie spodziewałem, ostatniego tym mniej. Miało być niezbyt (laktoza), a piwo jest gładziutkie, ale zupełnie nie soczkowe, no i tak świeżutkie i pijalne, że naprawdę nie mam się do czego doczepić. (8/10)


Salwador produkuje jedynie niewiele ponad milion ton ananasów rocznie. A myślałem, że Magma (alk. 7%) ma swoją nazwę od faktu, że w Salwadorze za pomocą wulkanów napędza się koparki Bitcoina, czego organoleptycznym potwierdzeniem byłaby dominacja chmielu Sultana w bukiecie, skutkująca aromatem przypominającym syrop z puszki z ananasem. Chyba się jednak przeliczyłem, bo ten milion ton daje Salwadorowi raptem 71. miejsce na świecie pod tym względem. Więc chyba jednak zły trop. Poza ananasem można tutaj wyczuć sosnę, brzoskwinię oraz ciut grejpfruta, co czyni to piwo kolejnym przykładem tego, że mętna ipka nie musi być przesłodzona ani soczkowa, żeby wszystko fungowało, jak trzeba. A no i goryczka jest obecna, cytrusowa, przyjemna. Świetne! (7,5/10)


Tantal
był jednym z synów Zeusa, owocem chędożenia nimfy Pluto. Organizował najlepsze imprezy na Półwyspie Helleńskim, na których polewał ambrozję z kontrabandy i na które często zapraszał nieśmiertelnych prosto z Olimpu. Jako że pycha kroczy przed upadkiem, w końcu został ukarany za niewiarę w moce poznawcze greckich bogów, którym podał do wieczerzy ugotowane ciało swojego poćwiartowanego syna, Pelopsa, naiwnie sądząc, że będą go pałaszować, aż im się uszy będą trzęsły. Co prawda greccy bogowie nie stronili od wszelakich deprawacji, jednak kanibalizmem z jakiegoś powodu się brzydzili, no a poza tym byli jednak całkiem rozgarnięci. Tak więc oczywiście wszyscy się skapli, że to wcale nie jest pieczeń z małpy, pomijając nieco opóźnioną intelektualnie Demeter, która zdążyła obgryźć łopatkę chłopca, zanim ktoś ją szturchnął, że no raczej nie wypada. Historia dobrze się skończyła dla Pelopsa, albowiem obecny na sali Zeus był Makłowiczem i Religą swoich czasów w jednym i kazał Hermesowi gotować fachowo poćwiartowanego Pelopsa tak długo, aż chłopiec ożył i wyskoczył z kotła. Boiled back to life. Tantal z kolei musiał beknąć, tak więc perfidnie osadzono go w sadzawce, zanurzając go w niej aż po szyję. Mimo pragnienia nie mógł się napić, bo za każdym razem kiedy się pochylał, lustro wody się obniżało. Nie mógł też jeść owoców z gałęzi drzewa, którą miał tuż nad głową, albowiem za każdym razem, kiedy po nie sięgał, zrywał się wiatr, który odginał gałąź w drugą stronę. Stąd też wzięło się powiedzenie męki Tantala, oznaczające stan, w którym ma się niesamowite pragnienie czegoś, co znajduje się zaraz obok w dużej obfitości, a jednak pozostaje nieuchwytne. Miałem tak w wieku 14 lat z biustem koleżanki z równoległej klasy, a w chwili degustacji Męk Tantala z Ziemi Obiecanej (alk. 6%) tak samo miałem z goryczką. Owszem, jest, ale jakaś taka nieuchwytna, życzyłbym sobie większej. Wydaje się być tuż obok, ale jakby jej tak do końca nie było. Poza tym piwo jest wzorowo soczyste i gładkie, z nutami pomarańczy, liczi, guawy, ananasa oraz dyskretnej pomelowej cytrusowości. Tylko ciut więcej goryczki by potrzebowało. Still bardzo dobre, jak imprezy u Tantala. (7/10)


Gadomexpol
(alk. 6%) – fajna nazwa, ale na souera w wersji podstawowej; w wersji imperial sour to powinien być jednak Intergadomexpolbudtrans. Piwo jest owocem kooperacji ze znanym hurtownikiem i wielbicielem twórczości krowich wymion, Jankiem Gadomskim. Wylądowały tutaj niewymienione z nazwy „przeciery owocowe”, spośród których wybija się na pierwszy plan marakuja. Ja wiem, że sporo osób hejtuje marakuję, ale to są na ogół ludzie, którzy są mało sympatyczni, a w liceum na przerwach stali z boku. Dobrzy ludzie lubią marakuję. Ja na przykład lubię. Tutaj zresztą jest nie tylko marakuja; jest też soczysta brzoskwinia, która wespół z dopasowaną (sic!) mleczną słodyczą idealnie zaokrągla piwo. Nawet kwas jest doskonale odmierzony, a piwność tego piwa można od razu rozpoznać po tym, że odbija się po nim nie owocami, jeno słodem. Może powinno mi być trochę wstyd, jako że nawet etykieta trochę trąci różem, ale od jakichś dwóch lat, czyli pierwszego spotkania z marakujowym kwasem z czeskiego Zichovca, nie miałem w ustach podobnie wyśmienitego owocowego kwasa. Poza tym mnie nigdy nie jest wstyd. Soczystość i balans na poziomie maksymalnym. Chapeau bas! (8,5/10)

Tak więc pozostaje tylko życzyć sobie (i browarowi), że piwa Ziemi Obiecanej będą obecne w szerszej dystrybucji już na stałe. Bo jest to jeden z zaledwie kilku adresów w PL, który konsekwentnie ciska piwami na najwyższym poziomie.

recenzje 4724869924043089104

Prześlij komentarz

emo-but-icon

Strona główna item

Popularne wpisy (ostatni miesiąc)