Konserwowanie polskiego craftu 26
https://thebeervault.blogspot.com/2021/07/konserwowanie-polskiego-craftu-26.html
Kolejny przegląd piw w plastikowych opakowaniach otoczonych aluminium (bo tak skrótowo to w przypadku puszek właśnie wygląda) nie wypadł wcale lepiej od poprzedniego, i to mimo że coraz bardziej selektywnie podchodzę do zakupu nowości na polskim rynku craftowym.
Wprawdzie moje ostatnie (a i w zasadzie wcześniejsze w większości też) spotkania z browarem Lubrow mnie nie zadowoliły, ale Hop Feast Triple Black IPA (ekstr. 24%, alk. 10%) z wyeksponowaną obecnością chmielu Sabro – to przykuło moją uwagę. Czy więc zakup był udany? Nie był. Był frustrujący. A to dlatego, że to piwo ma naprawdę fajną bazę słodową, penetrującą mocno rejony lodów czekoladowych i prażonego ziarna oraz lukrecji. No i dlatego, że koper chmielu Sabro nie jest w tym przypadku wcale nadmiernie oczywisty, zmieszany jest bowiem z żywicą Chinooka i delikatną owocowością Mosaika. No to co w tym wszystkim w takim razie nie gra? Ano nie gra alkohol. Nie wiem, dlaczego zdecydowano się na potrójną black ipkę, ale lepiej byłoby zadowolić się podwójną bądź też zwykłą, „pojedynczą”. Przeskalowanie piwa dało mu bowiem nieznośnie alkoholowy, cierpki finisz, który niweczy cały potencjał tego piwa. Narastający hop burn też nie ułatwia sprawy. Tyle zmarnowanego potencjału i takie powolne, smutne picie – nie o takie crafty nic nie robiłem. (3,5/10)
Przelewając Maiden do szkła byłem ciekaw, czy kolejny west coast Brokreacji (ekstr. 16%, alk. 7,5%) pobije wystrzałowe Wolfie. Aż tak nie pykło, mimo że twórcy są ponoć z Dziewicy bardziej zadowoleni pod względem technologicznym. Jako że moje podniebienie nie jest aż tak wyrafinowane, toteż nie zwracam uwagi na takie detale, niemniej jednak jest to bez dwóch zdań świetne piwo. Na zmysły narzuca się żywica oraz skórkowy, ciastowy cytrus chmielu Lemondrop. Specyficzna ziołowa ziemistość wydaje się być prefiguracją goryczki, w smaku faktycznie robi się bardziej ziołowo (werbena, melisa i tym podobne cytrusawe zioła), słodycz resztkowa jest tylko delikatnie zaznaczona, a punktem kulminacyjnym jest charakterna, niemodna goryczka wraz z niewadzącym melonem w posmaku. W porównaniu do Wolfie piwo jest trochę mniej intensywne, stąd i ocena jest niższa, acz wciąż jest to świetny west coast. (7,5/10)
Pałowanie się nowymi chmielami stanowi w moim odczuciu najczęściej przerost formy nad treścią. Mało wyszło nowych chmieli w ostatnich latach, które nie byłyby mocno podobne do jakiegoś już będącego w obrocie, z kolei te bardziej dystynktywne czasami okazały się w moim odczuciu kłopotliwym dodatkiem, psującym więcej niż potrzeba (exemplum Sabro). Wśród wyjątków można umieścić Lotus, który gra główną rolę w neipce Brokreacji o nazwie Stream (ekstr. 15%, alk. 5,7%), opatrzonej śliczną etykietą autorstwa Mariusza Ochały. Słodki zapach przywodzi na myśl waniliowy jogurt truskawkowy, a w mniejszym stopniu truskawkowe cukierki Alpenliebe. Aż trudno uwierzyć, że za tymi nutami stoi chmiel Lotus. Można również wyczuć gruszkę, przecier z brzoskwini, mandarynkę, pomarańczę, słodkie białe grono, morelę i trochę mango, zaś wspomniana lotusowa waniliowość z czasem zaczęła mi się kojarzyć z marshmallows. Aromat jest więc osobliwy, złożony i dość cukierniczy, w smaku z kolei słodycz jest tylko zaznaczona, goryczki z kolei jest jeszcze mniej. W takiej sytuacji piwo ratuje jego soczystość, która jednak w pełni nie wynagradza braku kantów. Technicznie nie mam uwag, ale trochę rozminęło się z moim gustem. No ale przynajmniej jest ciekawe. (6/10)
Kolejnym piwem z Lotusem w składzie jest Killing Skills (ekstr. 14%, alk. 5,2%), kooperacja hurtowni Monsters, hurtowni Tankbusters oraz sklepu Bierland. No i ponownie faktycznie piwo lekko zalatuje wanilią, co może się wtórnie kojarzyć z marshmallows, przy czym jest bardziej cytrusowe od Brokreacji, grejpfrutowe, z nutką róży, marakui oraz mango. Zaletą piwa jest jego wręcz aksamitna gładkość. Nie do końca zadowala siłą smaku, której trochę brakuje. Fajnie, że nie jest to słodziak, gorzej, że intensywność goryczki jest na poziomie eurolagera. Z jednej strony mam wrażenie, że produkt wyszedł zgodnie z zamysłem twórców, z drugiej jestem jednak rozczarowany, że piwo jest tak bardzo pozbawione kantów jak Hegel (he, he). Z czasem ujawnia się jedyny kant, czyli delikatny hop burn. Ale nie o takie kantowanie ja nic nie robiłem. (5,5/10)
Triple IPA to ryzykowna rzecz. Podwójną ipkę można zrobić tak, żeby była jeszcze w miarę rześka, z potrójną już tak łatwo nie jest. Meet Our Friends 06: Kingpin, ostatnia kooperacja browaru Nepomucen (ekstr. 21%, alk. 8,5%), przekonuje w aromacie, natomiast w smaku już nie. W tym pierwszym – konglomerat świeżych rześkich cytrusów pokroju mandarynki, grejpfruta i limonki (ta druga od Sabro, zaskakująco zamiast kopru; jest też istotnie trochę nut kokosowych), trochę cytrynawych ziół (melisa, werbena), bardzo przyjemny akcent piołunowy, ananas, skórka pomarańczy – sporo się tutaj dzieje, jest oryginalnie i bardzo przyjemnie. W smaku jest... mniej smaku niż aromat daje przypuścić, brak substancjalnej słodyczy jest równoważony przez brak substancjalnej goryczki (co daje zerową sumę wrażeń na tym wektorze smakowym), natomiast cierpkość alkoholowa w finiszu jest niestety dość typowa dla polskich tipek. W takiej sytuacji nawet brak hop burnu oraz bardzo ciekawy bukiet nie pomogą zbytnio. Ciekawe, choć trochę męczące piwo. (5,5/10)
Skoro już przy Kingpinie jesteśmy – kolejne dwie puszki od tego producenta nie dostarczyły mi spodziewanych wrażeń. Wziąłem je na polanę sosnową nieopodal, żeby umiliły mi poranek przed śniadaniem. Atavistic (ekstr. 12%, alk. 5,4%) to lekko zawiesiste, oszczędnie nagazowane piwo z aromatem i smakiem owsiankowej bazy przeszytej granulatem chmielowym, z którego częściowo wyłaniają się migawki mandarynki i ananasa oraz lekkiej żywicy. Ogółem mało intensywne piwo, co kontrastuje z zagęszczeniem, które wymagałoby dla balansu większego zdecydowania smakowego. Na plus wyraźna goryczka, na minus lekki hop burn. Ogółem spodziewałem się, że będzie lepiej. (5,5/10)
Kingpin Tantrum (ekstr. 12%, alk. 5,4%) choruje na ten sam brak mocniejszych wrażeń smakowych. Mniej granulatu a więcej soczkowości stanowi dyskretną przewagę nad Atavistic – przecier brzoskwiniowy z marakują w połączeniu z owsiankową bazą tworzy efekt owocowych ciasteczek owsianych. Grejpfruta jest całkiem sporo, tak jak i hop burnu, którego nadmiar niweluje przewagę wyrażoną w soczystości. Goryczka tym razem nieco słabsza, a wrażenie ogólne takie samo. (5,5/10)
Strata jest jednym z tych nowych chmieli, które mają zrobić małe zamieszanie na rynku. O ile jestem w stanie uznać swoistość Lotusa, o tyle w przypadku Straty peany na cześć jej wyjątkowości są jednak moim zdaniem mocno przesadzone. Owszem, w piwach z jej udziałem można wyczuć czasami peryferyjnie nuty zielska, ale są na tyle mało dystynktywne, że nie ma się czym podniecać. Tak jest i w Under The Strata od Pinty (ekstr. 15%, alk. 6,5%). I żeby nie było – to jest wytrawna, rześka, średnio gorzka, bardzo udana ipka. W bukiecie grejpfrut, trochę marakui i efemeryczna ziołowość. Ta ostatnia, jakem rzekł, gdzieś się tam może kojarzyć z hehehuaną, ale bez autosugestii wcale by nie musiała. Niemniej jednak jest to bardzo fajne piwo na słoneczko. (7/10)
Pinta i kolejny west coast od Brokreacji ratują honor polskich puszek i sprawiają, że z pewnym ociąganiem biorę się za następny zestaw.