Wyciąg z darów losu
https://thebeervault.blogspot.com/2021/01/wyciag-z-darow-losu.html
Jaką estymą darzy się blogera? Małą. Może nie tak niską jak polityka, dziennikarza czy zbrodniarza wojennego, no ale jednak małą. Częściowo ma to zresztą swoje uzasadnienie. Craftopijcy kilka lat temu co do zasady ulegli przekonaniu, że piwny bloger to człowiek, który pisze/nagrywa recenzje za kasę oraz łazi po festiwalach piwnych, każąc sobie lać do szkła i nie oferując nawet grzecznościowo zapłaty za piwo. To akurat krzywdzące rozciągnięcie efektu jednego konkretnego blogera na całą resztę, więc uzasadnienie jest słabe. Druga obiegowa opinia mówi, że bloger to tania dziwka (faktycznych kurtyzan z szacunku nigdy nawet w myślach nie określiłem takim słowem), która napisze pean na cześć każdego niewypału, byleby ten niewypał dostała za darmo. Tryskająca entuzjazmem reklama za produkt wart kilka, czy kilkanaście złotych. I to niestety częściowo jest prawda. Niektórzy ponoć nawet zakładali blogi piwne właśnie po to, żeby otrzymywać darmoszki, ci jednak na ogół się wykopyrtnęli (heh) po zdobyciu kilkudziesięciu fanów na fejsbuku. Część blogerów hobbystów jednak faktycznie podejrzanie entuzjastycznie podchodzi z reguły do każdych darmoszek, co prowadzi do konkretnych, bardziej lub mniej uprawnionych konkluzji. Nie mnie oceniać procesy decyzyjne, które niektórych wyprowadziły na takie manowce, ale z punktu widzenia bloga jako przestrzeni uzewnętrzniania siebie takie podejście jest bardzo słabe.
Po dostaniu pierwszej darmoszki, bodajże debiutujących w tym czasie Książęcych w wersji Ciemne/Czerwone/Pszeniczne (tak, w latach 2012/13 nawet Kompania Piwowarska rozsyłała nowości do niszowych blogerów), stwierdziłem, że muszę się bronić przed impulsem okazywania wdzięczności, tak więc muszę wszelkie nadsyłane darmoszki oceniać surowo. No, czyli tak jak wszystkie inne piwa. A jako że średni poziom craftu jest, jaki jest, to i efekty były odpowiednie. Miało to tę konsekwencję, że z czasem coraz mniej browarów mi wysyłało egzemplarze recenzenckie. Zupełnie słusznie – też bym nie chciał, żeby mi ktoś zjechał produkt, który ma na mnie zarobić. Z takiego rozwoju sytuacji byłem zadowolony również ja – jako że poziom nadsyłanych darmoszek był średnio jeszcze niższy niż średni poziom kupowanych przeze mnie piw, oznaczało to mniej łajna do przefiltrowania przez moją wątrobę.
Ostatnio jednak browary zaktywizowały się promocyjnie, co nie jest dziwne, zważywszy na to, że trwa dożynanie gastro, a w perspektywie następnego roku czeka nas być może generalny kolaps gospodarek, zaś na horyzoncie majaczy hiperinflacja, więc znajdujemy się być może na ostatniej prostej do zbierania fruktuałów polityki nielimitowanego dodruku, za pomocą którego według antyekonomii będzie można kupować limitowane dobra. Wysyp darmoszek jest tak obfity, że nawet mi skapnęło z pańskiego stołu, tak więc mogę się trochę wyżyć nad otrzymanymi fantami. Wszystkie zostały skonsumowane na świeżo po otrzymaniu w listopadzie oraz grudniu, ale wskutek mocnego obciążenia umysłowego dopiero teraz lądują na blogu.
Z Artezanem było mi od jakiegoś czasu niezbyt po drodze – po kilku(nastu) bardzo słabych piwach jakieś dwa lata temu w końcu przestałem kupować piwa tych pionierów polskiego craftu. Skoro jednak chłopaki zdecydowały się na wysłanie IPA Stories #01: Friendly Reminder (ekstr. 18%, alk. 7,5%) do recenzji, to wnioskowałem, że są pewni swojego dzieła. I nie myliłem się. Ta podwójna neipka to piwo dość soczyste, a zarazem zaopatrzone w całkiem wyraźną goryczkę. Motywy gumy juicy fruit, melona, białego grona, skórki pomarańczy i miąższu pomelo są uzupełnione o niewadzącą, delikatną zieloną cebulkę – nie mam zastrzeżeń, bardzo smaczne piwo. (7/10)
Kolejnym piwem przesłanym przez Artezana jest prawdziwy mocarz, czyli Chcesz Ciasteczko? Bourbon BA (alk. 11%). Obecna wersja w przeciwieństwie do poprzedniej leżakowała nie tylko w beczkach po Jacku Danielsie, ale również Woodford Reserve, za sprawą czego według twórców piwo zyskało na wytrawności. Chyba tak właśnie jest, mimo że poprzednią wersję piłem dawno temu – posiłkując się moją ówczesną recenzją, odczucie w ustach mogło być wówczas faktycznie pełniejsze. Chcesz Ciasteczko? A.D. 2020 to świetnie przegryzione zespolenie nut gorzkiej czekolady, karmelu, dosadnie palonej kawy oraz waniliowego, drewnianego zapachu bednarni. W przeciwieństwie do innych bourbonowych leżaków tutaj mało czuć laktonów dębowych (ten słynny kokos), zaś dodane maliny absolutnie nie dominują i tworzą czerwono-owocowe tło dla mocno czekoladowej części głównej. Faktycznie odczucie w ustach jest stosunkowo wytrawne, czego nie należy mylić z przerostem alkoholowym – piwo jest dobrze wyleżakowane i nie trąci wudzią. Co prawda bardziej zaokrąglona poprzednia wersja smakowała mi bardziej, ale aktualne Chcesz Ciasteczko? jest bardzo dobrym piwem. (7/10)
Trzecim przesłanym artezanowym piwem był oldskulowy RIS Too Young To Be Herod, którego pochwaliłem w innym wpisie dwa tygodnie temu.
Nawet Doctor Brew przysłał mi paczkę. Odważnie. Śpieszę jednak zapewnić, że żadna puszka nie wybuchła, a i zawartość pozytywnie odróżnia się od tego, do czego ten kontraktowiec nas od lat przyzwyczaił. Co nie znaczy, że zrobiła na mnie wrażenie. Oto trzy single hopy.
Doctor Brew Mosaic IPA (ekstr. 16%, alk. 6,2%) jest mniej naftowy, niż się tego spodziewałem, silniejsze są w nim za to nuty białych owoców. Jest trochę grona, przede wszystkim jednak melona, za którym nie przepadam. Piwo jest delikatnie utlenione, za sprawą czego wypada bardziej słodowo niż powinno, poza tym intensywnością nie grzeszy, no i cierpi na niedogazowanie, ale ma za to przyjemnie podkreśloną goryczkę. Zbyt mdłe jak na mój gust, choć w zestawieniu z dotychczasowym poziomem DB jest jako tako. (5,5/10)
Doctor Brew Kinky Ale (ekstr. 16%, alk. 6,2%; kiedy ja to piwo pierwszy raz piłem?) jest również dość melonowe, ale zarazem zawiera nuty papai (razem z jej pieprznymi pestkami), czy mango. Jest też piwem lekko pikantnym, a i o goryczkę tym razem zadbano. Problemy są te same, co w Mosaic IPA. Czyli generalnie niska intensywność aromatyczno-smakowa, lekkie utlenienie, lekkie niedogazowanie i mdławy profil chmielowy. Ocena wyszła taka sama. (5,5/10)
Doctor Brew Enigma Single Hop IPA (ekstr. 16%, alk. 6,2%) jest najprzyjemniejszym piwem z trójki, jakkolwiek najmniej intensywnym. Ale za to miękka faktura daje mu pijalność, nie jest utlenione i generalnie dobrze wchodzi. W aromacie i w smaku trochę melona (mniej niż w pozostałych dwóch), agrestu oraz czerwonych owoców kojarzących się z malinową Mambą. Goryczka jest nieco słabsza niż w pozostałych dwóch piwach, zarazem nie jest to jednak słodkie piwo. Nie jest to z całą pewnością nic wartego większej uwagi, ale znowuż – na tle dotychczasowych dokonań browaru wyróżnia się pozytywnie. (6/10)
Z zupełnie innej skały szlifowano nadesłane piwa Brokreacji, wypuszczone w ramach serii Call To Create. Nie dość, że etykiety robią duże wrażenie (zdecydowano się na premiowanie prac nadsyłanych przez domorosłych artystów i ety należą do najładniejszych, jakie się w polskim crafcie przewinęły od początku jego istnienia), to w dodatku zawartość jest zdecydowanie warta uwagi. Ostatnio stosunkowo rzadko sięgałem po jasne piwa Bro, preferując ciemne pozycje w portfolio, ale te puszki otwierają – mam nadzieję – nowy rozdział jakościowy dla brokreacyjnych jaśniaków.
Newt Eye (ekstr. 15%, alk. 5,8%, chmiele Citra i mieszanka Trident) to mięciutki, puszysty, gładziutki, szybko wchodzący nju ingland. Owsianka tworzy podporę dla amalgamatu cytrusów (w tym pomarańczy), żywicy, papaji, a także delikatnej marakuji, która przechodzi w subtelną, pasującą do całokształtu gorczycę. Zadbano o goryczkę, wykraczającą moim zdaniem poza naetykietowane 2/5, przy czym ma ona nieco zalegający charakter. I bardzo dobrze! Dość soczysta, a zarazem „męska” neipka, to coś, czego rynek potrzebuje w większych ilościach. A jeśli nie rynek, to przynajmniej moje podniebienie. Świetne! (7,5/10)
The Blade (ekstr. 15%, alk. 5,8%, chmiele Nelson Sauvin i Lemondrop) to ponownie owsiankowa, soczysta sprawa, aczkolwiek nachmielenie ma charakter ostrzejszy, wbrew lemondropowi mniej cytrusowy (choć trochę limonkowy), a bardziej tropikalny, z mięsistą papają, morelą, mango, mandarynką i solidną porcją albedo, zaś w zasadzie bez spodziewanego białego grona. Smak z kolei jest już bardziej skórkowo-cytrusowy, czemu w sukurs przychodzi podkreślona, nieco zalegająca (znowuż – ja lubię) goryczka. Piwo jest ciut mniej aromatyczne od Newt Eye, ale i delikatnie gładsze. Mamy więc remis na bardzo wysokim poziomie. Czekam na następne puszki od Brokreacji! (7,5/10)
Przesyłka z Fortunatusem Flanders Red Ale (ekstr. 15%, alk. 7,77%) od Fortuny trafiła akurat na czas, kiedy przechodziłem ten słynny kowit, więc nie było sensu otwierać butelki ze względu na brak powonienia, po rekonwalescencji z kolei butelka nr 2705 zaginęła mi wśród innych piw, więc dopiero niedawno ją wygrzebałem. Miałem nawet zamiar przeprowadzić ślepy test w zestawieniu z Rodenbachem Grand Cru (analogiczny do tego, jaki Docent zrobił z Duchesse de Bourgogne), ale nie było komu mnie nalać. Nie mam pojęcia, jak te dodatkowe trzy miesiące spędzone w butelce wpłynęły na piwo, jednak trzeba podkreślić, że jest ono mocno octowe, nawet w porównaniu z innymi flandersami. Poziom dobrze wysezonowanego Aardmonnika ze Struise, powiedziałbym. Po drugie, kwaśności nie ma tu zbyt wiele. Chyba nawet szeregowy Rodenbach jest bardziej kwaśny. Po trzecie, profil czerwono-owocowy jednoznacznie wskazuje na styl. Wiśnie wraz z pestkami, czerwona porzeczka, wytrawne czerwone wino – bardzo ładnie. Po czwarte, wpływ drewna jest marginalny przynajmniej w moim odczuciu. Na siłę mógłbym wpisać w profil wanilię, ale być może nie wyczułbym jej bez wmówienia tego sobie. Po piąte, piwo jest dość płaskie, wygazowane, co moim zdaniem niekoniecznie korzystnie na nie wpływa. Reasumując, gdyby było więcej gazu i mniej octu, to byłoby co najmniej bardzo dobre. W takiej formie w moim odczuciu jest niezłe. (6/10)
Mój stosunek do zielska jest bardzo umiarkowanie życzliwy. Palę średnio raz na rok i w takich dawkach myślę (ufam!), że nie szkodzi wcale. Znam jednakowoż takich, którzy przesadzają i są na co dzień mocno zawieszeni. Ale ja nie o tym. Otóż pomysł na użycie marihuanen w piwie jest dość stary; pamiętam, jak bodajże kilkanaście lat temu w jakiejś polskiej sieciówce można było dostać bardzo niedobre piwo z Czech z takim dodatkiem. I w tym tkwi szkopuł – trawa w piwie to zazwyczaj chwyt marketingowy, mający skłonić ciekawskich oraz łatwych do zaimponowania ludzi do sięgnięcia po taki wywar. Smak zwykle nie stoi w takim produkcie na pierwszym miejscu, tylko marketing, w związku z czym wszystkie piwa z kanabalisem, które dotychczas piłem, były okropne. Ostatnio jakiś słowacki wynalazek zeszłej jesieni, który smakował jak shandy z dodatkiem sztucznego rozmarynu.
Za sprawę w Polsce wziął się mistrz nacią... ee, czołowa postać krałdfandingu Janusz P. z jednej strony oraz spółka Hemp & Brew z drugiej, przy czym ta ostatnia zarynkodebiutowała prędzej, całkiem niedawno. W stacjonarnym Browarze Tarnobrzeg powstało pierwsze dzieło pod tą banderą, czyli CBD Pale Ale (ekstr. 12%, alk. 5%), z dodatkiem 30mg CBD (kannabidiolu, który w przeciwieństwie do THC nie ma właściwości psychoaktywnych). Sprytnie ominięto prawnie ryzykowne łączenie piwa z retoryką prozdrowotną, łącząc na kontretykiecie kwestie dobrego snu, odprężenia i relaksu, efektu przeciwutlenienia, wzmocnienia odporności oraz „działania neuroprotekcyjnego” nie z piwem, tylko z CBD jako takim. Czy jest to więc pierwsze pijalne piwo z dodatkiem zielska?
CBD Pale Ale w zasadzie smakuje jak domowy, wyraźnie drożdżowy, niezbyt mocno nachmielony pale ale. Trochę słodowy, z nieco podkreśloną goryczką. Raczej mało wyrazisty, podobny do pierwszego piwa domowego, jakie popełniłem. Ale za to oszczędnie intensywna baza piwna pozwala na uwypuklenie kluczowego dodatku, a raczej sprawienie, żeby dodatek nie był tylko chwytem marketingowym, tylko faktycznie stanowił clou piwa. No i faktycznie – ziemisty, ziołowy, może trochę korzenny i kwiatowy zapach i smak tego piwa nie bazuje tylko na dodanych chmielach, ale również na olejku. Jest to dodatek całkiem ciekawy i całkiem smaczny, tak więc eksperyment przeprowadzono konsekwentnie i w zasadzie zadowalająco. Przeszkadza mi drożdżowość piwa, ale jest to faktycznie pierwsze piwo z trawskiem, które mogę uznać za pijalne. Spróbować warto. (5,5/10)
Tyle na dziś. Średni poziom nadesłanych piw dzięki Artezanowi i Brokreacji jest sporo wyższy od tego, do którego browary zdążyły mnie przyzwyczaić. I bardzo dobrze.