Konserwacja polskiego craftu 2
https://thebeervault.blogspot.com/2020/06/konserwowanie-polskiego-craftu-2.html
Kolejna odsłona przeglądu polskich konserw. Fajnie, że aluminium się przyjęło i na chwilę obecną sam fakt zapuszkowania piwa czyni je w moich oczach potencjalnym zakupem. Jaki jest tego powód? Otóż browary chyba na chwilę obecną zdają sobie sprawę z tego, że puszka to coś na kształt butelki+, w związku z czym puszkują te rzeczy, z których są najbardziej zadowolone. Jadymy więc.
Jak się czegoś nie lubi, to się tego czegoś próbuje aż zasmakuje. Ponoć. Fortel, który ongiś działał w przypadku serów pleśniowych, oliwek czy whisky, nie chce jednak zaskoczyć w przypadku piw spod szyldu „pastry”. Pastry sour’y powinny być łatwiej przyswajalne od piw bez członu „sour”, stąd próba została podjęta w postaci piwa z Pinty. Deli Store #1 (ekstr. 20%, alk. 5,6%) to sałerek z dodatkiem pulp z banana, marakui, mango i ananasa, doprawiony wanilią. Mówienie o owocach jako dodatku nie oddaje jednak istoty rzeczy, skoro to dodatki stanowią esencję tego trunku, i to w każdym wymiarze. Deli Store #1 przelewa się jak przecier, taki jest gęsty. Po przelaniu w górnej części szklanki unoszą się włókna z miąższu owocowego. W zapachu rządzi marakuja z bananem, mango pojawia się w drugim rzędzie, najmniej spośród owoców moim zdaniem czuć ananasa. A najmniej generalnie czuć w tym piwo. Całość ma lekko waniliowy, szejkowy wydźwięk, jest gęsta, mocno owocowa, no i bardzo lekko kwaskowa, stąd określenie „sour” powinno być traktowane na wyrost. Delikatna goryczka w finiszu stanowi odnośnik piwny, robiąc jednak wrażenie odczepione od reszty, nie komponuje się z pulpowatością części głównej. No więc mamy piwo właściwie wyłącznie o smaku soku, przy czym soki sa na ogół jednak bardziej rześkie od zagęszczonego Deli Store #1, stąd mam wrażenie obcowania z produktem siedzącym okrakiem na barykadach, który nie wie do końca czym jest i stąd jest produktem z mojego punktu widzenia raczej zbędnym. Smoothie z alkoholem. (5/10)
Piwem zdecydowanie bardziej piwnym jest Mango & Peach Party od Funky Fluid (ekstr. 12%, alk. 4,2%). Pszenice na ogół lubię bardziej bananowe, a mniej goździkowe. Lubię też połączenie bananowych pszenic z pulpą z mango. Szkopuł w tym, że tutaj goździka czuję, natomiast banan mi umyka. Mango jest obecne w formie pomarańczowo-marchewkowej, brzoskwinia z kolei jest mocno wtopiona w mango. Piwo jest lekko cytrusowo-kwaskowe, całkiem rześkie, natomiast niezbyt soczyste. Z tematycznych połączeń bardziej udana była Odskocznia z browaru Nook. Ale M&P Party to smaczne piwo, żeby nie było. Tyle tylko, że spodziewałem się czegoś jeszcze lepszego. (6,5/10)
Trochę gorzej od pierwszych puszek FF wypadł moim zdaniem również Jam Session (ekstr. 13,5%, alk. 5,6%). Profil aromatyczny jest zadowalający, z ananasem, mango, lekką domieszką cytrusów i granulatowymi motywami łypiącymi w kierunku konopnym, co jest dużo fajniejsze niż cebulka. Goryczka wypadła całkiem dosadnie, to na plus. Szkopuł jest dwojaki – raz, że intensywność smakowa jest średnia. Dwa, że w finiszu smak się urywa wraz z nutką trawiasto-ziemisto-lodową. Pozostaje tylko goryczka. Nie jest to nieprzyjemne per se, ale można to było zrobić lepiej. Generalnie smaczne, ot co. (6,5/10)
Hazy Disco Bucharest (ekstr. 18%, alk. 6,1%) spotkał się z mieszanym przyjęciem na tle innych odsłon serii, mnie jednak współpraca Pinty i rumuńskich przodowników craftu Hop Hooligans oraz Bereta bardzo spasowała. Świeże, rześkie, tropikalne piwo bucha aromatem papaji, kiwi oraz pomelo z delikatną zieloną cebulką jako uzupełnieniem. Soczystość przysparza mu rześkości mimo owsianej zawiesistości, zaś goryczka jak na piwo z tej serii przystało jest dosadna i ma lekko ziemisty charakter. Co ciekawe, mimo 100% owsianego zasypu nie udało się uniknąć efektu hop burnu, który w mojej puszce trochę dawał się we znaki, czyniąc to piwo najbardziej piekącą odsłoną serii HD obok wersji Original. Soczystość i ciekawy profil nadrabiała ten niedostatek, werdykt jest więc bdb. (7/10)
We współpracy z La Nebuleuse ze Szwajcarii Pinta wypichciła jedną z najlepszych odsłon serii. Hazy Disco Lausanne (ekstr. 18%, alk. 6,5%) to gładziutkie piwo bez hop burnu, z nieco słabszą goryczką niż w edycji bukareszteńskiej. Miks cytrusów, gruszki, ananasa, melona, brzoskwini i efemerycznej ziemistości jest dość oryginalny i nad wyraz soczysty. Gładkość piwa jest wręcz nieco kremowa, co wzmaga jego pijalność. Wyśmienita puszka. (8/10)
Spory problem ocenowy postawił przede mną Maltgarden. Otóż Balcony Rhapsody (ekstr. 18%, alk. 7,5%) to piwo wyśmienite i wkurzające zarazem. Wkurzające dlatego, że prawie nie ma goryczki. Ale poza tym jest cudowne. Dużo cytrusów, jeszcze więcej marychy niż w Pincie (fajnej marychy), trochę tropikalnych klimatów (mango, papaja, przejrzała morela), ocuipinka nafty oraz grejpfrut. Na bogato. Pozostałości hopburnu są właściwie całkowicie przykryte kremowością piwa, odczucie w ustach jest fantastyczne. Tak więc jest to wyśmienite piwo, ale przy bardziej podkręconej goryczce byłoby jeszcze lepsze. (8/10)
Ostatnie piwa zestawienia pozwoliłem sobie zdegustować o całą godzinę czasu słonecznego do tyłu, na hałdzie Norddeutschland, w trakcie gdy powoli zachodzące słońce ślizgało się po wypalonych trawach na wierzchu hałdy, a ja miałem wiatr we włosach i widok na gąszcz industrialnego krajobrazu północnej Nadrenii – czyli inne hałdy, elektrownie, kominy fabryk, wiatraki prądotwórcze, no a poza tym morze zieleni, w którym ten cały industrial jest utopiony niczym przegrywarka kartridży do Amigi w żywicy epoksydowej w roku 1989.
Najpierw, po wjechaniu zdezelowanym rowerem kupionym za 5 ojro na aukcji rzeczy znalezionych przy magistracie miasta Moers, z krzywym przednim kołem i generalnie wartym najwyżej 4,50 ojro, otóż wjechaniem tym rzęchem na szczyt hołdy, wlałem sobie do wrężelowego nonika La Papaya (ekstr. 15%, alk. 6%) od Hopito. Wiele delikatnych kuksańców w związku z etykietą zostało już uczynionych przez innych, ale ja napiszę wprost, że ta przekrojona papaja wygląda faktycznie jak wagina, co jest sugestywne w dwójnasób wobec smaku piwa. Samo piwo z kolei nie smakuje rzecz jasna tak dobrze jak... no niech już tam, ale smakuje wyśmienicie. Mimo że nie smakuje w ogóle papają. Limonka i pomelo nadają ton, białe grono, a jeszcze bardziej agrest są pozdrowieniem od obecnego w składzie Nelson Sauvin, z kolei nie wyczułem żadnych naleciałości spalinowych. Pewna granulatowa ziołowość organicznie wpisuje się w całość, kojarząc się via limonka trochę z miętą, ale i łypiąc w kierunku anyżu, zaś finisz przekonuje żywiczną nutą i lekko podkreśloną goryczką. Piwo soczyste i kompletne, tak jak Secret Haze i w zasadzie niemalże na tym samym poziomie. Bez hop burnu moim zdaniem (może łamie go owsiana gładkość piwa), jak i bez cebulki. No i bez tytułowej papai. Tak to powinno smakować, wyśmienite to Hopiwo. (8,5/10)
Street Party (ekstr. 15%, alk. 6%) poszło jako następne i cóż – aż tak dobrze nie wypadło. Jest bardziej tropikalnym piwem, z nutami mango, marakui i karamboli, no i, co ciekawe, jeśli już spalinowe klimaty można wyczuć, to właśnie w Ulicznej Balandze, a nie Papai. Soczyste, gładziutkie, puszyste piwo. Byłoby pyszniutkie, gdyby Balanga nie okazała się taką ugrzecznioną imprezką, bez sztachet, odkręconych ghettoblasterów i osiedlowej bajery. Czyli że brakuje goryczki. Prawie w ogóle jej nie ma. Ja podkreślam – uwielbiam neipki, o ile jednak goryczka jest. Tu jest jej tyle, co kot uliczny napłakał, a takie koty są twarde i płaczą rzadko. Za to hop burn lekko przebija, widocznie odsłonięty przez brak goryczki. W związku z czym rzecz jest faktycznie bardzo smaczna dzięki swojej soczystości, ale nie jest to oczekiwany poziom. (7/10)
Przegląd uważam za bardzo udany. Deli Store do końca mnie przekonało do tego, żeby piw z napisem „pastry” po prostu nie tykać. To nie moje klimaty. Funky Fluid zadowalająco, choć gorzej niż ostatnio. Pinta klasowo, kiedy widzę napis Hazy Disco, moją powinnością jest zakup. Wyłuskay spośród puszkowego rzutu piw, które by mi raczej nie posmakowały Maltgarden był tak dobry, że niemalże nie brakowało mi w nim brakującej goryczki. Świetnie wypadło Hopito, które walczy z Pintą o miano najlepszego producenta ipek w Polsce. Osobiście mam nadzieję, że chłopaki pójdą w kierunku nieco bardziej goryczkowym, którego przykładem jest La Papaya niźli słodko-soczkowym, no ale zobaczymy, jak zadecydują wolne działa rynku.