Gruzja w oczach Gruzina, Tbilisi w objęciach mroku
https://thebeervault.blogspot.com/2016/11/gruzja-w-oczach-gruzina-tbilisi-w.html
- Uu, to nie do końca bezpieczna dzielnica.
- Ano miałem kilka utarczek z ultrasami.
- Przykro mi...
- Nie ma za co. Wiesz, w 1991 roku wybuchła u nas wojna. Wówczas miałem cztery lata. I dobrze pamiętam lata 90-te w Gruzji. Lata, kiedy na ulicach Tbilisi było mnóstwo strzelanin, rządziła mafia, a życie ludzkie niewiele znaczyło. Teraz jest zupełnie inaczej, ale dobrze mam w pamięci atmosferę tamtych, burzliwych lat. Jakoś to przeżyłem, więc co się będę przejmował jakimiś ultrasami, z których jeden, jak słyszałem, później zresztą został wolontariuszem Greenpeace?
Mój poznany jeszcze w Katowicach kolega Gigi – niski i krępy, uśmiechnięty od ucha do ucha niespełna 30-latek, z którym spotkałem się w byłej filii brewpubu Mirzaani w stolicy Gruzji uśmiecha się nawet wtedy kiedy mówi o rzeczach trudnych. Pytam się, jakie są szanse odwiedzenia separatystycznej Osetii Południowej.
- Możesz ją odwiedzić, nie ma z tym problemu – mówi, rozkładając ręce – tyle tylko, że nie możesz być pewien o swoje bezpieczeństwo. Mogą cię uprowadzić, zabić, a potem utrzymywać, że ciebie tam wcale nie było.
Nie wiem na ile jego słowa są wypowiedziane na wyrost, biorąc jednak pod uwagę, że jest krytyczny wobec rosyjskiej polityki, a zarazem daleko mu do zakochanego w Saakashvilim ślepego wyznawcy Zachodu, jego nie do końca ufne spojrzenie na otaczającą go rzeczywistość może być realne.
Brewpub Mirzaani w którym siedzimy (ulica Uznadze 1) jest swoją drogą argumentem za hipotezą, że kraj idzie do przodu, ale piwowarstwo w Gruzji się zwija. Niegdyś dumny browar restauracyjny z paroma lokalizacjami w Tbilisi oraz Kutaisi, obecnie na zewnątrz jest obrendowany logo Krombachera, a spośród czterech kranów tylko jeden jest przeznaczony na własne piwo, które zresztą w menu umieszczone jest na ostatnim miejscu wśród bronków. Jak się nie wie, że ten lokal ma własne piwo, to istnieje duża szansa, że się tego nie zauważy. Czyli tak jak w przypadku Alani Cafe. Szkoda klimatycznego (i mocno klimatyzowanego) wnętrza – długaśnego, szerokiego, ceglanego pomieszczenia, pośrodku której na płaskim telewizorze emitowane są zawody sportowe, a z głośników leci muzyka dyskotekowa. Gdy po wejściu podszedłem do baru żeby się spytać o piwa Mirzaani, barmankę spłoszyła jej własna nieznajomość języka angielskiego. Zawołała więc kelnerkę, która na moje „What kinds of beer do you have?” odpowiedziała „Yes.”, skinęła głową i pokazała mi stolik przy którym mogę usiąść. Konwersacja prima sort. Jak już wspomniałem, bez znajomości rosyjskiego na Zakaukaziu bywa się ciężko porozumieć. W końcu dostałem Mirzaani Barley Lager, piwo wyraźnie gorsze od Krombachera Weizen który zagościł w szklance Gigiego. Jest słodowe, niskogoryczkowe, z delikatną sugestią aldehydu octowego. Ślady miodowego utlenienia wskazują, że lokal ma z jego zbytem nie lada problem i można się zakładać o to, kiedy serwowanie piwa własnej produkcji w tej filii zostanie całkowicie wstrzymane (5/10).
Zwracam Gigiemu uwagę na niekonwencjonalne podejście gruzińskich kierowców do bezpieczeństwa jazdy. Odpowiada mi, że i tak jest dużo lepiej niż kiedyś. Ale ze względu na osobisty, wewnętrzny protest przeciwko kulturze jazdy w jego kraju, dotychczas jeździł bez prawa jazdy, które odebrał ledwo tydzień przed naszą rozmową. Swoją drogą, spóźniłem się na spotkanie, bo złapanie taksówki zajęło mi 10 minut, ale za to za przejechanie 7km przez miasto zapłaciłem równowartość 10zł. I właśnie dlatego w Tbilisi jest tak dużo taksówek, a Gruzini wolą przemieszczać się nimi niż transportem publicznym.
Po zakończeniu piwa udajemy się spacerem przez miasto. Popijamy Kaltenberg Hefeweizen z butelki. Ponoć nie można w Gruzji pić publicznie, ale policja rzadko kiedy robi problemy z tego powodu. Przy okazji dowiaduję się, czemu tak często widać policję z włączonym ‘kogutem’. Otóż policjanci go włączają, bo im wolno. Nie oznacza to, że są w trakcie interwencji, a tylko w trakcie służby. W czasie interwencji włączają po prostu dodatkowo syrenę. Saakashvili sporo policjantów (głównie na urzędniczych, biurkowych stanowiskach) wywalił, ale za to reszta może jeździć po kraju wypasionymi, opancerzonymi Fordami Mondeo albo Skodami Superb. Auto to w Gruzji fundamentalna rzecz.
W trakcie spaceru uwidaczniają się różnice między Tbilisi a Erywaniem nocną porą. W tym drugim przez okrągły tydzień w okolicach zmroku miasto zaczyna tętnić życiem. Tbilisi dla odmiany jest miastem raczej spokojnym, życie nocne wydaje się być dużo mniej okazałe. No i ciężko w nim spotkać ładne kobiety, które w przypadku Erywania są nieodłączną częścią krajobrazu miasta. Omijamy starówkę oraz bogato oświetlone nowoczesne konstrukcje w jej pobliżu. Z tego nowoczesnego, opisanego wcześniej Tbilisi nocą ukazuje się moim oczom jedynie mieniąca się kolorowymi światełkami wieża telewizyjna, którą tutaj złośliwie nazywają choinką Saakashvilego. Docieramy do placu Wolności, tego samego przy którym znajduje się knajpa o nazwie Warszawa, a w jego centrum stoi na wysokim cokole pomnik św. Jerzego, patrona Gruzji. Jest to pomnik świecki, jako że w prawosławiu wizerunki świętych mogą być odwzorowane tylko na ikonach. Czyli religijno-formalnie nie jest to pomnik św. Jerzego, tylko Jurka, konnego jeźdźcy. Taka logika.
Wchodzimy do całodobowej knajpy Samikitno, która dysponuje podwórzem pod gołym niebem i szczyci się ofertą obejmującą między innymi chyba z 20 różnych wersji chinkhali, narodowego dania gruzińskiego, dużych pierogów w kształcie figi z różnym farszem. Tutaj mają również takie z farszem krabowym, ale Gigi krzywi się, że to już jest perwersja. Właśnie. Piwo przynosi nam kelner z grzywką i tapetą na twarzy, której grubości nie powstydziłaby się przysłowiowa Solaris z podmiejskiej tancbudy. Gigi krzywi się jeszcze bardziej i wyjaśnia, jakie problemy według niego trapią jego ojczyznę. Otwarcie na zachód, które Gruzja podjęła za prezydentury Saakashvilego, to jak zwykle transakcja wiązana. Na pierwszy rzut oka Gruzja się rozwija, powstają nowoczesne budynki, ludzie się bogacą. Zarazem jednak zwija się, i to w szybkim tempie. Gruzini rezygnują z tradycyjnych wartości, przywiązania do ziemi, z dzieci. Agresywny antyteizm, szczególnie popularny wśród młodzieży, atomizuje społeczeństwo, ludzie na wsi sprzedający swoje produkty miejscowym oraz turystom gromadzą pieniądze często tylko po to, żeby się wynieść do stolicy, a ludzie w stolicy gromadzą kapitał, żeby wyjechać za granicę i już nigdy nie wrócić. Społeczeństwo oparte jedynie o uwielbienie jedzenia chinkhali i picia wina oraz niechęć do rosyjskiej polityki (bo Rosjan jako ludzi Gruzini ponoć lubią) nie ma przed sobą świetlanej przyszłości, niezależnie od tego jakie ma słupki rozwoju gospodarczego. Nad tym Gigi bardzo ubolewa, planując jako odruch sprzeciwu osiedlenie się razem z żoną na gruzińskiej prowincji, żeby wieść życie bliższe korzeniom.
Popijamy piwa minibrowaru Taglaura, który ma tego samego właściciela co knajpa Samikitno. Taglaura White to piwo słodowe, kwaskowe, lekko bandażowe i lekko gorzkie. Są obecne nuty kukurydzy i gotowanej kapusty, jak również metaliczny posmak. Niedobre. (3/10) Taglaura Dark nie ma metalu, a za to lekki aldehyd oraz nuty bandażowe. W posmaku prześwitują lukrecja oraz karmel, sprawiając że piwo ląduje w kategorii „może być, ale po co?” (4/10)
Gigi pił cały czas ze mną piwo, choć za tym trunkiem nie przepada, preferując wino oraz koniak. Jak to typowy Gruzin. I, jak to typowy Gruzin, jest człowiekiem gościnnym aż za bardzo. Cały wieczór nie dał mi zapłacić za nic. Piłem za darmo (w Samikitno ukradkiem zapłacił rachunek kiedy udałem się na inspekcję instalacji sanitarnych), a taksówką najpierw mnie odwiózł do hotelu, mimo że jego mieszkanie było w połowie drogi, po czym kazał jej zawrócić, nie dając mi uiścić absolutnie żadnej części kwoty. Ja jestem gościem w Gruzji, więc nie płacę. Jak on będzie gościem w Polsce, to może być na odwrót. A dwa dni później specjalnie przyjechał pod hotel żeby mi wręczyć litr ormiańskiego koniaku. Bo mimo że jak większość Gruzinów nie przepada za Ormianami, uważa że nikt nie robi takich dobrych koniaków jak oni.
Spróbowałem tego koniaku armeńskiego pochodzenia już w Polsce, w domu. Gigi miał rację.