Poznańskie Targi Piwne i Beer Blog Day 2016
https://thebeervault.blogspot.com/2016/11/poznanskie-targi-piwne-i-beer-blog-day.html
Po raz kolejny, po Wrocławskim Festiwalu Dobrego Piwa, czuję się zmuszony odpierać częściowo przesadzoną krytykę jednego z głównych festiwali piwnych w Polsce. Krytyka ze zrozumiałych względów (Beer Blog Day) nie wychodzi raczej ze strony blogerów, ale zwiedzających i wystawców. Częściowo jest słuszna, częściowo moim zdaniem nie.
Cena karnetu trzydniowego była faktycznie wysoka. 40zł za wstęp ze szkłem w pakiecie, którym okazał się jednak bądź co bądź brzydki, mały nonic, no i jeszcze kompletnie nieudane piwo festiwalowe – tutaj faktycznie trochę przegięto pałkę, tak że część osób spoza Poznania zdecydowało się nie przyjechać. Cena 20zł za jednorazowe wejście mogła zaś zniechęcić część miejscowych. Mała liczba premier – być może. Ale co z tego? Wprawdzie samemu na takim festiwalu trzaskam przeważnie piwa, które są dla mnie nowościami, ale jednak głównym motorem wypadowym jest w przypadku festiwali piwnych możliwość spędzenia świetnego czasu ze świetnymi ludźmi, z możliwie świetnym piwem w tle. Podkreślam, w tle. A pod względem atmosfery nie można Poznańskim Targom Piwnym niczego zarzucić. Było ekstra. Co do piw, to z mojego punktu widzenia nie mogłem narzekać ponad miarę. Premier wydawało się być faktycznie trochę mniej niż w Warszawie, ale było mnóstwo piwa do picia, w tym z browarów, z którymi nie miałem wcześniej przyjemności (inna rzecz, że w Poznaniu akurat była to przyjemność mocno wątpliwa). A poza tym były dostępne moje ulubione piwa na sesyjne picie na tego typu imprezie, czyli Hoptart i Strawberry Berliner Weisse ze Stu Mostów oraz Kwassiflora z Beer Bros. No i był Edi, oferujący niecodzienne, ekstremalne przeżycia, ale o tym przeczytacie w innym wpisie.
Nie rozumiem też narzekania na obecność Kompanii Piwowarskiej czy Połczyna-Zdroju – przecież nie było obowiązku odwiedzania tych stoisk, a skoro stoisk było prawie 100, to i tak ginęły w tłumie. Ponarzekać za to można było na strefę gastro, a mianowicie – gdzie się podziała Kuchnia Polowa, kule bele?? Na edycji 2015 był to mój żywieniowy wybór numer jeden na festiwalu, co ja się wtedy grochówy najadłem, to przeciętny trep nie zje w dwa miesiące na poligonie. No a teraz – burgery, zapiekanki, pizza, pity, … Dla kogoś, kto jak ja stara się stronić ze względów zdrowotnych i tuszowych od wypieków, wybór nie był łatwy i paradoksalnie oferowane jedzenie jawiło się jako monotonne. Grecka pita, którą uświniłem sobie aparat, była w porządku, ale bez szału, oscypek z grilla zwyczajowo dobry, choć jeden mi się trafił niedogrillowany w środku, pochwalić za to muszę Grubą Rybę, bo raz że ryba była bardzo dobra, dwa że frytki dobre (to jest ewenement), a trzy, że kiedy na zawołanie sprzedawcy, co ma teraz puścić przez głośniki, odpowiedziałem pół-żartem Napalm Death, to bynajmniej się nie wycofał, tylko puścił Napalm Death na mocno odkręconym regulatorze. A potem jeszcze moje dawne Blood Dries First. Mój szacun chłopaki majo.
Wystawcy trochę narzekali na zbyt dużą swoją ilość, co jednak sprawiło, że rzadko kiedy tworzyły się kolejki, a powiększona powierzchnia Targów zapobiegała tworzeniu się urągającego godności człowieka tłoku. Więc z punktu widzenia zwiedzających był to plus. Inną rzeczą jest frekwencja. W sobotę był git majonez, choć wystawcy nadal narzekali, że się ten tłum za bardzo rozpraszał po imponującej powierzchni Targów. W piątek było raczej rozczarowująco mało ludzi, szczególnie porównując frekwencję z ubiegłorocznym piątkiem. W niedzielę mnie już nie było, ale z tego co słyszałem, była umieralnia. Trzydniowy cykl imprezy zahaczający o niedzielę i w dodatku w mieście Poznań, w którym, według słów niejednego taksówkarza od jakiegoś czasu imprezowo na mieście jest już tylko w jeden dzień tygodnia (albo w sobotę albo w piątek), w połączeniu z wysoką ceną wstępu, która zniechęciła część ludzi do wzięcia udziału w imprezie – to są kwestie, które być może wymagają przemyślenia w przyszłości.
Kwestia małej ilości toalet (odczuwalna w festiwalową sobotę) pewnie jest już nie do przeskoczenia. Osobliwie wypadły też wyniki Konkursu Piw Rzemieślniczych. Pod ostrzałem jest szczególnie tytuł craftu roku dla Funky Wild Fruit Wiśni z Jana Olbrachta oraz srebro w kategorii RIS dla Komes Imperial Stout. Pierwszego piwa nie piłem, co do drugiego natomiast uprzejmie zakładam, że Fortuna wyasygnowała do konkursu coś zupełnie innego niż ja piłem, a może wręcz całkiem pojechała po bandzie i wysłała przelanego do swoich butelek chociażby Old Rasputina. Sama gala jednak miała fajną oprawę, pomijając potraktowanie przez konferansjera Kopyra niektórych mniej mu znanych laureatów po macoszemu. To takie polskie piwne oscary w końcu. Trochę rangę konkursu jednak obniża fakt, że takie tuzy jak Pracownia Piwa czy Artezan zrezygnowały z uczestnictwa, co zapewne negatywnie odbiło się na średnim poziomie ocenianych piw.
Poziom (i pion) zaprezentował za to Jerry, z browaru Jerry Blogery. Muszę przyznać, że koncepcja piwnego blog daya organizowanego oddolnie, przez blogerów, była przeze mnie oceniana jako wątpliwa – spodziewałem się po prostu mniejszej bądź większej chałtury. No i okazało się wręcz przeciwnie. Dobór prelegentów i tematów, ogólny poziom – to wszystko przebiło blog daye organizowane przed laty pod patronatem Urquella. Tylko darmowych kanapeczek nie było. Ale za to było darmowe szkło, bo Herr Spiegelau przysłał każdemu po zestawie. Nota bene prezentacja szkła była dosyć ciekawa, bo faktycznie porównując intensywność aromatów danego piwa w wheat glassie ze stosunkowo nikłą intensywnością zapachu w zwykłej, niemalże prostej szklance, była odczuwalna. I tak uważam, że jak ktoś umi wonchać, to i z wiadra wywącha, ale te szklanki które dostałem są faktycznie całkiem ciekawe, więc może je przez pewien czas będę używał zamiast nonica czy shakera. Na wykładzie Michała Turbo Kopika dowiedziałem się ciekawych rzeczy o fotografii i tylko pozostaje mi ubolewać nad tym, że ze względów zdrowotnych (ekhem) nie zdążyłem na wcześniejsze prelekcje. No i pomijając już wykłady, Beer Blog Day doprowadził do skomasowania piwnego blogerstwa właśnie wtedy, właśnie w Poznaniu. Good job Jerry, good job organizatorzy Targów!
A czy good job piwowarzy? A to zależy. Zacznijmy od tych browarów i kontraktowców, z którymi wcześniej styczności nie miałem.
Spośród nich, pozytywnie wypadły dwa. Pierwszym jest Browar Okrętowy, ze świetnymi etykietami i dopracowanymi piwami. Langskip, piwo w stylu gotlandsdricka, miał nutki iglakowe, był trochę owocowy, dymowy (wiem, że brzozą, ale miałem nawet wtórne skojarzenia z torfem), brązowo-słodowy z nutką toffi i mocarnym ciałem. Był gęsty, co mi nie do końca podchodziło, poza tym jednak wszystko grało (6,5/10). Karakan, tfu, Karaka, to znowuż rasowy FES – mocno czekoladowy, lekko słonawy, z prażono-palonym finiszem, kremową teksturą i wiśniowymi naleciałościami w zapachu. Świetne piwo (7,5/10).
Zaplusował również Browar Pustynny. Klucze do Pustyni to bardzo smaczna AIPA, mocno cytrusowa, rześka i wytrawna, z melonowym posmakiem i mocną goryczką (7/10). Nie odstawało również Czerwone Niebo, które browarowi skwaśniało i było sprzedawane jako "dziki kwas". No i dobrze, że było. Całe wiśnie razem ze skórką, lekki kwasek, średnie ciało - mocno owocowy, bardzo smaczny kwas. Szkoda, że celowo takiego rezultatu pewnie już nie uda się uzyskać (7/10).
Dalej było już gorzej. Browar Komitet proponował American Idiot. Nikły aromat, cytrusowo-melonowe klimaty, nieco mdły smak z melonowym wydźwiękiem i średnią goryczką. Nudna APA (5/10). Wizard of Oz to ponownie mdły zapach i aromat, ananasowe landrynki, subtelny melon, umiarkowana goryczka. Pijalna nuda (5/10). Largus Polish Dark Ale to prażone nutki i szare mydło, a także sporo chmielu. Zbyt sporo żeby piwo było udane, bo polskie chmiele dały mu pikantność, która jeży język i nie pasuje mi tu wcale (4/10). Niechanowo APA to nieświeży chleb, trochę granulatu i trochę siarki. Piwo jest nieprzyjemnie zawiesiste i po paru łykach nadyma żołądek (3/10). Tumski Berliner Weizen to lacto które poszło niestety w kierunku wymiocin i ma tutaj za towarzysza nuty jabłkowe, nie jest zaś rześkie (3/10). Tumski APA jest niemalże wyzbyty aromatu. Pozostaje przypieczona skórka chlebowa posmarowana masłem, a do tego cierpkość w smaku (2/10). Najgorzej i tak wypadł kontraktowiec Dwie Brody, którego Redemption Ale to masło, masło, masło, karmel, masło, karmel. Aż mi ich żal, że tak zadebiutowali (1,5/10).
A teraz przejdźmy do browarów, które już wystąpiły na tym blogu. W ich wypadku średni poziom był nieco wyższy.
Nie każdemu smakowała Salty Barbara z AleBrowaru. Mi owszem. Wyraźna kolendra, schowane nutki owocowe. Ma trochę ciała i jest wyraźnie słone, stąd i kwaskowość musi być – w przeciwnym wypadku nie byłoby rześkie (7/10). Birbant wespół z Piwną Stopą stworzył Double Foot Job – jest tu trochę nut juicy fruit, trochę kociego moczu oraz melon, który totalnie dominuje w finiszu, czyniąc to gęstawe piwo raczej mdłym (5/10). Imperialna IPA Hopsztos od Beer Bros ma sporo chmielu, choć bardziej w smaku niż w aromacie. Są obecne cytrusy, subtelna siarka i mocna goryczka. Przy sporej pełni piwo jest tylko umiarkowanie słodkie. Dobre (6,5/10). Udało się chłopakom przeprowadzić augmentację grodziskiego – Cascader ma subtelne nuty ogniskowe, delikatny kwasek i podbite, nowofalowe nuty chmielowe. Wzorowo rześkie, lekkie piwo na przerwę pomiędzy kolejnymi mocarzami (7,5/10). Osobliwym piwem jest Venom od Szpunta. Z początku połączenie kwasku, palono-czekoladowej bazy i limonki idącej wręcz trochę w kierunku ziołowym nie chciało się kleić. Ale po kilku łykach ta orgia przeciwieństw zyskała na walorach, a uczucie rozjechania zaniknęło. Niezwykłe piwo (7/10). Z kolei Big Game to trochę brzeczki, z początku omal lubczykowa ziołowość, a po zamieszaniu mocny (może śladowy zbyt mocny) melon Dobre (6,5/10).
Najlepszym piwem festiwalu była ponoć Buba Fest Extreme Jack Daniels BA. Dla tych, którzy je spróbowali. Ja spróbowałem niestety tylko Szczuna Cognac BA, no i matko – to piwo smakowało jak mega szorstki ekstrakt z obierek papierówek z domieszką kleju. Jak jedna wielka aldehydowa infekcja. Nie dało się tego pić (2/10). Pinta przywiozła Kwas Eta, który w zapachu frapująco przypominał suszone grzyby. Konkretnie borowiki. Były też nuty czerwonych owoców (głównie wiśnie), natomiast dynia tylko jako skojarzenie wtórne. Było gęstawe, ale przy średnio intensywnej kwaśności świetnie pijalne (7,5/10). Swoją dotychczasową, średnią renomę u mnie przebiła jeszcze Faktoria, której Zeppelin to ciężkawe połączenie masła, siarki oraz aldehydu. Fatal blow (2/10). Zupełnie odmiennie było w przypadku Piwowarowni, której Kawko i Mlekosz nieodparcie kojarzył mi się z kawowym Merci – świeżo zmielona kawa, czekolada, w miarę wytrawne ale nie kwaśne. Ekstra (8/10).
Jeśli chodzi o nepomucenowego Kurta, to nuty żółtych owoców dobrze się w tym american weizenie komponowały z goździkiem, z kolei przeszkadzała mi zbytnia zawiesistość, czyniąca to piwo mało rześkim (6/10). Na stanowisku Hopium zasmakowałem w Johnie Limonie – pełno bazylii, trochę limonki, łącznie miałem wręcz korzenno-piernikowe skojarzenia. Pachniało trochę jak w naszym przydomowym zielniku. Rześkie, bardzo smaczne piwo (7/10). Hanss Kłoss z kolei w aromacie był jeszcze cytrusowo-zbożowy, w kwaskowo-wytrawnym smaku jednak chmielowość zanikała, robiło się puste, zbożowo-mdławe. Średnie (5/10). Hop Dylann to klasyczna (w polskim ujęciu) imperialna IPA – gęsta, słodkawa, tropikalno-chmielowa, z lekko cierpką goryczką (6,5/10). Miroslav Gose było za mało rześkie, za mało kwaskowe i za mało słone, żeby ujść za prawilne gose, ale za to miało bardzo przyjemne nuty świeżych malin i ogólnie było smaczne (6,5/10).
Przejdźmy do stoiska Browaru Zakładowego, który potwierdził swoja renomę kawowym FES-em Przerwa Kawowa. Wyraziście czekoladowo-palony aromat, kawa, która nabiera na intensywności w smaku, przebłyski okołowaniliowe, umiarkowane nasycenie i dosadnie palony finisz. Takie przerwy na kawę to ja rozumiem (7,5/10). Browar Lańcut nie miał swojego stanowiska, ale uchwycony Przywilej Szlachecki (nie pamiętam na którym stoisku) łączył dawkę tropików z cytrusami, delikatnym melonem w finiszu, lekkością i sesyjnością (7/10). Pita z butelki na panelu Spiegelau Setka Sekwoja niestety była landrynkowo-karmelowa, słodkawa i mdła, z wytłumionym prawie doszczętnie nachmieleniem (4/10). Wodnisty, kolendrowo-mydlany i mdły Curacao od tego kontraktowca był trochę lepszy, ale nadal o lata świetlne oddalony od rasowych witów (5/10). Z kolei Plutonowy Oatmeal Stout miał wprawdzie nuty owsa, nie miał jednak spodziewanej gładkości i łączył palony aromat z wodnistym smakiem (4,5/10).
U Pracowni Piwa wychyliłem szklanicę Devil Pact, imperialnego saisona, którego miałem okazję skosztować w sierpniu, w postaci jeszcze fermentującej. No i cóż – mocarna jasna słodowość, omal likierowe ciało, świetna harmonia między nutami żółtych owoców oraz pieprznością. Tak się to robi (7,5/10). Dziwak z kolei to wytrawna weizen IPA, w której owoce tropikalne pokroju mango dominują nad cytrusami, ale w smaku nachmielenie wydaje się być jednak trochę niemrawe (6/10). Świetną formę zaprezentował Hey Now. Pracowniowy Marek myślał też, że to Hey Now dojrzewa w jednym z tanków w browarze, gdy tymczasem było to uwarzone z okazji jego pięćdziesiątych urodzin premierowe piwo o nazwie Respirator Marka. O czym dowiedział się dopiero na PTP. Po odśpiewaniu solenizantowi urodzinowych życzeń można się było wziąć za konsumpcję tego chlebowego i mocno chmielowego piwa. Wprawdzie wyraźnie granulatowego, ale tym samym prostego i dzięki lekkości i rześkości świetnie pijalnego (7/10).
Naprzeciwko Pracowni mieścił się busik z nalewakami Browaru Spółdzielczego. Kooperacyjne Skrótowe (uwarzone wespół z Fabryką RARa) było mocno zbożowe, z lekkimi herbacianymi wtrętami i spodziewaną tanicznością w finiszu. Za mało się w nim działo, ale jest w porządku (6/10). Na koniec przejdźmy do stanowiska browaru Golem, gdzie Artur polewał Lilith, premierowego RISa. Piwo było kawowe, było kwaskowe, ale przede wszystkim było totalnie, agresywnie palone. Czułem się, jakbym ssał kawał wungla. To jest absolutnie dobrze zrobione piwo, tyle tylko, że na mój gust trochę z palonością przesadzono (6/10). Zdecydowanie bardziej mi podszedł pity później w Domu Piwa Grin Sove – piwo lekko czekoladowe, z nutkami palonymi w posmaku, ale przede wszystkim rozmarynowe – tutaj z kolei czułem się, jakbym ssał gałązkę rozmarynu. A ja bardzo lubię rozmaryn (7/10).
Piw zagranicznych tym razem nie kosztowałem prawie wcale. W zasadzie, to w ustach miałem tylko dwa – Brewski Pango w aromacie ma nuty ananasu i mango; marakuja trochę bardziej w tle. Taki aromat da się jednak również uzyskać z chmieli. Dopiero w lekko kwaskowym smaku dodatek owoców staje się odczuwalny, ale piwo wbrew pozorom nie jest specjalnie rześkie. Ok (6/10). Rozczarowaniem był Judgement Day, quad z dodatkiem rodzynek z amerykańskiego Lost Abbey. Wytrawny, z nutami suszonych owoców (w tym rzecz jasna rodzynek), lekko palony. A ponadto gryząco alkoholowy, nieułożony, co znacząco wpływa na spłycenie aromatu i smaku. No niezbyt (4,5/10).
A z dziwolagów piłem jeszcze "miodowe napoje refermentowane" z miodosytni Imbierowicz. Te połączenia miodu pitnego i piwa, to dopiero były okrutniki. Mead Hops and Juniper to zielone jabłko, rozpuszczalnik, duszna nuta propolisowa i trochę jałowca. Jak cydr z dodatkiem pszczelich odpadów i zmywacza do paznokci (1,5/10). Mead Super!Hopped to właściwie to samo, tyle że w zapachu ciut lepsze, w bo w tle przewijają się nowofalowe chmiele, zaś w smaku jeszcze gorsze, bo bardziej rozpuszczalnikowo gryzące (1,5/10).
Warto też nadmienić, że impreza miała dwa piwa przewodnie. Pierwszym był Movembeer Sour Kolonialny z Wąsosza. Szkoda mi jego autora, Marcina Ostajewskiego, że to tak wyszło, bo ponoć wersja lana (o której istnieniu dowiedziałem się już po powrocie do domu), niepasteryzowana, była o niebo lepsza. Butelki rozdawane przy wejściu były ciepłe, jakby je ktoś na kaloryferze postawił. No i właśnie – dominujące nuty spodu chleba przechodzące gładko w pieczonego ziemniaka świadczą o przepasteryzowaniu, czyli mówiąc krótko zepsuciu tego piwa w butelkach. Dodana pulpa mango jest wyczuwalna gdzieś tam w tle, ale nie sprawia już w zasadzie żadnej różnicy. Ze względu na lekkość i kwaskowość jest jako tako pijalne z zamkniętymi drogami oddechowymi, ale posmak skórki chlebowej zmieszanej z ziemniakami jest niestety bardzo długi. Lacto i tu poszło w moim odczuciu trochę w kierunku wymiocin, no ale to ziemniak jest tutaj głównym problemem (2,5/10). Drugim piwem imprezy był The Blogger, uwarzony przez Brokreację na podstawie ankiet umieszczonych również na wallu fejsbukowym tego bloga. Wyszło z tego nieułożone piwo z wszystkim po trochu. Ciut wędzone, subtelnie pieprzne, gdzieś tam w oddali żytnie, z nutkami wiśniowymi i akcentami słodowymi. Miał być wypas i odjazd, wyszło nijako, w dodatku z prześwitującym alkoholem. Mam nadzieję, że edycja planowana na następny rok będzie lepiej pijalna (4,5/10).
Najlepszą zaś rzeczą, jaka piłem na PTP, był Cydr Lodowy marki Chyliczki. Mimo że w cydrach nie gustuję wcale. No, ale to był bardziej likier niż cydr. Fantastyczna rzecz w każdym razie, gorąco (albo lodowo) polecam.
A poza tym były jeszcze aftery. Jeden w piątek, po wygonieniu wszystkich obecnych z festiwalu, w Domu Piwa, w którym nie było po jakimś czasie gdzie szpilki wsadzić. Taka frekwencja to jest marzenie dla każdego restauratora. Przy okazji sukcesem został zwieńczony eksperyment – kupiłem Ani Kormorana 1 Na 100 i nie zauważyła, że pije piwo bezalkoholowe. Wystrój Domu Piwa to całkiem nie moja bajka, no ale knajpa wygrywa atmosferą.
Drugi after był w sobotę przy stoisku Browamatora, gdzie z kranów lały się dziesiątki litrów różnych ciekawych piw za darmo, samoobsługowo. Była głośna muzyka, mnóstwo śmiechu i świetna atmosfera. Tym razem policja nie miała swojego stoiska, więc nikt im się do gabloty nie włamał, żeby zachabić wudżitsu (pewnie skromny budżet stróży prawa nie wystarczył na odkupienie zaginionych rok temu eksponatów), ale co na afterze robił dziwny, niekontaktujący człowiek (niedorozwinięty? naćpany?), który w pewnym momencie wyjął dzidę i jął lać z niej w ludzi, stojąc w kolejce po piwo, tego nie wiem.
Wiem za to na pewno, że za rok z przyjemnością znowu przyjadę do Poznania.