Loading...

Na piwie i o piwie w Poznaniu. Piwny Blog Day 2.0 i zwiedzanie miasta.

Wybór Poznania na miejsce corocznego spędu Anonimowych Alkoholików, którzy się maskują jako piwni blogerzy, wywołał w środowisku pewną konsternację, no bo raz że Poznań już był rok temu, a dwa że Warszawa, och ta Warszawa. Mi wszystko pasowało, jako że w Poznaniu byłem tylko raz rok temu, zagrałem koncert dla garstki osób, zjadłem rosół, schaboszczaka i Kozela Cernego na śniadanie i pojechałem dalej. Teraz była przynajmniej okazja cosik pozwiedzać.

Była to dla mnie również okazja do ponownego zapoznania się z urokami komunikacji masowej. Z pociągu ostatnio korzystałem na studiach wiele lat temu, więc nowością dla mnie były miejscówki oraz mili konduktorzy. I tak jednak wolę jeździć własnym środkiem transportu, bo jak mi ktoś wsiądzie do kabiny z butami które cuchną zgnilizną zasmradzając całe wnętrze, to na następnym zakręcie śmierdziela wyekspediuję na zewnątrz, co w warunkach pociągu jest ciężkie do wykonania.

W Poznaniu małe zakupy w Ministerstwie Browaru, w którym ceny są nieco wyższe niż te do których jestem przyzwyczajony, i dalej do noclegowni obok rynku, obok której jak na ironię mieściła się Piwiarnia Warki, czyli suma wszystkich strachów. Na obiad i piwo wybrałem się do Brovarii, a szczególnie sobie ostrzyłem podniebienie na sezonowe piwo typu IPA. Lokal dzieli się na bar oraz całkiem obszerną restaurację. W obydwóch panował tłok jak po otwarciu nowej Biedronki, w związku z czym musiałem usiąść przy barze pomiędzy dwoma nawalonymi lokalsami oraz jakimś Anglikiem. Podsumowanie - wystrój w miarę choć bez szału, jedzenie bardzo dobre, piwo niezbyt, a obsługa kiepska. Salowy miał mi wskazać miejsce przy normalnym stoliku jak tylko się zwolni; nie zrobił tego. Barman nalewał "po polsku", czyli nieważne że bez piany skoro jest do kreski, a IPA dostałem w ciepłym kuflu, świeżo wyjętym ze zmywarki. Poza tym miał nieco cierpiętniczą minę, natomiast, o dziwo, bardziej pozytywnie podchodził do moich pijanych sąsiadów, którzy mu wyszczekiwali obcesowo komendy w jakimś narzeczu prosto z Mordoru. Taki charakter.

Papardelle ze szpinakiem, czosnkiem i czarnymi oliwkami bardzo dobre, makaron chyba świeży. Drogie, tak jak reszta dań, ale bardzo smaczne. Z piwami było już gorzej. Pils był bardzo silnie drożdżowy, trochę słodowy, a chmielu było tyci tyci. W dodatku przewijały się chyba lekkie nutki kukurydziane. W smaku treściwość czuć na języku, natomiast piwo jest mało aromatyczne. Finisz nie tyle był gorzki, co lekko cierpki, co dodatkowo dołowało piwo. Świeże można pić, ale bez większej przyjemności (4,5/10). Pszeniczne to była katastrofa, dobrze że wziąłem małe. Bo ja ogólnie bardzo lubię rzerzuchę, ale nie w piwie. Weizen jest bardzo agresywny, szorstki, mocno goździkowy, w finiszu jest wprawdzie trochę gumy balonowej, ale również ta nieszczęsna rzerzucha, przechodząca w nutki około chlorowe. Bez kunsztu, bez finezji. Lipa (3/10). Chmielowa Bomba miała wygładzić wrażenie, ale tu też była lipa. Jako że kufel był, jak już wspomniałem, ciepły, to i piwo było cieplejsze niż być powinno. W aromacie głównie mango, trochę żywicy, cytrusa tyle co nic. Smak jest już wyraźniej iglakowy, przewijają się drożdże, jakaś nutka cukrowo-miodowa w tle majaczy. Treściwość dość wysoka, goryczka jak na styl niezbyt intensywna. Byłoby to nijakie piwo gdyby nie fatalne uczucie w ustach. Piwo jest lekko cierpkie i po paru łykach język zaczyna szorować o podniebienie, a natura goryczki jest ściągająca, trawiasto-garbnikowa. W związku z tym Chmielowa Bomba mocno męczy (4,5/10).

Czyli do Brovarii warto zawitać tylko jak alternatywą jest Piwiarnia Warki. A szkoda.

Następnym przystankiem było Ministerstwo Browaru. Fajny, klimatyczny pub, miła obsługa, paręnaście kranów z tego co pamiętam, w tym i pompy. Tutaj w końcu miałem okazję skosztować Kejtera, piwa z SzałuPiw są u nas na południu Polski dużą rzadkością. Niestety, oprócz aromatów typowych dla amerykańskich chmieli oraz gumy balonowej piwo trąciło kuwetą, w związku z czym nie do końca przyjemnie się je piło. Kupiłem butelkę do porównania, więc zobaczymy. Smoky Joe ma obecnie według mnie swoją szczytową formę, mimo że receptura pozostaje ponoć niezmieniona. Było kremowe i mocno torfowe, mocniej niż je miałem w pamięci. Piwo tego wieczoru.

Następnego dnia obudziłem się z bólem głowy, co było kombinacją dwóch rzeczy, jak mniemam. Jedną z tych rzeczy było Sare Heid z Pracowni Piwa, którego nazwa znaczy ból głowy właśnie. Nota bene bardzo fajne, lekkie i sesyjne piwo, o aromacie liczi i cytrusowej pulpy, w smaku wytrawne z umiarkowaną goryczką (7/10). Drugim wyzwolicielem kaca była chyba porterówka domowej roboty którą mnie poczęstowano przy barze. Też zresztą fajna, o rodzynkowo-orzechowym aromacie który bardziej kojarzy mi się z doppelbockami niż porterami. No ale działanie było odpowiednie.

W związku z tym do Dubliner Pub na konferencję blogerów wtoczyłem się mocno wczorajszy razem z napotkanymi po drodze chłopakami z Piwohejt, którzy tankowali już od siódmej rano. Zresztą fajna knajpa w stylu irlandzkim, świeży Urquell prawidłowo nalany, jedzenie też całkiem niezłe dawali.

Po wychyleniu takiej ilości Urquella która pozwoliła mi się dostroić do otaczającej mnie rzeczywistości, zaczęły się wykłady. Michał Kopik przedstawił generalnie to, co robi się na kursie kiperskim pierwszego stopnia np. u Piwoznawców. Było mimo to ciekawie nawet dla tych którzy już taki kurs kiperski odbyli, wcześniej nie wiedziałem dajmy na to o cock-ale czyli piwie do którego wrzucano całego koguta, co ponoć pobudzało drożdże do większej wydajności. Potem Kopyr miał robiący wrażenie nieco improwizowanego wykład o wideoblogowaniu, czyli głównie o statystykach jego kanału, o tym że niespecjalnie idzie zarobić z reklam nawet z jego ilością odsłon i o tym że kabelek łączący mikrofon z aparatem bywa trefny. Następnym prelegentem był Paweł Tkaczyk, czyli człowiek w koszulce Batmana. Na początku, z daleka go zresztą pomyliłem z kimś znanym (konkretnie z Masonem). Jego zadaniem było elokwentnie nas zgnoić, tak żeby trawa nie rosła. Starał się. Było o Kardashiankach, Natalii Siwiec, robieniu lodów, pocie jednorożca i spermie nosorożca. Oraz o górnym i dolnym warzeniu. Serio.

Po przerwie na wyżerkę Bartek Napieraj poprowadził panel dyskusyjny, co sprowadzało się głównie do tego że kontynuował gnojenie nas rozpoczęte przez Tkaczyka, ze wsparciem tego ostatniego zresztą. W trakcie gnojenia odpór dawał prof. dr hab. nad. med. Marcin Piwolog, który mocno masakrował lew... znaczy się, interlokutorów.

Trochę poważniej - padło trochę sugestii, dostało się, jak się można było spodziewać, blogom skupionym na recenzjach piwnych, Paweł perorował na temat autokreacji blogera, nad sprzedawaniem swojej osobowości. Ja uważam, że na tematy piwne można pisać wiele rzeczy. Mogą to być również recenzje. Jedyny warunek, który się tyczy każdego tekstu o piwie - niech będzie ciekawy i niech będzie sprawnie napisany. Może mi dostarczyć albo wiedzy albo rozrywki. Szablonowe recenzje typu kopipasta mnie też nie bawią, ale niektórych tak, więc też nie widzę w tym nic złego jeśli ktoś sobie wybierze taką ścieżkę dla swojego bloga.

Następnie udaliśmy się do Setki Pub (nb. w mojej noclegoni portierka nie wiedziała nawet że taki pub istnieje). Dość obszerny lokal składający się z szeregu mniejszych pomieszczeń. Wystrój taki sobie, choć uwagę zwracały trzy rzeczy - przeszklona chłodnia, mural z Rowing Jackiem oraz bar z 13 nalewakami i trzema pompami. No to można było poszaleć, choć obsada nalewaków nie była aż taka imponująca. Wiem, marudzę. Był Poliż Alę z Artezana, browaru który na Śląsku jest takim widmem - niby ponoć istnieje, ale nikt jeszcze nie widział. Piwo chmielone świeżo zerwanymi szyszkami polskich odmian było okrutnie niedobre i po przemęczeniu połowy zrezygnowałem z dalszej konsumpcji. Jest w nim ściółka leśna i delikatny cytrus, przede wszystkim jednak wali mokrą ścierą i lekkim kwachem. W smaku wytrawne, średnio gorzkie, z mokrą szmatą w finiszu. Coś tutaj ewidentnie nie wyszło (3/10). Zaraz potem doszedłem do wniosku, że moje zmysły są nad wyraz wyczulone na aromat czarnej porzeczki oraz kuwety. No bo Hey Now z Pracowni Piwa pachniał i smakował jakby otworzyć Passoa (likier z marakuji) obok kociego kibla, zaś Kejter z SzałuPiw vel Poznańska Kuweta trącił kocim moczem tak jak dzień wcześniej w Ministerstwie. Robiłem się niecierpliwy, w końcu jakieś rzeczywiście dobre piwo mi się musiało trafić. Niestety, Angielskie Śniadanie z Pinty, lane z pompy, mogłoby być równie dobrze wyciskane z krowiego wymiona. Powinni do niego dodawać dwa kromale żeby sobie masełkiem móc smarnąć. Nadal więc najlepszym piwem tego dnia był Urquell, honor "rzemieślników" uratował dopiero rewelacyjny Smoky Joe. Atak Chmielu z pompy też jak najbardziej dał radę, jest to nadal nad wyraz przyjemne piwo. W pewnym momencie wpadłem na idiotyczny pomysł pożucia sobie monety pięciogroszowej. Kiedy moje usta doszczętnie zostały wypełnione smakiem metalu zauważyłem że to nie żadna pięciogroszówka, tylko Brackie Mastne. Tyle starczy za komentarz do obecnej formy tego niegdyś zacnego piwa. Potem Dwa Smoki z Pracowni Piwa, które wprawdzie poza delikatnym posmakiem kolendrowym z witem nie mają wiele wspólnego, ale jest to bardzo fajna IPA z lżejszą goryczką. W międzyczasie jeszcze spróbowałem Viva La Wita, żeby z ulgą skonstatować, że piwo wróciło do swojej niegdysiejszej formy. Wszystkiemu towarzyszyły oczywiście rozmowy i robienie sobie jaj z wszystkiego naokoło. Nowy poziom idiotyzmu zaprezentował pewien człowiek, któremu ponoć w trakcie jazdy 180 km/h po autostradzie się zachciało piwa, więc wziął butelkę Nanny State z BrewDoga (bezalkoholowe) i żeby śpiącej dziewczyny nie obudzić, sam sobie otworzył. Kluczykiem.

Towarzystwo po kolei zaliczało zgon za zgonem, tak że na końcu zostaliśmy o godzinie 3:00 z Kowalem jako ostatni na placu boju. Nazajutrz dalsze prelekcje, więc też się trzeba było zmywać. Jakimś cudem trafiłem w pobliże mojego hostelu i w końcu, wykonując z kebabem w dłoni zręczny slalom wokół zaganiaczki która chciała mnie wepchnąć do klubu ze striptizem doszedłem do noclegowni obok rynku, nie rozwaliwszy sobie ani kolana ani czoła. Za to próbowałem się usilnie dostać do pokoju obok, nie doczytawszy numeru mojego pokoju. I nic sobie nie robiłem z faktu że za drzwiami pobrzmiewało donośne chrapanie średniej wielkości knura. No ale klucz nie pasował i w końcu do mnie dotarło że to nie te drzwi.

Następnego dnia z poranka Urquell z kufla i dalsze prelekcje. Na początku wystąpiła BardzoWażnaOsoba z Kompanii Piwowarskiej, czyli Norbert Gajb, który obrazowo wytłumaczył działanie tanków, z których w niektórych knajpach polewa się pewne niezbyt zdatne do picia piwo wyrabiane kilka kilometrów od mojego miejsca zamieszkania. Najciekawszą informacją było, że Kompania zamierza wprowadzić na polski rynek Pilsnera Urquella z tanka, wpierw w Warszawie, potem i w innych miastach. W następnym roku. Jeśli uda się je sprzedawać po niewygórowanej cenie, to będzie to fajna sprawa, jako że piwo tankowe charakteryzuje stałość jakości, a z tym w przypadku Urquella sprzedawanego w Polsce bywa różnie. Potem Maciej Chołdrych przeprowadził następny kurs degustacyjny, tym razem od strony możliwych wad występujących w piwie. Była część praktyczna, w której wpierw trzeba było rozpoznać różne aromaty które mogą występować w piwie, w oddzielonych fiołkach, a później przynoszono piwo zakażone konkretną wadą z esencji, do rozpoznania. Pod koniec PiwoHejt zlał wszystkie próbki z wszystkimi możliwymi wadami do jednego kufla, co wbrew moim obawom nie zaowocowało powstaniem czarnej dziury. Rezultat był zdominowany przez dwie wady - fenole (goździki) oraz dwuacetyl (masło). Część praktyczna była związana z konkursem, w którym wygrał Maciej Piaszczyński z PSPD. A wygrał BraufactuM Roog. I się z wszystkimi chętnymi wspaniałomyślnie podzielił. Fajna rzecz, bo piwo za bańkę wykracza stanowczo poza to co byłbym w stanie za piwo dać. Co ciekawe, ten rauchweizen nie miał specjalnie dymionego aromatu. Pachniał trochę koźlakowo, z karmelem i silnymi rodzynkami, może jeszcze delikatną orzechowością. Oraz suszonymi śliwkami. Dopiero w smaku suszone śliwki stawały się nagle nieco wędzone. Poza tym piwo raczej wytrawne, lekko kwaskowe. Średniak (5,5/10).

Jako ostatni wystąpił Rafał Kowalczyk czyli Browarzyciel, przygotowując nas do praktycznej degustacji piw i do oceny na podstawie arkuszy Polskiego Stowarzyszenia Piwowarów Domowych. Sympatyczny człowiek i sympatyczna degustacja, z której najbardziej się zgrały z moim podniebieniem Rochefort Trappistes 10 oraz Greene King IPA Reserve. Uwaga którą z tego wyniosłem, to że po 6 próbkach zanika chęć drobiazgowego opisywania piwa. Tak więc sędziowie piwni wykonują kawał ciężkiej roboty. No i niby szerzenie kultury piwnej, a i tak wszystko się skończyło piciem Urquella na czas, był więc luz.

Kokolobolo i paparazzi
Droga powrotna była o niebo bardziej przyjemna niż wąchanie rozkładających się girów w stronę Poznania. Przegadaliśmy z Piwnymi Podróżami, Piwem i Planszówkami, Amatorem Piwa oraz Piwnymi Zwrotnicami całą drogę, więc czas zleciał szybko. Piwne Zwrotnice poczęstowały nas zresztą Kokolobolo z Piwoteki Narodowej, w którym spodobała mi się konkretna baza słodowa, a co za tym idzie treściwość, natomiast przeszkadzał nieco nadmiar goździków w aromacie oraz lekko agresywny finisz. Wolę bardziej stonowane pszenice (6/10). Z niestandardowych rzeczy w trakcie podróży trzeba chyba wymienić trzech obcokrajowców (z Gruzji?) w przedziale obok, którzy śpiewali na cały głos jak pijane krasnoludy, a jeden sobie chyba w trakcie jazdy golił nogę. Hmm, no, standard.

Powoli mi te wyjazdy wchodzą w krew, a co za tym idzie, mam objawy odstawienia. Mam więc nadzieję że Marlena zorganizuje następną taką świetną imprezę za niedługo. Bo jak nie to będę smutny.

Setka Pub 5060659252596023745

Prześlij komentarz

  1. Cześć.

    To nie jest taki prosty temat z tym uczynianiem blogów lepszym miejscem. Problem jest jeden – po co go (bloga) robisz. Ja rozumiem kolesi od brandingu. Spoko, ja rozumiem też to parcie poczytnych blogerów z blogów lifestylowych. Oni chcą się przebić, wypromować – dla nich działania służące ściąganiu Unique Userów to być albo nie być. I jeśli to jest Twoim celem, to ja to rozumiem – to doskonały cel, w końcu każdy chce być poczytny, a jeśli przez to jeszcze zarobisz, to ogólnie kapitalnie. Prawda? Tworzysz w końcu markę.
    Ale większość ludzi robi bloga da siebie – bo chce mieć miejsce, gdzie chce się wypowiedzieć. Ja rozumiem blogerów degustacyjnych – lubią pić piwo, lubią o tym czytać i pisać, koniec. Jak jest duży ruch to fajnie, ale jakby był mniejszy to i tak by pisali (popraw mnie, jeśli się mylę). Możesz myśleć o blogu jak o swojej drugiej pracy, ale większość z nas nie lubi nawet tej pierwszej ;) Wszelkie terminy, parcie i spiny - wszystko to obniża przyjemność, którą masz z pisania. Kolesie od promowania blogów i uczenia blogerów często rozróżniają między zabawą w bloga i robieniem bloga na poważnie.

    Tylko, że jak robisz bloga na poważnie, to musisz dbać o regularne aktualizacje. A jak nie masz akurat nic ważnego do powiedzenia? Po blogach lifestylowych widać, że piszesz i tak. A że pierdoły? Trudno. Lepiej pisać bzdury i pokazywać swój charakter przy tym niż milczeć, bo ludzie wejdą choćby po to, żeby zobaczyć co napisałeś. Ruch musi być. Aha – i nie pisz zbyt długich tekstów, większość Twoich UU za długich tekstów nie lubi.

    Co do recenzji – skądś trzeba czerpać informacje o nowych piwach. Można z forum browar.bizu albo z blogów. Z browar.biz mam ten problem, że tam nawet jakby Bozia osobiście uwarzyła piwo numer 1 na Ratebeer, to i tak byłyby opinie „Kwach, poszło do zlewu” albo „DMS, diacetyl, skunks i sparciała wagina” . Rozwiązaniem jest znaleźć sobie blogera który ma gust podobny do Twojego i na nim polegać. Dla mnie to Ty. W pewien sposób wpływasz na to, co będę pił wieczorem. Twoje recenzje są ważne dla mnie.

    I jeszcze jedno – jednym z czynników dla których myśli się o sobie jak o marce i zabiega się o tych UU (albo też IU jeśli ktoś woli po polsku) jest marketingowa siła bloga, która przekłada się na sianko, jakie można z niego wyciągnąć. Kto w branży piwnej da Ci tyle zarobić, żeby się opłacało? Wiadomo kto – tylko czy na pewno chcesz promować KP i Grupę Żywiec? Ja wiem, że blogerzy lifestylowi nie mają problemu z reklamowaniem szitu – słabych filmów, czy piwa któremu trzeba okazać szacunek, ale musisz zapytać siebie, czy sam chcesz to robić. Po prostu. Moje ulubione blogi nie mają jakichś mega statystyk wejść, ale widać że piszą je ludzie, którzy chcą, a nie muszą.

    Tak - w piwnej blogosferze jest trochę nijakich blogów, ale po blogdeju w pierś biją się kolesie prowadzący kapitalne blogi. I zamiast powiedzieć sobie – kurcze mam fajnego bloga, wyrywają się do darcia szat, posypywania głowy popiołem i mea culpy. Ciesze się, że spokojniej do tego podszedłeś.

    Bolo

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo mi się miło czytało Twój komentarz, dzięki!

      Usuń
    2. Jakieś blogi z recenzjami być muszą, a że nie ma w polskim Internecie drugiego tak świetnie pisanego bloga z (nie tylko, to fakt, ale głównie) recenzjami piw, to nie ma o czym mówić ;) Na Beer Vault zaglądałem jak jeszcze tytułowy napój lubiłem nie bardzo, ale czytając te wszystkie ciekawie i po prostu dobrze napisane teksty, bardzo chciałem piwo polubić.

      Usuń
  2. Szkoda że nie wiedziałem o tym spotkaniu bo bym wpadł. Daleko nie mam bo mieszkam w Poznaniu ale dawno nie wchodziłem na Twojego bloga stąd nie wiedziałem o tym jak że zacnym spotkaniu.

    OdpowiedzUsuń

emo-but-icon

Strona główna item

Popularne wpisy (ostatni miesiąc)