Dram On, czy faktycznie Dram Off?
https://thebeervault.blogspot.com/2024/06/dram-on-czy-faktycznie-dram-off.html
Pojawiają się coraz częściej głosy, że festiwale piwne wyczerpały swoją formułę i nie oferują niczego nowego. W zasadzie zgadzam się z tym stwierdzeniem, niemniej nie upatruję w tym problemu. Jakby jednak nie było, być może przyszłością jest łączenie światów alkoholi. Pojawiające się od jakiegoś czasu na festiwalach craftowych stoiska miodosytni, czy cydrowni można uznać za nieśmiałe przymiarki do budowania eventowych mostów między światami różnych alkoholi. Organizatorzy Dram Off Festu w Katowicach postanowili pójść znacznie dalej i stworzyli pierwszy w Polsce festiwal piwa i whisky - z liczbą wystawców dzieloną plus minus na pół pomiędzy obydwa światy. Pomysł nowatorski, który okazał się w takiej formie niestety niewypałem dla części piwnej. Mam tutaj na myśli nie zwiedzających, tylko wystawców. Spróbujmy się pochylić nad tym, co poszło nie tak, dostrzegając jednocześnie atuty Dram Off’a.
Bo z punktu widzenia zwiedzającego jest mało powodów do narzekania. Strefa VIP wyremontowanego niedawno Stadionu Śląskiego ze swoją gustowną szarą monochromatycznością oraz fantazyjnym oświetleniem stanowi estetycznie rzecz ujmując najfajniejsze miejsce dla organizowania festiwalu piwnego, w jakim byłem. Serio, korespondująca strefa stadionu Legii Warszawa, używana przez organizatorów WFP, robi dużo mniejsze wrażenie.
Samo usytuowanie miejscówki - dogodne, tramwajem z katowickiego rynku dojeżdża się w kwadrans niemalże pod sam stadion. Baza noclegowa naokoło jest bardzo spora, wszak to centrum aglomeracji śląskiej. Aglomeracja ma zresztą koło 2 milionów mieszkańców, więc teoretycznie można było celować w klientów miejscowych.
Dalej - liczba wystawców piwnych całkiem spora, selekcja jak najbardziej ciekawa, w większości zaproszono podmioty tworzące piwa na poziomie.
Termin - świetny z uwagi na słoneczną pogodę. Na zewnątrz pyknęliśmy z Jerrym Brewerym dwa cygarka w przyjemnych warunkach atmosferycznych, omawiając jednocześnie - taki sneak peek - muzyczny projekt, który współtworzymy.
Żarcie - wystarczające. Burgery, szarpana wieprzowina, frytki, zapieksy. Te ostatnie smaczne.
Gdzie zaczynają się więc schody? Ci, którzy byli na festiwalu nieobecni (idę o zakład, że większość czytających te słowa) mogą się chyba domyśleć, na czym festiwal się rozłożył. Na frekwencji. O ile w piątek ludzi było mało, o tyle i tak w porównaniu do soboty (byłem tylko w piątek, więc polegam na relacjach) były - cytując jednego z moich rozmówców - dzikie tłumy. Z punktu widzenia zwiedzającego - ekstra. Z punktu widzenia wystawców whisky oraz innych destylatów - ponoć okej, wszak są to produkty wysokomarżowe. Z punktu widzenia wystawców piwnych - katastrofa. Kojarzycie jakikolwiek festiwal piwny, niezależnie od frekwencji, na którym przed stoiskiem Trzech Kumpli nie stałby dosłownie nikt? No właśnie - do ubiegłego piątku nie kojarzyłem takiej sytuacji.
Jeśli czołowe marki potrafiły zrobić w dwa dni przychód ledwo przekraczający tysiąc złotych, to obrazuje to skalę klęski. Jeden z kumpli wręcz powiedział mi, że gdyby uiścił opłatę stoiskową, ale nie rozstawił się na festiwalu, to miałby mniejsze straty. Tak jak to wskutek problemów logistycznych zrobił browar Kazimierz, który widniał na oficjalnej rozpisce, ale próżno było szukać jego stoiska. I chyba wyszedł na tym paradoksalnie najlepiej. Spadł z deszczu pod… do basenu. W Grecji. W sierpniu. Z drinkiem w dłoni. Na różowym dmuchanym flamingu.
Zastanówmy się, co wpłynęło na tak niską frekwencję, czy można było zrobić to lepiej i czy drugi człon nazwy festiwalu okaże się prognostykiem dalszego istnienia projektu.
Pierwsza kwestia - reklama. A raczej jej brak. Liczba osób na wydarzeniu na FB sugerowała już, że tłoku nie będzie. Czy i ile zainwestowano w reklamę na necie? Czy była jakaś reklama na mieście? Z przekąsem pewien wystawca powiedział mi na miejscu, że nawet taksówkarze nie wiedzieli o evencie. Znajomi bardziej siedzący w whisky też nie wiedzieli. A nawet ochroniarz stadionu (!) nie wiedział. Dzień później w Krakowie widziałem sporo plakatów reklamujących Beerweek za tydzień. Czy w Katowicach były jakieś plakaty?
Druga kwestia - cena wstępu. 59zł za jednorazowy wstęp i 79zł za dwa dni, a w cenie biletu tylko szkło festiwalowe. To jest jak na festiwal whisky cena niska, około dwa razy niższa niż na korespondujące eventy o tematyce whisky, ale jak na festiwal piwa craftowego - zdecydowanie najwyższa w kraju, pomijając eventy z formułą all you can drink. Spowodowała zapewne odsiew sporej liczby ludzi, którzy nie pasjonują się whisky oraz craftem na poważnie, ale cenią sobie dobrą imprezę z dobrym alko i mogli być targetem. A to jest gros konsumentów. Jeżeli na WFP przewija się kilkanaście tysięcy osób, to ilu z nich to typowe birgiczki? Myślę, że nie więcej niż 30%, i to optymistycznie szacując. Człowiek po prostu konsumujący craft, ale nie pasjonujący się nim nie wyda ot tak 59zł za wstęp na festiwal piwa, na którym za piwa musi płacić siłą rzeczy dodatkowo. Myślę, że sufit cenowy dla takich osób jest co najmniej dwa razy niższy. Przypadkowych osób na Dram Offie więc raczej nie było - ze szkodą dla wystawców. Mało tego - osoby zajawione tematem tez częściowo mogły się nie stawić, jako że wolały wieczór spędzić z mniej zajawionymi znajomymi, których przy niższej cenie wstępu być może udałoby się skusić na Dram Off.
Trzecia kwestia - hermetyczność świata whisky. Bazuję tutaj na moich domysłach, jednak jako człowiek obracający się pobocznie na obrzeżach świata cygar oraz świata perfum wiem, że produkty konsumpcyjne mające w ogólnej percepcji status luksusowych, przyciągają dość często snobów z kijem w odwłokach. Być może z whisky jest inaczej - w razie czego proszę mi to wyklarować - jednak z anegdotycznych przykładów nie jestem w stanie upleść kontrnarracji. Wręcz przeciwnie. No i być może taki koneser whisky, uważający piwo za pośledni rodzaj trunku, na taki festiwal nie przyjdzie, żeby się broń Boże nie zetknąć z plebsem. Względnie przyjdzie, ale w stronę stoisk z piwem nawet nie spojrzy. Na odwrót to działa, sporo osób z craftu ceni i lubi whisky, ale czy korespondująca liczba osób ze świata whisky docenia i konsumuje piwa, chociażby te BA? Obawiam się, że wątpię. Jeżeli mój wywód nie mija się zbytnio z prawdą, to sama formuła festiwalu być może okazała się zbyt ambitna.
Skoro jednak stało się, jak się stało, to może jakoś można było gasić pożar? Coś zrobić na ostatnią chwilę, żeby zagonić na stadion dodatkowe osoby, które przynajmniej trochę dałyby zarobić wystawcom? I znowuż - feedback, jaki do mnie dotarł ze strony wystawców piwnych, obejmuje również narzekanie na to, że nie zrobiono niczego, żeby na ostatni moment frekwencję trochę podkręcić. Chociażby poprzez wysłanie w sobotę ulotkarzy do centrum Katowic, a niechby i nawet po Parku Chorzowskim z darmowymi wejściówkami.
Czy był to więc pierwszy, a zarazem ostatni Dram Off? Z pewnością przed organizatorami stoi mnóstwo pracy nad dostosowaniem formuły festiwalu do rynkowej rzeczywistości, a również pewnie i sporo trudnych rozmów z ewentualnymi wystawcami, których widzieliby na następnej edycji. Szkoda by mi było festiwalu, jako że formuła jest ciekawa, miejsce wypasione, a i atmosfera - nie licząc morowych min na twarzach wystawców piwnych - świetna. Ostatecznie po katastrofalnej pod względem frekwencji Silesii 2022 zorganizowano jednak Silesię 2023, która dla odmiany była frekwencyjnie bardzo udana.
Może i tak będzie w wypadku Dram Offa? Oby tak było.
Na koniec mały przegląd dobroci, które wypiłem na Dram Offie. Destylaty sobie odpuściłem, jako że pomijając zupełnie wyjątkowe okazje, unikam ich. Nie lubię uczucia palenia w gardle.
Browar Jedlinka - Wymrażaniem na żywo wpisał się w dualizm festiwalu jak żaden inny z obecnych browaró. Wymrażany na miejscu maibock to hołd dla rzemiosła, choć dla mnie osobiście jednak zbyt mocny. No ale tutaj wracam do mojego stosunku do destylatów. Port Hard Baltic Porter to nie jest przesadnie głębokie piwo, ale połączenie wytrawnej czekolady z suchym, wręcz szorstkawym drewnem nadaje się na przywrócenie balansu na podniebieniu po jakimś słodziaku. Najlepiej mi tutaj jednak wszedł zwykły pils Jasny Książę, który polany w formie bardzo świeżej był takim prostym piwem, któremu niczego nie brakuje i przy którym można spokojnie spędzić kilka szklanek czasu.
Kalea - Erlkönig Weisse to wyśmienita pszenica, serwowana na festiwalu w formie ultra świeżej, zalatującej przyjemną tankową siarkowością. Dużo banana i dużo goździka. Bardzo orzeźwiająca.
Trzech Kumpli - Lager nie zrywa papy z dachu, azbestu z balustrady, ani połączenia telefonicznego z komornikiem, ale jest fajnym, poczciwym, słodowym lagerkiem z przyjemną goryczką.
Maryensztadt - Wild & Funky Pine Brett Saison to kolejne polecanko. Bretty w pewnej konstelacji się niżej podpisanemu i tak czasami kojarzą z leśnymi motywami, no a tutaj ten ich aspekt doznał wzmocnienia dodaniem sosny, któa się pięknie w nie wgryzła. Bardzo dobre. Z kolei Ice Imperial Baltic Porter Bourbon BA Dry Plum to piwo skondensowane i bardzo bogate. Gęste, głębokie, słodkie, ale nie przesłodzone, z odpowiednią kontrą w palonym finiszu. Dużo ciemnej czekolady, sporo śliwek, ale nie tak przeładowanych karmelem, jak to bywa czasami w bałtykach. Świetne piwo.
Harpagan - Dramatyczna Offensywa to oficjalne piwo festiwalowe. Torfowe grodziskie, w którym torf poszedł jednak w kierunku suszu świątecznego. Co w żadnym przypadku nie przeszkadza. Pełnawe w odbioprze jak na styl, niemniej jednak wzorowo pijalne. Bdb.
Starkraft - Peated Black IPA pokazuje formę browaru o lata świetlne do przodu względem nieudanego debiutu. Piwo czekoladowe, chmielowe, nader wszystko jednak torfowe na modłę szpitalno-wojenną, no i fest gorzkie. Również Grodziskie z Gruszką to protip.
Hajer - Zelter Pils to jak zwykle topowy pils na dłuższe posiedzenia.
Czy widzimy się w tym samym miejscu za rok? Mój wewnętrzny romantyk oraz sybaryta chcą powiedzieć "Tak!", ale mój wewnętrzny realista ich strofuje. Zobaczymy, ale trzymam kciuki.