Loading...

Sześciopak polskiego craftu 228-231


Wyjątkowo tym razem połowa piw to wersje „na wynos”, ergo butelkowe oraz puszkowe. Czy miało to wpływ na niższy poziom piw w zestawieniu, niż zazwyczaj? Otóż nie, bo to właśnie piwa z kranu zdominowały ten przegląd w wymiarze negatywnym.


Stary Browar Kościerzyna jest od jakiegoś czasu wystawiony na sprzedaż. Miejsce, o którym wiele słyszałem – że przeinwestowane wykończeniowo, ale zarazem niedoinwestowane w wymiarze ludzkim, że piwa śmiechu warte. Nie jestem w stanie tego wszystkiego zweryfikować, no może poza kwestią piw. Pierwsze piwo z tego browaru z moim szkle (aż dziw, że tak późno) to Ciemna 10 Niefiltrowane (ekstr. 10%, alk. 3,9%). Miał być dramat, ale nie ma dramatu – co nie oznacza, że jest dobrze. Owszem, piwo jest wodniste, ale melanż karmelu, kakao i kawy zbożowej nie odrzuca. Jest zbożowy, śniadaniowy w generalnym odczuciu, trochę może popielniczkowy. Wzbudza wzruszenie ramion, ale z całą pewnością nie odruch wymiotny. (4,5/10)


CBD Pale Ale z Hemp & Brew (a co za tym idzie, z Browaru Tarnobrzeg; ekstr. 12%, alk. 5%) nie zachwycił mnie, kiedy dostałem przesyłkę z butelkami z pierwszej warki. Dobrze więc, że obecnie piwo to prezentuje się o niebo lepiej. Świeże, dość soczyste, z cytrusowo-ziołowymi nutami przypominającymi połączenie werbeny, melisy, kwiatu bzu i marychy. Dodatkowo tło tworzą nuty korzenno-kwiatowe, typu dziki bez połączony z delikatnym anyżem. Finisz jest wytrawny, lekko-średnio gorzki. Bardzo smaczne piwo, na poziomie konopnych ejlików Brokreacji. (7/10)


Amber Po Godzinach Stout (alk. 4,6%) wyszedł mocno czekoladowo, faktycznie wytrawnie, z nutami kawy zbożowej i nieznacznymi ziołowymi nutkami chmielowymi, natomiast aspekt palony jest w nim wycofany w zasadzie tak, jak w porterze. W smaku przypomina piwne kakao z kawą zbożową, raczej wytrawne, ale niezbyt palone, z lekko-średnią goryczką. Nie jest to piwo, którego oczekiwałem – jest za mało palone – a i nawet traktując je jako porter, nie odciska się wybitnie pozytywnie w pamięci. (5/10)


Jak widzę foreign extra stout, to nawet nie pytam, tylko kosztuję. Snow Guenon od Brokreacji (ekstr. 19%, alk. 7,7%) został wzbogacony o ziarna kakaowca oraz kongijską kawę, i to ta ostatnia gra pierwsze skrzypce. Naleciałości roślin strączkowych nie odnotowałem, za to kawa robi świeżo ześrutowane wrażenie i jest mocno owocowa – szczególnie narzucają się nuty czarnej porzeczki. Są tutaj również lekko przyprawowe klimaty przechodzące w finiszu w wyraźną lukrecję, jest też trochę czekolady, a mimo lekkiego palono-kawowego kwasku odczucie pełni jest całkiem solidne. Bardzo smaczne piwo. (7/10)


Kooperacja Pinty ze słynącym z udanych kwasów włoskim Ca De Brado zaowocowała dzikim grodziszem Copernicana (alk. 4,6%). W którą stronę przechyliło wahadło? Otóż w kierunku Włoch. Jest to zdecydowanie bardziej podwędzony dzikus, niż lekko zdziczała polska wędzonka. Nuty białego grona wraz z cierpkością skórek fajnie się w ten profil wkomponowały. Bardzo smaczne piwo. (7/10)


Guten Tag vel Art+63 (alk. 6,2%) to neipka powstała we współpracy Browaru Stu Mostów z niemieckim Frau Gruber. Oprócz typowych dla neipek zabiegów pokuszono się też o biotransformację chmielową. Rezultat pachnie mocno mango i gujawą, wręcz jest przecierowy i delikatnie cytrusowy. Niestety nie przekłada się to w smaku na soczystość, której jest stanowczo zbyt mało. Dodatkowo piwo obywa się praktycznie bez goryczki, nie dostarczając (soczystego) uzasadnienia dla jej braku. Summa summarum jest nudne, bez wyrazu. Klasyczny przypadek mnożenia przez zero. (4/10)


Pilsy najlepsze to te czeskie i niemieckie. Szybki Browar od Czarnej Owcy (alk. 5%) to jednak pils amerykański, co ma sens, jeśli nachmielenie nową falą jest odpowiednio szczodre i goryczka dosadna. Nic z tego tutaj nie ma miejsca – piwo głównie pachnie jasnym zbożem i dopiero potem lekko nową falą, która w takiej konstelacji w moim odczuciu tylko przeszkadza. Goryczki jest mało. W takim zestawieniu nie ma to sensu. (4/10)


Kwasy to ja lubię, kiedy są wyważone. Disclosed (alk. 6%) z Pinta Barrel Brewing to natomiast kwasowy pocisk, który nie bierze jeńców. Trzyletni dzikus, leżakowany dodatkowo przez pięć miesięcy z czarną porzeczką, daje pięknym zespoleniem dębinowej waniliny i rzeczonej czarnej porzeczki. Nuty dzikie w aromacie są subtelne, a dalsze skojarzenia to granat, aronia oraz czerwony burak, ale bez naleciałości ziemistych. Tak, jak aromat przekonuje, tak smak już nie. Jest kwaśny aż do przegięcia, przy czym subtelna octowość nie jest problemem – kością niezgody jest siła kwasu jako takiego. Po wypiciu butelki mam wrażenie, że wyżarło mi przełyk. Brakuje balansu. (5/10)


Kolejny mocarz od Pinta Barrel Brewing, czyli Moss (alk. 11%), leżakował przez trzy miesiące w beczkach po torfowej whisky. Niezbyt długi czas leżakowania był chyba optymalny – piwo woni torfem dość mocno, ale nie jednowymiarowo. Bezproblemowo można wyczuć gorzką czekoladę, melasę, nutki drewniane idące w kierunku orzechów, z kolei synergicznie torf i czekolada łączą się w coś na kształt lukrecji. W smaku torf dał dodatkową balansującą szorstkość – piwo nie jest słodziakiem. Z czasem z torfu wyłaniają się nutki ziemiste, a w tle zaczynają przemykać akcenty czerwonych owoców. Bardzo dobre piwo. (7/10)

Szanuję porywanie się z motyką na księżyc, a za takowe należałoby uznać tworzenie w Polsce quadrupli. Ten powstały we współpracy Moczybrody oraz Rock Browaru Jarocin, wyszedł dobrze. Popart #08 (alk. 9%) zagaja melanżem kandyzowanego cukru oraz bardzo przyjemnej słodowości – pełno w nim ciasteczek, krakersów i biszkoptów, a całość zaokrągla bardziej subtelny karmelizowany banan. Proste piwo, nieco siermiężne nawet, no i mało owocowe jak na styl – ale smakowało mi. (6,5/10)


Biorąc pod uwagę parametry piwa, można się było spodziewać nieco przyciężkawego pilsa, no i ciut jednak słodkiego. No i taka właśnie wyszła ta Fraszka (ekstr. 13%, alk. 4,8%) z Maryensztadtu – przyciężkawa, no i ciut jednak słodka. Zbożowy trunek, lekko trawiasty, a przy tym i kwiatowy. Orzeźwienia znalazłem w butelce jeszcze mniej niż goryczki, której jest tutaj wystarczająco mało. Nie widzę w tym sensu szczerze. (4,5/10)


Aż odwróciłem wzrok w niedowierzaniu. Z Magic Road dałem sobie definitywny spokój po skosztowaniu saisona z pieprzem syczuańskim, który dołączył do mojego osobistego antypanteonu polskiego craftu, plasując się obok takich wytworów, jak Edi Miętowe, czy Koreb Mocne w kategorii „Ohyda Spustoszenia”. Postanowiłem jednak zaryzykować, widząc na kranie Holy Smoke (ekstr. 7,8%, alk. 3,6%). Grodziskiego chyba się nie da koncertowo zmaścić? Może i się da, niemniej jednak inkryminowany grodzisz od Magic Road to jest świetne piwo – oscypkowe, rześkie, wyraziste. No i fajnie nachmielone na modłę nieco gronową, co w przypadku grodzisza dobrze pasuje. Piwo było wręcz tak smaczne, że przyspawałem się do tego kranu na dłużej. Czyli jednak da się – o ile się chce. (7,5/10)


Sporo się przed degustacją zdążyłem naczytać a propos weizenowej dostawy Pinty ficzuring Karol Okrasa do niemieckiego okupanta. Że piwo grzeczne, że dodatki słabo bądź wcale wyczuwalne, że nie jest rześkie. Nie wiem, może to przez brak orzeszków (hue), ale moim zdaniem jest właśnie zbyt "dodatkowe", przez co chaotyczne, a w dalszej perspektywie między innymi przez ten fakt istotnie mało rześkie. Zdecydowano się na nieco cięższą odmianę hefeweizena – 13 Blg i 5,7% alko to niekoniecznie optymalne parametry, co częściowo wpływa na faktycznie niską rześkość. Odnośnie dodatków – wpierw imbir. W moim odczuciu bardzo wyraźny, wręcz dominujący całokształt, co z jednej strony naznacza piwo korzenną cytrusowością, z drugiej strony jednak czyni finisz lekko rozgrzewającym, sumując się z alkoholem w obniżeniu orzeźwiającego potencjału tego piwa. Po drugie, kwiat bzu. Jako miłośnik tego kwiatu (i pierwsza osoba, która poprawnie rozpoznała go na beerweekowym stoisku Browaru Bury jako kluczowy składnik pewnej nalewki) odnotowuję jego słabą obecność. Szkoda, bo cięższa ręka w jego dozowaniu być może przechyliłaby szalę smakową w kierunku orzeźwienia. Dochodzimy do piwa bazowego – poprawny, bananowo-goździkowy hefeweizen, zdominowany jednak przez dodany imbir. No i oszczędnie gazowany, co stanowi trzeci czynnik wpływający ujemnie na rześkość. Reasumując – wyszło zbyt imbirowo i mało rześko. (5/10)


Grodziskie Piwobraniowe 2023
(ekstr. 10%, alk. 4%) według receptury Kacpra Specyala miało być odlotowe. No dobra, w takim razie wędzonka where? Czuć głównie ananas i rozmaryn. Zielsko lubię, kojarzy mi się z sauną i Morzem Śródziemnym. Ananas kojarzy mi się z uczuciem wbijania dziesiątek szpilek w podniebienie, więc średnio, ale zapach lubię. W kombinacji wypadają dobrze i wykorzystałbym kulinarnie, gdybym tylko jadał jakiekolwiek owoce oprócz awokado i borówek. No dobra, ale gdzie w tym wszystkim grodzisz? Na etapie aromatu jest go mało, wędzonka ginie pod naporem dodatków, które nie są na tyle intensywne, żeby piwo robiło perfumowane wrażenie, niemniej jednak są wystarczająco silne, żeby stłumić subtelną wędzonkę piwa bazowego. W zasadzie trochę to pachnie jak ananasowy radler z dodatkiem rozmarynu. Bez szału. W smaku wrażenie się utrzymuje. W sensie, nie jest to słodkie piwo, wchodzi spoko, jest w miarę rześkie, acz w odbiorze nieco cięższe od standardowego grodzisza, przede wszystkim jednak nie jest grodziszowe. Lekkie piwo na pszenicy, od którego nie woni bacówką, nieco radlerowate w odbiorze. Rozmaryn ratuje trochę sytuację, niemniej jednak w smaku to jest trochę jak rozwodniony ananasowy cukierek łamane przez cukierek alpejski. Tyle że bez słodyczy. I bez dymu. Meh. (5/10)


Jak już piwo odwołuje się do ice tea, to oczekuję orzeźwiającego kopa prosto w twarz. Tymczasem It’s Tea Time (alk. 4,9%) w wykonaniu Harpagana nie jest specjalnie rześkim piwem. W sferze konceptualnej mamy tutaj herbatkową cytrusowość, gdzieś tam może haczącą o bergamotkę w tle, lekką drożdżowość, która niestety mąci bez celu, no i niezbyt intensywny smak, co w połączeniu z brakiem orzeźwienia wywołuje pytanie o sens tego dzieła. (5,5/10)


Gose z owocami to temat co najmniej równie oklepany, jak hazy IPA. Albo kolejna płyta Motörhead, która zapewne znowu będzie brzmiała tak samo, jak poprzednie. Oh wait… w każdym razie oklepany nie oznacza, że pryncypialnie wyzbyty sensu. Ot taka Origami Panda z Brokreacji (alk. 5,5%) ma sens, i to mimo że jest z dodatkiem calamansi. A ma sens dlatego, że jest to faktycznie odczuwalnie słonawe gose, a nie jak te udające że mają cokolwiek wspólnego z gose a la berlinery, którymi od lat jest zalewany rynek z podsycenia jankeskich psubratów. Co więcej, dodatek clamansi dał piwu rześkości bez pchania go na rubieże perfumowości. W tle plumka sobie nawet kolendra, dająca piwu lekko orientalny sznyt, a i gdzieś tam się chmiel Citra przewija. Piwo kwaskowe, rześkie i po prostu bardzo smaczne. (7/10)


Mam szczerą nadzieję, że kiedyś w końcu wypiję coś od Sarabandy, co będę mógł polecić. Nie tym razem, choć było blisko. Go West (alk. 6,3%) to zgodnie ze skojarzeniem nomenklaturowym west kołścik, no i faktycznie gorzki. Cytrusowy, z ostrawą nutą zapachową, której jest blisko to melanżu geranium z ziemistością. Siermiężne piwo, któremu do pierwszej klasy trochę brakuje, ale przyznaję, jest smaczne. (6,5/10)


Mam z kwasami czasami taki problem, że jawią mi się niedostatecznie wyraziste. Kwaśne, ale na tyle grzeczne, żeby posmakowały nowicjuszom; zdecydowanie zbyt grzeczne dla wytrawnych kwasożłopów, ale i zarazem nie wnoszące nic dla osób kwaskowo umiarkowanych, jak mnie. No i Sour Land 1 (ekstr. 12%, alk. 4,9%) od Rockmilla to właśnie takie piwo. Kwaśnawe, ale mało wyraziste, z czerwono-fioletową owocowością (czarna porzeczka i borówki), której asertywność nie wychodzi ponad poziom kompotu, a stąd i piwo nie robi wrażenia – bo ani w tym nie ma złożoności, ani wyrazistości, ani rześkości. Średnie. (5/10)


Chwaliłem ostatnio często Artezana, ale Świetlana Przyszłość (ekstr. 18%, alk. 7%) to im wyszła mniej więcej tak świetlana, jak przyszłość europejskiego kontynentu. Zagęszczona, lekko cytrusowa woda z rozpuszczoną w niej garścią landrynek i cukierkiem kawowym. Bo jest to hazy ipka z dodatkiem kawy, co samo w sobie jest całkiem ciekawą koncepcją, jeno tutaj wykonanie nie dostarczyło. Kawa obyła się bez naleciałości fasolowych, ale i jest jej mało. Wskutek połączenia z resztą bukietu wyszła właśnie taka landrynkowa, cukierkowa kawa w stylu kopiko. Tak, multiwitamina plus kopiko w tle. No i generalnie raczej umiarkowana intensywność smakowa. Niepotrzebne jest to piwo. (5/10)


Ostatnimi czasy piwa wagi sumo stopniowo coraz słabiej są obecne na rynku. Jeżeli te znikające są na poziomie Kotwicznego 3.0 Jack Daniels BA (alk. 8,5%), wspólnego dzieła Browaru Spółdzielczego i Hopito, to naprawdę nie ma za czym łzy uronić. Połączenie rozpuszczalnika z bourbonem i popiołem nie jest aż tak odrzucające, jak legendarny Mikkeller Black, ale to tylko i wyłącznie z uwagi na obecność bourbonu. Niedobre piwo o posmaku spalonego na wiór kokosa. (3/10)


Nie wyszedł z tego aż taki banger. California Banger #8 (alk. 7,1%), kolejna odsłona serii ipek z Piwnego Podziemia, jest piwem w miarę gorzkim oraz w miarę aromatycznym. Są obecne cytrusy, są i białe owoce – ergo jest przewidywalnie i całkiem solidnie. Na żadnej płaszczyźnie piwo nie wybija się jednak znacząco ponad przeciętność, a i jest przy okazji lekko cierpkawe. Niezłe summa summarum, ale to za mało. No właśnie – jest w miarę. (6/10)

Dzięki Nepo wiem już, że w Krotoszynie istnieje coś takiego, jak Krotoszyński Spacer Piwny. Nie byłem nigdy w Krotoszynie (może powinienem to nadrobić?), ale za to wypiłem sobie piwo z Nepo o nazwie Walking Keys (ekstr. 14%, alk. 5,5%), które piwny spacer po tym mieście reklamuje. Trochę leśnych, żywicznych nutek, jest też róża, limonka oraz karambola. Przewija się ciekawa nutka zielonej papryki, a kokosowe nutki od chmielu Talus zagrały tutaj podobnie do Sabro. Odczucie w ustach jest kremowe, słodycz minimalna, a goryczka całkiem wyraźna – co, jak wiadomo, w piwach od Nepo od jakiegoś czasu normą nie jest. Pod względem kompozycji chmielowej nie do końca mnie przekonało, ale jest to bardzo dobrze wykonane piwo. (6,5/10)


Grodzisz na drożdżach lagerowych? To heterodoksyjne podejście, ale mnie interesuje wynik. A ten wyszedł nieźle, ale jednak poniżej oczekiwań. Pinta A La Grodzisz (ekstr. 7,8%, alk. 3,3%) to dyskretny aromat zakopconej bacówki w połączeniu z nutami jasnego ziarna. Rześkie piwo, zbyt nieśmiale naznaczone dymem, który to w trakcie przełykania się wręcz traci – na odcinku wyrazistości jest więc suboptymalnie. Wyrazistość jest obecna w goryczce, mocniejszej niż u prawilnej górnofermentacyjnej konkurencji – ale akurat w tym aspekcie widziałbym to inaczej. Ok. (6/10)


„Rum Colombia” (ale który?) w wersji single barrel – taka beczka posłużyła do starzenia kolejnego RISa w portfolio browaru Nook. Kafagarbo (ekstr. 30%, alk. 10,3%) zagaja nutami gęstego likieru czekoladowego, melanżu ciemnych owoców z okolic porto, słodkiego tytoniu oraz waniliowego, drewnianego akcentu, przechodzącego płynnie w nutkę kawy. Piwo gęste, wygazowane, lekko słodkie, jednak umiejętnie skontrowane dość wytrawnym, wręcz wysuszającym finiszem. Trochę mi jednak nagazowania brakowało, aczkolwiek jest to kwestia gustu – piwo jest dobrze zrobione i zbalansowane, więc generalnie jestem zadowolony. (6,5/10)

Bez zastrzeżeń poleciłbym tylko sześć piw z tego przeglądu, w dodatku największe wrażenie na mnie zrobiło dzieło Magic Road, więc jest to kolejna przesłanka za brakiem uprzedzeń. 

slider 8778869181725448199

Prześlij komentarz

  1. Super że wróciły regularne wpisy, dzięki!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To ja jestem wdzięczny za czytelników - w czasach maksymalnie zmniejszonego zakresu uwagi samo to uskrzydla.

      Usuń
  2. I'm grateful for the innovative and creative approach you bring to your topics.

    OdpowiedzUsuń

emo-but-icon

Strona główna item

Popularne wpisy (ostatni miesiąc)