Loading...

Sześciopak polskiego craftu 216-219


Nikt się pewnie nie spodziewał kolejnego wielopaku, ja chyba najmniej, bo ostatnio jak już siedzę nad blogiem, to piszę nowe teksty, aż się iskrzy, wskutek czego obrabianie już gotowych i wstawianie ich na bloga zeszło na dalszy plan. No ale udało mi się siebie w końcu zmotywować. Zaległe, bo zaległe, ale za to jak zwykle szczere i od serca. I wszystko wypite w knajpach, za to zjechane na spokojnie, w domu.


Po pewnym kresie posuchy Artezan wrócił jakiś czas temu do czołówki polskiego craftu, w ramach której to ewolucji stał się dla mnie jednym z niewielu pewników, jeśli chodzi o ipki. No i tak się sprawy utrzymują. Laga Do Robercika kręci się głównie wokół chmielu Sabro, tak więc koperek podaje tutaj rękę soczystej mandarynce, umiarkowane ciało z kolei jest łamane wyraźną, przyjemną goryczką. Bardzo dobra sztuka. (7/10)


Czegokolwiek bym się nie spodziewał po Cold Rush od Rockmilla – spełnione zostało tylko pragnienie goryczki, która wyszła akuratnie. Poza tym niestety nie mam piwa za co pochwalić. Nie dość, że cielistość była ciut zbyt oczywista (to akurat bym wybaczył), to cytrusowość chmielowa połączyła się z oznakami utlenienia w coś, czemu najbliżej było do landrynki cytrynowo-miodowej. Skojarzenia tego typu w przypadku piwa nigdy nie świadczą o czymś wartym uwagi. (4/10)


Eksperymentów z polskim chmielem ciąg dalszy. Poza Dzikim Wschodem to browar Lubrow obecnie przoduje ilościowo w tej materii, ale niestety Wet Hop 3 absolutnie nie dostarczył niczego poza rozczarowaniem. Mieszanka Zuli i Książęcego miała wyjść dość tropikalnie, ale poza wyraźną mandarynką oraz słabszymi nutami innych cytrusów w tle niewiele się tutaj dzieje. Jest za to lekko ziołowo i mocno kwiatkowo, czego ja osobiście nie lubię. Na domiar złego wspomniana cytrusowość nieco zbyt dosłownie dała o sobie znać w finiszu – goryczka przypominała mi rozgryzienie pestki cytryny. Skoro po pierwszym łyku otrzepało mnie jak po łyku wódki, którą darzę nienawiścią, to znaczy, że było naprawdę źle. (3,5/10)


Kolejna black IPA na rodzimym rynku, tym razem na polskiej lupulinie. Preta Black IPA od Browaru Lubrow to jednak srogi niewypał. Chmiel Preta zagrał w kwestii aromatu tak, jak miał, dodając piwu trochę leśnego, jeżynowego sznytu, uzupełnionego przez cytrusy. Strona słodowa również w zasadzie wyszła bez zarzutu – trochę czekolady, sporo nut palonych (mnie się to stoutowe podejście do stylu w Polsce podoba), byłoby więc klawo, ale tutaj dochodzimy do finiszu, którego cierpka goryczka przypominała gryzienie tabletki paracetamolu. Otrzepało mnie po raz kolejny. To pokazuje, jak wiele może zepsuć jeden niedopracowany element całości. (4/10)


Godną wszelkich pochwał czorną ipką okazała się Beer Busters (ekstr. 16%, alk. 6,5%), wspólne dzieło Tankbusters oraz Browarny. Tych pierwszych generalnie rzadko kiedy da się z czystym sumieniem nie pochwalić i zwykle obiekcje, o ile występują, dotyczą niedostatecznego nagoryczkowania piwa. No więc Beer Busters pod tym względem śmiga konkretnie, to nie jest west coast black IPA tylko z nazwy, ergo piwo dotrzymuje obietnic. To jest w ogóle bardzo klasyczne (polskie) podejście do stylu. (Grejpfrutowe) cytrusy i (sosnowa) żywica z jednej strony, czekolada plus lekka kawowość z drugiej. Wszystko połączone tak, żeby wykrzesać z piwa jak największą pijalność, czemu w sukurs przychodzi owsiana gładkość, nie kastrująca jednak piwa, które za sprawą wspomnianej goryczki pozostaje bardzo charakterne. Świetna sztuka. (7,5/10)


Ostrzegano mnie przy barze dwukrotnie, że Good Mourning od Brokreacji to bardzo, ale to bardzo herbaciane piwo i nie każdemu smakuje.
- Dobrze, biorę.
- Ale wiesz, jest naprawdę mocno przegięte.
- Biorę, to biorę.
- Ale masz, naleję ci próbkę, żebyś był pewien.
- [piję próbkę] No widzisz. Bardzo dobre! Jedno duże proszę!
Swoją drogą tym prostym trikiem barman sprzedał mi duże zamiast małego, jak to miałem wstępnie w planach. I dobrze. Bo jest to w istocie mocno herbaciane, mocno przegięte, ale jednocześnie bardzo dobre piwo. Trzeba jednak lubić earl greya, bo poza nim mało co czuć; może trochę herbatnikowej słodowości w tle, której człowiek w bitterze oczekuje. Poza tym jest to po prostu wyrazisty, gazowany earl grey, którego bergamotkowa, perfumowa natura po prostu mi smakuje. Piwo jest tyleż jednowymiarowe, co dosadne – goryczka jest ostra, cierpka, ale nie w sposób pestkowy, czy paracetamolowy jak piwa powyżej. Taninowa do imentu, mocna, męska. Bardzo mi to podeszło, choć potencjał polaryzacyjny tego piwa jest na poziomie piw 100% peated. (7/10)


Jeszcze niedawno niektórzy blogerzy ciosali piwa kooperacyjne z browarami. Teraz browary zaczynają być usuwane z równania, czego przykładem Porterra Nova, imperialny porter bałtycki w wykonaniu Piwnych Podróży oraz Opiwatele. Jest to porter z kawą i solą. O ile kombinacja tych dwóch składników dobrze się kojarzy, o tyle chyba mało kto wie dlaczego. Otóż soli się do kawy dodaje z reguły po to, żeby wyeliminować jej fasolowość. I tutaj to się moim zdaniem udało – piwo jest wyraziście kawowe, ale nie kojarzyło mi się z fasolą. Ani z kaparami i papryką, bo to jest trójca złych kawowych skojarzeń, psująca chyba większość kawowych piw. Co z resztą piwa? Jest czekoladowe i w zasadzie to tyle. Wielowymiarowości nie ma tutaj co szukać, jak i bałtyckiej natury – to kawa jest na froncie. Czy to oznacza, że piwo nie wyszło? Absolutnie nie. Jest gęste i treściwe, wręcz „do żucia”, intensywne oraz kawowe (i czekoladowe) w bardzo przyjemny sposób. Czego tutaj nie lubić? (7/10)


Pierwsze spotkanie z nanobrowarem Star Kraft było rozczarowujące, ale postanowiłem dać im kolejną szansę – koncepcja browaru z nanopikopikofermentorami trafia do mnie, bo daje możliwości eksperymentowania z nanopikopikowarkami, ale rodzi też pokusę robienia rzeczy niedopracowanych, bo takie małe ilości jakoś się tam opchnie. Niestety, na chwilę obecną wydaje się zwyciężać ta druga koncepcja. Cloves & Roses to weizen z dodatkiem róży. Browar Tarnobrzeg pokazuje, jak się to robi bardzo dobrze (Santarosa), Star Kraft z kolei, jak się tego robić nie powinno. Dżemu różanego jest tutaj sporo, z kolei weizenowe elementy są praktycznie nieuchwytne. Co więcej, degustacji stale towarzyszyło ziemiste, funkowe przybrudzenie, które wespół ze wspomnianym dżemem stanowiło jedyny wyłom ze smakowej pustki tego poza tym w zasadzie doskonale wodnistego piwa – finisz wręcz dosłownie smakował jak woda. Bardzo słabe. (3/10)


Jedynym naprawdę fajnym piwem Star Kraftu dotychczas był ich Graff. Apple Punk, czyli hoppy graff, absolutnie nie dorównuje podstawce. Jest zdecydowanie mniej słodki od oryginału, jest też bardziej gorzki, przy czym goryczka wydaje się wypływać ze skórek jabłkowych. Oznacza to, że z jednej strony dobrze się wkomponowała w istotę piwa, z drugiej jest jednak również nieco cierpka. Owocowa sadowość stała się bardziej zróżnicowana w mało powabny, mdły sposób – domyślam się więc, jakie chmiele tutaj wylądowały. Wciąż najsilniejszą nutą jest jabłkowość pieczona, szarlotkowa, uzupełniona jednak o nutki miodu. W porównaniu do podstawki piwo jest mniej wyraziste w ten dobry, jabłkowy sposób, stało się też zdecydowanie bardziej złożone, ale mnie nie przekonuje. (4,5/10)


Sam fakt istnienia grape ale’a cieszy, a co dopiero polskiego przedstawiciela tego mało popularnego stylu. Le Polonais C’est une Joke Marsala BA od Widawy wypadł jednak bardziej ciekawie, niż rzeczywiście przekonująco. Ciekawie głównie z uwagi na leżakowanie w beczce po fortyfikowanym sycylijskim winie, co dało piwu nuty brązowego cukru, moreli i bardzo subtelnej wanilii. Gdzieś w oddali przewinęła mi się również nutka tamaryndowca. Oczywiście piwo bazowe jest jak najbardziej obecne, bardzo ładnie wkomponowane w beczkę swoimi nutami sfermentowanego grona i delikatną słodowością w finiszu. Piwo jest nisko nasycone i ciut dzikie, ma więc ten słynny widawski sznyt piw leżakowanych w beczkach. Również niestety i w tym mniej pożądanym sensie, mianowicie są tutaj obecne lekkie nuty kiszonych ogórków. W pełni pozytywnej oceny nie dostaje z uwagi na wspomniane ogórki oraz niższą intensywność smakową w relacji do zapachu. Warte skosztowania natomiast jest z całą pewnością. (6/10)


Kolejna próba polubienia piwa z Lubrowa, bo chłopaki sympatyczne, więc tak łatwo nie odpuszczam. Zapowiadało się nieźle – Kościelec 2155 to imperialny porter bałtycki starzony w beczkach po rumie z Jamajki i Jacku Danielsie. Niestety nie do końca pykło. Na froncie bardzo silny sos sojowy i melasa, potem pumpernikiel, trochę sherry, dopiero potem czekolada. W smaku gęstawe, ale i wytrawne, słodyczy nie ma praktycznie żadnej, co działa na niekorzyść równowagi. Dochodzą nuty kawy i czekolady w otulinie z melasy, całość jest tak konkretna, że wręcz do żucia. Posmak jest drewniany, natomiast z beczek rum dał tutaj więcej niż bourbon. Podsumowując – fajnie zrobione, konkretne piwo wbrew obowiązującym słodyczkowym trendom. O ile jednak nie lubię słodkich RISów, o tyle jednak minimalna słodycz jest z mojego punktu widzenia potrzebna dla zapewnienia piwu balansu. Tutaj go nie odnalazłem. Kwestia gustu, bo jak już napisałem – technicznie nie ma się tutaj moim zdaniem do czego przyczepić, no chyba, że ktoś nie lubi mocnych oznak utlenienia, ale mnie sos sojowy nie przeszkadza. Mimo że mnie piwo nie do końca podeszło, innym oldskulowcom z pewnością tak. (6/10)


Pierwsze spotkanie z browarem Podgórz po dłuższej przerwie nie uważam za udane – Upał w Konserwie ma zbyt mało intensywny smak, jest mało rześki, nie charakteryzuje się też spodziewaną puszystością faktury (jest to wheat IPA). Godna uwagi jest dość silna, niemodna, acz i częściowo cierpka goryczka. Pod względem bukietu jest klasycznie żółto owocowo – głównie brzoskwinia i morela, ciut ananasa, delikatna cytrusowość. Mogłoby to być coś pomijalnego, ale przynajmniej solidnego. No ale niestety nie jest. (4,5/10)


Hopito
już dawno nie piłem i widzę, że nic się nie zmieniło, czyli nadal jest to jedna z bezpieczniejszych polskich marek w temacie ipkowym. A przynajmniej we współpracy z Funky Fluid tak się rzeczy jawią. Hoppy Street (alk. 7,6%) to turbo soczysta neipka. Smakująca trochę wręcz jak sorbet owocowy (ale nieprzesłodzony!). Brzoskwinia, kokos, trochę pomelo, guawa, ciut cebulkowych nutek, a na koniec, wbrew obowiązującym modom, prawilna goryczka na poziomie midwest. Bardzo dobre to jest! (7/10)


Seria #tylkonalewakowa od Rockmilla widzi mi się całkiem ciekawie. Onlytaps#2 (ekstr. 16%, alk. 6,5%) to głównie żółte owoce, oscylujące wokół przecieru z moreli, papai oraz nut powiązanych z Gumą Turbo, czyli brzoskwinia, ananas, może nawet ciut banana. A, nawet goryczka jakaś jest. Świata z posad to nie ruszy, ale jest to solidna, dobra ipka. (6,5/10)


Akceptowalne piwo z dodatkiem kawy udało się zmajstrować ekipie z Browarny wspólnie z Nepo. All Eyez On Me to coffee DIPA, w której świeżo zmielona kawa bez narzucających się nut fasolowych dominuje nad żółtymi owocami oraz subtelnymi ciasteczkami. Czyli bardziej coffee niż ipka, jako że jednak udało się uniknąć typowych bolączek piw z dodatkiem kawy, wyszło to całkiem zgrabnie. Jedyną uwagę mam odnośnie nie do końca dostatecznej intensywności smakowej. Poza tym jest spoko. (6/10)


No i nie myliłem się. Łyk po łyku Sheltera od Moon Lark (ekstr. 12%, alk. 5,2%) coraz bardziej marszczyłem brwi, wyglądając pod koniec szklanki jak Charles Bronson. Jeśli to jest „german pils”, jak chcą tego twórcy, to udała się silna zbożowość, udała się silna ziołowość, udała się całkiem mocna goryczka (poziom Niemiec środkowych), ale dlaczego są tutaj nuty kwiatków i owoców sadowych, które raczej kojarzę z polskimi chmielami, za którymi w związku z tym na ogół nie przepadam? Otóż właśnie – dopiero w domu sprawdziłem skład i okazało się, że nachmielono to piwo odmianami Lubelski (stąd ziołowość) oraz Iunga (stąd cała reszta). Tak więc po pierwsze, w związku z tą Iungą, pils nie smakuje w pełni niemiecko. Po drugie zaś, lubelszczyzna to nawet nie są Ziemie Odzyskane, poza tym nawet Ziemi Odzyskanych nie oddamy! Ziemi Obiecanej swoją drogą też nie! Produkt nie do końca zgodny z opisem. Całkiem niezły, ale spodziewałem się czegoś innego. (6/10)


Wrażenie wygładził Leeway, Mosaic DIPA od Moon Larka. Ma wszystko to, czego po ipce na Mosaiku na poziomie bardzo dobrym oczekuję – nuty soczystego grejpfruta oraz przecieru z żółtych owoców, lekką naftę, intensywny smak i brak przesłodzenia. Czyli jednak da się zrobić piwo z zawartością zgodną z opisem. No i git. (7/10)


W końcu udało mi się skosztować East Coast IPA z serii Our New IPA Needs No Introduction od Trzech Kumpli (ekstr. 16%, alk. 6,1%), czyli zgodnie z opisem mrugnięcie okiem do czasów debiutu Ataku Chmielu. Powiedziałbym wręcz, że to jest bardziej mid-Atlantic IPA niż East Coast, mimo użycia tylko amerykańskich chmieli. Ciągnąca się, ziemista, angielska goryczka jest osobliwa i podeszła mi. Poza tym piwo jest na bakier z trendami – czuć w nim lekko karmelizowane słody, nachmielenie jest żywiczne, trochę kwiatowe, tylko subtelnie cytrusowe i zdecydowanie nie soczyste. Siermiężne piwo, smakujące z pewnością zgodnie z założeniami. Smaczne. (6,5/10)


Eisbock
z browaru Maryensztadt (ekstr. 26%, alk. 10,1%) był jednym z najciekawszych piw wypitych na przedostatnim WFP. W knajpie można się na nim trochę bardziej skupić niż na festiwalu, więc zamówiłem szklankę. Jest karmel, są śliwki suszone, jest w końcu trochę czekolady w posmaku. Niezmiennie podziwiam jednak warstwę aromatyczno-smakową, która pojawiła się w piwie za sprawą leżakowania go w foederze po jakimś alpejskim likierze ziołowym. Otóż ta ziołowość jest mocna, konkretna, zarazem jednak nie tłumi piwa bazowego, tylko uzupełnia je o nowy wymiar. Jest to ziołowość łypiąca mocno w kierunku miętowym, mogąca się też ciut kojarzyć z cukierkami Ice (są w ogóle jeszcze w sprzedaży?), bardzo ciekawa i bardzo przyjemna. Daleko w tle wydaje się, że plumkają też okołodzikie nutki, co jednak również nie zaburza harmonii piwa, stawia jednak pytanie odnośnie stanu foedera i jego przyszłych zastosowań. To jest złożone, świetnie wykoncypowane piwo. (8/10)


Temple
(alk. 6%) to kolejny dzikus w dorobku Pinta Barrel Brewing. Leżakowanie z owocami pigwowca japońskiego sprawiło, że jest to jeden z najbardziej kwaśnych produktów pintowej beczkowni. Pigwowiec stanowi tutaj nutę równorzędną względem chociażby białego grona, a owocowość połączona z kwaśnością daje efekt położenia na języku tabletki rozpuszczalnej z jakimiś minerałami. Minerały to swoją drogą kolejne skojarzenie, kwaśność bowiem przechodzi tutaj w odczucie mineralności. Dla finezji natomiast zaokrąglono piwo subtelną nutą wanilii w posmaku. Jest to bardzo kwaśne piwo, ale jednak eleganckie i złożone. Moim zdaniem wyśmienita sprawa. (8/10)


Co jakiś czas wracam do Magic Road, mimo że na chwilę obecną piłem od nich jedynie jedno dobre piwo. No ale żeby nie było, że się zniechęcam – Soup For One nie przerwała złej passy. Tak smakowały double ipki około roku 2015 – mocna karmelowa landrynka, owocowość à la przecier z mdłej, przejrzałej moreli; no, tylko że w 2015 roku te utlenione ipki były z reguły przynajmniej gorzkie, a w tej tutaj goryczki prawie nie ma. Mdła sprawa. (4,5/10)


Lepiej niż się tego spodziewałem, wypadła Triple Vista od Funky Fluid (ekstr. 21%, alk. 9%) – triple ipek zasadniczo bowiem nie lubię, znajdując je przeładowanymi, niepotrzebnie ciężkimi i słodkimi. Ta tutaj dostarczyła mocną soczystość bez przesłodzenia, z kolei owocowy profil aromatyczno-smakowy, pełen nut gryzących w zmysły owoców pokroju guawy, marakui, czy też karamboli przeciwdziałał powstaniu odczucia przyciężkawości. Dobre piwo. (6,5/10)


Quadrupel na rynku nie jest rzeczą oczywistą. Szkoda, że Nepomucen nie tyle zdecydował się ubogacić swojego quadrupla Hans (ficzuring raspberry, vanilla & cocoa nibs) dodatkami, ile przytłoczyć i zagłuszyć go nimi. Przede wszystkim jest to turbo malinowe piwo. Maliny przeszywają je na wylot; jest też trochę wanilii i ciut czekolady – i tym samym, wymieniając dodatki, w zasadzie domknąłem opis tego piwa. Quadrupla zero, nie licząc karmelowości i lekko przygęszczonego ciała słodowego. Lekko słodkie, ciut kwaskowe piwo, w którym podstawka jest w zasadzie tylko wycofanym nośnikiem nut dodatków. (5/10)


Efektem współpracy browaru Madame Barrel oraz Rock Browaru Jarocin jest jedno z najgorszych polskich piw barrel aged, jakie w tym roku wypiłem i zapewne wypiję. Jest tak złe, że po prostu wiem, że leżaków na takim poziomie nie będę konsumował w większej liczbie. Peated RIS Bourbon BA jest przeładowany acetaldehydem, wskutek czego głównymi nutami są tutaj skórka jabłka papierówki oraz bejca. Dopiero w tle pojawia się trochę torfu i czekolady oraz strzępy nut kawowych. To jest dramat, motyla noga. (3/10)

Jak zwykle, jedną trzecią piw bym powtórzył, resztę już niekoniecznie albo koniecznie bym nie powtórzył. To jest ciekawe, że zazwyczaj proporcje tak wychodzą, mimo że tego nie planuję.

recenzje 80308842838883713

Prześlij komentarz

emo-but-icon

Strona główna item

Popularne wpisy (ostatni miesiąc)