Sześciopak polskiego craftu 212-215
https://thebeervault.blogspot.com/2023/04/szesciopak-polskiego-craftu-212-215.html
Po dłuższej przerwie w publikowaniu na blogu trzeba rozgrzać silnik – najlepiej dużą liczbą piw, bo to jest ekwiwalent potężnej dawki kilokalorii. Oto nowy wielopak.
Nietypowym pilsem okazał się Chmielewski z browaru Lubrow (ekstr. 11%, alk. 4,4%). Owszem, nut trawiastych, ziemistych, czy ziołowych się spodziewałem, ale wszystko było przeszyte zielskością, której blisko było do kopru. Jak do tego doszło, nie wiem. Goryczka nikła, profil czysty, pijalność na swoim miejscu. Bardziej ciekawe, niż turbo smaczne, ale fungujące piwo stołowe. (6/10)
Przerwa w kupowaniu ipek w sklepie zaowocowała zamówieniem Hazy Discovery Oregon z Pinty (ekstr. 20%, alk. 8,4%) zamiast tego w multitapie. No cóż. Lepiej chyba tak, bo porcja była mniejsza, a piwo zaskakująco mi nie podeszło. O ile na poziomie aromatu było w porządku – mocna marakuja, kocie nutki, żółte owoce, szczególnie mango – o tyle mocna, ale zarazem niestety bardzo cierpka goryczka niweczyła jakąkolwiek przyjemność z picia tego piwa. Tu coś poszło ewidentnie nie tak. (4/10)
Miało być imponująco, a wyszło po prostu nieźle. Porter WWK Rioja BA z Browaru Spółdzielczego (alk. 18,7%) utlenił się wyraźnie, co zaowocowało silnymi nutami sosu sojowego, dominującego nad nutami czerwonego wina od beczki. Sosu jest tyle, że powstaje iluzja słoności, a swoje dodaje pumpernikiel. Czekolada znajduje się dopiero w tle, mieszając się z winem. W piwie zasadniczo beczka i oksydacja przejęły dowodzenie, na niekorzyść ciemnych słodów, co mi jednak zanadto nie przeszkadza. Brakuje mi w tym aspekcie jednak większej harmonii, no i piwo jest wyraźnie gęste (i tylko minimalnie słodkawe), ale bez głębi. Niezłe, ale potencjał nie został w pełni wykorzystany. (6/10)
Jak niedawno wspomniałem, piw z dodatkiem kawy raczej unikam. Święty Patryk, coffee milk stout z ReCraftu (alk. 5%) dobitnie mi przypomniał o sensie takiego nastawienia. Piwo jest gładkie, ale i płaskie w smaku, zaledwie trochę czekoladowe – w takiej sytuacji to kawa skupiła na sobie większość uwagi. Niestety, albowiem jest to kawa, której aromat skojarzył mi się mocno z fasolą, agrestem oraz świeżymi liśćmi krzaku porzeczki. Bez tej kawy piwo byłoby prawdopodobnie dużo bardziej znośne. (4/10)
Best bitter to nie jest intensywny styl – claro que si. Niemniej jednak kiedy przedstawiciel stylu ma smak zbliżony do wody, to jest to jednak przesada. Mowa tutaj o Best Bitterze z browaru Lubrow (ekstr. 11%, alk. 4,6%), w którym garść ciasteczek wrzuconych do dużej ilości wody obrazowo rzecz ujmując, robi za słodowość, a lekka, ale ściągająca goryczka przypomina w mało elegancki sposób, że to jednak jest piwo, a nie woda z krakersami. Słabo. (3,5/10)
Z leżakami jest z reguły tak, że albo są bardzo dobre / wybitne, albo do niczego. Rzadko kiedy są pośrodku. Do niczego wyszedł niestety Latający Holender Jim Beam BA (alk. 10,5%), RIS z Browaru Spółdzielczego. Jim Beama ni widu, ni słychu; jest trochę pumpernikla, a na pierwszym planie miód przechodzący w sherry oraz dominanta w postaci zmysłojebnego rozpuszczalnika. Ta nuta nie ma jak się dobrze kojarzyć. Nawet kiedy piękna kobieta zmywa lakier z paznokci, jest to dla nosa tak przykre doświadczenie, że człowiek szuka instynktownie wyjścia z pomieszczenia. Aż się Mikkeller Black sprzed lat przypomniał. Niepijalne. (2/10)
Stout to powinien mieć charakter, co dopiero extra stout. Pożoga z Browaru Przełom (ekstr. 16%, alk. 6%) jednak tego charakteru ma mało, mimo żytniej, oleistej konsystencji oraz sporej dawki nut czekolady. Asekuracyjnie potraktowano temat paloności, którą odebrałem jako niedoreprezentowaną. Słodkawe, gładkie piwo przepływa przez przełyk bez oporu – zarówno w tym dobrym, jak i złym sensie. (5,5/10)
W Browarze Mariackim ostatni raz byłem bodajże w 2019 roku, czyli dawno temu. Od tamtych czasów, kiedy piwa z tego browaru były polską restauracyjną czołówką, coś się, coś się zepsuło, i to bardzo. Deska degustacyjna nie została dopita do końca, piwa miały często metaliczny posmak, pils podupadł na jakości bodajże najbardziej – z przykrością to stwierdzam, ale obecnie nie ma tam po co chodzić, chyba że na jedzenie, bo na pewno nie na piwo. W ramach deski skosztowałem również dwóch piw, z którymi wcześniej się nie spotkałem. Mariackie Korzenne (ekstr. 16%, alk. 6,6%) to melanż piernika toruńskiego w czekoladzie z grzybkami domowymi w zalewie. Przetworowe, słodkawe, raczej wodniste. Chaotyczne (4,5/10).
Ale i tak lepsze niż Marcowe (ekstr. 14%), które można w skrócie określić mianem metalicznej landrynki. Tak smakują cukierki dla robotów w odjechanych snach. Nie jestem jednak Benderem z Futuramy i takiego czegoś spożywać nie zamierzam. Nic tutaj nie pykło. Żółta kartka dla Browaru Mariackiego (3/10).
Wspólne piwo Moon Larka z Maltgardenem o nazwie Your Turn (ekstr. 18%, alk. 6,9%) to kolejna soczysta hazy ipka. Przyznać jednak trzeba, że zdecydowanie udana. Klasyczne nuty są obecne w postaci cytrusów i żywicy, znalazło się w piwie również trochę nut ananasa i czerwonego jabłka, a goryczkę – nietypowo dla obydwóch browarów – podkreślono trochę mocniej. Mało oryginalne, ale bardzo smaczne piwo. (7/10)
Pierwsze piwo od Birbanta od dawna i niestety trafiłem na minę. Everyday Hazy APA (ekstr. 12%, alk. 4%) ma trochę brzoskwiniowego podszycia, ale przede wszystkim ma narzucającą się, mocną, maślaną nadbudowę. Diacetylu zostało tutaj tyle, że odczucie w ustach jest śliskie. To jest bardzo słabe i w takiej formie nie powinno było trafić do tapów. (3/10)
W bardzo udany sposób tematykę double black IPA podjęły Cztery Ściany. Świetlik (alk. 8%) to piwo mocno cieliste, ale i mocno żywiczne. Słód żytni dodatkowo zagęścił piwo, poza żywicą wyczuwalne lżejsze nutki cytrusowe oraz owocowe je ożywiają, natomiast ciemna słodowość jest obecna, ale trzymana w tle. Ciężko byłoby się tutaj do czegoś przyczepić – bardzo dobre piwo. (7/10)
Ach, Trzech Kumpli i ciemne piwo – czy to się może nie udać? Statystycznie rzecz ujmując może, ale nie kojarzę takiej sytuacji. Wędzony Porter Bałtycki (ekstr. 24%, alk. 10,1%) to ciemne, klasyczne cudeńko z Żywca. Cieliste, do żucia. Lekko słodkie, ale zarazem asertywnie gorzkie. Wędzone w stylu ogniskowym, ale w pierwszej mierze bałtycko-porterowe. Nutki płonącego drewna mieszają się z karmelem, melasą, delikatną śliwką, orzechami włoskimi i czekoladą, finiszując lekko ziemistą, wędzoną śliwką. Piwo konkretne, ale zbalansowane. Bogate, ale nie przytłaczające. Cholera, już dawno nie piłem tak wyśmienitego wywaru. (8,5/10)
Skoro już jesteśmy przy bałtykach, to zostańmy przez chwilę na tej dzielni. Porter Bałtycki ze Stu Mostów (alk. 7,3%) zaprezentował się klasycznie, choć umiarkowanie intensywnie. Karmel, śliwki, czekolada, trochę skórki chlebowej; trochę słodkawe, trochę gorzkawe. Wyśrodkowane, bez głębi. O ile go dobrze pamiętam (a pamięć mogła w trakcie bodajże dekady nieco wywietrzeć), to Grand Imperial Baltic Porter był podobny. Też bez głębi, skrajnie wyśrodkowany w każdym aspekcie. No to i notę piwo dostanie średnią. (5/10)
Prężniejąca Brofaktura połączyła siły z Dzikim Wschodem i zaserwowała Polish Hoppy Imperial Baltic Porter (alk. 11,2%). Słodowość jest obiecująca – melanż czekolady, lekkiej paloności oraz wyraźnej lukrecji wyszedł ciekawie; jest też trochę sosu sojowego, ale ja lubię. Niestety – dla mnie – ekspozycja chmielowa przykryła bazę częściowo za bardzo, na dodatek w sposób niezbyt atrakcyjny. Nutki potliwe, zielone, ciut żywiczne plus cytrusowość typu perfumowego (bergamotka mniej więcej), efemeryczne żółte owoce, trochę melona i opuncji – rozumiem chęć udowodnienia, że polskie chmiele też mogą dawać owocami, ale w takim natężeniu niekoniecznie pasują do tego typu piwa. No i wspomniana potliwość jednak trochę przeszkadza. (5/10)
Na jesiennej edycji WFP moją uwagę zwrócił Browar Biały, który wspólnie ze Spencerem stworzył całą serię klasycznych angielskich piw, czyli zrobił coś mało komercyjnego. Wówczas kilka mi podeszło, teraz miałem okazję zaznajomić się z dwoma z nich w większych porcjach. Englishman British Brown Ale (alk. 5,1%) z jednej strony daje ciasteczkami, karmelem i orzechami, z drugiej ma rozbudowaną kantę drożdżową, gdzie wyróżniają się zarówno czerwonoowocowe estry, jak i ziemiste nutki ocierające się o funk, no i drożdże jako takie. O ile więc zasyp zdał egzamin, o tyle drożdże już nie – piwo robi wrażenie chaotycznie fermentowanego wyrobu domowego, vel smakuje amatorsko. To się nie udało. (4/10)
Nie udał się również Englishman India Export Porter (alk. 6,6%) w stylu spopularyzowanym przez legendarny The Kernel. Problemem jest tutaj przegazowanie. No, przegazowanie i często z nim powiązana brudna nuta ziemista, która tutaj nie jest dominująca, ale jednak dołuje piwo. Poza tym da się tutaj wyczuć potencjał – czekoladową słodowość z delikatną nutą kawy oraz nadbudowę w postaci żywicznych nutek chmielowych, oraz podkreślonej goryczki. Nu, ale ja tutaj nie oceniam potencjału, tylko wykonanie, a to siadło w tym złym sensie. (4,5/10)
Okej – nie jest to piwo dla stylistycznych zamordystów. Jest trochę ciałka. Jest troszkę słodyczy resztkowej. Kolor nieco ciemniejszy niż w oryginale. Jest więcej wędzonki. Ale kurna chata, przecież Wielkie Imperium Lechickie też było wielkie! Na dodatek ono nie istniało, a Partyslav z Brokreacji (ekstr. 16%, alk. 6,5%) ma nad nim tę przewagę, że owszem, istnieje. Istnieje i wchodzi elegancko – również dzięki temu, że dym podkręcono i piwo pachnie jak rozgrzany kominek domowy, świeżo otwarty w celu wrzucenia kolejnej szczapy dębiny. Jest pełne smaku i co prawda siłą rzeczy mniej rześkie od pierwowzoru, ale zarazem również bardziej bogate smakowo. Gatunkowym purystą nie jestem, a to jest po prostu bardzo dobre piwo. (7/10)
W trakcie odbioru przesyłki w sklepie osiedlowym w Mikołowie moje oczy ujrzały na półce z alkoholami jedno jedyne piwo craftowe. Hajer RIS (ekstr. 24%, alk. 8%). Przedziwna sytuacja. Jeszcze dziwniejsza była cena – 9,20zł, i to żadna promocja. Tańszego RISa w Polsce się nie uświadczy, choć ten z Cieszyna (wyśmienity, swoją drogą) jest cenowo nieodległy. No ale wracamy do naszego śląskiego Hajera. Piękny wygląd, piękna, ubita piana. Trochę paloności, trochę pumpernikla, trochę czekolady; główne skrzypce grają jednak owoce. Zarówno te winne, jak i te leśne, jeżynowe. Kwasku nie ma zbyt dużo, za to estry są zmiękczane subtelnymi nutkami waniliowymi. Słodyczy są tutaj śladowe ilości, za to finisz jest wyraźnie palony, kawowy, wytrawny. To piwo to zdecydowany old school dla osób, które nie uciekają od owocowych nut w RISach. Bardzo dobre piwo w świetnej cenie. (7/10)
Kord z beczki po bourbonie to klasyk polskiego craftu. Złożony, (zazwyczaj) ułożony – słowem świetne piwo. Kord Rum Martinique BA (alk. 12%) z innego mchu jest utkany, czy jak to tam szło. Można się było spodziewać, że nie będzie tak dobrze, bo piwa leżakowane w beczkach po rumie mają tendencję do swoistej ostrości w przełyku, która nie każdemu odpowiada. Tutaj mamy sporo karmelu, który w połączeniu z korzennością belgijskiej strony tego piwa zdaje się trochę iść w kierunku coca coli. Jak dodamy do tego wyraźne akcenty czerwonych owoców, to wychodzi nam cherry coke. A jak to połączymy z nutami melasy i drewna od beczki, no to już mamy w zasadzie coś na kształt drinku cuba libre. Jako że cuba libre ma w sobie wspomnianą ostrość (choć ma też słodycz i kwasowość od coli, których tutaj jest mało), to w zasadzie wszystko wydaje się być na swoim miejscu. W tym sensie, że to piwo chyba właśnie tak miało wyjść. Tak, żeby mojej osobie przy okazji niespecjalnie podejść. (4,5/10)
Czego się spodziewałem po kolejnym randomowo nazwanym piwie od chłopaków z Maltgarden? Właściwie to niczego; po prostu stwierdziłem, że dawno już nie piłem amerykańskiego saisona, więc miałem nadzieję, że mnie Know-How Is The Key (alk. 5,1%) nie odrzuci. Traf chciał, że dostałem znacznie więcej. Nie jest to piwo dla poszukiwaczy kompleksowości. Jest to jednak trunek, który powinien zadowolić zwolenników piw prostych, dobrze skomponowanych i zintegrowanych; rześkich i przystępnych, ale nie mdłych. Cytrusowość poszła tutaj wręcz lekko w cytrynkowość, a korzenność saisona jest w całość świetnie wpleciona – synergicznie powstały nuty pokrewne trawie cytrynowej. Mimo braku jakiejkolwiek złożoności nie brakuje tutaj niczego – to rześkie, lekko słodowe, na krańcach bukietu intrygująco miętowe piwo po prostu sprawia przyjemność. Dobre to jest. (6,5/10)
Jak się Funky Fluid bierze za klasykę, to wychodzi to różnie. Proper Extra Special Bitter (ekstr. 12%, alk. 4,5%) to piwo częściowo udane, częściowo nie do końca. Najważniejsza w ESB jest, jak wiadomo, słodowość; oczekiwałem ciasteczek, zastałem jeno suche zboże, lekko opiekane, mało intrygujące zmysły. To jest minus. Plusem jest z kolei całkiem dosadna, ziołowa goryczka oraz mocno umiarkowany poziom estrów – nie przesadzono z owockami, ale jednak trochę czerwonego jabłka, a nawet truskawki w tle można wyczuć. Mógłbym narzekać, ale jest to w zasadzie niezłe piwo, tyle że nie do końca spełnia oczekiwania. (6/10)
Nice try, Brokreacja. Marakuja jest, jak wiadomo, dość siarkowym owocem sama w sobie, toteż i jej dodatek do piwa może sprawić, że ewentualna siarkowość piwa ulegnie przekierowaniu, wtapiając się w owoc. W przypadku The Bartender (alk. 4,5%) prawie się ta sztuczka udała – ale nie całkiem. Niemniej jednak siarki jest mało, więc w porządku. Samo piwo jest ewidentnie zdominowane przez dodany owoc i ciężko jest wyczuć te amerykańskie chmiele, zachwalane na kontrze. Marakujowa kwaskowość jest obecna na pół gwizdka – lepiej by to wyszło, gdyby jednak uderzono w bardziej jednoznacznie kwaśne rejony, bo w takiej postaci nuty marakui rozjeżdżają się ze smakiem, który postarano się zrobić przystępnym. Jako piwo próbujące być jak najbardziej wyśrodkowane do mnie nie trafia. (4,5/10)
Wprawdzie szał na SzałPiw już dawno minął, niemniej jednak rodzina Szala jest wciąż w stanie wyciosać szałowe piwa. Exemplum kolejna warka Cerasum Alacre (ekstr. 14%, alk. 6%), wiśniowego kwasa. Tam, gdzie konkurencja robi jednowymiarowe, kwaśne piwa owocowe, tam SzałPiw proponuje wyrób bardziej złożony, mocno kojarzący się z flandersami, a zarazem zaokrąglony subtelnym sznytem jogurtowym. Wiśnie tutaj wyszły dość pestkowo, a więc migdałowo, dzikie nutki tworzą część tła, uzupełnianego przez nieprzesadzoną octowość, a soczystość dodanych owoców nie jest gwoździem programu – jest nim kompozycja jako taka, przystępna, ale niebanalna. Świetne piwo. (7,5/10)
Aż jedenaście piw dostało w tym przeglądzie słowny łomot, no ale to nie ja zacząłem, ja się tylko broniłem. Kilka piw odstawało in plus, przede wszystkim bałtycka wędzonka od 3K, która przy całej swojej prostocie jest jednym z najlepszych kowadeł, jakie piłem od dłuższego czasu.