Loading...

Odessa – płomienie, brud i fusion food


Ciężko jest pisać o pewnych aspektach historii Odessy z uwagi na trwającą napaść Rosji na Ukrainę. Tak czy owak, ominięcie tych aspektów równałoby się autocenzurze, a przed nią się wzdrygam. Postanowiłem więc opisać wizytę na Kulikowym Polu bez zwyczajowego komentarza, ograniczając się do obserwacji poczynionych na miejscu oraz rzeczowemu opisowi wydarzeń, które miały miejsce w 2014 roku.

GTA Odessa

Zacznijmy jednak od rzeczy weselszych, żeby geograficznie ponownie rozplanować tę część relacji na zasadzie spaceru po mieście. Poprzednim razem skończyłem na bardzo fajnym Varvar Barze, z którego można się udać ku centrum. Po kwadransie spokojnego spaceru dochodzi się do synagogi, której gmach jest tyleż imponujący gabarytowo, co mało odstający od otoczenia, za sprawą zasłonięcia platanami oraz sąsiedztwa przyćmiewającej go filharmonii.


Żydowskie aspekty historii miasta są nieodłączną cechą jego niegdysiejszej tożsamości. Będąca od samych początków wielokulturowym i wieloetnicznym tyglem Odessa, z czasem się profilowała pod względem grup etnicznych, które dominowały w danym segmencie jej żywiołu. Podczas gdy branża eksportowa była zdominowana przez narody podróżników i żeglarzy, czyli Greków oraz Włochów, tak Żydzi, stanowiący w połowie XIX wieku już ¼ mieszkańców miasta, na początku XX wieku posiadali 70% przedsiębiorstw handlowych oraz 2/3 warsztatów i manufaktur. Historia Żydów w Odessie w sposób drastyczny skończyła się wraz z okupacją miasta przez wojska rumuńskie, które postawione przed ścianą przez Niemców przeszły w trakcie wojny na ich stronę, a jej pokłosiem jest rzeczona synagoga, część kulinariów (m.in. forszmak, czyli tatar ze śledzia) oraz widoczna gołym okiem liczba turystów w jarmułkach na jej ulicach. Niedaleko synagogi mieści się pierwszy z browarów, które w tym wpisie omówię, a zarazem jedna z największych spelun, w jakich byłem w Odessie.

Odd Brew
W zasadzie to nie jest browar, a tap room browaru położonego na obrzeżach miasta. Mała klitka z barem, odrapanymi ścianami oraz stojącym powietrzem. Na zewnątrz 30 kilka stopni, w środku mniej więcej tyle samo, plus wilgoć. Za barem barman, który usiłując gadać po angielsku, tak się w sobie spina, że człowiek ma wrażenie, że zaraz dojdzie u niego do awarii zwieracza. W głośnikach muzyka à la The Doors na krótko przed przedawkowaniem albo Charles Manson na chwilę przed urządzeniem krwawej jatki.


Po kilku chwilach wszedł koleś, kazał sobie nalać jedno duże, wypił je duszkiem, rzucił banknotem na blat i wyszedł. Całość jego performensu pt. „Byłem w knajpie” trwała może półtorej minuty. Po kilku następnych chwilach wszedł hinduski rowerzysta Glovo, rzucił mi ulotkę Odessa Beer Festival przed nos, na pytanie, co to jest, odparł, że nie ma pojęcia, zatopił się w tik toku na komórce, spierdział się i wyszedł. I jeszcze piwowar, który wobec mojego zamówienia pejl ejla o nazwie Pussy Chair odparł, że to jest niedobre piwo i żebym go lepiej nie zamawiał. Myślę, że wszystko powyższe uzasadnia nazwanie tego miejsca osobliwym.


Odd Brew Limey’s Glory
– limonka w tym pilsie daje nuty pokrewne kaffirowi, geranium i trawie cytrynowej, a chmiele uzupełniają to delikatną korzennością. Rześkie i fajne piwo. (6,5/10)
Odd Brew Debitor’s Cry – tropikalno-mangoidalna, cytrusowa, soczysta, ale nie soczkowa, wręcz wytrawna, rześka session neipka. (7/10)
Odd Brew Malinastisch – pestkowe maliny, lekki kwasek i słoność. Tak, słoność, a nie słonawość. Tak jak narzekam, że gose zwykle nie są w ogóle słone, tak tutaj soli dodano od serca. (6,5/10)


Odd Brew Gazelle
– grisette z nutami siana, słomy, goździkowych fenoli oraz cytrusów, bardzo rześkie. Najlepsze w tym stylu, którego fanem nie jestem, jakie piłem. (7/10)
Odd Brew Tik Bok – rzadko się zdarza bardzo dobry koźlak spoza Niemiec i ten takim jest. Słodkie suszone owoce, melanoidyny, orzechy włoskie, ciut metaliczności. Słodycz resztkowa fajnie wylepia usta, no i co do zasady jest klawo. (7/10)

stylowe pat(i)o

Nie jest to miejsce, do którego ciągnąłbym kobietę, chyba że chciałbym, żeby odwaliła focha na kompletny brak estetyki (toteż i nie zaciągnąłem), ale piwa są bardzo spoko, a speluna oryginalna. Warto, szczególnie że to jest w ścisłym centrum.

Khmilna Kaczka
Strona internetowa tego położonego kawałek na południe od Odd Brew browaru jest siermiężna i spodziewałem się pseudo-ludowej tawerny, tymczasem jest to modny lokal z nowoczesnym wystrojem à la drewno + czarna stal + zieleń + ciepłe oświetlenie + obite skórą krzesła. Miało być ludowo, okazało się całkiem ekskluzywnie.


Jedzenie to faktycznie tradycyjne dania kuchni ukraińskiej, zwyczajowo na bardzo wysokim poziomie i, tu niespodzianka, niedrogie jak na tego typu miejsce. Piw na stanie były trzy sztuki, które spałaszowałem do barszczu ukraińskiego.


Khmilna Kaczka Pilsner
– świeży, słodowy, zbożowy helles. Ciut kwaskowy, niegoryczkowy, homeopatycznie chmielowy. Wodniste piwo stołowe. (5/10)
Khmilna Kaczka Blanche – po Hoegaardenie pitym za spore pieniądze gdzieś po drodze kilka chwil wcześniej nie robił specjalnego wrażenia. Fenolowy, lekko drożdżowy, z nutką wanilii, ciut cytrusowy, oszczędnie kolendrowy. Ale na szczęście rześki. (6/10)
Khmilna Kaczka IPA – cytrusowe, trochę kocie piwo z lekko przypieczonym, chlebowym zasypem, oszczędną słodyczą i podkreśloną goryczką. Dobre. (6,5/10)


Browar nie jest koniecznym punktem do nawiedzenia w Odessie, choć dla jedzenia warto. Tyle że z moich doświadczeń wynika, że pod względem gastronomicznym trudno się w tym mieście naciąć na coś złego.


Dalszy spacer na południe kieruje nas poza stare miasto Odessy. Budynek dworca jest imponujący, no i charakteryzuje się niecodzienną logistyką – jako że jest to ostatnia stacja pociągu w tym miejscu, perony są usytuowane na zewnątrz, za dworcem, i na peronach kończą się tory. Okolica dworca jest... dworcowa. Downtown gone rough, że tak powiem. Sporo rozpadających się budynków i ludzi o rozpadających się twarzach. Są bezdomni, są też ćpuni w środku rauszu. Poruszający widok babulinek w chustach stojących przy przejściach podziemnych z ręką wyciągniętą po jałmużnę i zawstydzonym wzrokiem wlepionym w falujący, podziurawiony chodnik kontrastuje z przejeżdżającymi co jakiś czas z piskiem opon tjunigowanymi be-em-wicami, choć i Lamborghini się co jakiś czas zdarza.


Zaraz obok dworca znajduje się Kulikowe Pole, miejsce jednej z największych masakr w Odessie ostatnich dekad. Co się stało? W telegraficznym skrócie... W 2014 roku wojska rosyjskie najechały rejony Ługańska i Doniecka. Wybuchła niewypowiedziana wojna, a Krym szybko został de facto odłączony przez Rosję od Ukrainy. Obecnie, wskutek doświadczeń równanych z ziemią przez Rosję, tradycyjnie prorosyjskich miast wschodniej Ukrainy, ludność Odessy, z tego, co wyczytałem i usłyszałem, absolutnie nie ma zamiaru zmienić przynależności państwowej. Niespełna dziesięć lat temu jednak sytuacja wyglądała inaczej – Odessa była tradycyjnie prorosyjska i jako stosunkowo bogate miasto w obrębie biednego państwa była również jednym z centrów ruchów odśrodkowych. Ludność była podzielona.


Kulikowe Pole to przytłaczający, wylany betonem plac otoczony zielonymi zagajnikami, w których rozłożyły swoje bety liczne rodziny cygańskie, szukając schronienia przed słońcem. Plac pod sierpniowym słońcem zmienia się w popękaną, betonową patelnię ciężką do wytrzymania. Nie ma tutaj platanów, które czynią stare miasto Odessy tak miłym do zwiedzania, tylko beton i piekąca gwiazda nad nim. Położony z boku placu dawny Dom Związków Zawodowych robił zapewne wystarczająco ponure wrażenie, kiedy jeszcze działał. Obecnie jest zamknięty i tylko kilka przypiętych do płotu obok budynku rzędów zdjęć ofiar masakry z 2014 roku przypomina, co tutaj nie tak dawno miało miejsce.


Na fali zamieszek 2014 roku obalony został prezydent Janukowicz i Ukraina obrała bardziej prozachodni kurs. W Odessie jednak sporo mieszkańców opowiadała się za zachowaniem ściślejszych więzów z Rosją. Nie brakowało wśród nich także zadeklarowanych secesjonistów. Pamiętam, kiedy jadąc samochodem owego dnia, usłyszałem w radio rozmowę polskiej dziennikarki z Ukrainką z Odessy, która miała opisać trwające wydarzenia. Dziennikarka w pewnym momencie spytała się, czy tam naprawdę chwile wcześniej zginęli bezbronni cywile. Rozmówczyni po kilku sekundach ciszy zaczęła narzekać na Rosję, nie odpowiadając zupełnie na zadane pytanie. Dziennikarka nie drążyła tematu.


W Odessie w 2014 wybuchły protesty. Protestanci prorosyjscy rozbili miasteczko namiotowe na Kulikowym Polu. W pewnym momencie szturm na miasteczko przypuściły nie siły porządkowe, a kibole Metalista Charków wraz z członkami ultranacjonalistycznego Prawego Sektora. Kilkudziesięciu protestujących oraz ludzi, którzy przypadkiem znaleźli się w nieodpowiednim czasie w nieodpowiednim miejscu, uciekło do Domu Związków Zawodowych, który został podpalony. Dalsze relacje różnią się między sobą. Czy część kiboli czekała we wnętrzu budynku i zabijała protestujących,  wyrzucając ich z okien? Czy protestujący zginęli od dymu i upadku na beton, uciekając przed ogniem? Nie mam jak tego rozstrzygnąć, bo tutaj słowo uderza przeciwko słowu. Faktem jest, że tamtego dnia zginęło kilkadziesiąt osób, służby porządkowe nie reagowały i wskutek braku chęci prokuratury do porządnego zbadania sprawy oraz przypadków zastraszania sędziów do dzisiaj nikt za tę zbrodnię nie poniósł odpowiedzialności karnej.


I ciężko się sunie pod sierpniowym słońcem po Kulikowym Polu ku ogrodzeniu ze zdjęciami ofiar, z których najmłodszymi byli siedemnastolatek oraz dwudziestodwuletnia dziewczyna. Ciężko też nie doznać swoistego dysonansu z uwagi na obecne wydarzenia wojny rosyjsko-ukraińskiej. Co do zasady ciężko nie popaść w nienawiść wobec wszystkiego, co rosyjskie, w związku z doniesieniami o tym, co orki wyprawiają we wschodniej Ukrainie. Chyba szczególnie w sytuacji takiej, jak moja, kiedy wiele razy byłem na Ukrainie, mam tam znajomych i przyjaciół, a przy całym moim patriotyzmie nie jestem zwolennikiem przesunięcia polskich granic na wschód. Nie jestem też symetrystą. Kiedy już emocje opadną, nie wolno jednak zapominać, że zabicie bezbronnego cywila zawsze było, jest i będzie zbrodnią, a cieszyć się z jego śmierci, kimkolwiek by nie był, mogą się tylko zwyczajni degeneraci.


Żeby się trochę rozerwać po nieco przygnębiającym doświadczeniu, można się wybrać do następnego browaru. Kilkaset metrów na południe od Kulikowego Pola znajduje się centrum handlowe Fontan Sky Center, w którego tle można podziwiać mo-mo-monstrualne budowle mieszkalne ery sowieckiej. Jeśli ktoś uważa, że to USA są synonimem tego, co największe, to najwidoczniej nigdy nie był w postsowietach. Sowiecki brutalizm ultra rampage edition.


Na terenie centrum handlowego mieści się browar restauracyjny Bohemski, który jest wszystkim tym, do czego zdążyliśmy się przyzwyczaić w ramach polskich przybytków tego typu usytuowanych w centrach handlowych. No, tyle że tutaj trzeba odjąć stylowość i jakikolwiek pomysł na siebie. Wnętrze wygląda tak, jakby inwestor miał sporo kasy, ale żadnego pomysłu, no i wzdrygał się przed zainwestowaniem w projektanta wnętrz, bo na to akurat kasy mu było szkoda. Pewnie córcia doradziła, bo ona lubi ładne rzeczy, no i wyszło, jak wyszło. Skórzane loże, kwiatkowy filc, funky music. Pod tym względem miejscówka różni się od większości nawiedzonych przeze mnie, zazwyczaj dopieszczonych wizualnie lokali gastro-piwnych na Ukrainie.


Plusem jest możliwość rozgoszczenia się przy barze oraz ucięcia sobie pogawędki z barmanem. Ta wizualna koniunkcja rys twarzy Roberta de Niro i Phila Collinsa wprawdzie po angielsku opanowała zaledwie kilkadziesiąt słów, ale człowiek był naprawdę sympatyczny i to wystarczyło do krótkiej wymiany zdań nad dwoma kuflami miejscowego piwa.

Oczywiście głównie na tematy polityczne. To jest jedna z osobliwości męskich interetnicznych kontaktów w obrębie Europy Wschodniej. Każdy narzeka na swój rząd, po czym drugi odpowiada, że jego jest jeszcze gorszy i następuje orgia licytowania się o to, kto jest rządzony przez jeszcze większych idiotów. Do kłótni rzecz jasna nie dochodzi, wręcz przeciwnie, nawiązywana jest nić porozumienia. Barman w momencie rozmowy rozglądał się za pracą na wycieczkowcach, na wypadek gdyby na Ukrainie przeszedł pomysł zabraniający pracy ludziom nieinokulowanym słynnym specyfikiem. A czemu się nie inokulował? A bo skoro rząd, który na co dzień ma go kompletnie w nosie, nagle ni stąd ni zowąd zapałał gorącą troską o jego zdrowie, to jest to co najmniej podejrzane. Jest w tym logika.

aj, ta ostrość!

Bohemski White
– delikatna słodowość miejscami wpadająca w kukurydzę, lekka słodycz resztkowa, brak substancjalnej goryczki. Nie jest źle, nie jest dobrze. (5/10)
Bohemski Dark – sporo kawy zbożowej, za którą nie przepadam, sporo przypalonego chleba, finisz lekko cierpki od paloności plus słaba nutka kojarząca się z dziecięcymi wymiocinami. (3,5/10)

Miejsce będzie ciekawe tylko dla absolutnych kompletystów mojego pokroju. Reszta może od razu z dworca udać się kawałek na zachód, gdzie mieści się Privoz Market.


Główna hala targowa Odessy, czy raczej zespół hal targowych, oferuje zatopienie się w klimat poprzedniej epoki połączonej z nietypową dla tamtej epoki podażą. Drobni handlarze sprzedający co się tylko da wewnątrz i na zewnątrz, no i pełno śmieci naokoło – jedyne faktycznie zaśmiecone miejsce w Odessie, jakie widziałem, no ale chyba taki urok targowisk.

zamiast żelków suszone ryby

Jeśli ktoś jest bardziej na budżecie i chce samemu pichcić dania w lokum, to jest to miejsce o tyle fantastyczne, że ryb, łącznie z suszonymi, jest tutaj więcej, niż znam ich nazw, a co najlepsze, naliczyłem kilkanaście różnych odmian świeżych krewetek, z których najtańsze wychodziły po 12 zł za kilo. Kilo owoców morza za niewiele ponad dychę cebulionów, dajcie wiarę. Całkiem klimatyczne miejsce na krótki wypad.

Beer Club
Kolejny odeski multitap mieści się nieopodal dworca i Privoz Marketu. Przyciemnione wnętrze ukazuje ściany wyłożone nierównym kamieniem i powsadzanymi tu i ówdzie, podświetlonymi witrażami, tworząc makietę przypominającą bawarskie miasteczko, a raczej miejscowe wyobrażenie o takowym. W tle spokojna rockowa muzyka. Osobliwie. Kiczowato, ale do zniesienia. Barman wygląda jak Alan (pamięta ktoś jeszcze Alana?) i w związku z tym, że sieć wi-fi należąca do lokalu nie działała, z własnej inicjatywy udostępnił nam sieć ze swojej prywatnej komórki; sieć o figuratywnej nazwie „mazafacka”.


Na jedzenie się nie skusiłem, ale sałatka z rostbefem była ponoć tak dobra, że Ania stwierdziła, że lepszej mięsnej sałatki jeszcze nie jadła. Piwnie sporo kranów, no i mają deski degustacyjne.

Didko Party Hard – imperial raspberry gose, soczyście malinowe, lekko kwaskowe, ciut słonawe. Smakuje lekko, ergo parametry zostały wytłumione owocami. Bardzo dobre. (7/10)
Mova Open Pilsner – siarkowy ponad miarę, lekko warzywny, w dodatku lekko przyciemniony zasyp, przez co jeszcze ciężej wchodzi. (3,5/10)
Hoppy Hog Double NEIPA – mocno tropikalne, mango, marakuja, pomarańcza, ale całościowo mało intensywne. W połączeniu z brakiem goryczki otrzymujemy neipkowego zamulacza. (5/10)


Rock Dog Lecho Gose
– coś niesamowitego. Słodka bułgarska papryka, pomidor z bazylią – kolendra w tym wszystkim utonęła, ale nie szkodzi. Całość smakuje jak naprawdę smaczna sałatka warzywna z przewodnią rolą papryki; soli też nie zabrakło. Niezwykłe i bardzo dobre gose. (7/10)
Mova Milk Stout – wyraziście palony i czekoladowy, mleczność manifestuje się właściwie dopiero w postaci kremowej tekstury, acz słodycz pozostaje mocno wycofana. Wytrawny milk stout, któryś kolejny zresztą. Lubię to. (7/10)
Rock Dog Crazy Pear Baltic Porter – bałtyk z dymioną gruszką? Ależ proszę! Owoc co prawda niespecjalnie się różni w tej konstelacji od wędzonej śliwki, ale co do zasady jest to świetny, gęsty, czekoladowy porter z mocnym dodatkiem wędzonki, słodkawy, gorzkawy i kwaskowy. Świetna sprawa. (7,5/10)


Zmierzając ku końcowi naszego obchodu Odessy, udajemy się w kierunku północno-zachodnim, ponownie przekraczając progi starego miasta. Po drodze mijamy główny meczet Odessy, który tak jak synagoga gabarytowo robi wrażenie, natomiast wizualnie mimo to tonie w otoczeniu innych starych budowli Odessy.

Yourz Space Bistro
Najwspanialszym miejscem, którego nie wolno w Odessie pod żadnym pozorem pominąć, nie jest żaden browar ani multitap. W dodatku trzeba o jego istnieniu wiedzieć, bo nic nie zapowiada, że po przejściu nieoznakowanej bramy w centrum miasta, nad którą płowieje banner niegdysiejszej partii Julii Tymoszenko, i pokonaniu podłużnego podwórza człowiek znajdzie perełkę. Aleksander Yourz stworzył lokal oparty o autorską kuchnię typu fusion, który nam polecił właściciel Mash Taproom. Jestem pod ogromnym wrażeniem, jak bardzo tutaj wszystko jest dopracowane. Począwszy od jasnego wystroju z umiejętnie inkorporowanym graffiti, przez ogródek, w którym pomiędzy krzaczkami rozmarynu wypasane są żółwie, profesjonalną obsługę (kucharz każdorazowo podchodzi do stołu i objaśnia podane właśnie danie), po jedzenie przygotowywane w otwartej kuchni.


Po pierwsze, stek z polędwicy wołowej w sosie truflowym, okraszony purée ziemniaczanym z wanilią. Po drugie, krewetki grillowane z cukinią i awokado, w sosie hollandaise z dodatkiem pistacji, parmezanu i szpinaku w liściach. Po trzecie, burger z mięsem langusty. Nie potrafię znaleźć słów, żeby opisać, jak bardzo to było pyszne. Celem jest ponoć zdobycie gwiazdki Michelina i cel ten powinien być na wyciągnięcie ręki. A czy jest drogo? W porównaniu do innych miejscówek w mieście tak, ale w porównaniu do Polski? Za polędwicę wołową zapłaciłem równowartość 45zł i było to najdroższe danie w ogóle, jakie jedliśmy w Odessie.


Dodatkowo w odróżnieniu od innych miejsc z fine diningiem na świecie Aleksander zadbał też o piwa, których poziom koresponduje z jedzeniem. Dry Stout z kijowskiego browaru 2085 był zupełnie bez wad, rasowo wytrawny, palony, czekoladowy i kawowy, z nutką wanilii (7,5/10). 2085 Wallonia Wit był cytrusowy z kantą ziołową i kolendrą oraz wytrawnym finiszem, daleki od lemoniadowych eskapad „witowych” w wykonaniu koncernów (7/10). Z kolei robione dla lokalu przez browar w Mikołajowie Yourz Space Beer Gose okazało się najlepszym przedstawicielem tego stylu, jakiego piłem. Lepszym od tego w Bayerischer Bahnhof, kompleksowym, przyjemnie słonawym, kolendrowym, z finiszem przypominającym trochę jogurt z dodatkiem agrestu. Fenomenalne (8,5/10). Yourz Space Beer Golden Ale łączył nuty ciasteczkowe oraz cytrusowe z bardzo przyjemnym tłem przypominającym białe wino (7/10).


W tym miejscu wypada mi zakończyć wieloczęściową relację o mieście, które mnie zupełnie oczarowało i do którego mam nadzieję, że będzie mi jeszcze dane nieraz wrócić.




Jako uzupełnienie wrzucam jeszcze quasi telegraficzne omówienie butelkowych i puszkowych craftów ukraińskich, wyhaczonych w różnych sklepach z delikatesami.
Fayne Pivo India Pale Ale – trochę kwiatowe, trochę cytrusowe, lekko morelowe, ciut żywicy. Okej. (6/10)
Fayne Pilsner – słodkawy, stęchło-zbożowy, wodnisty i siarkowy. Bez sensu. (3,5/10)
SD Milk Stout – czekolada z winem, aronią i wiśnią plus lekki gushing. Wbrew pozorom takie delikatne zakażenie nie wyszło źle, jest lekko kwaskowo i winnie, laktoza się z kolei wycofała vel została dożarta przez dzikusy. Nieintencjonalnie fajne. (6,5/10)
SD Brewing Dry Stout – pachnie jak rasowy, czekoladowo-palony dry stout. W smaku jest nie tyle kwaskowy, ile otwarcie kwaśny, bez żadnych odczuwalnych odznak infekcji, pomijając śladową winność. Niemalże niepijalny. (3,5/10)


SD Brewing Imperial Stout
– mocna czekolada i borówki na pierwszym planie, trochę karmelu i czerwonego wina, wafelki. Mało ciała, raczej wodniste. (6/10)
AS Brewing Double IPA – sporo karmelu, landryny, wpada nieco w orzechy niczym koźlak, odstana herbata, gnilne tropiki. Niepotrzebne. (4,5/10)
KL Brewing Drunken Monkey – chmielu nie pożałowano, technicznie dobrze zrobione piwo, natomiast na mój gust zbyt mocno melonowe, przez co mdłe. Lekko przyciemniony zasyp nie pomaga. (5,5/10)
KF Brewing Imperial Milk Stout – słodki, palony, czekoladowy, gęsty, trochę pumperniklowy. Bdb. (7/10)
Zaszkiwski Kaban Blanche – pachnie jak shandy, smakuje jak shandy. Z dodatkiem gumy Kaczor Donald. 4 zł za pół litry to może nie majątek, ale mogłem zamiast tego kupić więcej marchewki po koreańsku. (4/10)

Yourz Space Bistro 4066235499940060680

Prześlij komentarz

  1. Inokulacja – wprowadzenie do danego ustroju patogenu w postaci wirusa, bakterii, grzyba lub pasożyta.
    Mam nadzieję, że nie znasz z autopsji a z literatury przedmiotu :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przewrotnie odpowiem, że każdy to zna z autopsji ;)

      Usuń

emo-but-icon

Strona główna item

Popularne wpisy (ostatni miesiąc)