Konserwowanie polskiego craftu 46
https://thebeervault.blogspot.com/2022/11/konserwowanie-polskiego-craftu-46.html
Cóż to za starocie mi się w zamrażarce blogowej zawieruszyły. Znaczy się, recki powstały krótko po tym, jak powstały piwa, ale przegląd przeoczyłem. Co się odwlecze, to nie uciecze, tym bardziej że jest tutaj kilka ciekawych pozycji.
To mnie się podoba – Duże Rzeczy (alk. 7,5%), a na etykiecie duży Fiat. Znaczy się, Wielki Fiat. Królewski, jak królewskie mango, którego w tym piwie od Ziemi Obiecanej czuć szczególnie dużo. Duży Fiat, którym część społeczeństwa za poprzedniej komuny woziła truskawki na targ. Albo z targu. Bo w tym piwie to truskawek też czuć sporo. No i jak taki Fiat przejechał, to pozostawiał za sobą chmurę spalin. Tak, spalin też tu trochę jest. Fiat to w ogóle po łacinie znaczy „niech się stanie”. U nich to tylko jedno słowo było, bo łaciński to ekonomiczny, precyzyjny język. No i jak społeczeństwo życzyło sobie cytrusów, to partia mówiła „niech się stanie!” I gówno się stawało, z pominięciem tych mandarynek na święta. No, a w tym piwie się stało. Grejpfrut się stał. Słodyczka też się lekka stała, a goryczka to tak trochę mniej. Niestety. Końcowy werdykt jest całkiem pozytywny, mimo że te kanciaki stare to straszny szajs był. (6,5/10)
Spodziewałem się mocnego uderzenia z rury wydechowej fajnego, czyli nieenergooszczędnego SUV-a, tymczasem nuty diesla w Nelson Sauvin Estate od Pinty (ekstr. 16,5%, alk. 6,5%) są marginalne. Nelson zresztą ma tutaj towarzyszy – The Bruce, The Betty oraz Motueka uzupełniają chmielowy skład, za sprawą czego wprawdzie owszem, są tutaj nuty grona, agrestu, czy limonki, ale również różowego grejpfruta, moreli, mandarynki w puszce, a nawet bazylii. Rezultat nie jest ostry, jak to zwyczajowo bywa w piwach opartych w sporej mierze na Nelsonie, ale jest bardzo dobry – soczysty, w miarę gorzki, no i fajnie pijalny. (7/10)
Spośród nowszych odmian chmielu Talus jest jednym z ciekawszych. Połączenie nut grejpfrutowych, geraniolowo-różano-kwiatowych, żywicznych oraz omal kokosowych sprawia, że lupulina ta nieco odstaje od innych odmian. Chmielokrata Talus z Piwnego Podziemia (ekstr. 15%, alk. 6%) kapitalizuje tę odmienność, będąc tym samym neipką z własnym charakterem na tle w sporej mierze mocno podobnej do siebie konkurencji. Goryczka może i nie jest nadmiernie mocna, ale piwo nie jest też słodkie, więc ogółem wypada bardzo dobrze. (7/10)
Pozostając przy Piwnym Podziemiu, godny polecenia jest również Juicy Trap #7 (ektr. 18%, alk. 8%), nie tylko dlatego, że goryczka w tej podwójnej neipce wypadła całkiem wyraźnie. Również multiwitamina w aromacie i smaku prezentuje się powabnie, łącząc nuty pomarańczy, mandarynki, papai, karamboli, moreli, czy też ananasa w zgrabną całość. Całość, która jest tylko lekko słodka, ale za to przyjemnie kremowa. Nie mam się tutaj do czego doczepić, bardzo dobra sztuka. (7/10)
Jak imprezowanie na wsi, to obowiązkowo prażone, w innych częściach Polski zwane kociołkiem. Żeliwny gar, a w środku boczek, kiełbasa, ziemniaki, kapusta, marchew, seler, pietruszka. I cebula. A dlaczego ja o tym w recenzji Festive Mood (ekstr. 12%, alk. 5%) od Pinty? Ano dlatego, że stosownie do imprezowego nastroju zadbano tutaj o jeden z kluczowych elementów prażonego/kociołka. Czyli o cebulę. Mieszanka chmielowa Citra, Mosaic i Simcoe w tej session ipce poszła tak mocno w cebulowe rejony, jak dawno żadna ipka przeze mnie pita. Poza tym to, czego oczekiwałem, czyli głównie grejpfrut, nafta oraz żywiczne motywy leśne. No i czystość, rześkość, lekkość, intensywność i goryczka. Inaczej mówiąc – obiektywnie to piwo nie ma w sumie żadnych wad i dostarcza maksimum tego, na co pozwalają widełki stylu. Orzeźwia wzorowo, wchodzi mega szybko – jest wręcz referencyjne. Tyle że właśnie profil chmielowy wypadł dyskusyjnie. Że mimo to dostaje tak wysoką notę, zawdzięcza temu, że jest pod każdym innym względem kapitalne. (7/10)
Kapitalne już bez trybu warunkowego jest Party Mix (ekstr. 16,5%, alk. 6%), kolejne piwo z serii Pinta Vibes. Piękna kremowość typu kokosowego, ale i bananowego, grejpfrut, trochę żywicy, liczi i gujawy. Wspomniana kremowość odchmielowa jest tutaj rewelacyjnie zespolona z tą owsianą, przez co występuje efekt przeszycia chmielem każdej cząsteczki gotowego piwa. Nie jest soczkowe, nie jest zbyt słodkie, zadbano za to o goryczkę oraz pijalność. Wyśmienite piwo. (8/10)
W innym przypadku byłbym sceptyczny – mętna brązowa ciecz przelewająca się z puszki nie wyglądała apetycznie – ale jako że raz, że Nepomucen, a dwa, że to kolejne piwo z gałązkami świerku i sosny, to wybaczam. No dobrze, ale pozostaje kwestia smaku i aromatu I’m 5! (ekstr. 15,1%, alk. 5,9%), piwa w mało popularnym (niestety!) stylu export india porter. W aromacie wszystko gra – podszycie czekoladowe, sosnowo-świerkowych nut od serca, trochę lukrecji, chmiele, no i specyficzna, palono-słodowa ziemistość, tworząca wraz z leśnymi dodatkami efekt ściółki. W smaku zwraca uwagę żytnia, oleista konsystencja oraz „indyjska” vel naprawdę mocna, wytrawna goryczka. Łyżka dziegciu jednak się tutaj też znalazła, a raczej łyżka hop burnu. No, może mniej niż łyżka, ale jest to cecha, przez którą w pełni pozytywnej oceny piwo nie może uzyskać. (6,5/10)
Wild a la Grodziskie z serii Wild & Funky Everyday browaru Maryensztadt (alk. 4%) w moich oczekiwaniach rysowało się jako może nie król, ale co najmniej szara eminencja polskich grodziszy. No i wyszło faktycznie bardzo ciekawie, aczkolwiek to bardziej „a la” niż grodziskie. Owszem, charakterystyczna dębowa wędzonka się w tym piwie przewija, ale nie do końca stanowi o jego istocie. Równorzędnym aktorem jest tutaj owocowość z pogranicza białego grona, mirabelki, gruszki oraz moreli (w takim kierunku poszedł człon „wild”), piwo zaś jest zarówno słodsze i bardziej cieliste od grodzisza, jak i mniej gorzkie. Clou leży w zespoleniu wszystkich elementów. Bez wędzonki byłby to pijalny, jakkolwiek nie do końca zapadający w pamięć belg. Z dodatkiem wędzonki wszystko gra i bangla, bardzo dobre to jest. (7/10)
Lepsze jest wrogiem dobrego, toteż i uważam, że wyrywanie takiego gatunku jak pils ze środkowoeuropejskiego kontekstu chmielowego i ubieranie go w szaty nowozelandzkie nie jest w stanie pobić wzorowo wykonanego oryginału, co jednak nie znaczy, że efekt takich machinacji z zasady musi być zły. Motueka Camp Site z Pinty (ekstr. 12%, alk. 4,8%) to nowozelandzki pils, smakujący, jak gdyby nawalono do niego od groma i trochę skórek limonki, cytryny oraz pomarańczy. Jest delikatna ziołowość, czy też ślady naftowo-spalinowe, białogronowe oraz akcent kwiatu bzu. W głównej mierze jest to jednak cytrusowo-chmielowe piwo, rześkie i smaczne, a zarazem wyposażone w goryczkę, której nikła intensywność nie przystoi do pilsa. Rozpatrywane całościowo, jest jednak smaczne. (6,5/10)
No i proszę – wszystkie piwa były dobre albo bardzo dobre. Biorąc pod uwagę wzrastające skokowo ceny polskiego craftu całościowo jestem zadowolony.