Loading...

PolPorter 2


Druga część pomniejszego przeglądu polskich porterów. Pomniejszego, bo na szpicy znajdują się Piwne Podróże i ich stamtąd już raczej nikt nie strąci. Nie to jest zresztą moim celem. Celem jest dodatkowy wyraz uznania dla polskiego czarnego złota, a i być może przekonanie kogoś do zainwestowania części zawartości swojej sakiewki w poszczególne butelczyny. Szczególnie że w tym przeglądzie znalazło się piwo, które mógłbym określić mianem najlepszego bałtyka, jakiego piłem. Jedziemy więc z następną piętnastką.

Potencjał został prawie w pełni wykorzystany – Pinta Imperator Bałtycki Rum & Bourbon BA with Vanilla (ekstr. 24,7%, alk. 9,1%) to przede wszystkim równorzędne oddziaływanie waniliowego bourbonu i melasowego rumu. Czuć w opór kokosa i wanilii, śliwki obtoczone kokosem, trochę sherry i słodkiej czekolady. W smaku jest gładziutkie, do układanki dochodzą mokre drewno i wiśnie, laktony dębowe są stale obecne, wanilia jest mocno podkreślona, ale balansowana innymi składowymi. Jedyny mankament to zbyt wyraźna cierpkość alkoholowa. Jeśli z czasem piwo się ułoży, to przy tej kompleksowości i głębi ma szansę dojrzeć do formy wręcz niebotycznej. Czas pokaże, w okolicach debiutu było już bardzo dobre. (7/10)

Potencjał nie został wykorzystany – parametry (ekstr. 26%, alk. 11%) i leżakowanie przez 10 miesięcy zapowiadały tęgie piwo, tymczasem imperialny porter od Artezana o nazwie One Of Each w aromacie jest płaski i niemrawy. Trochę gorzkiej czekolady, trochę ciemnego chleba, trochę ciemnoowocowej winności, trochę karmelu i trochę orzechów. Wszystkiego po trochę, wszystkiego razem też w sumie tylko trochę. W smaku zastanawia bardzo niskie nasycenie. Nuty brązowych słodów łączą się częściowo w efekt pokrewny Toffifee, jest karmel, są orzechy, jest czekolada. Jest też cierpki finisz, który poprzez połączenie z orzechami nie jest aż tak nieprzyjemny, jaki mógłby być, ale przyjemnym też nie mogę go nazwać. Piwo ma ciało i słodycz, ale jest mało intensywne, mało ma smaku, pomijając wspomnianą cierpkość. Słabe, słabe, słabe... (4/10)

Czy skoro 652 m n.p.m. to piwo wyśmienite, to podgórzowy Imperialny 652 m n.p.m. (alk. 11%) może być gorszy? Niestety tak. A wszystko przez brak gazu. Dominantą aromatyczno-smakową są tutaj czerwone oraz leśne owoce. Moc malin, jeżyn, borówek, aronii, a nawet czarnej i czerwonej porzeczki nadaje tutaj ton. Ciemnosłodowe nuty trzymają się głęboko w tle w aromacie, w smaku są tylko śladowo bardziej wyraźne. Napakowane owocowymi nutami, kompletnie odgazowane piwo z wprawdzie dobrze ukrytym alkoholem, ale i niewyczuwalną przez zmysły głębią i nieco perfumowym finiszem to nic fajnego, niestety. (3/10)
Przy okazji – mogłem być jeszcze bardziej bezwzględny, np. jak kobieta. Ania stwierdziła, że smakuje to jak najgorszej jakości sztuczny kartonowy sok z owoców leśnych, nie piła niczego gorszego w życiu i nawet pół punktu by temu nie dała. No cóż.

Klasycznie poczyna sobie Łańcut, którego Oczi Czornyje (alk. 8%) oferuje sporą dawkę ciemnego pieczywa oraz karmelu, z bardziej subtelnym dodatkiem czekolady oszczędnie poprzetykanej orzechami. Jest słodkawo-gorzki balans, nie ma z kolei przesadnej głębi, ale jest to bardzo dobrze wykonane, stylowe piwo. (7/10)

Ponowne zanurzenie ust w Gwieździe Połnocy od Maryensztadtu (ekstr. 26%, alk. 10,1%) poskutkowało odczuciem skrajnej wręcz jednowymiarowości. Piwo zostało tak doszczętnie przytłoczone dymionymi śliwkami, że poza szczątkowym karmelem ciężko tutaj wyczuć cokolwiek innego. Zapach przypomina trochę ten z bacówki, smak z kolei kojarzy się bardziej ze świątecznym suszem niż piwem. Śliwkowy dym, ziemisty dym, drewniany dym, plus godna odnotowania gęstość i niekontrowana słodycz. Średnio, powiedziałbym. (5/10)

Elegancko wyszła kooperacja Garage Monks, Browaru Bury i Masona o nazwie Imperialny Porter Bałtycki (alk. 10,1%). Piszę elegancko, bo jest to mocno ciemna adaptacja stylu, łypiąca okiem w kierunku stoutowym. Ciemne słody, sporo czekolady deserowej, trochę kawy, subtelna ziemistość, orzechy włoskie i dosłownie echo śliwki. Gęstawe, słodkie piwo. Nie jest wzorem głębi, ale smakuje bardzo dobrze. (7/10)

Zupełnie, wręcz tragicznie nieelegancko wypadł z kolei Pan Portier z Browaru Zakładowego (ekstr. 24%, alk. 9,7%), chyba że coś było nie halo z beczką, podpiętą do kranu w katowickiej Kontynuacji. Dostałem mocno owocowy porter, w winnych klimatach. Wiśnie i śliwki w miodzie i czekoladzie, w finiszu trochę zbutwiałego korka i kredek świecowych. Mocno wadliwe piwo w takiej formie. Aż mi się przykro zrobiło. (3,5/10)

Mentora w ReCraftu w pierwszej odsłonie uznałem za bardzo dobre, jakkolwiek kontrowersyjnie wycenione piwo. Mentor II (ekstr. 24%, alk. 9%) nie utrzymał tego poziomu, przy czym wersja lana była nieznośnie landrynkowa, natomiast wersja butelkowa okazała się dużo lepsza. Mocny karmel, dużo śliwek, rodzynki, trochę suchej czekolady i subtelna korzenność kojarząca się trochę z cynamonem. Ciekawe. Piwo jest słodkie o półwytrawnym finiszu, z trochę cierpką, ściągającą goryczką. W takiej postaci Mentor II jest niezły, sporo jednak ustępując pierwszej wersji. (6/10)

Tam, gdzie grunt przygotował Zawisza Czarny, tam wchodzi na gładko Podbipięta Bourbon BA (Woodford Reserve, ekstr. 27%, alk. 12%). Łańcut zaserwował tym piwem swoje drugie opus magnum. Mokra klepka i bourbonowa, waniliowo-kokosowa kremowość trafiają tutaj na słodycz resztkową, mięsiste ciało, czekoladę czy wręcz likier czekoladowy i wyraźną paloność, orzechy, śliwki, kawę w finiszu, odrobinę ciemnego pieczywa, stonowane (ale jednak obecne!) nasycenie, ułożenie, no i fenomenalną głębię smakową. Spodziewałem się, że będzie co najmniej bardzo dobrze. Otrzymałem prawdopodobnie najlepszego polskiego bałtyka. Piwo wybitne. (9/10)

Różnie bywało z serią Barrel Aged od Maryensztadtu – były piwa dobre, a nawet bardzo dobre, były i kiepskie, a jedno wręcz niepijalne. Imperial Baltic Porter Heaven Hill Kentucky Straight Bourbon Whiskey 2019 (ekstr. 26%, alk 10,7%) to zdecydowanie najbardziej udany reprezentant pierwszej grupy. Piękny zapach bednarni wypełnionej białą dębiną. Kokos, wanilia, opiekane mokre drewno, orzechy, nuty przyprawkowe, ale i gorzka czekolada. W smaku słodowość odsłania swoje bardziej złożone oblicze, wyczuwalne głównie za sprawą karmelowo-śliwkowej słodyczy i komplementarnych nut ciemnych owoców oraz odrobiny kawy i palonego ziarna w finiszu. Piwo jest świetnie przegryzione beczką, w której leżakowało, stosunkowo niedrogie i zdecydowanie warte swojej ceny. Super sztuka. (8/10)

Zdecydowanie wart swojej ceny, wręcz śmiesznie tani w dzisiejszych czasach, jest Latający Jeleń od krakusów z Kazimierza (ekstr. 25%, alk. 9,5%). Pół litry imperiala poniżej dyszki? Biere! Dużo tutaj przede wszystkim gorzkiej czekolady, czy wręcz sproszkowanego kakao, uzupełnionego nutkami palonymi. Na dalszym planie karmel i śliwka w czekoladzie, przy czym rzeczony owoc się śladowo podwędził w kontakcie z palonym ziarnem. Cieliste piwo. Słodkawe, z akuratną goryczką. Świetna pozycja, piłbym jeszcze! (7,5/10)

Pintowy Portermass Bourbon BA
(ekstr. 27,5%, alk. 11,5%) miał być petardą, tymczasem zrobił na mnie mniejsze wrażenie od podstawki oraz wersji Mead BA. Karmel i czekolada tworzą podszycie dla suszonej śliwki maczanej w miodzie i syropie klonowym. Jest trochę kokosowych nut od beczki i dodatku oraz słodycz, natomiast względnie niska głębia smakowa nie pozwala mu doszlusować do ekstraklasy gatunkowej. Smaczne, ot tyle. (6,5/10)

Maliny w ciemnych piwach rzadko kiedy mnie przekonują, no ale raz na jakiś czas jednak tak. Wspólne dzieło Nepomucena i Pracowni Piwa o nazwie Raspberry Pie (ekstr. 20%, alk. 8%) nie jest może petardą na miarę malinowego RIS-a ze stajni Thornbridge, ale w wątku maliny plus kowadło jest piwem ze wszech miar godnym polecenia. Pestkowe tytułowe owoce uzupełniają (i na szczęście nie tłumią) ciemną słodowość tego imperial brown portera, przy czym czekoladki jest tutaj tylko trochę, karmelu jeszcze mniej, paloności tylko ociupinkę, za to na pierwszym planie są orzechy laskowe. I skomponowanie zasypu w tym kierunku prawdopodobnie jest powodem, dla którego maliny tak udanie, w zintegrowany sposób w tym piwie zaistniały. Przy czym wbrew intuicji nie jest to przesłodzony, aromatyzowany sztuczniak, tylko częściowo owocowy, słodkawy, ale zbalansowany porter. Bdb. (7/10)

Obsydian bardzo dobrze mi się kojarzy. Raz, że odkryliśmy całą górę obsydianów w trakcie wycieczki po Armenii. Dwa, że tak się nazywał największy hicior mojego niegdysiejszego zespołu pieśni i tańca. Sam go zresztą tak nazwałem, bo pisałem wszystkie teksty. No a trzy, to Obsidian Sea, twór Pinty we współpracy z duńskim Dry & Bitter (ekstr. 32%, alk. 12%). Ludzie krytykujo, że miał być cynamon, a go ni ma. Jest to wierutna bzdura. On tutaj jest, w formie przypominającej szarlotkę, natomiast skojarzenia ciastowe idą dalej – tym dominującym jest polany gorzką czekoladą makowiec. I to jest w tym wszystkim ciekawe – że cynamon (w połączeniu z wanilią!) funguje tutaj jako surowiec kojarzący się w takiej konstelacji nut z makiem. Mało tego, skojarzenia idą dalej, w kierunku sernika. Takiego z rodzynkami, co wybaczam, mimo że do dzisiaj nie potrafię zrozumieć sensu psucia sernika rodzynkami. Ale w formie piwnej mi to pasuje. W smaku jest równie ciastowo, skojarzenia z makowcem i sernikiem się utrzymują, piwo jest gęste i słodkie, ale punktowane gorzkim, lukrecjowym finiszem i nieznaczną cynamonową pikantnością. I żeby się nie sugerować tymi porównaniami cukierniczymi – piwo pachnie i smakuje zupełnie naturalnie, nie ma nic ze sztuczności Omnipuloka i pastry ferajny, efekt jest wyraźny, ale nie przesadzony. Organiczny, zespolony z mocarną, ciemną słodowością. Gęsty jak na parametry przystało, wręcz oleisty. Deserowy, ale daleki od przesłodzenia. Świetne piwo. (7,5/10)

Baltic Pride
(alk. 12,5%) to taki połowiczny polporter, powstał bowiem w estońskiej Pohjali, no ale jako że za garami mieszali również nasi instruktorzy wojskowi z Pinty, to wylądował w tym wpisie. Ten imperialny porter bałtycki jest w istocie blendem dolnofermentacyjnego bałtyka oraz bałtyka górnofermentacyjnego, gdzie ten drugi był dodatkowo leżakowany w drewnianych beczkach. Rezultat jest bardzo klasyczny i imponuje głębią. Kakao ze śliwkami, czekolada z wiśniami oraz wanilią wkraczająca w rejony tortu schwarcwaldzkiego, delikatna paloność, trochę lukrecji – sporo się tutaj dzieje. Sam zapach jest gęsty, w smaku czuć dodatkowo sporą głębię, piwo jest lekko kremowe, ma spore ciało oraz deserową słodycz balansowaną częściowo przez kwasek i paloną nutkę w finiszu. Współpraca dwóch czołowych browarów Europy wschodniej wyszła stosownie do ich renomy. Świetne piwo. (7,5/10)

Kilka rozczarowań nie powinno przesłonić wciąż wysokiego poziomu rodzimego porterowyrobnictwa. Podbipięta od Łańcuta to moja osobista gwiazda gatunkowa, wyśmienite wrażenie zrobiły na mnie również porter od Maryensztadtu w wersji leżakowanej w beczkach po Heaven Hill, kooperacje Pinty i Pohjali oraz Dry & Bitter, leżakowany Imperialny Porter Bałtycki, czy też portery z browarów Bury, Kazimierz, czy też Nepomucen/Pracownia Piwa. Mam nadzieję, że następny przegląd w tej serii wyjdzie równie udanie.

recenzje 4064726715107784428

Prześlij komentarz

emo-but-icon

Strona główna item

Popularne wpisy (ostatni miesiąc)