PolPorter 2
https://thebeervault.blogspot.com/2021/06/polporter-2.html
Druga część pomniejszego przeglądu polskich porterów.
Pomniejszego, bo na szpicy znajdują się Piwne Podróże i ich stamtąd już raczej
nikt nie strąci. Nie to jest zresztą moim celem. Celem jest dodatkowy wyraz
uznania dla polskiego czarnego złota, a i być może przekonanie kogoś do
zainwestowania części zawartości swojej sakiewki w poszczególne butelczyny.
Szczególnie że w tym przeglądzie znalazło się piwo, które mógłbym określić
mianem najlepszego bałtyka, jakiego piłem. Jedziemy więc z następną
piętnastką.
Potencjał został prawie w pełni wykorzystany – Pinta
Imperator Bałtycki Rum & Bourbon BA with Vanilla (ekstr. 24,7%, alk. 9,1%)
to przede wszystkim równorzędne oddziaływanie waniliowego bourbonu i melasowego
rumu. Czuć w opór kokosa i wanilii, śliwki obtoczone kokosem, trochę sherry i
słodkiej czekolady. W smaku jest gładziutkie, do układanki dochodzą mokre
drewno i wiśnie, laktony dębowe są stale obecne, wanilia jest mocno
podkreślona, ale balansowana innymi składowymi. Jedyny mankament to zbyt
wyraźna cierpkość alkoholowa. Jeśli z czasem piwo się ułoży, to przy tej
kompleksowości i głębi ma szansę dojrzeć do formy wręcz niebotycznej. Czas
pokaże, w okolicach debiutu było już bardzo dobre. (7/10)
Potencjał nie został wykorzystany – parametry (ekstr. 26%,
alk. 11%) i leżakowanie przez 10 miesięcy zapowiadały tęgie piwo, tymczasem
imperialny porter od Artezana o nazwie One Of Each w aromacie jest płaski i
niemrawy. Trochę gorzkiej czekolady, trochę ciemnego chleba, trochę
ciemnoowocowej winności, trochę karmelu i trochę orzechów. Wszystkiego po
trochę, wszystkiego razem też w sumie tylko trochę. W smaku zastanawia bardzo
niskie nasycenie. Nuty brązowych słodów łączą się częściowo w efekt pokrewny
Toffifee, jest karmel, są orzechy, jest czekolada. Jest też cierpki finisz,
który poprzez połączenie z orzechami nie jest aż tak nieprzyjemny, jaki mógłby
być, ale przyjemnym też nie mogę go nazwać. Piwo ma ciało i słodycz, ale jest
mało intensywne, mało ma smaku, pomijając wspomnianą cierpkość. Słabe, słabe,
słabe... (4/10)
Czy skoro 652 m n.p.m. to piwo wyśmienite, to podgórzowy Imperialny
652 m n.p.m. (alk. 11%) może być gorszy? Niestety tak. A wszystko przez brak
gazu. Dominantą aromatyczno-smakową są tutaj czerwone oraz leśne owoce. Moc malin,
jeżyn, borówek, aronii, a nawet czarnej i czerwonej porzeczki nadaje tutaj ton.
Ciemnosłodowe nuty trzymają się głęboko w tle w aromacie, w smaku są tylko
śladowo bardziej wyraźne. Napakowane owocowymi nutami, kompletnie odgazowane
piwo z wprawdzie dobrze ukrytym alkoholem, ale i niewyczuwalną przez zmysły
głębią i nieco perfumowym finiszem to nic fajnego, niestety. (3/10)
Przy okazji – mogłem być jeszcze bardziej bezwzględny, np.
jak kobieta. Ania stwierdziła, że smakuje to jak najgorszej jakości sztuczny
kartonowy sok z owoców leśnych, nie piła niczego gorszego w życiu i nawet pół
punktu by temu nie dała. No cóż.
Klasycznie poczyna sobie Łańcut, którego Oczi Czornyje (alk.
8%) oferuje sporą dawkę ciemnego pieczywa oraz karmelu, z bardziej subtelnym
dodatkiem czekolady oszczędnie poprzetykanej orzechami. Jest słodkawo-gorzki
balans, nie ma z kolei przesadnej głębi, ale jest to bardzo dobrze wykonane, stylowe
piwo. (7/10)
Ponowne zanurzenie ust w Gwieździe Połnocy od Maryensztadtu
(ekstr. 26%, alk. 10,1%) poskutkowało odczuciem skrajnej wręcz
jednowymiarowości. Piwo zostało tak doszczętnie przytłoczone dymionymi
śliwkami, że poza szczątkowym karmelem ciężko tutaj wyczuć cokolwiek innego.
Zapach przypomina trochę ten z bacówki, smak z kolei kojarzy się bardziej ze
świątecznym suszem niż piwem. Śliwkowy dym, ziemisty dym, drewniany dym, plus
godna odnotowania gęstość i niekontrowana słodycz. Średnio, powiedziałbym.
(5/10)
Elegancko wyszła kooperacja Garage Monks, Browaru Bury i
Masona o nazwie Imperialny Porter Bałtycki (alk. 10,1%). Piszę elegancko, bo
jest to mocno ciemna adaptacja stylu, łypiąca okiem w kierunku stoutowym.
Ciemne słody, sporo czekolady deserowej, trochę kawy, subtelna ziemistość,
orzechy włoskie i dosłownie echo śliwki. Gęstawe, słodkie piwo. Nie jest wzorem
głębi, ale smakuje bardzo dobrze. (7/10)
Zupełnie, wręcz tragicznie nieelegancko wypadł z kolei Pan
Portier z Browaru Zakładowego (ekstr. 24%, alk. 9,7%), chyba że coś było nie
halo z beczką, podpiętą do kranu w katowickiej Kontynuacji. Dostałem mocno
owocowy porter, w winnych klimatach. Wiśnie i śliwki w miodzie i czekoladzie, w
finiszu trochę zbutwiałego korka i kredek świecowych. Mocno wadliwe piwo w
takiej formie. Aż mi się przykro zrobiło. (3,5/10)
Mentora w ReCraftu w pierwszej odsłonie uznałem za bardzo dobre,
jakkolwiek kontrowersyjnie wycenione piwo. Mentor II (ekstr. 24%, alk. 9%) nie
utrzymał tego poziomu, przy czym wersja lana była nieznośnie landrynkowa,
natomiast wersja butelkowa okazała się dużo lepsza. Mocny karmel, dużo śliwek,
rodzynki, trochę suchej czekolady i subtelna korzenność kojarząca się trochę z
cynamonem. Ciekawe. Piwo jest słodkie o półwytrawnym finiszu, z trochę cierpką,
ściągającą goryczką. W takiej postaci Mentor II jest niezły, sporo jednak
ustępując pierwszej wersji. (6/10)
Tam, gdzie grunt przygotował Zawisza Czarny, tam wchodzi na
gładko Podbipięta Bourbon BA (Woodford Reserve, ekstr. 27%, alk. 12%). Łańcut
zaserwował tym piwem swoje drugie opus magnum. Mokra klepka i bourbonowa,
waniliowo-kokosowa kremowość trafiają tutaj na słodycz resztkową, mięsiste
ciało, czekoladę czy wręcz likier czekoladowy i wyraźną paloność, orzechy, śliwki,
kawę w finiszu, odrobinę ciemnego pieczywa, stonowane (ale jednak obecne!)
nasycenie, ułożenie, no i fenomenalną głębię smakową. Spodziewałem się, że
będzie co najmniej bardzo dobrze. Otrzymałem prawdopodobnie najlepszego
polskiego bałtyka. Piwo wybitne. (9/10)
Różnie bywało z serią Barrel Aged od Maryensztadtu – były
piwa dobre, a nawet bardzo dobre, były i kiepskie, a jedno wręcz niepijalne. Imperial Baltic Porter Heaven Hill
Kentucky Straight Bourbon Whiskey 2019 (ekstr. 26%, alk 10,7%) to
zdecydowanie najbardziej udany reprezentant pierwszej grupy. Piękny zapach
bednarni wypełnionej białą dębiną. Kokos, wanilia, opiekane mokre drewno,
orzechy, nuty przyprawkowe, ale i gorzka czekolada. W smaku słodowość odsłania
swoje bardziej złożone oblicze, wyczuwalne głównie za sprawą karmelowo-śliwkowej
słodyczy i komplementarnych nut ciemnych owoców oraz odrobiny kawy i palonego
ziarna w finiszu. Piwo jest świetnie przegryzione beczką, w której leżakowało, stosunkowo
niedrogie i zdecydowanie warte swojej ceny. Super sztuka. (8/10)
Zdecydowanie wart swojej ceny, wręcz śmiesznie tani w
dzisiejszych czasach, jest Latający Jeleń od krakusów z Kazimierza (ekstr. 25%,
alk. 9,5%). Pół litry imperiala poniżej dyszki? Biere! Dużo tutaj przede
wszystkim gorzkiej czekolady, czy wręcz sproszkowanego kakao, uzupełnionego
nutkami palonymi. Na dalszym planie karmel i śliwka w czekoladzie, przy czym
rzeczony owoc się śladowo podwędził w kontakcie z palonym ziarnem. Cieliste
piwo. Słodkawe, z akuratną goryczką. Świetna pozycja, piłbym jeszcze! (7,5/10)
Pintowy Portermass Bourbon BA (ekstr. 27,5%, alk. 11,5%) miał
być petardą, tymczasem zrobił na mnie mniejsze wrażenie od podstawki oraz
wersji Mead BA. Karmel i czekolada tworzą podszycie dla suszonej śliwki
maczanej w miodzie i syropie klonowym. Jest trochę kokosowych nut od beczki i dodatku oraz słodycz,
natomiast względnie niska głębia smakowa nie pozwala mu doszlusować do
ekstraklasy gatunkowej. Smaczne, ot tyle. (6,5/10)
Maliny w ciemnych piwach rzadko kiedy mnie przekonują, no
ale raz na jakiś czas jednak tak. Wspólne dzieło Nepomucena i Pracowni Piwa o
nazwie Raspberry Pie (ekstr. 20%, alk. 8%) nie jest może petardą na miarę malinowego
RIS-a ze stajni Thornbridge, ale w wątku maliny plus kowadło jest piwem ze
wszech miar godnym polecenia. Pestkowe tytułowe owoce uzupełniają (i na
szczęście nie tłumią) ciemną słodowość tego imperial brown portera, przy czym
czekoladki jest tutaj tylko trochę, karmelu jeszcze mniej, paloności tylko
ociupinkę, za to na pierwszym planie są orzechy laskowe. I skomponowanie zasypu
w tym kierunku prawdopodobnie jest powodem, dla którego maliny tak udanie, w
zintegrowany sposób w tym piwie zaistniały. Przy czym wbrew intuicji nie jest
to przesłodzony, aromatyzowany sztuczniak, tylko częściowo owocowy, słodkawy,
ale zbalansowany porter. Bdb. (7/10)
Obsydian bardzo dobrze mi się kojarzy. Raz, że odkryliśmy
całą górę obsydianów w trakcie wycieczki po Armenii. Dwa, że tak się nazywał
największy hicior mojego niegdysiejszego zespołu pieśni i tańca. Sam go zresztą
tak nazwałem, bo pisałem wszystkie teksty. No a trzy, to Obsidian Sea, twór
Pinty we współpracy z duńskim Dry & Bitter (ekstr. 32%, alk. 12%). Ludzie
krytykujo, że miał być cynamon, a go ni ma. Jest to wierutna bzdura. On tutaj
jest, w formie przypominającej szarlotkę, natomiast skojarzenia ciastowe idą dalej
– tym dominującym jest polany gorzką czekoladą makowiec. I to jest w tym
wszystkim ciekawe – że cynamon (w połączeniu z wanilią!) funguje tutaj jako
surowiec kojarzący się w takiej konstelacji nut z makiem. Mało tego,
skojarzenia idą dalej, w kierunku sernika. Takiego z rodzynkami, co wybaczam,
mimo że do dzisiaj nie potrafię zrozumieć sensu psucia sernika rodzynkami. Ale
w formie piwnej mi to pasuje. W smaku jest równie ciastowo, skojarzenia z
makowcem i sernikiem się utrzymują, piwo jest gęste i słodkie, ale punktowane
gorzkim, lukrecjowym finiszem i nieznaczną cynamonową pikantnością. I żeby się
nie sugerować tymi porównaniami cukierniczymi – piwo pachnie i smakuje zupełnie
naturalnie, nie ma nic ze sztuczności Omnipuloka i pastry ferajny, efekt jest
wyraźny, ale nie przesadzony. Organiczny, zespolony z mocarną, ciemną
słodowością. Gęsty jak na parametry przystało, wręcz oleisty. Deserowy, ale
daleki od przesłodzenia. Świetne piwo. (7,5/10)
Baltic Pride (alk. 12,5%) to taki połowiczny polporter,
powstał bowiem w estońskiej Pohjali, no ale jako że za garami mieszali również
nasi instruktorzy wojskowi z Pinty, to wylądował w tym wpisie. Ten imperialny
porter bałtycki jest w istocie blendem dolnofermentacyjnego bałtyka oraz
bałtyka górnofermentacyjnego, gdzie ten drugi był dodatkowo leżakowany w
drewnianych beczkach. Rezultat jest bardzo klasyczny i imponuje głębią. Kakao
ze śliwkami, czekolada z wiśniami oraz wanilią wkraczająca w rejony tortu
schwarcwaldzkiego, delikatna paloność, trochę lukrecji – sporo się tutaj dzieje.
Sam zapach jest gęsty, w smaku czuć dodatkowo sporą głębię, piwo jest lekko
kremowe, ma spore ciało oraz deserową słodycz balansowaną częściowo przez
kwasek i paloną nutkę w finiszu. Współpraca dwóch czołowych browarów Europy
wschodniej wyszła stosownie do ich renomy. Świetne piwo. (7,5/10)
Kilka rozczarowań nie powinno przesłonić wciąż wysokiego
poziomu rodzimego porterowyrobnictwa. Podbipięta od Łańcuta to moja osobista
gwiazda gatunkowa, wyśmienite wrażenie zrobiły na mnie również porter od
Maryensztadtu w wersji leżakowanej w beczkach po Heaven Hill, kooperacje Pinty
i Pohjali oraz Dry & Bitter, leżakowany Imperialny Porter Bałtycki, czy też
portery z browarów Bury, Kazimierz, czy też Nepomucen/Pracownia Piwa. Mam
nadzieję, że następny przegląd w tej serii wyjdzie równie udanie.