Czy warto jechać nad polskie morze?
https://thebeervault.blogspot.com/2020/08/czy-warto-jechac-nad-polskie-morze.html
Jeszcze trzy lata temu odpowiedziałbym na tytułowe pytanie przecząco. Byłem nad polskim morzem w wieku lat bodajże siedniu oraz piętnastu, czyli już dawno temu, i mimo że wspomnienia mam ciepłe, to jednak nie odnalazłem w sobie motywacji do wycieczki nad morze, które jest zbyt zimne do pływania, z piaskiem tak drobnym, że bez parawanu ani rusz, bo smagający wiatr wciska piach prosto w oczy, gdzie opalać się ciężko, bo często jest pochmurnie, a nawet pada deszcz, smród smażonej ryby wypełnia nozdrza, zaś wszechobecne disco polo sprawia, że uszy więdną.
Całkiem niedawno, bodajże w roku 2016, moja Ania była z koleżanką nad polskim morzem i stwierdziła po powrocie, że disco polo było wszędzie i ogółem kiczu było więcej niż można znieść. No ale to było Władysławowo. Kiedy z kolei Ania zaszła w kolejną ciążę, która wnet okazała się ciążą zagrożoną, musieliśmy zrezygnować z bardziej egzotycznej wycieczki i zostać w granicach kraju, ze względu na ewentualną konieczność szybkiego przemieszczenia się do placówki polskiej służby zdrowia.
Wybraliśmy więc Trójmiasto, zakładając, że będzie tam mniej kiczu, mniej disco polo i mniej niemieckich turystów. Wszystko się sprawdziło, poza tymi turystami. Przed Wami więc garść wrażeń z tego wymuszonego okolicznościami, koniec końców jednak bardzo udanego, kilkudniowego pobytu. A będę opisywał systematycznie, miejscowościami, łącznie z tym, co można na miejscu wypić.
I. Gdańsk
Wspaniałe miasto, nie zapomnę go nigdy. Pierwszy raz tam byłem i zrobił na mnie piorunujące wrażenie. Ba, myślę, że stare miasto to najładniejsze miasto w Polsce. Serio, serio. Jest ogromne, pełne pieczołowicie odrestaurowanych kamienic, starych ceglanych budynków, baszt, wież i pałaców. Gdzie się nie obrócić, tam fajny widok. Pomijając kamienice, gustownie (moim zdaniem) odrestaurowane spichlerze przerobione na apartamentowce uzupełniane są przez nowe budynki mieszkalne budowane w nowoczesnym stylu, ale o kształcie nawiązującym do tych starych – wysokie i smukłe, z dwuspadowymi dachami, wpasowują się w tkankę strukturalną śródmieścia. Ponoć niektórym gdańszczanom się te nowe apartospichlerze nie podobają, mnie z kolei jak najbardziej.
Nasz apartamentowiec znajdował się chyba w najlepszym możliwym miejscu, naprzeciwko Wyspy Spichrzowej, minutę na nogach od Brovarnii i Motławy. Wykończenie było wprawdzie tanie, ale przynajmniej nowe. No i zastanawia mnie, kto kupi (już kupił?) penthouse naprzeciwko, zaraz nad Motławą, za 4 miliony złociszy. Z ociekającym balkonem. Mieszkańcy/bywalcy budynku (z pewnością w sporej mierze tymczasowi) robili wrażenie, jakby ich żeńską część obowiązywał określony, wysoki standard urody. Co mnie się bardzo podobało, nasuwało jednak pewne przypuszczenia a propos celu wynajmu przynajmniej części tych apartamentów, szczególnie, że multum lasek co chwila wchodziło i wychodziło, przyjeżdżało i odjeżdżało taksówkami.
Na mieście też się rzucała w oczy spora liczba ładnych kobiet z widocznymi augmentacjami (ja lubię) oraz liczba turystów zagranicznych chyba jeszcze większa niż w Krakowie w sezonie. Przy czym poza Niemcami dominowali Szwedzi.
Gastronomia jest w związku z powyższym bardzo doinwestowana, multum knajp jest urządzonych pomysłowo i w zasadzie, to do sporej części z nich człowiek miałby ochotę wejść, tyle że brakowało czasu, funduszy i wolnego obwodu w pasie.
Zachodnia część starego miasta z Motławą, kanałami i zacumowanymi statkami jest piękna i świetnie się nadaje na poranne spacery i wdychanie jodu. A jestem człowiekiem, który podupada na zdrowiu, jak raz na rok nie dostanie przez dwa tygodnie dużej dawki tego ostatniego.
Co mnie się nie podobało? Część kamienic nie jest odrestaurowana, betonowy most przy głównej bramie starego miasta jest brzydki jak noc, a ustawienie na nim jakiegoś namiotu zasłaniającego widok na piękną bramę to grube nieporozumienie. Nieporozumieniem jest też polowanie strażników miejskich na nie wadzących nikomu ulicznych sprzedawców balonów, zresztą uroczo nieporadne. Niefajna była też dzielnica zaraz na południe od tej reprezentatywnej części Motławy, pełna krzywo patrzących się patusów i zataczających się, chyba pijanych dzieci.
Plaża była w porządku, między innymi dlatego, że było na niej dużo mniej ludzi niż się spodziewaliśmy. Woda oczywiście nie nadaje się do niczego, ale położyć na piasku się można, bo czasami nawet mało wieje.
Browar PG4
Browar, który kilka lat temu zasłynął za sprawą swojego niesłychanie aroganckiego niemieckiego piwowara, prezentuje się bardzo korzystnie. Z nowoczesnym dizajnem, pełen cegieł i metalowych elementów, ze sporym oszkleniem od zewnątrz i wyeksponowaną warzelnią. Obszerne wnętrze, muzyka od disco po RHCP, sporo ludzi, miła obsługa i dość solone ceny. Za drugie danie trzeba wysupłać 40+ złociszy, czyli sporo. Ale za to żeberka nie były utopione w sosie i wzorowo odchodziły od kości, pierogi też ponoć dobre, lava cake świetny. Więc warto.
Deska degustacyjna kosztuje wprawdzie całe 32zł, ale za to podawana jest w zestawie z przekąskami dopasowanymi do piwa. Deska z food pairingiem to świetny pomysł.
Pszenica – mocno musująca, goździkowo-drożdżowa, subtelny cytrus i biszkopt. Mało owocowe, ale dobre piwo, no i wędzony ser dobrze z nim zagrał (6,5/10).
Pils – słodowo-chlebowy, trochę piwniczny, lekko kwiatowe nuty, trochę ziołowy, wytrawny, z mocną goryczką. Bardzo dobry (7/10).
Dunkel – głównie silne monachijskie nuty, są melanoidyny, jest lekka prażoność. Mało jest z kolei karmelu, no i goryczka jest wyraźna. Bdb (7/10).
Starogdańskie – Słodowe, trochę zbożowe piwo z niską goryczką. Taki świeży, niezły helles (6/10).
California Common – słodowe, z domieszką suszonych i świeżych owoców. W posmaku subtelnie orzechowe, ale i ściągająco wytrawne. Średnie (5/10).
Fajny browar, wbrew opinii na piwo również warto tutaj przyjść, przynajmniej na pilsa i dunkela, o ile trzymają formę. Szkoda, że jopejskiego nie było na stanie, no ale trudno. Być może kiedyś tutaj wrócę.
Brovarnia
Tu czuć piniondz. Stary, ładny budynek przy marinie, pięciogwiazdkowy hotel swoją drogą. Obsługa na wysokim poziomie i ceny adekwatne do wszystkiego, czyli poziom cenowy skrojony na miarę prezesów dużych firm oraz ich oficjalnych i nieoficjalnych nałożnic. 50zł+ za główne danie, i to rozpoczynając od makaronów.
Wpierw poszedłem incognito do baru przy lobby, później zostałem przyjęty przez piwowarów, czyli Bartka Nowaka i Tomka Biegańskiego w warzelni, gdzie potwierdziła się jakość skromnej liczbowo, ale za to dopracowanej oferty.
Pils – czysta słodowość, nachmielone wręcz na soczysto, chociaż nie owocowo, a ziołowo, lekko cytrynkowo. Szybko pijalny, pełny w smaku, umiarkowanie gorzki. Świetne piwo (7,5/10).
Pszeniczne – goździkowo-cytrusowe, miękkie, z sugestią waniliowej słodyczy, wzorowo pijalne. Bdb (7/10).
Summer Ale – prosty, efektowny, soczyście cytrusowy, subtelnie muśnięty słodem i piwniczną nutką świeżego piwa. Mega sesyjny. Świetna pozycja (7,5/10).
Tutaj warto wpaść bez dwóch zdań. Przynajmniej dla piwa.
Pułapka
Większość pewnie już tu była, dla mnie był to pierwszy raz. Położona na pięćdziesięciometrowym odcinku drogi zagrodzonej dla ruchu samochodowego, w trójkącie między lejącym Skalaki Lamusem i bardziej craftową Lawendową. Mała niepozorna knajpka, sama w sobie mało efektowna, zgaduję więc, że to piwo i towarzystwo ma być jej głównym atutem.
Tutaj wychyliłem Czarną Robotę od Browaru Zakładowego, black ipkę z idealnym balansem między czekoladą i prażonym ziarnem a podkreślonym, soczystym nachmieleniem (7,5/10). I jeszcze Piwko z Ziemi Obiecanej – sesyjne, a jednak pełne smaku, z cytrusami, nutami liczi oraz róży i jaśminu. Bardzo smaczne (7/10).
Browar Lubrow
Czyli night club Barbados. Czasami lubię takie miejsca, ale dziwnie się czułem, wchodząc do niego z małym dzieckiem. No ale za dnia jest to po prostu restauracja. A raczej była, bo niedawno zamknęła swoje podwoje, a browar Lubrow przeniósł się poza Gdańsk. Umiejscowiona zaraz przy galerii handlowej, ma mocno dyskusyjny wystrój, kiedy jest jasno i wielobarwne oświetlenie jest zakłócane światłem dziennym. Ciemno, czarne ściany, czarny strop, srebrna warzelnia, kanapy obite filcem stylizowane na antyki. Klub mieści się wprawdzie ponoć piętro niżej, ale parter też wygląda jakby był zrobiony pod baunsy i mizianie się z przypadkowo spotkanymi kobietami. Kiczowato. Rozumiem, że taki był zamysł, ale nie mogę napisać, że mi się podobało. Z pozytywów – muzyka była spokojna, a obsługa miła.
Plus mają za gęsinę w różnych wariantach w menu. Rosół z gęsiny z żołądkami był pyszny, tatar z gęsiny smakował trochę jak odtłuszczony smalec, pierogi z mięsem nasączone słodkim sokiem z kapusty bardzo dobre. A piwa?
Pils SKM – słodowy, lekko drożdżowy, zbożowy, rześki. Nachmielenie ziołowe lekkie do średniego, goryczka tak samo. Delikatne kukurydziano-marchewkowe nutki. Ogółem w porządku (6/10).
Kellerbier – pachnie jak ciasto drożdżowe, marginalnie kwiatowo plus okołomigdałowa orzechowość i posmak ciasteczek nasączonych amaretto. Zgaduję, że to od dodanych płatków dębowych. Lekka goryczka, delikatny kwasek. Jako tako (5,5/10).
Bitter Eater (rye coriander bitter) – no faktycznie sporo tej kolendry, efekt nieco herbaciany, nuty soku z białego grona, czerwonych owoców i czerwonego pieprzu. Podszycie ciasteczkowo-karmelowe, goryczka dość mocna, o ziołowym charakterze. Arcyciekawe piwo, wręcz nieco gruitowe w swojej naturze. Świetne (7,5/10).
Milk Stout – jak kawa zbożowa zmieszana z cappuccino w proszku, kwasek i słodycz nie zintegrowane ze sobą, niczym tłuszcz w zimnej wodzie, trochę masła swoją drogą też tu było. Słabiutko (3,5/10).
Zachmielacz AIPA – zółte i czerwone owoce zmiksowane z cukrem, cukierkowo landrynkowe. Mocno słodkie, goryczka też jest nielicha, ale znowu płynie obok, zamiast balansować. Średnie (5/10).
Pszeniczne – goździkowe, drożdżowe, trochę gałki. Miękkie i rześkie. Brakowało owoców, ale niezłe (6/10).
W trakcie naszej wizyty po sali chodził jakiś niechlujnie ubrany stary gość z siwymi długimi włosami i plecakiem na plecach. Myślałem, że jakiś menel. Potem się dowiedziałem, że jednak właściciel. Aha.
Piwnica Rajców
Najbardziej centralnie jak się tylko da, zaraz przy Fontannie Neptuna, mieści się Piwnica Rajców, która faktycznie jest piwnicą, acz rajców w niej chyba nie spotkaliśmy. Piwniczny korytarz z siedziskami ma nowoczesny element, czyli instalację do samoobsługi na karty pre-paid, z kolei główne pomieszczenie z tankami za szklanymi witrynami jest już całkowicie nowoczesne. Wystrój nie zrobił na mnie wrażenia, natomiast miejscówka wygrywa lokalizacją. Obsługa miła. W trakcie naszej wizyty w ofercie były tylko trzy piwa, ale to było niedługo po tym, jak Piwnica się w ogóle otwarła.
Jasne Pełne vel Polish Ale – słodowe w kierunku zbożowym, trochę siarkowe, nachmielenie aromatyczne, smakowe i goryczkowe niskie. Średnio, szczególnie na tle trójmiejskich pilsów (5/10).
Pszeniczne – goździkowe, cytrusowe i kwaskowe z nutami budyniu waniliowego, biszkoptów, lekkiej gruszki i delikatnej piwnicy. Bardzo rześkie i bardzo smaczne piwo (7/10).
Amber Ale – czerwone owoce na ciasteczkowej, subtelnie karmelowej bazie, toffi, nuty różowego pieprzu. Jedynym minusem jest delikatna łodygowość goryczki. Dobre (6,5/10).
Z racji samej lokalizacji jest to miejscówka, której nie da się ominąć, spacerując po starym mieście. W dodatku wystartowali na całkiem wysokim poziomie piwnym, a z relacji innych wynika, że od tego momentu jakościowo poszli jeszcze w górę. Tak więc polecam.
Cathead
Multitap stylizowany na angielski, ma bodajże 27 kranów i solone ceny, zresztą klientela była głównie zagraniczna i taka jest chyba główna grupa docelowa przybytku. Środek jest dość przytulny i przyjemny, mimo że zwykle nie przepadam za wykładzinami w knajpach. Najfajniejszym miejscem jest jednak taras nad Motławą naprzeciwko fachwerkowych budynków, które okazały się być siedzibą ZUS-u. Brrr... Ale widok fajny. Tutaj zostaliśmy na jedno piwo.
Browar Żeglarski Wyspy Szczęśliwe – przyjemnie soczyste, bardziej grejpfrutowe niż tropikalne, trochę biszkoptów, goryczka podkreślona, lekko trawiasty posmak. Smaczna ipka (6,5/10).
100cznia
Zaraz przy stoczni (duh), miejsce mocno hipsterskie, ale i mocno do mnie przemówiło. Zespół postawionych obok siebie i na sobie, częściowo powycinanych i pospawanych kontenerów w dużą liczbą okienek z różnorodnym street foodem. Bardzo dobra kanapka z siekanym rib eyem, pieczeń warzywna ponoć taka sobie, laksa w porządku, ale dosłownie pływała w tłuszczu (nie to, co w Singapurze, ale propsy za samą obecność tej mało popularnej w Europie, a mojej ulubionej zupy), za to zwykły makaron z sosem pomidorowym i kurczakiem był świetny. Swoje stoisko ma tutaj również Pułapka, z sześcioma kranami. Wszędzie unosi się zapach egzotycznych przypraw, gra bujająca muzyka. Jest industrialnie, chill outowo i bardzo fajnie. Usiedliśmy na hamakach przy stanowisku DJ-a i cieszyliśmy oczy zachodem słońca. Stojący zaraz obok DJ w pewnym momencie przerwał nam kontemplację, puszczając sakramencko cuchnącego cichacza i uciekł. Powaga. Ale miejsce jako takie jest świetne.
Browar Piwna
Szczerze mówiąc była to najmniej zapadająca w pamięć miejscówka, jaką odwiedziliśmy w Trójmieście. Umieszczona w dość wąskiej kamienicy, w środku ceglane ściany, kamieniczny klasyk. Miejscówka robiła nieco klaustrofobicznie wrażenie ze względu na specyficzne rozmieszczenie stolików i jakimś cudem upchaną warzelnię. Na górnym piętrze było cicho, wręcz zbyt cicho, aż do przybycia grupy młodych Szwedów, no i nieprzyjemnie duszno.
Pils – wręcz soczyście słodowy, zbożowy, a do tego ziołowy finisz z intensywną goryczką i nutką piwnicy. Świetne piwo (7,5/10).
Pszeniczne – fenolowe tak bardzo, że skojarzenia wędrowały od goździka przez basen po szpital. Do tego nuta migdałowa, trochę słodu, sporo drożdży, trochę siarki. Nieprzyjemne piwo (3,5/10).
Altbier – pełno melanoidyn, muśnięcie cukrem kandyzowanym. Bez orzechów, bez wyraźniejszego nachmielenia, bez finezji. Rozczarowanie (4,5/10).
Browar Vrest
Miejscówka świetna. Wspaniały, długi budynek a la nowoczesna stodoła poza centrum, z trójkątnym dachem, dużym patio i zieloną polaną zaraz obok. Wystrój składa się ze sporej liczby metalowych elementów oraz jasnego drewna, wielu witryn, no i lśniącej miedzią warzelni. Nowocześnie i z gustem. Było gwarno, pełno ludzi, dynamiczna muzyka radiowa była zagłuszana przez rozmowy. Duża liczba obsługi, która w tym miejscu ma naprawdę sporo do roboty.
Jasny – słód z wszechobecnymi bandażami, bez goryczki. Zainfekowana wtopa (1/10).
Pszeniczny – bananowo-brzoskwiniowy Bobo Frut z drożdżami. W smaku kwaskowe i wodniste. Echo bandaży. Słabe (4/10).
Pilsner – pachnie chmielem świeżo wrzuconym do brzeczki, granulatowo, są też cytrusowe i lekko owocowe nuty, no i podkreślona goryczka. Nie było infekcji. Mało finezyjne, ale ok (6/10).
Niecodzienny – pachnie i smakuje jak cukierki ziołowo-cytrusowe. Delikatna słodycz resztkowa, podkreślona goryczka. Ponoć jest tu laktoza, faktycznie jest to dość gładkie piwo. Brakuje mu nici przewodniej. Średnie (5/10).
Ciemny – melanoidyny wpadające w prażone nuty, świeże śliwki, cola, w smaku sporo pieczarek w zalewie. Kwaśnawe. Nieprzyjemne (3/10).
Szkoda browaru, bo lokal świetnie wygląda, zupa rybna bdb, tak jak i skrzydełka z dipem miodowym z tabasco. Tylko piwo raczej słabe (Jasne wręcz skandalicznie słabe), więc na nie nie ma co tutaj wbijać, chyba że coś się w tym zakresie zmieniło.
II. Sopot
Nigdy nie zrozumiem, co ludzi ciągnie do śmierdzącego, kiczowego, drogiego Zakopca. No chyba że góry. Tak samo nigdy nie zrozumiem, co ludzi ciągnie do kiczowego, drogiego (choć nie śmierdzącego) Sopotu. No chyba że morze. Serio. Poza niektórymi turystkami nie ma tutaj absolutnie niczego ładnego. Monciak to całkiem trafne nawiązanie do Krupówek po przeciwległej stronie kraju, za sprawą czego polska turystyka jest spajana od północy i południa klamrą skonstruowaną z kiczu. Ciąg kamienic dyskusyjnej urody, sklepiki i kramiki, pełno ludzi, a klimatu nie ma wcale. Okej, molo faktycznie jest fajne. No i plaża mi się bardziej podobała niż w Gdańsku, dość duża, sporo ludzi ale bez tłoku, no i piaseczek drobny jak na Karaibach. Wprawdzie zaraz obok jakiś patus na dragach ćwiczył kickboxing w powietrzu, ale powiedzmy, że to taki lokalny badź przyjezdny koloryt.
Browar Miejski Sopot
Poza plażą jedyny powód, dla którego warto jednak do Sopotu przyjechać. Połączenie ciemnego kutego stropu, jasnej cegły, szarych betonowych elementów plus drewna w średnio jasnej tonacji. Trochę loftowo, ale jednak bardziej elegancko. Do tego klimatyczna muzyka fortepianowa i gustowne oświetlenie. Obsługa na poziomie, zaś ceny nieco niższe niż w Gdańsku, co mnie trochę zdziwiło.
Pils – słodowy, wyraźne ziołowo-kwiatowe i cytrynkowe nachmielenie, mocna goryczka. Ciut bardziej wytrawny niż w browarach gdańskich. Bardzo dobry (7/10).
Pszeniczne – banan z goździkiem i budyniem waniliowym w aromacie. W smaku fenol jest za mało subtelny, a finisz zbyt wytrawny. Nie podeszło mi (4,5/10)
Oatmeal Stout – ciekawy, bo wyraźnie nachmielony na aromat jak na styl. Miks przejrzałego arbuza i przejrzałego melona w zapachu, zmieszane z prażonym ziarnem i ciemnym pieczywem. Przyjemne nuty czekolady z orzechami. Gładkie, sesyjne, finisz średnio gorzki, delikatnie mineralny. Posmak prażonego ziarna. Bardzo dobre (7/10).
American Red – sosnowo cytrusowy, subtelne kocie nuty, miks czerwonych i leśnych owoców, miękka faktura, umiarkowanie mocna goryczka. Szyte na miarę, świetne piwo (7,5/10).
Deska miała niby 4x150ml, ale na moje oko i mój błędnik było to jednak 4x250ml. Za gest oraz trzy z czterech piw mają ode mnie propsy. Natomiast muszle nowozelandzkie były jeszcze lepsze od piw. Świetne miejsce!
III. Gdynia
Na południowej stronie miasta warto się udać na molo Orłowo. Wprawdzie jest mniejsze od sopockiego, ale przez to bezpłatne, a zarazem mniej zatłoczone. Molo dostaje dwa kciuki w górę. Ciężko tutaj co prawda z parkowaniem, ale dla chcącego nic trudnego. Za to jakiś przyjezdny Janusz, który komuś zaparkował na podjeździe i został z balkonu przez właścicielkę poproszony o usunięcie pojazdu z prywatnej posiadłości, nie wytrzymał i pełen złości odwrzeszczał, że „Za niedługo wszystko będziecie mieli prywatne! Sranie też!” Był to więc zapewne człowiek, który sra tylko państwowo i uważa to za rzecz słuszną i godną. No spoko.
Sama Gdynia nie wyglądała ciekawie, grałem tutaj zresztą w 2012 roku koncert z lokalnym thrashowym Drillerem na supporcie, więc wiedziałem, że nie ma się czego spodziewać pod tym względem.
Podjechaliśmy więc szybko nad plażę miejską. Co ciekawe, zaraz przy niej w górę pną się zbocza, na których co jakiś kawałek można ujrzeć jakąś nową, dizajnerską, odpicowaną hacjendę. Najfajniejsza w Gdyni jest generalnie chyba właśnie jej topografia.
Plaża była zatłoczona, ale za to było na niej trochę fajnych widoków. Z kolei zaraz przy jej wejściu jakiś dziadek w niebieskiej marynarce puścił na głośniku disco polo i z uśmiechem na gębie obserwował plażę. Nie wiem, czy był to uśmiech zadowolenia, czy schadenfreude. Co jednak warto podkreślić, było to jedyne disco polo usłyszane w trakcie całego wyjazdu. Poszczęściło nam się!
Browar Port
Wolnostojąca, imprezowa miejscówka na samej plaży, z industrialnym wystrojem pełnym metalowych elementów. Miejscówka jest w sporej części przeszklona, więc pewnie w sezonie ciepłym musi zarobić na ogrzewanie w trakcie zimy. Jako że jest to główna restauracja na zatłoczonej plaży, toteż w sezonie jest bardzo tłoczno i są długie kolejki. Wewnątrz panował kociokwik, kolejka jak w jadłodajni zakładowej, ale obsługa robiła dobrą minę do złej gry i była bardzo wydajna, a przy okazji wbrew okolicznościom uprzejma.
Najfajniejszym miejscem jest tutaj dach, który jest w istocie sporych rozmiarów ogródkiem lokalu. Ma się stąd widok na cała plażę, a po urodzie i noszeniu się damskiej klienteli wnioskuję, że jest to taki high life wśród polskich browarów restauracyjnych. Zresztą zaraz obok nas trzy ładne laski zabawiały rozmową wyraźnie odstającego od nich pod każdym wględem chłopka roztropka, więc przychodzą tutaj najprawdopodobniej również ludzie bardzo bogaci.
Pils – Chlebowe i ziołowe smaczki, piwo jest wręcz przeszyte chmielem, rześkie, bardzo pijalne, z podkreśloną słodyczą resztkową, ale i mocną goryczką. Niesamowicie pijalne, najlepszy pils i najlepsze piwo wyjazdu. Pycha! (8/10)
American Brown Lite Lager – lekko brązowe nuty, sporo chmielu w aromacie (zielone i białe nutki owocowe, trochę kocich nut), posmak trawiasty. Niezłe (6/10).
Pszeniczne – w końcu pszenica z silnym bananem, szczególnie w smaku. Goździk na przełamanie, delikatna wanilia, pszeniczny posmak. Świetny, szyty na miarę weizen (7,5/10).
New England IPA – soczyste, słodkawe piwo z podkreśloną goryczką. Cytrusowo-herbaciane klimaty, delikatna siarka. Smaczne (6,5/10).
Może Gdynia jako taka nie zachwyca, ale kombo plaża plus Browar Port, czy nawet sam Browar Port, to moim zdaniem obowiązkowy punkt wypadu do Trójmiasta.
Tyle widzieliśmy, tyle wypiłem w Trójmieście. Powracając więc do pytania wyjściowego – czy warto jechać nad polskie morze? Jak najbardziej. Ale do Trójmiasta. Do Gdańska, na dach browaru w Gdyni, do browaru i na plażę w Sopocie. Trzeba mieć tylko szczęście z pogodą. A ta nam dopisała, wskutek czego finalnie przedłużyliśmy pobyt o dwa dni. Tak fajnie było.
Mam też bardzo dobre wspomnienia z Browaru Miejskiego Sopot. Bardzo dobre piwa, kuchnia i życzliwa obsługa (puścili nam mecz, na obejrzeniu którego bardzo mi zależało).
OdpowiedzUsuńJeden z najlepszych browarów restauracyjnych w Polsce moim zdaniem.
UsuńZ nieba mi spada ta relacja, akurat w październiku uderzam na Pomorze z trójmiastem w roli głównej i z racji ograniczonej liczby wieczorów niczego nie potrzebowałem tak jak przeglądu trójmiejskich browarów w wykonaniu kogoś, kogo gust piwny bardzo cenię. :) Też pierwszy raz będę w Gdańsku, oczekiwania były spore, a teraz są jeszcze wyższe.
OdpowiedzUsuńDziękuję i zazdroszczę nadciągającej wycieczki ;)
UsuńWe Wrzeszczu odwiedziliście tylko ten, hmm, browar? Szkoda że pominęliście kilka fajnych multitapów, które się tam znajdują. Generalnie Wrzeszcz jest fajniejszy od Starego Miasta, mniej nastawiony na turystę zagranicznego. Podobnie w Gdyni...
OdpowiedzUsuńBędzie co zwiedzać następnym razem. Ja generalnie preferuję browary, nawet jeśli mam świadomość, że mają złą opinię. Po prostu idea wyszynku piwa na miejscu do mnie przemawia. Z tego powodu do multitapów wchodzę zwyczajowo w drugiej kolejności. Choć były i takie miejsca, gdzie robiłem pod tym względem przekładańca (np. Kijów czy Singapur). Inna rzecz, że Gdańsk to był rodzinny wypad, więc nie mogłem dziewczyn bez końca targać po miejscach piwnych ;)
UsuńTo obadaj. Dodam, że opinia o Sopocie również absolutnie "nie teges", dla każdego kto wie, że tuż obok browaru znajduje się No. 5. Ten multitap oraz skromny Spółdzielczy we Wrzeszczu to jak dla mnie najważniejsze kraftowe miejsca w Trójmieście.
Usuń