Komes w kształtnej bryle uwięziony
https://thebeervault.blogspot.com/2019/11/komes-w-ksztatnej-bryle-uwieziony.html
Mój dawny, były znajomy sprzedał mi kiedyś, kiedy jeszcze nie miałem chęci obicia mu mordy, ciekawy pomysł na urodziny. Otóż warto drugiego stycznia, czyli zaraz po sylwestrze, wbić do hurtowni z fajerwerkami i kupić za bezcen dużą ilość materiałów pirotechnicznych, których hurtownia nie dała rady sprzedać. Takowe z pewnością w hurtowni będą zalegać, a że mają krótką datę trwałości, to badylarz powinien się chcieć ich pozbyć za ułamek ceny wyjściowej. W ten sposób można zapewnić obchodom swoich urodzin godną, huczną oprawę. Podstawowa, uniwersalna myśl jest taka, że każdy ma w sobie chęć zorganizowania urodzin, które ludzie zapamiętają. Oczywiście wynika to z próżności, jest jednak na wskroś ludzkie.
I oto w browarze Fortuna stwierdzono, że warto okrągłą, stu trzydziestą rocznicę ufundowania browaru zorganizować w sposób, który ludziom zapadnie w pamięć. Może i jestem trochę (ta, trochę...) złośliwy, ale bez obecności Marcina Ostajewskiego w browarze, być może ograniczono by się do wypuszczenia komesowego portera z rocznicową etykietą, może jeszcze w pakiecie z jakimś wynalazkiem aromaty... ee, owocowym, typu Fortuna Owoc Smoczy. Jako że jednak za sprawą Marcina browar ostro się wziął za premiumizację marki Komes i rzucił się główką naprzód w fascynujące odmęty programu barrel ejdżingu, to świat ujrzał Komes Wymrażany Barley Wine Cognac Barrel Aged (taka nazwa piwa widnieje na kontrze). Wpierw wymrożono komesowe barlej łajno, po czym przepompowano je do drewnianych beczek po koniaku Martell i dano mu tam dojrzeć przez okrągły rok. Moje dotychczasowe doświadczenia z wymrażanymi piwami były – pomijając kilka pozycji z Browaru Spółdzielczego – jak na ironię „otrzeźwiające” (jak to rzecz ujmuje język niemiecki), tutaj jednak stworzono prawdziwego mocarza, którego końcowe parametry to 46% ekstraktu początkowego i całe 20% alkoholu, więc otrzeźwienie jest ostatnim słowem, jakie mi w związku z tym przychodzi do głowy. To już nawet nie jest imperialne barley wine, to jest pan-światowe barley wine.
Mam w związku z degustacją kilka przemyśleń. Wszystkie sprowadzają się do wyzbycia się w trakcie picia myśli, że ma się do czynienia z piwem. Jasne, określenie „piwny likier” na internetach pojawia się co i rusz, ale rzadko kiedy jest tak trafne, jak w przypadku tego Komesa. To jest trunek, który powinno się pić w małych porcjach, najlepiej chyba z koniakówki, nalewając je w temperaturze pokojowej, ale konsumując dopiero po porządnym ogrzaniu go we własnych dłoniach. Podejście winno być pokrewne degustacji koniaku, albowiem dopiero po konkretnym ogrzaniu piwo w pełni uwalnia swoje bogactwo i się układa. Warto mieć w zanadrzu przygotowany korek, bo piwo jest wygazowane i jak ulał nadaje się do rozłożenia jego konsumpcji na kilka dni. Jeśli jednak wolicie wypić je na raz, to warto zadbać o towarzystwo – nawet mała butelka tak wysokokalibrowego trunku potrafi namieszać w głowie.
Po odpaleniu „Encased in Ice” i trwającej około dziesięć minut obróbce bryły lodu, w której niezwykle pomysłowo dostarczono mi tego Komesa do solarium w Żorach, zostawiłem piwo w celu ogrzania na jakieś dwie godziny, co koniec końców okazało się za krótko. Pierwsze niuchy ze sniftera, jak i pierwsze łyki uderzyły w zmysły pokaźną dawką alkoholu, co nie powinno dziwić przy takim woltażu, z początku jednak było irytujące. Ale – po pierwsze, alkoholowa cierpkość całkiem zgrabnie balansuje pokaźną słodycz piwa, po drugie to się pije jak likier, czy nawet koniak, a tam obecność alkoholowych nut uważana jest za oczywistość, zaś po trzecie, jak już wspomniałem – po ogrzaniu alkohol się układa.
Można piwo podsumować jednym słowem – jest e s e n c j o n a l n e. Wygazowane, zagęszczone, intensywne i głębokie. Podstawka to gruby, wielowarstwowy melanż ciemnych nut słodowych – karmelu, ciemnego pieczywa i odrobiny pumpernikla – z wyraźnymi akcentami słodkich, suszonych owoców – daktyli, fig oraz rodzynek. Nasączona winiakiem klepka, efekt barrel ejdżingu, doskonale wtapia się w bazę zarówno w części winiakowej (daje dodatkową warstwę ciemnej owocowości), jak i drewnianej, której taniczność uzupełnia alkohol w balansowaniu słodyczy, zaś posmaki przypominające orzech włoski ubogacają słodowość piwa. Rzadko kiedy mam okazję picia tak dobrze zintegrowanej z piwem beczkowości, a przy tym tak dobrze dopasowanej – w tym piwie nic nie jest z przypadku. Finisz jest aromatyczny, słodowo-owocowy i niesamowicie rozgrzewający. Jak już wspomniałem, w temperaturze pokojowej trochę drażni alkoholowość piwa, jednak po ogrzaniu stanowi ona wartość dodatnią, a wręcz powiedziałbym, że nieco uszlachetnia całość. Trzeba się nastawić na wysokoalkoholowy trunek, który nie ma zbyt wiele wspólnego z piwowością rozumianą nie tylko po januszowemu, ale nawet w rozszerzony sposób birgictwa – nawet kilkunastoprocentowego RISa da się obalić całkiem żwawo, podczas gdy w przypadku rocznicowego Komesa, wskutek ciężaru gatunkowego i gęstej konsystencji, należy się nastawić na ponad dwugodzinne sączenie. Długie, ale i zdecydowanie satysfakcjonujące. (8/10)
No to w takim razie życzę wszystkiego dobrego!